Slayers Fans

Odwiedź nas na http://slayers-fans-society.blogspot.co.uk/


#91 2013-11-10 20:53:25

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Charat, myśle ze dużym ułatwieniem dla nas będzie jak poprawki i nowy tekst będziesz zaznaczyć innym kolorem czcionki, bo po takim czasie nie jestem w stanie wylapac gdzie coś zmienialas


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#92 2013-11-12 14:34:44

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: eksperyment

Też się pod to podpisuję


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#93 2013-11-13 16:30:22

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Nie ma sprawy Odtąd wszystkie zmiany i nowe dopiski będą kolorem, obiecuję.


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#94 2014-02-22 17:22:06

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Turkot kół na żwirowym podjeździe prowadzącym do tylnego wejścia 'Antiques & Maces' zwrócił uwagę Filii. Podniosła głowę znad księgi rachunkowej, koncentrując spojrzenie na widoku za oknem. Zwykły człowiek musiałby wstać i odsunąć firankę, by dojrzeć coś więcej niż zarys postaci. Smoczyca jednak potrzebowała tylko ułamka sekundy na skupienie wzroku. Słuch jej nie mylił, wóz zatrzymał się dokładnie pod wyjściem ze sklepu. Normalnie to z niego właśnie korzystali dostawcy i kontrahenci. Jednak tego słonecznego przedpołudnia Filia nie spodziewała się żadnej dostawy, a dwa największe zamówienia wysyłkowe już dawno były w realizacji.
Przez chwilę obserwowała, jak z wozu wysiada kilka osób. Rozmawiali przyciszonymi głosami, także nie mogła rozróżnić poszczególnych słów, z łatwością jednak wyłapała obcy, śpiewny akcent.
Klienci.
Zeszła po schodach na parter, łapiąc po drodze fartuch i przewiązując go w pasie. Stanęła za ladą dokładnie w momencie, gdy klienci właśnie rozglądali się po części sklepowej. Wykorzystała zatem okazję, żeby się im przyjrzeć.
Do jej sklepu weszło przynajmniej pięć osób. Hałasy z zewnątrz sugerowały, że przynajmniej jeszcze trzy kręcą się wokół wozu. Najbliżej lady stał wysoki, szczupły mężczyzna o białych włosach. Miał na sobie płaszcz podróżny z obszytym futrem kapturem, zakrywającym niemal całą sylwetkę. Cerę miał smagłą, za pasem miał zatknięty miecz. Nie zauważył jej jeszcze, wzrok miał skupiony na swoich towarzyszach, zajętych przeglądaniem rozłożonych towarów.
- Witam w 'Antiques & Maces', w czym mogę państwu pomóc? - zapytała. Błyskawicznie wszystkie oczy skupiły się na jej osobie.
Mężczyzna, którego wcześniej zaobserwowała, zrobil krok w jej stronę. Skinął jej na powitanie głową.
- Dzień dobry. Chcielibyśmy zakupić kilka koniecznych rzeczy. - odezwał się z obcym akcentem białowłosy. Patrzył na Filię oczami błękitnymi jak niebo. - Również sprzedać, jeśli jest taka możliwość.
- To zależy od rodzaju towarów, jakie chcecie państwo sprzedać. - oświadczyła smoczyca.
Mężczyzna skinął głową i rzucił po cichu jakieś słowo. Do lady podeszła młoda dziewczyna. Ciemna skóra i podobne, choć łagodniejsze rysy twarzy upodabniały ją do mężczyzny. Jej wlosy były jednak jasnoróżowe, najprawdopodobniej ufarbowane. Zdradzały ją białe odrosty. Oczy również miała inne, mocno czerwone.
- Chciałabym sprzedać miecz. - oznajmiła bez wstępów.
Filia spojrzała na rękojeść miecza, wystającą zza pleców klientki. Ostrze musiało być niemal tak długie, jak wysoka była dziewczyna.
- Nie, nie chodzi o ten. Nie mam go w tej chwili przy sobie. - pokręciła głową czerwonooka, uśmiechając się. Uśmiech ten nadawał jej twarzy lekko kpiący wyraz. Kojarzył się z kotem. - To nie heavy blade, ale też klasa A+. Doskonale wyważony, obosieczny. Z hartowanej stali. Dodatkowo ma wzdłuż rylca wyryte runy, które po wymówieniu odpowiedniego zaklęcia rozgrzewają ostrze do bardzo wysokiej temperatury. Jest trochę przykrótki, tylko 50 centymetrów długości. Czy byłaby możliwość sprzedania go?
Filia słuchała uważnie. Specyfikacja niewiele jej mówiła, ostrzami wszelkiego rodzaju zajmował się Gravos. Jedno było pewne, mimo obcego akcentu panienka wcale nieźle posługiwała się tutejszą mową.
- Musiałabym go najpierw zobaczyć. - odparła.
Kolejny koci uśmiech i skinienie głową. Dziewczyna odeszła od lady, ustępując miejsca swojemu niebieskookiemu krewnemu.
- Mam listę. - oznajmił mężczyzna, kładąc na czystym blacie kawałek pergaminu i przesuwając go nieznacznie w stronę Filii.
Wyraźnym, pochyłym pismem w dwóch kolumnach wypisano nazwy towarów. Lista rzeczy na sprzedaż była niedługa. Zawierała jednak rzadko spotykane przedmioty. Smoczyca uśmiechnęła się nieznacznie.
Natomiast zamówienie do realizacji okazało się już mniej ekscytujące - zastawy stołowe, naczynia i sztućce, kilka waz. I broń.
- Większość z tych rzeczy mogę państwu sprzedać na miejscu, ale z realizacja tej części... - Filia stuknęła palcem w zamówienie, w sam środek litery o w słowie 'proch'. - Może potrwać nawet kilka tygodni. - uprzedziła.
Mężczyzna znów skinął głową. Nie zdradzał żadnych oznak zaskoczenia. Filia spojrzała na niego surowo. Zazwyczaj ludzie skonfrontowani ze smoczym spojrzeniem zaczynali się denerwować i sami wypełniali ciszę słowami. Zwłaszcza, jeśli nie mieli pojęcia o prawdziwej naturze Filii.
Jednak jej klient wyczerpał limit słów na dzisiaj i tylko dalej się w nią wpatrywał błękitnymi oczami.
- Czy chciałby pan omówić szczegóły zamówienia? - zapytała po dłuższej chwili.
Mężczyzna przechylił głowę nieco w bok. Miał podobny do czerwonookiej koci uśmiech. Nie odpowiedział, tylko obrócił się i spojrzał na swoich towarzyszy, wciąż zajętych przeglądaniem towarów. Wyszukał wzrokiem jedną z postaci i podszedł do niej z cichym pytaniem.
Filia odwróciła wzrok, nie mogła jednak nie usłyszeć strzępków konwersacji toczącej się w nieznanym, melodyjnym języku. Zauważyła, że właścicielka wielkiego miecza przygląda jej się, ale zanim zdążyła zareagować, do lady ponownie podszedł jasnowłosy.
Tym razem prowadził towarzyszkę. Kobieta wyglądała na jego rówieśnicę i była niezwykle urodziwa, jak na śmiertelniczkę. Miała delikatne rysy i prześliczne złocisto-żółte oczy o migdałowym kształcie.
- Chiicemy zakyupić tesz to. - oznajmiła, stawiając na blacie duży kubek. - Weziminy ich tyla. - postukała w zamówienie, dokładnie tak samo jak wcześniej Filia. Jej palec zatrzymał się jednak przy wypisanej liczbie 30.
Zerknęła przy tym na towarzysza, uśmiechając się do niego szeroko. Twarz mężczyzny od razu się wygładziła, odwzajemnił uśmiech.
- Weźmiemy od razu trzydzieści takich kubków, droga pani. - przetłumaczył kulawą wypowiedź swojej partnerki.
Filia skinęła głową i nacisnęła na dzwonek. Zza drzwi prowadzących do niewielkiego magazynu wyłoniła się Marie Lou.
- Dzwoniła pani, panno Filio? - zapytała, nerwowo wycierając ręce o fartuch i podchodząc do lady.
Smoczyca uśmiechnęła się do niej. Mężczyzna i czerwonooka nie okazali zdziwienia, ale ich przepiękna koleżanka zastygła na moment i wpatrywała się w Marie Lou jak w słowo Cephieda. W samym Seyrun nie spotykało się wielu zwierzołaków i zwierzoludzi, na obrzeżach pojawiali się zaś nieliczni. Piękna towarzyszka niebieskookiego musiała rzeczywiście przyjechać z bardzo daleka.
- Nii soposziewajla ja sye Ecaflipa uzieć tu pszi Siejrun. - stwierdziła urodziwa niewiasta. - Czuiye sye jaki bym do byłych czasuch zierkała, gdy ja mauła diziencinka.
Filia zerknęła na swoją pomocnicę. Marie Lou pochyliła się i położyła uszy po sobie, marszcząc brwi i poruszając ustami bez wydawania dźwięku.
- Jeśli dobrze rozumiem, przypominam pani dzieciństwo w rodzinnych stronach? - spytała ostrożnie.
- Da. Byłe czasy, juz moiye grodno nye istnieye do pszyślich dni. - wytłumaczyła kulawo kobieta.
Oczy Marie Lou zrobiły się jeszcze większe, a koniuszek pokrytych futerkiem ust drgnął lekko.
- Obawiam się, że niewiele z tego rozumiem. - oznajmiła.
- Ślevki, pomózie ty mye, jak mówi na to? - kobieta pociągnęła towarzysza za rękaw.
Mężczyzna znów rozjaśnił się, skupiając całą uwagę na partnerce.
- Moja żona pochodzi z dalekiego, nieistniejącego już kraju. - wyjaśnił, obejmując żółtooką. - W jej rodzinnym mieście mieszkał potężny klan Ecaflipów, których pani tygrysia uroda bardzo mojej Kosuh przypomina dziecięce lata.
- Ah, teraz wszystko jasne. - rozpromieniła się Marie Lou. - W takim razie, czy mogę pani pokazać pełną ofertę kubków? A pan pewnie też nietutejszy? - przeniosła bystre spojrzenie na mężczyznę zwanego Ślevki.
Białowłosy pokręcił głową.
- Jesteśmy tu przejazdem. Zatrzymamy się najdłużej na kilka miesięcy, może krócej.
Zanim Marie Lou zdołała wyciągnąć dalsze informacje z przyjezdnych, do sklepu weszła kolejna osoba. Tym razem była to mała dziewczynka, mogła mieć około dziesięciu lat. Białe włosy uczesane w dwa kucyki i przenikliwie błękitne oczy nie pozostawiały wątpliwości co do pokrewieństwa ze Ślevkim.
- Mammi, tatti... O, dzień dobry paniom. - mała przystanęła w drzwiach, przyglądając się uważnie Filii i Marie Lou.
- Pola. - ucieszyła się kobieta, odwracając się w stronę dziewczynki tak szybko, że jeden z warkoczy wymknął się z misternej fryzury i teraz dyndał jej obok ucha. Kosuh pasowała urodą do całej familii, miała jasnofioletowe, jedwabiste włosy zaplecione w w cienkie warkoczyki. Całość została pomysłowo spięta nad karkiem.
Zółtooka przywołała dziewczynkę skinieniem dłoni. Ślevki schylił się i podniósł małą.
- Mammi potrzebuje tłumacza. Pójdziecie z panią wybierać wzory na kubkach. - polecił.
Dziewczynka zgodziła się entuzjastycznie i oddaliła się wraz z matka na zaplecze, odpowiadając w jej imieniu na pytania Marie Lou. Filia słyszała jeszcze przez chwilę, jak mała opowiada o swoim młodszym bracie, który nie mógł przyjechać z powodu przeziębienia.
Skupiła się na wytłumieniu odgłosów z zaplecza, kierując uwagę na milczącego białowłosego i jego równie milczącą świtę.
Ślevki przyglądał się jej w skupieniu, ze spokojem znosząc smocze spojrzenie. Filia zignorowała to i znów pochyliła głowę nad listą.
- Część towarów mogą państwo zabrać od razu. - przypomniała, odznaczając te towary, które miała jeszcze w magazynie. Niektóre pozycje była w stanie zrealizować jedynie częściowo, co zresztą zaznaczyła. Wypisała też przewidywane terminu uzupełnienia zapasów.
Blękitnooki śledził jej zapiski, co jakiś czas kiwając głową.
- Gotowe. - Filia odchyliła się, przesuwając papier po blacie w kierunku mężczyzny.
- Merle. - odezwał się Ślevki, nie spuszczając wzroku ze smoczycy. - Powiedz, że mają podstawić wóz.
Czerwonooka skinęła głową i ruszyła do wyjścia na podwórze. W tej samej chwili drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wbiegła dwójka roześmianych zwierzoludzkich dzieci.
- Palou! Lily! Nie wolno biegać po sklepie. - zwróciła im uwagę Filia.
Oba liski zatrzymały się i opuściły głowy, wpatrując się w podłogę. Puszyste kity ogonów też pochyliły się ku dołowi, koniuszki podrygiwały niespokojnie.
- Gdzie jest Marie Lou? - zapytała dziewczynka cicho. Cała była ruda, dużo ciemniejsza od brata. Przypominała Jillasa.
- Z klientami. Gdzie jest Terry? - Filia złagodziła trochę ton.
Lily opuściła głowę, za to jej starszy brat zaryzykował szybkie spojrzenie na Filię.
- Nie wiemy. Zostawił nas nad rzeką. Szukaliśmy go i wołaliśmy, ale nie odpowiadał. Pewnie jest znowu głodny... - ostatnie zdanie zostało trwożnie wyszeptane. Smoczyca zmarszczyła brwi.
- Jak to nie wiecie... - zaczęła.
Urwała, gdy do pomieszczenia wbiegł chudy chłopiec. Długie, zielone włosy przysłaniały mu oczy. Nie zauważył czerwonookiej i wpadł na nią z rozpędu. Dziewczyna zdążyła chwycić się za klamkę od drzwi. Chłopiec odbił się i poleciał na plecy, uderzając boleśnie łopatkami o próg.
- Terry! - krzyknęła Filia, obserwując, jak dzieciak gramoli się z ziemi. - Co robisz? Tyle razy prosiłam, żeby nie biegać po sklepie. Przeproś panią.
Chłopiec spojrzał na smoczycę krzywo spod zmierzwionej grzywy, siadając prosto.
- Przepra... - zaczął, obracając głowę w kierunku dziewczyny. I zaniemówił.
- Nic nie szkodzi. Cały jesteś, kawalerze? - zaśmiała się czerwonooka, wyciągając dłoń w kierunku siedzącego. - Jestem Merle. A ty?
- ... szam panią. - dokończył chłopiec, wciąż zagapiony. - Terry. Yyy, Valterria. Yy, ten, jestem cały.
Złotooki Valteria wciąż siedział zapatrzony w dziewczynę, pozwalając jej trzymać się za rękę. Nie spodziewał się, że dłoń Merle muśnie szybko nadgarstek i chwyci go za łokieć. Porządne pociągnięcie postawiło chłopca na nogi.
- Dziękuję. Ale ma pani fajny miecz. - wyrzucił z siebie zielonowłosy, zanim jeszcze na dobre złapał równowagę.
- Nie ma za co. Jaki miły komplement. Na pewno nic cię nie boli? - upewniła się czerwonooka, pochylając się lekko ku Terry'emu.
Chłopak gwałtownie pokręcił głową.
- No to lecę dalej. Trzymaj się, Valterria. - Merle lekko musnęła dłonią policzek chłopca, wyminęła go i wyszła na podwórze. W ślad za nią postąpili pozostali towarzysze Ślevkiego. Liczba klientów zmniejszyła się, za wyjątkiem białowłosego. Mężczyzna jednak nie zwracał na dzieci uwagi, studiował pilnie zapisy naniesione przez smoczycę.
Filia spojrzała na całą trójkę surowo.
- Terry, to było bardzo nieeleganckie. - ponownie zwróciła mu uwagę. Przybrany syn przyjął to ze wzruszeniem ramion, nie patrząc w jej stronę. - Elena z pewnością nakryła już do stołu. Możecie już iść na obiad.
Cała trójka ucieszyła się wyraźnie. Palou ujął siostrę pod ramię, prowadząc ją w stronę schodów. Valterria był tuż za nimi.
- Zaczekaj, Terry. Pomożesz mi jeszcze z klientami. Podejdź tu.
Chłopiec niechętnie spełnił polecenie, kuląc ramiona i wydymając wargi. Przeszedł obok Ślevkiego, rzucając ukradkowe spojrzenie na broń przytroczoną do pasa mężczyzny.
Z zaplecza wynurzyła się Marie Lou, prowadząc klientki.
- Tatti, kupiliśmy takie. Zrobimy rosół i Perun wyzdrowieje. - oznajmiła dziewczynka, podchodząc do ojca i prezentując mu ostateczny wybór.
- Ja panii bayzio wzięćna jesem, panii Marii lu. - mówiła właśnie Kosuh.
- Ależ nie ma za co, nie ma za co. Panno Filio, niestety mamy tylko dwadzieścia sześć sztuk w magazynie. - oznajmiła Marie Lou. - Mówiłam właśnie, że po pozostałe cztery będzie można odebrać później.
- Przyślę Polę, gdy będą gotowe. - wtrącił Ślevki. - Tylko termin?
Filia spojrzała na wybrany przez klientów towar.
- Proszę zajrzeć jutro po południu. - powiedziała wyraźnie. Obcokrajowiec kiwnął głową. - Jeśli to wszystko, to w takim razie zapraszam na rozmowę z moim współpracownikiem. Terry, pomożesz Marie Lou przy pakowaniu.
Filia wyszła za ladę, prowadząc rodziców Poli w głąb sklepu. Dziewczynka chwilę przyglądała się Valterri, a kiedy wychowanek Filii odwzajemnił spojrzenie, wzruszyła ramionami.
- Tędy proszę, panienko. - Marie Lou podeszła do drzwi. Przepuściła Terry'ego i Polę w drzwiach i zamknęła za sobą. Chłopiec wyprzedził córkę Ślevkiego, ale niestety. Różowowłosej dziewczyny z wielkim mieczem nie było już na podwórzu.
Valterria rozglądał się przez chwilę, obchodząc wóz dookoła. W międzyczasie Marie Lou zdążyła otworzyć drzwi do magazynu i razem z Gravosem zaczęła wydawać towar. Towarzysze Ślevkiego ładowali zakupy na wóz.
- Szukasz czegoś? - Pola usadowiła się między pakunkami, tuż za kozłem i z góry spoglądała na poczynania zielonowłosego chłopaczka.
Valterria spojrzał w gorę i zmrużył oczy.
- Nie twój interes. - mruknął nieuprzejmie, wracając do inspekcji. Na żwirowej ścieżce pełno było odcisków męskich butów, jego własnych i dziewczynki. Ślady czerwonookiej musiały zostać zadeptane.
Valterria przyklęknął i zaczął badać mniej wyraźny trop.
- Dlaczego nie pójdziesz na obiad? - zapytała Pola po dłuższej chwili. Terry łypnął na nią spod zielonej grzywki i grzebał dalej w żwirze. - Tamten chłopiec mówił, że możesz być głodny. A tu nie ma nic do roboty, moi wujkowie wszystkim się zajmą. Możesz iść.
Złotooki dalej rył palcami w śladach, drążąc dziurę w jednym miejscu.
- Nic nie powiem twojej mamie. - obiecała Pola, niezrażona brakiem odpowiedzi.
- Nie o to chodzi. - wymruczał Terry, przerywając zniekształcanie śladu. - Filia mama nie chce, żebym za dużo jadł. Uważa, że to dla mnie niebezpieczne.
Milczenie. Białowłosa spojrzała w górę z namysłem a potem przechyliła się do przodu przez poręcz. Koniuszki kitek niemal dotknęły ramienia chłopca.
- Masz. Są ziołowe. Mammi je kupiła, bo mój młodszy brat się przeziębił i teraz bardzo grymasi.  - wyjaśniła, podając mu mieszek.
Valterria spojrzał na oferowany pakunek i zamrugał, przenosząc wzrok na dziewczynkę.
- Nie mogę tego przyjąć. - stwierdził. Odebrał woreczek. - Jeśli twój brat jest chory...
- Te są dla mnie. A ja nie lubię ziołowych. Mammi zawsze kupuje dla mnie i dla brata. - przerwała mu Pola, zabierając ręce. - Są ziołowe, więc ci nie zaszkodzą. A zawsze wytrzymasz do obiadu.
- Nie mogę... - zaczął Terry.
Z magazynu wyszedł Ślevki z żoną, odprowadzany przez Jillasa. Żegnali się krótko i serdecznie, po czym błękitnooki zawołał na towarzyszy, usadził zonę na koźle i sam zasiadł obok niej, ujmując lejce.
- Zobaczymy się jutro! - Pola pomachała mu z odjeżdżającego wozu.
Mlody smok odmachał bez przekonania, chowając prezent za pazuchę. W sam raz, bo Filia właśnie stanęła w progu. Valterria wyprostował się, koncentrując na niej spojrzenie.
- Idź umyć ręce. A potem idziemy na obiad. - smoczyca zwróciła się do syna.
Terry skinął głową, opuszczając ramiona i kierując powolne kroki do środka.

~*~

Wieczorowa pora zastała Filię ponownie nad księgą rachunkową. Nawet po doliczeniu hojnej zaliczki od Ślevkiego i Kosuh, ostateczny wynik jej dokładnych obliczeń wciąż był liczba dwucyfrową.
- Będę musiała zwolnić Marie Lou. - szepnęła smoczyca, składając ręce razem i opierając na nich głowę. Świeca powoli dopalała się, pokój spowijał półmrok. Filia zapatrzyła się w migoczący płomień, kantem dłoni ocierając wilgoć z policzków.
Rozległo się pukanie. Smoczyca usiadła prosto i położyła pięści na blacie.
- Panno Filio, zamknęłam magazyn i zostawiłam pomalowane kubki na suszarni. - zameldowała Marie Lou. - Będę się już zbierać, czy zechciałaby pani zamknąć za mną?
Złotowłosa spojrzała na zegar, ustawiony na gzymsie kominka.
- Wielkie nieba, już tak późno? Oczywiście, zamknę za tobą. Poproszę Gravosa, żeby cię odprowadził. - Filia wstała i zasunęła za sobą krzesło.
Marie Lou cofnęła się, mrużąc zielone oczy.
- Nie trzeba, panno Filio. Okolica jest bardzo bezpieczna. Urodziłam się pod miasteczkiem i znam tu wszystkich zbirów od pieluch. - zaśmiała się, machając pręgowanym ogonem.
Była kapłanka przez chwilę przyglądała się swojej współpracownicy. Marie Lou była tylko trochę od niej niższa. Cała pokryta była lśniącym, srebrzystym futerkiem w ciemnogranatowe pasy. Miała zgrabne dłonie i długie pazury, które wykorzystywała przy ozdabianiu dzbanów i waz. Początkowo Filia powierzała jej tylko drobne zadania, ale dziewczyna była bardzo pilna i chętnie pracowała z gliną lub przy ozdabianiu wyrobów. Stopniowo przejęła na siebie część obowiązków Filii.
- Dobrze więc. Do zobaczenia rano. - smoczyca odprowadziła kocią zwierzołaczkę do drzwi na dole.
- Dobranoc, panno Filio. - Marie Lou odczekała, aż Filia zasunie kratę i zablokuje ją kłódką. Smoczyca z kolei obserwowała z okna jak jej pracownica kieruje się wzdłuż uliczki, by po chwili zniknąć za rogiem. Nikt jej nie zaczepił.
Filia jeszcze raz sprawdziła wszystkie zamki. Normalnie zajmował się tym Gravos, ale entuzjastyczne odgłosy uderzania młotem o blachę upewniały ją, że obaj z Jillasem pilnie pracują nad zamówieniem. Gdy przystanęła w progu suszarni, by sprawdzić temperaturę, znajome odgłosy skrzypiącej podłogi na piętrze powiadomiły ją, że Elena układa dzieci do snu.
W suszarni pachniało farbą i lakierem. Filia obróciła kubki, by schły równomiernie na całej powierzchni i czym prędzej opuściła pomieszczenie. Pozwoliła sobie na głębszy oddech dopiero po dokładnym zamknięciu drzwi.
Przeszła do kuchni, sprawdzając przy okazji okna. Elena zostawiła dla niej filiżankę gorącej herbaty na stole. Filia zrobiła krok ku schodom prowadzącym na górę, do sypialni, wsłuchując się w miękkie tony kołysanki. Życiowa partnerka Jillasa śpiewała coraz ciszej, co oznaczało, że najmłodsi domownicy już zasypiali. Smoczyca wróciła więc po filiżankę i przeszła do salonu.
Mimo ognia buzującego w kominku w pokoju było chłodno. A przyczyną była niewątpliwie obecność siedzącego na kanapie fioletowowłosego mężczyzny.
- Kolejny ciężki dzień w pracy? - demon uniósł brew, zwracając przystojną twarz w kierunku Filii. Jego ton można było pomylić ze współczującym.
Smoczyca postawiła filiżankę na stoliku i wybrała fotel jak najdalej od Xellossa. Usiadła, wciąż patrząc na demona.
- Czego chcesz? - wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Xelloss uśmiechnął się, odstawiając swoją filiżankę na spodeczek.
- Co za brak manier. Czy to nie oczywiste? - mazoku uśmiechnął się do niej, na moment unosząc powieki i ukazując swoją prawdziwą naturę. - Wpadłem sprawdzić, jak sobie dajesz radę  z tym wszystkim.
- Dziękuję, bardzo dobrze. - odparła natychmiast, prostując się jeszcze bardziej. Mazoku tylko uśmiechnął się w odpowiedzi i cierpliwie czekał.
Filia westchnęła i sięgnęła po filiżankę. Xelloss poszedł za jej przykładem, siadając wygodniej i obracając się nieco bardziej w jej stronę.
- A jak się miewa drogi Valterria? - zagadnął po chwili ciężkiego milczenia. Wyraźnie delektował się sytuacją.
Smoczyca zmusiła się by rozluźnić szczęki.
- Również bardzo dobrze. - odpowiedziała szybko. Odrobinę za szybko. Uśmiech demona poszerzył się nieznacznie.
- Miło mi to słyszeć. - odparł uprzejmie, znów na moment ukazując fioletowe ślepia z pionowymi źrenicami. - W końcu w dzisiejszych czasach samotnym matkom nie jest łatwo wykarmić potomstwo. - zauważył lekko.
Filia milczała, zaciskając palce na brzegu podłokietnika i uszku od filiżanki.
- Zwłaszcza chłopców w tym wieku, przecież tak szybko rosną. - kontynuował Xelloss beztrosko. - Val ma ile lat? Czas tak szybko leci. - uśmiechnął się do niej.
- Terry. - wycedziła Filia. - Terry ma cztery lata.
- No proszę, a wygląda dopiero na osiem. - demon kiwnął głową. - Ciekawe, dlaczego? - zastanowił się na głos.
Filia odstawiła naczynie na stół po raz drugi, tym razem z głośnym stuknięciem.
- Przebyłeś taki kawał drogi, żeby podyskutować na temat diety mojego syna? - zapytała ostro.
Xelloss wyglądał na dotkniętego tą uwagą, posyłając jej spojrzenie urażonej niewinności.
- Oczywiście, że nie. Już mówiłem, jestem tu, by sprawdzić jak dajecie sobie radę na nowym miejscu. - odparł wesoło. - Nic nie poradzę, że wzrost młodych smoków jest dla mnie fascynujący. Można to nawet określić zawodowym zainteresowaniem.
Smoczyca spojrzała na niego wrogo, odruchowo sięgając dłonią do uda. Udało jej się jednak powstrzymać gest.
- A ja już mówiłam, że jest w porządku. - podkreśliła ostatnie słowo. - Czy chcesz omówić jeszcze jakieś kwestie czy też musisz już iść, bo obowiązki wzywają? - zapytała słodko.
Mazoku przyglądał jej się z nieodgadnioną miną, po czym wstał płynnym ruchem.
- Oczywiście, możemy zmienić temat. - ciągnął dalej lekkim tonem. - Widzę, że zmieniłaś komplet wypoczynkowy. Nie jest tak wygodny jak ten poprzedni. - zauważył.
Filia akurat wstawała, kiedy padła ta uwaga. Zbladła i zatrzymała się w pół ruchu.
- Xelloss. - ni to syknęła, ni to warknęła.
- Z drugiej strony, rozumiem konieczność. Dziewiczą krew bardzo trudno wywabić z pluszowego obicia... - kontynuował demon z zadowolonym uśmieszkiem.
Tym razem Filia nie opanowała odruchu. Śmignęła spódnica, fartuch i halka. Chwilę później kolce maczugi wycelowane były w twarz fioletowookiego, a sama smoczyca stała od niego na wyciągnięcie ramienia.
- Dosyć. Natychmiast opuść mój dom. - wysapała.
Xelloss ani przez chwilę nie przestawał się uśmiechać. Tylko pokój zrobił się nagle ciemniejszy, a ogień w kominku przygasł nieco.
- Nie mogę tego zrobić, droga Filio. - odparł spokojnie, podchodząc bliżej, dłonią odsuwając maczugę z drogi. - Włożyłem dużo wysiłku w wyprowadzenie was z poprzedniego miasta. Jeśli sprawy nie układają się po mojej myśli, ten wysiłek można by uznać za zmarnowany.
Filia pozwoliła maczudze opaść powoli, wciąż trzymała ja jednak pewną ręką.
- Dziękuję za uroczy wieczór i pyszną herbatę. - Xelloss nachylił się i cmoknął ją w policzek. - Do zobaczenia.
Odstawił pustą filiżankę dokładnie obok naczynia Filii. Zniknął, zanim ciche stuknięcie spodeczka o drewno dotarło do jej uszu.
Herbata Filii była już letnia.

~*~

Obudziła się, gdy na dworze było już jasno. Lekki wietrzyk poruszał firanami. Przed położeniem się spać Filia dokładnie zamknęła okiennice. Zatem Elena musiała je otworzyć i to niedawno. W pokoju nie było jeszcze chłodno.
Umyła się i ubrała szybko, po czym zbiegła po schodach na dół. Śniadanie już trwało, Gravos właśnie wstawał od stołu a Jillas i Elena zmywali pierwsze naczynia. Palou karmił siostrzyczkę a w międzyczasie jej niesforny syn podkradał mu resztki bekonu z talerza.
- Terry, nie rób tak. Pamiętaj o manierach, jesteś w towarzystwie. - upomniała Filia, zasiadając do stołu. - Przepraszam za spóźnienie.
Valterria mruknął coś i usiadł prosto, naburmuszony. Jego talerz był już pusty, ale nie oddał go do mycia.
- Nic się nie stało, panno Filio. Każdy musi sobie czasem pospać. - odparła wesoło Elena, zbliżając się do niej z imbrykiem.
- Mogę jeszcze trochę bekonu? - zapytał Terry, kierując złote oczy na krzątającą się przy stole lisiczkę.
Elena w pierwszym odruchu już otwierała usta, ale przerwała, gdy Filia lekko pokręciła głową.
- Terry. - upomniała ponownie.
- Tak, tak, wiem. - westchnął chłopiec. - Żadnych dokładek. Żadnego podjadania, trzy posiłki dziennie, podwieczorek raz na dwa tygodnie. - wyrecytował.
Zgarbił się i oparł łokcie o stół, krzyżując długie nogi w kostkach. Kantem obuwia zaczął rytmicznie uderzać w nogę stołu.
Jillas wyciągnął córeczkę z fotelika dla dzieci i chusteczką wyczyścił jej pyszczek, spoglądając na Filię. Gravos mył naczynia i pozornie nie poświęcał sytuacji uwagi. Trzeci raz opłukiwał ten sam talerzyk.
- Terry. - westchnęła Filia. - Przecież wiesz, dlaczego zasady są takie a nie inne. Owszem, tak blisko Seyrun ludzie są bardziej tolerancyjni, ale mimo wszystko. Należy dmuchać na zimne.
Cisza. Energiczne postukiwanie buta w nogę od stołu.
- Wszyscy coś poświęcamy, bo nie chcemy powtórki sprzed kilku lat, prawda? - spytała smoczyca łagodnie.
- Nie chcemy. - potwierdził smutno Terry, unikając jej spojrzenia.
Jasnowłosa przechyliła się w jego kierunku, zniżając głos.
- Wiem, że ci trudno skarbeńku. Ale czasy są ciężkie i jeśli chcemy przetrwać, musimy tu zostać. Na świecie nie ma wielu takich miejsc, jak tutaj. Gdzie indziej nie dalibyśmy sobie rady. - tłumaczyła Filia.
Valterria obrócił się do niej nagle, całym ciałem, niemalże łamiąc krzesło. Smoczyca ledwo postrzymała odruch odskoczenia.
- Świat to złe miejsce. Nie powinno tak być. - wysyczał chłopiec wściekle. - Jeśli ktoś nie może nas zaakceptować takimi, jacy jesteśmy, to sam powinien się ukrywać.
To powiedziawszy wstał szybko i prawie wybiegł z kuchni. Filia i Palou zawołali za nim, ale tylko młody lisek zerwał się i pobiegł za nim.
- Ja też chcę! Ja też! - Lily wyciągała łapki za bratem, ale powstrzymał ją ojciec.
- Następnym razem, Lily! - zawołał Palou zza drzwi.
Jillas spokojnie dokończył dekorowanie kitek dziewczynki różowymi wstążkami.
- Gotowe. Chcesz pomóc tacie w pracy, kwiatuszku?
Elena postawiła przed markotną Filią jajka na bekonie i tosty.
- Proszę się tak nie przejmować, panno Filio. - pocieszyła. - To prawda, że Valterria ciężko znosi ograniczenia, ale w głębi duszy rozumie, dlaczego je pani ustanowiła.
Smoczyca westchnęła, dzieląc jajko widelcem na równe kęsy.
- Ostatnio tak ciężko nam się dogadać. - westchnęła.
- To zrozumiałe, panno Filio. - odparła Elena. - Mnie również czasem ciężko było nadążyć za Palou. - przyznała, czerpiąc z własnego doświadczenia samotnej matki wychowującej dorastającego chłopca.
Valterria tymczasem przebiegł skosem przez podwórko i skręcił w boczną uliczkę. Zwalniał stopniowo, aż znalazł się na skraju miasteczka. Stamtąd już spokojnym krokiem udał się w kierunku lasku i rzeki. Palou i uczesana w warkoczyki Lily nie zdążyli go dogonić, ale bez trudu znaleźli go w pobliżu wielkiego kamienia. Było to ich ulubione miejsce zabaw.
Młody smok stał na wielkim głazie narzutowym, powoli wznosząc dłonie do góry i uważnie obserwując swój cień na trawie. Wystarczyło rozłożyć ramiona a dzięki odpowiedniemu ustawieniu o właściwej porze kontur ramion przypominał nieco skrzydła. Cienkie, nieopierzone ale jednak skrzydła.
- Znowu próbujesz latać? - wysapał Palou, kiedy razem z siostrzyczką dotruchtali wreszcie na miejsce. Lily od razu padła na trawę, dysząc ciężko. Starszy lisek oparł pokryte futerkiem drobne łapki o powierzchnię kamienia.
- Nie marudź. Dekoncentrujesz mnie. - syknął chłopiec z naganą.
Palou wymamrotał przeprosiny, kładąc uszy po sobie.
Valterria wyprostował plecy jeszcze bardziej, powoli wspinając się na palce. Obserwował uważnie swój cień. Rodzeństwo patrzyło z niepokojem, jak ich towarzysz zabaw kołysze się lekko w przód i tył. Nagle złotooki wybił się mocno do góry, rozkładając kończyny na boki. Przez moment wydawał się podobny do jaskółki w locie, niestety chwila szybko minęła i Terry wylądował ciężko w kucki, aż chrupnęły stawy kolanowe.
- Ojej, nic ci nie jest? - zaniepokoiła się lisiczka, gramoląc się na kolana.
- Nic. - potrząsnął głową młody smok, zwalając się ciężko na trawę i opierając o głaz. - Za mała odległość od ziemi, nie ma szans rozwinąć dobrej prędkości. Potrzeba wyższego miejsca. - oświadczył.
Palou wywrócił oczami.
- Znowu chcesz się wspinać na to drzewo? - westchnął niecierpliwie. - Ostatnim razem prawie nas złapali. Pan Bork wie, że to ty i pójdzie na skargę do mamy i panny Filii jak nas zauważy koło ogrodu.
- Nie zauważy. - odmruknął Valterria lekceważąco, po raz drugi wdrapując się na kamień.
- Myślisz, że kiedyś twój sen się spełni? - zapytała Lily. - Wyrosną ci skrzydła i polecisz?
Smok zerknął na nią przez ramię i tylko prychnął pogardliwie. Dziewczynka skrzywiła się.
- Prędzej wujek Gravos zbuduje nam wszystkim lotnie. - stwierdził spokojnie Palou. - Nie możemy zostać tutaj?
- Nie, ten głaz jest za niski. Pójdziemy niedługo, jak Bork będzie zajęty pracą. - zapowiedział Terry, szykując się do kolejnego skoku.
Lisie rodzeństwo westchnęło zgodnie, przyjmując to postanowienie jako ostateczność.

~*~

Zatrzymanie się w miasteczku, gdzie interes prowadziła ich znajoma smoczyca, kosztowało Linę i Gourry'ego nadłożenie drogi. Byli jednak dobrej myśli, bo chociaż mogli zjawić się w Seyrun w porze kolacji, dłuższa droga pozwalała im zajść do Filii w okolicach późnego śniadania. Poza tym, nawet jeśli zanocują w królewskim pałacu, stolica królestwa nie należała do tanich miejsc a długa podróż znacznie uszczupliła ich sakiewki.
Ponadto od kilku dni docierały do nich plotki o tajemniczych zniknięciach w tej okolicy. Początkowo ginęły tylko pojedyncze sztuki zwierząt, ale wkrótce zaczęły znikać także osoby i małe stada. Okoliczna ludność szeptała o potworach, co poniektórzy winą obarczali demony. Jeszcze inni sądzili, że winna jest jakaś dzika bestia, być może demonicznego pochodzenia. Przyczyną tych wszystkich domysłów było odnajdywanie szczątków zaginionych w bardzo odległych miejscach. Łby, kości, fragmenty ubrań i przedmiotów pozostawiono w niedużych kupkach, przypominających świątynne ofiary.
Mniej więcej w tym samym czasie pojawiły się również doniesienia o dziwnych dźwiękach dochodzących z głębi lasu, o światłach w ciemności i ogromnych cieniach widywanych w pobliżach wiosek.
Miasto, w którym Filia prowadziła swój interes, położone było w niewielkiej dolinie otoczonej lasami. Czarodziejka i jej towarzysz zbliżali się właśnie do skraju leśnego szlaku. Ku rozczarowaniu Liny, nie natknęli się w lesie na nic niezwykłego i kiedy drzewa zaczęły się przerzedzać a w oddali można było dostrzec pola uprawne, była już gotowa przypisać plotki o bestii nadmiernej aktywności wilków i rozbuchanej wyobraźni miejscowych.
- Najmniejszego śladu tej bestii, dziwne nie? - zerknęła przez ramię na rozglądającego się blondyna. - Możesz przestać wypatrywać. To pewnie jakaś bujda na resorach. - westchnęła.
Gourry przystanął.
- Oni tak chyba nie myślą. - zauważył, wskazując palcem w kierunku pól.
Lina spojrzała przed siebie, dopiero po chwili dostrzegając niewielkie skupisko ludzi. W większości byli to rolnicy, znalazło się też parę kobiet w długich spódnicach. Brak okrzyków i gniewnego potrząsania widłami upewnił czarodziejkę, że powodem zgromadzenia na pewno nie jest zwykła sprzeczka o miedzę.
- Huh, każda wymówka jest dobra, żeby nie pracować. - stwierdziła rudowłosa, przeciągając się. - Zwłaszcza przy takiej ładnej pogodzie.
- No. - zgodził się Gourry, zawierając w tym krótkim słowie bezgraniczne poparcie dla linusiowej teorii. A potem równie zgrabnie ją obalił. - Albo przeszkadza im ten kopczyk z kości.
Czarodziejka zmrużyła oczy, usiłując wypatrzeć między zgromadzonymi to, co szermierz z racji wysokiego wzrostu wypatrzył bez trudu. Przyśpieszyła, szybko pokonując dystans dzielący ją od rolników. Z bliska zauważyła, że wyglądają na zniesmaczonych i zdenerwowanych.
A prawdopodobnie przyczyną tych wzburzonych emocji był kopczyk z kości, jak to jej towarzysz zgrabnie ujął. Zawierał zresztą nie tylko kości, ale także resztki mięsa, przerytą ziemię, rozdarte na strzępy i krwią splamione tekstylia a także, najbardziej malowniczy element; ludzką nogę obutą w trzewik, odszarpniętą od ciała na wysokości uda.
Noga, jak się czarodziejka mogła z bliska przekonać, wskazywała wyraźnie na płeć niewieścią. Czy może raczej nieśmiało ową płeć sugerowała zgrabnością, okrwawioną pończochą w drobny kwiatowy wzorek i lekkim obcasikiem, który noszącemu miał najwyraźniej dodać kilka centymetrów.
- Tak dłużej być nie może! Trzeba nam do księcia słać, co by tu kogo w nasze strony przysłał. - ryknął chłop z widłami nad linowym uchem.
- Strach do lasu iść, strach dzieci na pole puścić. - zawtórowała mu baba w kraciastej spódnicy.
Gourry powoli obszedł kopczyk, oglądając ze wszystkich stron.
- My już do księcia słalim. - odparł brodaty, starszy mężczyzna, przyglądając się krążącemu szermierzowi i rudowłosej czarodziejce.
Lina wyczuła, że to jest ten moment, w którym wszyscy spodziewają się z jej strony paru słów. Zazwyczaj nie przepuściłaby takiej okazji. Ale coś jej w tej scence nie pasowało. Szermierz chyba podzielał jej zdanie, bo kręcił przecząco głową, obchodząc kopczyk w drugą stronę.
- Zanim kogo przyślą, smok nas wszystkich wyżre. - załamała ręce inna kobieta. Na jej plecach, niepomne harmideru, spokojnie spało niemowlę. - Wyżre nas do ostatka.
- Sami ogłoszenie dajmy! Przez miasteczko trakt idzie. - zapalił się wąsacz z widłami, znów niechcący wykrzykując pierwsze zdanie tuż nad uchem czarodziejki. Lina powstrzymała odruch kopnięcia go w goleń do momentu, aż dowie się wszystkiego.
- To kosztuje. - przypomniał brodacz.
- E tam, smok tego nie zrobił. - stwierdził Gourry swobodnie, kierując te słowa do rudowłosej.
Czarodziejka obróciła się do niego. Podobnie zresztą jak reszta zebranych. Zaraz posypały się głosy oburzenia.
- To co, sami sobie usypalim śmiecia, aa? - zapytała baba z kraciastą spódnicą.
- A jak nam książę też nie uwierzy i nikogo nie przyśle? - stresowała się młoda matka, ponownie załamując ręce.
- To ogłoszenie damy. - uspokoił brodacz, łypiąc groźnie na Gourry'ego. - Przejezdni, tfu.
Lina dokonała w myślach kilku obliczeń. Teoretycznie mogła podpalić najbliższy stóg siana, co dałoby im wystarczająco czasu na szybkie oddalenie się od tłumu. Zwłaszcza, że panowie dalej dzierżyli widły i inne narzędzia pracy.
- Jakieś duże zwierze zeżarło krowę, zgoda. - odparł jasnowłosy szermierz. - Widzisz, to są stare kości. Tylko ta noga jest nowa, o. Krew jest jaśniejsza.
Tubylcy przestali ściskać nerwowo swe narzędzia pracy i spojrzeli ponownie na kopczyk. Kilku zaczęło go nawet obchodzić, jak Gourry wcześniej.
- Jużci, prawdę gada. - stwierdził jeden, zdejmując czapkę i drapiąc się w prawie łysą głowę. - Ino kto by tu takie paskudztwo zniósł? I u licha skąd?
Lina ujęła się pod boki.
- Zdaje się, że dostaliście państwo wyraźne ostrzeżenie. - zauważyła gromkim głosem. - Ktoś wie, czyja to noga? - zapytała, usiłując się nie krzywić.

Jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, zebrani spojrzeli po sobie i zgodnie zamilkli. Nikt nie chciał się przyznać do bliższej znajomości z nogą, wiadomo bowiem było, że następne pytanie będzie dotyczyło wiedzy o miejsce pobytu oderwanej reszty. A ślady, jak wykazały obserwacje towarzysza czarodziejki, przestały jednoznacznie wskazywać na smoczy brzuch.
Lina westchnęła ciężko.
- A czy ktoś się chociaż domyśla tożsamości tej... ofiary? - zapytała, na sekundę zerkając tęsknie w kierunku stogu siania.
Znów odpowiedziała jej cisza, tym razem upstrzona pochrząkiwaniem i szuraniem butów o ziemię. Tym razem jednak rudowłosa nie przerwała milczenia.
- Pewności nie ma, panienko. - odezwał się w końcu ten brodaty, który wcześniej narzekał na koszty. Najprawdopodobniej cieszył się szacunkiem z racji wieku i wyjątkowo powolnego sposobu wyrażania opinii. - Możliwe, że to jedna z cór kupców. Z miasteczka, o tam. - machnął flegmatycznie dłonią w kierunku, gdzie wedle teorii Liny powinien znajdować się dom znajomej im Złotej Smoczycy.
- Na targu mówili, że średnia z domu uciekła. - wtrąciła matka śpiącego niemowlęcia. - W mieście gadają, że syn hrabiego na nią urok rzucił. - dodała lękliwie.
- Duby smalone. Banialuki. - prychnał jej towarzysz z widłami. - Toć to średnia uciekła, jużci, ale coby się czarów uczyć. Idź mi, babo, z tymi urokami. - zdenerwował się widocznie, rzucając wymowne spojrzenie na czarny płaszcz Liny.
Młoda matka zarumieniła się mocno i zamilkła na dobre, co natychmiast wykorzystała śpiąca dotąd progenitura. Dziecko wydarło się w niebogłosy, wywołując skrzywienie się wszystkich zebranych.
Oprócz Gourry'ego, który wydawał się już znudzony całą sprawą.
Lina odsłoniła uszy dopiero, gdy berbeć został skutecznie uciszony poprzez zastosowanie smoczka. Westchnęła cierpiętniczo i przez kolejne pół godziny sprytnymi pytaniami wyciągnęła z zebranych przy makabrycznym kopczyku wieśniaków dosyć spójną historię.
Otóż w miasteczku, do którego nomen omen wybierała się czarodziejka razem z Gourrym, mieszkało sporo kupców a najbogatszy z nich, niejaki pan Berk miał syna utracjusza i trzy piękne córki. Z których jedna, najstarsza, bardzo młodo wyszła za mąż. I to dosyć pechowo, bo wybranek serca  kupieckiej córki wyraźnym afektem darzył karty i wino i często z bratem żony wybierał się szaleć po okolicznych miasteczkach za ciężko zarobione pieniądze teścia. Pozostałe córy Berka jak dotąd nie miały okazji stać się obiektem plotek, kiedy naraz średnia ogłosiła wszem i wobec, że wybiera się do stolicy by studiować Białą Magię. Pod okiem niejakiego hrabiego, o którym Lina jak dotąd nie słyszała. Przewidywalnie tatuś nie był tym planem zachwycony i zamknął córkę w domu na trzy spusty, ale ta podobno uciekła pod osłoną nocy.
- Urzekająca historia. - stwierdziła czarodziejka cierpko. Zbliżała się pora drugiego śniadania. I na dodatek robiło się coraz bardziej upalnie. - Czyli ktoś powinien powiadomić ojca tej dziewczyny o... znalezisku. - wskazała na smętną kupkę, nad którą już unosił się rój much.
- Trza cholerstwo rozj... rozebrać. - poprawił się łysawy jegomość z czapką. - Jeśli jej wielmożna czarodzijka dobrodzijka łaskawie pozwoli... - dodał uniżenie, zerkając na rudowłosą.
- Najpierw trzeba to rozebrać i schować gdzieś tę... ten fragment ciała. - odparła jej wielmożna czarodziejka dobrodziejka wcale nie łaskawie. - Zabezpieczyć, żeby się nie zepsuło.
Zebrani znów zaczęli szemrać między sobą. Ale Lina już się temu nie przysłuchiwała, zamiast tego przyglądając się brodatemu flegmatykowi. Ten po dłuższej chwili skinął jedynie głową. Natychmiast męska część spontanicznego zgromadzenia, pod przewodnictwem Gourry'ego, sprawnie pozbyła się tej części kopczyka, która uniemożliwiała wygrzebanie odrąbanej nogi. Następnie wszystkie części mogące pomóc w zidentyfikowaniu zamordowanej osoby zostały z pietyzmem złożone na czystym kawałku płótna. Lina rzuciła na to wszystko odpowiednie zaklęcia.
- Mościa wielmożna panno czarodziejko, prosim wielmożną pannę i towarzysza panny na gościnę, pod dach Goma. - zaprosiła jedna z bab.
Ku zdumieniu szermierza, rudowłosa przyjęła zaproszenie.

~*~

- Co tak późno, nie mogłeś trafić z powrotem? - wyszczerzyła się czerwonooka. Fakt, trudno było trafić do tego dziwnego miejsca, nawet jeśli się miało wcześniej przewodnika. Na szczęście Zelgadis miał wprawę w zapuszczaniu się w dziwne, trudno dostępne miejsca. A poza tym nie odszedł wcale zbyt daleko od wczorajszej wizyty.
- Już się tak nie dziw, było jasne, że wrócisz. - westchnęła Merle, podnosząc się z ogromnego, omszałego kamienia. Bez pomocy kogoś z zewnątrz szaman nigdy nie dostałby się do obozu podróżników. Dlatego umówili się, że w razie, gdyby się jednak zdecydował, spotkają się ponownie właśnie w tym miejscu.
- Przepraszam za kłopot. - odparł Zelgadis cierpko, rozglądając się. - Gdzie mój wczorajszy przewodnik?
- Kto inny zaprząta teraz jego uwagę. - odparła czerwonooka, wzruszając ramionami. - I żaden kłopot, najwyżej kto inny by cię odebrał. Gotowy, szamanie?
Uwaga chimery została przyciągnięta przez jakiś ruch w krzakach, ale po kilku sekundach napiętego oczekiwania stało się jasne, że to tylko jakieś małe zwierzę.
- Tak. - potwierdził Zel, ponownie skupiając się na swojej przewodniczce. Odziany w beże od stóp do głów, włączając w to długą pelerynę z kapturem i maskę zasłaniającą większą część twarzy, stanowił niezły kontrast dla lekko odzianej dziewczyny. Merle przeciągnęła się, a szaman znów spojrzał w kierunku, skąd wcześniej dobiegał alarmujący szelest. Dzięki temu nie musiał przyglądać się odsłoniętej i opalonej skórze dziewczyny.
- To do dzieła. Masz jakieś imię, tak w ogóle? - zapytała, zerkając przez ramię. Ruszyła pewnym krokiem w gęstwinę, nie przejmując się chaszczami.
- Zelgadis. - mruknął Zel. - Zelgadis Greywords.
- Długie imię. Ja jestem Merle, ale babcia już ci to pewnie wczoraj mówiła... Powiedz mi zatem, Zelgadisie, często ci się zdarza płacić ciałem za przysługi? - zapytała lekkim tonem.
Chimera zmyliła krok.
- Słucham? - ni to prychnął, ni to zakrzyknął Zel, zatrzymując się pośród zarośli.
- Chyba źle to ujęłam. - czerwonooka zmarszczyła jasne brwi. Kiedy odwracała się w jego stronę, można było dostrzec niewielki ślad białych odrostów na jej różowej głowie. - Chodzi mi o to, że jesteś gotowy na naprawdę drastyczny ruch. Zastanawiam się po prostu, co cię do tego skłania.
Zamiast odpowiadać, Zelgadis po prostu odciągnął maskę i szal, a następnie odrzucił kaptur do tyłu. Zabłąkane promienie słońca natychmiast odbiły się od metalowej powierzchni włosów.
- Hmm. - Merle obrzuciła go uważniejszym spojrzeniem, po czym ruszyła dalej w mieniącą się w słońcu zieleń. - Czyli powody osobiste.




Ten nowy fragmencik miał być później, ale siedział mi w głowie już od dłuższego czasu i chciałam się go pozbyć. No, przynajmniej częściowo.

Ostatnio edytowany przez Charat (2014-07-02 23:09:17)


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#95 2014-02-22 19:19:59

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Ładnie, ładnie. Robi sie ciekawie. Jak są kości i trupy od razu papa mi sie śmieje
Mówisz, ze masz problem z Lina, zastanawiam sie czy by tak powiedziała o chlopach, bo rozumiem, ze to miała być kąśliwa uwaga.


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#96 2014-02-22 19:43:54

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

W porządnym fiku chociaż jeden trup być musi, chociażby statysty

Z problematycznością Liny miałam na myśli, że nie mam na nią weny. Ale muszę napisać scenę, zanim przefrunę dalej.


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#97 2014-02-22 20:09:08

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Pociesz się tym, że Lina jest w parze z twoim ulubieńcem, więc jakoś powinno pójść


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#98 2014-02-24 18:49:48

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: eksperyment

Krótki fragment, ale robi ochotkę na więcej Ja akurat z Liną nigdy nie mam problemów, ale za to często mam zastoje w scenach z Xellossem i Gourrym. W przypadku tego pierwszego mam świadomość, ze to najbardziej lubiana postać w Slayersach i w jego przypadku wszelkie OOC będzie najmniej "darowywalne", a z Gourry'ego łatwo można zrobić zupełnego kretyna, którym Gourry przecież nie jest....


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#99 2014-03-16 20:15:13

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Hah, generalnie Lina zawsze sprawia mi problemy, jak mi smutno albo jakoś do dołu.
Za to Gourry jest fantastyczny, Gourry mi zawsze wyjdzie.

No dobra, pora odrobinkę dopisać.


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#100 2014-03-18 15:28:06

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Nuuuu, krótkie ale klimatyczne. Podoba mi się Szczególnie to, że zwracasz uwagę kto jak mówi. Też tak próbuje, ale mam wrażenie, że tobie to lepiej wychodzi
Chcę więcej Gourriego!


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#101 2014-03-18 16:59:22

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Trzeba zwracać, bo generalnie jak się potem akcja skupi na interakcjach między 'naszymi' bohaterami, to nie będzie okazji do pobawienia się językiem

Oj tam, idzie ci bosko. Nie bądź wobec siebie zbyt surowa, od surowej krytyki to są czytelnicy

Postaram się dać więcej Gourry'ego. Jak nie w tym kawałku to w następnym. Gourry zasługuje na dużo, dużo miłości <3


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#102 2014-03-18 21:01:24

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Wyobraziłam sobie uchachanego Gourriego ściskającego wszystkie forumowe niewiasty A w tyle płonąca Lina... ^^'


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#103 2014-03-19 00:14:37

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Jakby tak całkiem się sfajczyła, to można by jej ukraść Gourry'ego... ah, rozmarzyłam się


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#104 2014-07-02 23:01:26

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Jest wena, jest Zelgadis, jest intryga.

Tak a propos Filii wychowującej Vala... znalazłam coś takiego: http://careful-knives.tumblr.com/post/9 … inainverse

Ostatnio edytowany przez Charat (2014-07-02 23:07:35)


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#105 2014-07-03 19:30:48

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: eksperyment

To jest po prostu przeurocze!!! *.* A te kuleczki z ostatniej ilustracji wyglądają jak podebrane Xellosowi ;D

A jak jest wena, to tylko zacieram ręce i czekam na jej owoc


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#106 2014-07-03 20:48:01

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: eksperyment

Lubię twój styl Wyraźnie sie różni i widać wplyw gier mmo. Z jednej strony kolokwializmy trochę kłują mnie w oczy, ale właśnie dzięki nim czyta sie to dobrze.
Ciekawi mnie wątek Zela chociaż wątek Liny i Filii tez... Duzo sie dzieje jak na początek!

Te grafiki są boskie! W ogóle jaki to unikat na skale Slayersow, a ile wnoszą w wyobrażenie o Filii i Valu


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#107 2014-07-05 12:38:36

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: eksperyment

Rany, jaka ze mnie ślepota. Zapomniałam już, że jak dodajesz nowy fragment to aktualizujesz główny post i nie zauważyłam od razu nowego fragmentu, ale już nadrobiłam zaległości i przeczytałam Kawałek jest po prostu świetny. Fantastycznie bawisz się językiem, czytanie to czysta przyjemność. Kwestie chłopskie są po prostu bezbłędne i naprawdę rewelacyjnie piszesz Gourry'ego! Bardzo mnie też cieszy pojawienie się Zela. Oj, naprawdę jestem ciekawa, jak się będą rozwijały i przeplatały wszystkie te wątki


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#108 2014-07-15 17:34:12

urwena

Mazoku średniej klasy

Skąd: Ireland/Poland
Zarejestrowany: 2011-06-18
Posty: 83
Punktów :   

Re: eksperyment

Ja tylko moge przytaknac dziewczynom. Swietny styl i slownictwo. A chlopi mi przypominaja scenke ze Shreka- Mowio ze orgy robio z kosci chleb...

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
www.slayersfans.pun.pl hurtownia opakowań Piła