Slayers Fans

Odwiedź nas na http://slayers-fans-society.blogspot.co.uk/


#1 2013-08-17 21:41:57

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Droga donikąd

Ostatnio naszła mnie ochota na coś lżejszego. Żadnych nowych światów, żadnych AU, żadnych walk o uratowanie świata, krótsze rozdziały. Akcja rozgrywa się jakiś rok po zakończeniu TRY. Jak zawsze jest to LZ, XF, GS. Chociaż tutaj może XF, LZ, GS...


Rozdział 1
Dziecięca łza

Marisa Kley’sen nigdy nie chciała mieć dzieci. Zbyt dobrze pamiętała ból towarzyszący utracie matki. Dziewięć lat nie było odpowiednim wiekiem na obserwowanie, jak choroba dzień po dniu wydzierała życie z ciała jej najbliższej osoby. Przeżycie to pozostawiło w jej duszy głęboką bliznę. Później dowiedziała się, że dolegliwość będąca przyczyną śmierci rodzicielki już wcześniej pojawiała się w rodzinie. Istniała więc możliwość, że ona sama mogła nie dożyć starości. Przez to obiecała sobie, że nigdy nie powije potomstwa. Za nic w świecie nie chciała sprowadzić na swoje dziecko cierpienie, jakiego sama doświadczyła.
Gdy poznała Solla Kley’sena wciąż podtrzymywała tę decyzję. Jej mąż szanował jej zdanie i ani razu nie czynił jej wyrzutów z powodu zażywania naparu z korzenia Lanquis, specyfiku wykorzystywanego w przypadku, gdy kobieta pragnęła uniknąć poczęcia. Przez wiele lat żyli jako zgodne, szczęśliwe małżeństwo do czasu, gdy na horyzoncie ich spokojnego żywota pojawiła się wojna. Soll, czując głęboki obowiązek służby rozdartemu walką krajowi, zaciągnął się do armii. Marisa długo czekała na jego powrót, spędzając całe dnie na modlitwach w świątyni Ceiphieda. Szybko jednak stało się jasne, że jej mąż nie wróci, gdy po dwóch miesiącach do Serwell dotarły tragiczne wieści.
Marisa była zdruzgotana. Przestała jeść, ciągle odczuwała silne mdłości. Była głucha na wszystko wokół dopóki nie usłyszała magicznych słów, które odmieniły jej życie.
- Na Ceiphieda Mariso! Musisz zacząć jeść! Jeżeli nie ze względu na siebie to chociaż ze względu na dziecko!
Jakimś cudem okazało się, że pomimo wszelkich środków ostrożności Marisa zaszła w ciążę. Stało się coś, czego unikała, od kiedy pamiętała. Z drugiej strony tkwiła w niej jedyna żywa, jeszcze istniejąca, cząstka Solla. Gdy w jej głowie pojawiła się ta myśl, w jednej chwili postanowiła sprzeniewierzyć się najważniejszej zasadzie, którą się kierowała. Zapragnęła urodzić. Pomimo pierwotnego lęku, chciała wydać na świat owoc jej pierwszej i ostatniej miłości.
Kiedy po raz pierwszy ujrzała na własne oczy Sollię, wiedziała, że bez względu na wszystko nie będzie żałować swojej decyzji. Dzięki tej maleńkiej kruszynie po raz pierwszy od bardzo długiego czasu, poczuła, że jej istnienie ma jakiś sens.
Przez dwanaście lat matka z córką wiodły może ubogie, ale spokojne i szczęśliwe życie.
Do czasu, gdy w nieznanych okolicznościach jedyne dziecko Marisy zniknęło.               

***

Lina Inverse widziała w swoim życiu wiele rzeczy. Walczyła z przeróżnymi rodzajami Mazoku, łącznie z Lordami i samymi Bestiami. Demony często były okrutne i dążyły do swoich celów bez względu na ofiary towarzyszące ich działaniom. Jednak w porównaniu do tego, co właśnie znajdywało się przed jej oczami, wszelkie jej poprzednie doświadczenia wydawały się niemal niczym.
Na kamiennych płytkach znajdujących się u stóp murów obronnych Serwell leżało małe dziecko. Czarodziejka nawet przez chwilę się nie łudziła, czy chłopczyk żyje. Ciało było tak zmasakrowane, że nie było na drobnej szacie nawet pojedynczego miejsca niesplamionego krwią. Morderca pozostawił w spokoju jedynie twarz maleństwa. Puste, niewielkie oczy w beznamiętny sposób odbijały słońce. Matka i ojciec z pewnością nie będą mieli problemu z rozpoznaniem swojego potomstwa...
Rudowłosa odwróciła twarz. Poczuła niemiłe ukłucie w okolicach żołądka. Jak dobrze, że przyszła tutaj bez Amelii. Nie była pewna, jak długo zajęłoby Księżniczce otrząśnięcie się z takiego szoku. Mistrzyni czarnej magii sama nie wiedziała, ile jej zajmie pozbycie się tego obrazu z pamięci.
Nigdy nie przypuszczała, że przekraczając bramy Serwell z Gourry’m i z adeptką białej magii, zostanie wciągnięta w coś takiego. Parę miesięcy wcześniej oddzielił się od nich Zelgadis, a kilka dni temu młoda monarchini dostała list od swojego ojca z prośbą o powrót do domu. Czarodziejka i szermierz nie mieli nic przeciwko odprowadzeniu młodszej dziewczyny do Seyrun, zahaczając przy okazji o Nowe Sairaag. W obu miejscach spodziewali się godnej uczty i nie potrzebowali więcej powodów, aby zrezygnować z takiego planu podróży. 
Po wejściu do miasta niedługo cieszyli się beztroską dotychczasowej wyprawy. Szybko zostali wezwani do posiadłości burmistrza i już kiedy Lina spodziewała się kłopotów, nieoczekiwanie została poproszona o pomoc w wyjaśnieniu sprawy masowych porwań dzieci. Na początku rudowłosa nie była zainteresowana. Nie lubiła zajmować się takimi sprawami, chyba że za godziwą opłatą. Dopiero gdy jedna z matek zaginionych rzuciła jej się niemal do stóp, błagając o pomoc, mistrzyni czarnej magii postanowiła bliżej zapoznać z postawionym przed nią zadaniem. Gdy patrzyła we wpół oszalałe ze zmartwienia szare oczy niemłodej kobiety o ciemnych, lekko siwiejących włosach, nie mogła odmówić. Nic nie obiecywała, ale zobowiązała się chociaż spróbować rozwiązać tę tajemniczą zagadkę, posyłając małego Fire Ball’a w stronę nadpobudliwej Amelii, która rozpoczęła denerwujący monolog pt. „Wiedziałam, panno Lino, że tkwią w tobie resztki dobra!”   
Na początku jej nowe zlecenie prezentowało się jako tajemnicza zagadka. Rozmowa z kilkunastoma rodzicami nie przyniosła wielu wskazówek. Historia każdego przypadku wyglądała niemalże tak samo. Dziecko na moment oddalało się od swoich opiekunów tylko po to, aby po chwili niemalże rozpłynąć się w powietrzu, zostawiając za sobą jedynie to, co trzymało wcześniej w rękach. Miejsca, w których dochodziło do zniknięć, były tak różne, że trudno było się doszukać jakiejkolwiek regularności w działaniach porywacza. Serwell jako dosyć duże miasto, słynące z największej świątyni Ceiphieda w okolicy, od czasu upadku Sairaag, dawało złoczyńcy spore pole możliwości a sfrustrowanej Linie żadnego punktu zaczepienia.
Sytuacja znacznie się pogorszyła, gdy następnego dnia odnaleziono jedno z porwanych dzieci pozostawione na samym środku rynku. Po dokładnym zbadaniu chłopca lekarze nie stwierdzili u niego żadnych ran. Z drugiej strony kilkulatek cierpiał na chorobę, której nikt nie potrafił rozpoznać. Cudownie odzyskana latorośl państwa Jesbenson majaczyła w gorączce, jednak nikt nie potrafił mu pomóc. Zaklęcia przerażonej takim okrucieństwem Amelii zdawały się przynosić częściową ulgę choremu, ale Lina postanowiła się zwrócić o pomoc do Sylphiel. Gourry zgłosił się na ochotnika, aby sprowadzić uzdolnioną uzdrowicielkę. Burmistrz bez chwili wahania zaoferował blondynowi najlepszego konia, jakiego miasto miało do dyspozycji. A ponieważ Nowe Sairaag znajdywało się kilkanaście godzin drogi od Serwell oczekiwano powrotu szermierza i kapłanki następnego dnia po południu.
Kolejny ranek nie przyniósł pomyślnych wieści. Rudowłosa została obudzona niepokojącą informacją, że odnaleziono drugie dziecko. Czarodziejka nie zwlekając długo, chwyciła w rękę stos kanapek i wybiegła z przydzielonego jej pokoju w ratuszu. Towarzyszyło jej pięciu mężczyzn należących do sił policyjnych. Każdy odziany w prosty czarny uniform i parę ciemnych rękawiczek wyglądał niezwykle profesjonalnie. Jednak nikomu z nich nie udało się zachować obojętnej miny, gdy ujrzeli zwłoki małego chłopca.
- Panno Inverse. – spytał cicho jeden z mężczyzn, Lich Stum, wyglądający na niewiele starszego od czerwonookiej. – Nie uważa pani, że to działalność jakiegoś Demona? Jedynie źródło największego zła w naszym świecie byłoby zdolne do czegoś takiego…
Mistrzyni czarnej magii niechętnie zmusiła się do spojrzenia na zakrwawioną postać.
- Nie wydaje mi się, aby to była robota Mazoku. – odparła cicho Lina. – Te rany zostały zadane mieczem. Mazoku mają dziesięć tysięcy sposobów na zabicie ludzi, co nie zmienia faktu, że z pewnością będą zachwycone rozpaczą odczuwaną przez rodziców i mieszkańców. – dodała ponuro.   
- Chce pani powiedzieć, że… szukamy… – Słowa przechodziły z trudem przez usta jej rozmówcy. – Człowieka?
- Tak. – przyznała czarodziejka. – To właśnie chcę powiedzieć.
Lina zaczęła badać teren pod kątem magicznego echa, gdy odezwał się do niej drugi z pracowników wydziału sprawiedliwości Serwill, wysoki jegomość o czuprynie przyprószonej siwizną. Jego twarz pokryta licznymi bliznami niewątpliwie świadczyła o niemałym doświadczeniu życiowym.
- Czyli, nie ma pani już tutaj nic do roboty, tak? – spytał nieco złośliwym tonem. Sanco Sierken, dowódca sił policyjnych, podchodził z wielką niechęcią do pracy z magami, chociaż Lina musiała przyznać, że w porównaniu do tego, co słyszała od przemiłej doradczyni burmistrza, mężczyzna bardzo się hamował w swojej antypatii.
- Niestety, panie Sierken, naszym przeciwnikiem jest niezwykle przebiegły czarnoksiężnik lubiący eksperymentować na ludziach. – powiedziała po chwili milczenia czarodziejka. – Sprawdźcie teren z tamtej strony, ja się zajmę tą częścią.   
- Skąd pani to wie? – wtrącił Lich. Jego głos nie zawierał w sobie wątpliwości obecnej w tonie jego szefa.  Wręcz przeciwnie, wyglądał na osobę, która za wszelką cenę chce zdobyć nową wiedzę, jakże potrzebną w jego zawodzie.
Lina bez słowa dotknęła kamiennej płytki jedną dłonią. Na rezultat tej akcji nie trzeba było długo czekać. Wokół terenu otaczającego martwego chłopca pojawiły się dziwne symbole. Nawet osoba nie będąca magiem nie miałaby trudności z przyznaniem, że jest to coś związanego z magią.
- To są runy. Jest to potężne narzędzie w rękach dobrze wykształconego maga i jednocześnie dowód na to, że nie mamy do czynienia z Mazoku. Demony nie korzystają z runów, mają do swojej dyspozycji inne środki magiczne, bardziej adekwatne do ich natury. – wytłumaczyła czarodziejka.
- Będzie pani w stanie za pomocą tego czegoś odnaleźć tego psychopatę? – zapytał Sanco, lustrując nieufnie świecące znaki.
- Przekonamy się. – mruknęła pod nosem rudowłosa i ukucnęła przy skomplikowanych magicznych inskrypcjach.
Dowódca sił policyjnych Serwell obserwował przez chwilę pogrążoną w silnym skupieniu czarodziejkę, po czym skinął na swoich podkomendnych i ruszył we wskazaną przez dziewczynę stronę. Nie ufał magom, a tym bardziej nie tej obdarzonej złą sławą Dramattcie. Z drugiej strony nigdy wcześniej nie widział takiego okropieństwa. Był upartym mężczyzną, świadomym swoich uprzedzeń, co nie zmieniało faktu, że dobrze wiedział, kiedy powinien dać za wygraną. W tej sytuacji musiał przyznać się sam przed sobą, że nie wiedział, jak rozwiązać zagadkę tych zniknięć. I pomimo całej swojej niechęci, musiał przyznać, że jeżeli ktoś miał szansę zapobiec kolejnej tragedii, była to Lina Inverse.

***

Amelia z przerażeniem patrzyła na małego chłopca pogrążonego w niespokojnym śnie. Raz na godzinę rzucała na pacjenta czar oczyszczenia. Bezpośrednio po użyciu białej magii dziecko zaczynało oddychać z większą łatwością, jednak przed upływem tego czasu objawy dziwnej choroby nasilały się w takim stopniu, że księżniczka musiała ponownie korzystać z zaklęcia.
Dziewczyna była wykończona. Noc spędzona przy łóżku kilkulatka stanowiła jedno z jej najbardziej wyczerpujących przeżyć. Póki co nikt nie mógł jej zastąpić, a jedynie ta powtarzana czynność zdawała się przedłużać życie młodego Jesbensona. Adeptka białej magii nie miała wyboru. Musiała cierpliwie czekać, aż Gourry sprowadzi pannę Sylphiel do Serwell.  Długowłosa kobieta może nie posiadała doskonałych umiejętności bojowych, ale za to w temacie uzdrawiania granatowooka nie znała bardziej biegłej specjalistki. Oczywiście, jeżeli nie liczyć Ryuzoku. Jednak jedyny zaprzyjaźniony z nimi Smok, panna Filia, przebywała daleko stąd…
Nagle poczuła przyjemny chłód w okolicach czoła. Nieco zaskoczona podniosła wzrok i jej oczom ukazała się postać niewysokiej kobiety w średnim wieku, przykładającej zimną szmatkę do czoła orędowniczki sprawiedliwości. Na jej twarzy malowała się mieszanka smutku, lęku i nadziei.
- Dziękuję. – odparła z wdzięcznością Amelia.
- Ależ to nic. – zaprzeczyła jej rozmówczyni. – Gdyby nie wy, moje dziecko pewnie już by było martwe… Tylko żeby inne dzieci też się odnalazły… Nie wiem, co się stanie z Marisą, jeżeli Sollia się nie znajdzie…
Księżniczka chwyciła panią Jesbenson za rękę.
- Proszę się nie poddawać! – powiedziała adeptka białej magii z całym przekonaniem i pasją, jakie w niej tkwiło. – Pannę Linę jest bardzo trudno skłonić do współpracy, ale skoro zdecydowała się pomóc, zrobi wszystko, co w jej mocy, aby sprowadzić dzieci całe i zdrowe.
- Dziękuję, panienko. – odparła kobieta, uśmiechając się lekko.
Brunetka odwzajemniła uśmiech. Na jeden moment obie poczuły się lepiej. Wszystko będzie dobrze. Panna Lina rozwiąże zagadkę i sprowadzi dzieci z powrotem do domu, a panna Sylphiel znajdzie sposób na przywrócenie zdrowia małemu Eliahowi. Na pewno.
Dosłownie chwilę później w pokoju rozległ się przerażający, chłopięcy krzyk bólu. Dookoła łóżka chorego rozrysowały się świetliste symbole. Sekundy mijały, a dziecko nie przestawało wrzeszczeć. Amelia, drżąc na całym ciele, po raz kolejny rzuciła czar oczyszczenia. Nawet nie wiedziała, czy w tej sytuacji przyniesie to jakikolwiek skutek, ale modliła się w duchu do Ceiphieda o skuteczność jej działania.
Po minucie wszystko ustało. Chłopiec z powrotem zaczął spokojnie oddychać. Tajemnicze symbole zniknęły.
Amelia poczuła, że nogi się pod nią uginają.
„Panno Lino, panno Sylphiel, pośpieszcie się.”     

***

Czarodziejka odwiedziła tego dnia każde miejsce zbrodni i dopiero wtedy zauważyła pierwszą regularność w swoim śledztwie. Tak, jak się spodziewała, wszędzie zastała runy. Fakt ten niewątpliwie rzucał nowe światło na całą sprawę. Potrafiła już wyjaśnić, w jaki sposób doszło do porwania dzieci. Zastosowanie starożytnych inskrypcji mówiło też wiele o sprawcy. Z runów najczęściej korzystali starsi, zdecydowanie bardziej zaawansowani magowie, czasem Ryuzoku i Elfy. Sama rudowłosa znała podstawy tego rodzaju magii, jednak w tym temacie nie była specjalistką. Podejrzewała, że w tej dziedzinie Zelgadis miał dużo większe doświadczenie od niej… Westchnęła ciężko. Czy ten idiota naprawdę nie mógł dać żadnego znaku życia? Już minął prawie rok od ich ostatniego spotkania. A teraz niewątpliwie przydałyby się jej zdolności bezlitosnego szermierza.
Po chwili pokręciła głową. Zelgadisa tutaj nie było. A ona musiała znaleźć tego szaleńca. Zwłaszcza że im bliżej przyglądała się całej sprawie, tym gorsze miała przeczucia.
Jak można było obłożyć runami niemalże całe miasto, nie wzbudzając niczyich podejrzeń? Albo potrafiło się poruszać się w niezauważony sposób…. Albo było się kimś, kogo wszyscy znają, aby nikomu nawet nie przyszło do głowy, że ten ktoś może robić coś nieodpowiedniego… A może jedno i drugie? Może to nie była jedna osoba…
Lina nerwowo potargała swoją grzywkę, wydając z siebie okrzyk irytacji. Jak tylko znajdzie tego psychola, już ona da mu popalić. Zamiast cieszyć się lokalnymi przysmakami i rabować okolicznych zbójców, zajmowała się porwaniami i morderstwem.
Ponownie przed jej oczami stanęło ciało zakrwawionego dziecka.
Nie mogła dopuścić do tego, aby sytuacja się powtórzyła.
Raz jeszcze spojrzała na mapę Serwell i wtedy w jej umyśle pojawiła się pewna myśl.
Podziemne tunele.
W mieście musiały istnieć podziemne tunele.
Którymi sprawca mógłby się poruszać niezauważony i zastawiać runiczne pułapki.   
A wejście do większości tuneli znajdywało się w podziemiach ratusza.
W niewielkiej odległości od odnalezienia pierwszego dziecka.
To musiało być to!
Lina szybko wyszła ze swojego pokoju i pognała w kierunku schodów, na każdym kroku rzucając zaklęcie zmuszające runy do ujawnienia się. Schodziła coraz niżej i niżej, mijając bez słowa napotykanych ludzi. Aż wreszcie napotkała pierwszy odzew zaklęcia. Ściana pomiędzy dwoma pokojami zajarzyła się światłem złocistych runów.
Na twarzy czarodziejki pojawił się wyraz satysfakcji.
- Otwórz się. – rozkazała, wzmacniając swój głos magiczną aurą.
Symbole natychmiast odpowiedziały na jej wezwanie. Na środku kamiennego muru pojawiło się niewielkie przejście.
- Mam cię. – szepnęła sama do siebie z zadowoleniem, po czym weszła w magiczne wrota. Po drugiej stronie znalazła ciemny, długi korytarz. Z niechęcią powstrzymała odruch przyzwania Lighting. Była na terenie wroga. Nie mogła sobie pozwolić na lekkomyślne działanie. Dotknęła dłonią ściany i powoli lecz konsekwentnie poruszała się naprzód. Straciła rachubę czasu, gdy szła wzdłuż nieznośnie cichego tunelu. Kiedy po długiej wędrówce ujrzała delikatne światło świec, omal nie krzyknęła z radości.
W ogromnym pomieszczeniu panował półmrok. W zasadzie nie byłoby błędem stwierdzenie, że znalazła się w kolejnym korytarzu. Rozstaw ścian był jednak znacznie większy i gdzieniegdzie wisiały kandelabry.
Starała się stąpać po ziemi najciszej, jak potrafiła. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ktoś wykryje obecność nieproszonego gościa.
Jak tylko w jej głowie pojawiła się ta myśl, w ułamku sekundy poczuła, że ktoś boleśnie wykręcił jej rękę do tyłu, zmuszając ją, aby przylgnęła do sylwetki napastnika. Tuż przed jej oczami błysnęło ostrze, które w okamgnieniu znalazło się niebezpiecznie blisko jej szyi.
Nie tracąc jasności umysłu, skupiła się na przyzwaniu Fire Ball’a wolną ręką. Jednak jak tylko w jej dłoni pojawiło się znajome drgnięcie magii, natychmiast poczuła nieprzyjemny wstrząs, w wyniku którego doszło do dekoncentracji jej mocy.
Lina zaklęła w duchu. Jej przeciwnik celowo rozpraszał jej energię, wykorzystując fakt, że trzymał ją za nadgarstek. Każdy mag uczył się kumulowania mocy w dłoniach. Gdy coś przeszkadzało w tym procesie, rzucenie zaklęć stawało się niemożliwe. Musiała mieć do czynienia z wyjątkowo zdolnym oponentem, co nie za bardzo poprawiało jej humor. Sytuacja, mówiąc krótko, była nieciekawa.
- Kim jesteś i co tutaj robisz? Jeden podejrzany ruch i poderżnę ci gardło. – zasyczał głos prosto do jej ucha. Głos dziwnie znajomy…
- Zelgadis? – spytała. Pod wpływem jej pytania poczuła, jak ciało nieznajomego pomału się rozluźnia.
- Lina? – odpowiedział równie zaskoczony. Powoli opuścił miecz, lecz wciąż jej nie puścił. – Co tu robisz? – powtórzył pytanie.
- A możesz mnie najpierw puścić? – odparła poirytowana. Błyskawicznie uszło z niej napięcie, ustępując miejsca złości. Jej ręka wciąż była boleśnie wykręcona do tyłu.
Mag lekko poluźnił uchwyt, jednak wciąż uniemożliwiał jej jakikolwiek ruch.
- Najpierw odpowiedz mi na pytanie, co tu robisz. Wybacz, ale w chwili obecnej nie mogę sobie pozwolić na ryzyko, że wejdziesz mi w paradę. – powiedział prosto jej do ucha. Dziewczynę mimowolnie przeszedł dreszcz niemający nic wspólnego z lękiem.
- A jak ci tego nie powiem, to co? – zakpiła.
- Wyprowadzę cię stąd. – rzekł, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem. – Ale wydaje mi się, że jednak ci zależy, aby nie ocknąć się dopiero jutro… – W jego tonie pojawił się sarkazm. – Więc co tu robisz?
- Chcę rozwiązać zagadkę masowych porwań i morderstwa. – warknęła.
- Porwania? – Z powrotem stał się poważny. Lina poczuła, że jego chwyt się rozluźnia. Korzystając z tego, wyrwała się z jego uścisku. Odwróciła się do niego, masując obolały nadgarstek.
- Do cholery, Zel, to bolało. – Spojrzała na niego poirytowana. Przysięgła sobie, że później mistrz szamanizmu jej za to zapłaci.
- Nie przypuszczałem, że spotkam tutaj właśnie ciebie. Byłbym głupcem, jakbym nie był ostrożny. – odparł ze wzruszeniem ramion.
- Sugerujesz, że jestem głupia, bo dałam ci się zajść od tyłu? – syknęła coraz bardziej wkurzona czarodziejka.
- Ech… Nic takiego nie powiedziałem. – westchnął ciężko.
- Ale to sugerujesz!
- Lina… To chyba nie czas i miejsce na to. Coś mówiłaś o jakichś porwaniach. Skąd przybyłaś?
Mistrzyni czarnej magii obdarzyła go badawczym spojrzeniem. To pytanie potwierdzało jej przypuszczenia. Miejsce, gdzie teraz byli, na mocy runów prowadziło nie tylko do Serwell.   
- Z Serwell. – odparła krótko. – A teraz ty mi wyjaśnij, co TY tutaj robisz? I co wiesz o tym miejscu?
Zelgadis lustrował ją przez chwilę wzrokiem, jakby wahając się pomiędzy dwiema opcjami. Nieugięte spojrzenie Liny musiało go jednak szybko skłonić do podjęcia decyzji, przez co mężczyzna ciężko westchnął.
- Heh… W sumie mogłem to przewidzieć. Ty z tą swoją zdolnością do przyciągania kłopotów po prostu musiałaś się tutaj znaleźć. Próbuję cię w to nie wciągać, unikając cię od kilku miesięcy, a ty i tak się zjawiasz i tak.     
Lina błyskawicznie złapała go za kołnierz, przyciągając chimerę na wysokość swoich oczu.
- Mam zdolność do czego? – spytała groźnie.
Zelgadis zrobił znudzoną minę i ponownie westchnął. Niektórzy się nigdy nie zmieniają…
Nagle obydwoje poczuli drgnięcie mocy niedaleko nich. W pomieszczeniu pojawił się ktoś jeszcze. Lina puściła mistrza szamanizmu i obydwoje przygotowali zaklęcia ofensywne. Czarodziejka nasłuchiwała zbliżających się kroków. Powoli w słabym świetle zarysowała się sylwetka. Całkowicie znajoma. Z ust Liny padły tylko dwa słowa:
- To… niemożliwe...   

***

Ponownie doświadczała tego samego. Był środek nocy, a ona budziła się z krzykiem ze świadomością, że stało się coś złego. Filia z drżeniem rąk wymacała lampkę i zapaliła światło. Głowa bolała ją niemiłosiernie, gdy rozglądała się po znajomym pokoju, będącym w końcu jej sypialnią. W pomieszczeniu obok czuła delikatną aurę smoczego jaja. Ten fakt sprawił, że się trochę uspokoiła. Jest w bezpiecznym miejscu. Nic jej nie grozi.
Lecz w tym momencie w jej głowie pojawiło się niewinne pytanie.
Jak doszła do sypialni?
Smoczyca wytężała otępiały przez dziwną pustkę umysł, lecz jedyne, co pojawiało się w jej pamięci, była czynność zamykania sklepu.
Co robiła przez cały wieczór?
Dopiero wtedy poczuła, że jej ręce są dziwnie lepkie.
Podniosła dłonie i w jednej chwili zrobiła się blada jak kreda.
Krew. Wszędzie była krew.
Która nie należała do niej.

Ostatnio edytowany przez Rinsey (2013-11-27 12:53:44)


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#2 2013-08-18 18:08:43

Charat

Generał Mazoku

Skąd: Z nienacka
Zarejestrowany: 2011-06-04
Posty: 1325
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Uh, kobieto, jak ty pięknie piszesz. Naprawdę wspaniale.

Tekst jest wciągający i świetny i chce się jeszcze... A teraz się grzecznie odsunę i pozwolę pozostałym nachwalić cię porządnie. Zwłaszcza za ta końcówkę jak z Koontza <3

Teraz mam życiowego zgryza, bo tekst fajny i tajemnica zapowiada się świetnie i OC dopracowane do perfekcji. Nic, tylko zacierać ręce.


You call it nightmare, I call it fun~!
I cut and slash.

Offline

 

#3 2013-08-18 19:37:14

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Kurde, dziewczyno! Zarzuc mi ino trochę twojego talentu!

Lubię historie z serii kontynuacje i dalsze przygody Mam wrażenie jakbym czytała dalsze nowele tylko tam historia jest z pierwszej osoby.
Co do treści... Możliwe, ze za tym wszystkim stoi jakiś szalony mag, który chce wyssac z dzieci życie aby np. odzyskać młodość albo byc niesmiertelnym. Pomyślałam sobie tez, ze moze Zel znalazł sposób na odzyskanie ciała. A moze Filia za wszystkim stoi gdy lunatykuje? Nie... To tylko ściema dla czytelnika


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#4 2013-08-18 20:31:34

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Nie spodziewałam się takiego pozytywnego przyjęcia Dziękuję Wam bardzo Od razu człowiekowi chce się dalej pisać ^^ Chociaż teraz znowu wyjeżdżam na tydzień, ale jak tylko wrócę biorę się za drugi rozdział.


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#5 2013-08-18 21:15:10

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Pisaj póki masz wene
A jestem w ogole na dobrym tropie?


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#6 2013-08-26 11:24:32

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

No wróciłam i zabieram się za pisanie póki mam spokojniejszy okres Każdy z Twoich domysłów został tak ujęty, że nie mogę ani zaprzeczyć ani przytaknąć, bo cały mój zamysł się wyda


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#7 2013-08-26 15:21:29

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Ok, to czekam na ciąg dalszy


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#8 2013-08-28 22:42:30

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

No jest drugi rozdział. Właśnie tak doszłam do wniosku, że romansu jest  tu jak kot napłakał. Powiedzcie mi, jak tylko zauważycie jakąś niespójność przyczynowo skutkową

Rozdział 2
W pogoni za prawdą

Od razu rozpoznała długie kosmyki o barwie złocistego blondu wynurzające się spod jasnej peleryny otulającej średniego wzrostu kobiecą sylwetkę. Nie widziały się od ponad roku, ale Lina w przeciwieństwie do swojego samozwańczego obrońcy nie miała słabej pamięci i bez problemu mogła rozpoznać swoich przyjaciół nawet po dłuższej rozłące.
Nie mogła uwierzyć własnym oczom nie z tego powodu, że widziała przed sobą byłą smoczą kapłankę. Szok wywołał u niej fakt, że Ryuzoku stała przed nią, trzymając na rękach zakrwawionego, martwego chłopca. Tego samego, którego ciało czarodziejka ujrzała kilka godzin wcześniej.
Smoczyca wydawała się ich w ogóle nie zauważać. Minęła obojętnie mistrzynię czarnej magii i chimerę wciąż kumulujących w dłoniach energię w każdej chwili gotową przekształcić się w potężne zaklęcie ofensywne, kierując się w stronę tunelu prowadzącego do Serwill. Dopiero wtedy Lina zwróciła uwagę na fakt, że Filia była… przeźroczysta.
Nieobecne spojrzenie, specyficzna aura otaczająca nie do końca materialną postać, brak jakiejkolwiek reakcji na bodźce. To musiało być…
- Echo magiczne? – spytała cicho Lina, cofając wcześniej przygotowane zaklęcie. Po raz pierwszy widziała coś takiego. Czytała, że w wyjątkowych sytuacjach zdarzało się, że pozostałość mocy wydzielona przy rzucaniu niezwykle skomplikowanych zaklęć przyjmowała cielesną postać,  a w tym przypadku klona odtwarzającego wydarzenie mające miejsce jakiś czas temu.
- Najwidoczniej. – przytaknął Zelgadis.
- Ale to przecież niemożliwe, aby za tym wszystkim stała Filia!     
- Na podstawie tego, co tutaj widzimy, nie możemy odrzucać takiej możliwości. – wtrącił poważnie mag, zakładając ręce na piersiach. – Zwróć uwagę na te runy. Jest to specjalny rodzaj symboli zasilany mocą Smoków.
- Czyli Smok jest potrzebny do zasilenia runów, ale przecież ktoś inny mógł rozrysować symbole. Nie wierzę, aby Filia zrobiła coś takiego. – oznajmiła stanowczo Lina.
- Istnieje również taka możliwość. – zgodził się mag. – Ale echo magiczne mówi samo za siebie. Filia była tutaj. A więc w pewnym stopniu jest w to zamieszana.
Czarodziejka wbiła w niego ostre spojrzenie. Filia, zwariowana Ryuzoku o gorącym temperamencie i wrażliwym sercu, nie zniosłaby czegoś takiego. Być zamieszaną w doprowadzenie niewinnego dziecka do takiego stanu… Lina była przekonana, że Smoczyca nigdy w życiu by sobie czegoś takiego nie wybaczyła. Rudowłosa zacisnęła pięści.
- Ktoś nią steruje. Jest to osoba, która wyryła siatkę runów i która potrzebowała mocy Ryuzoku do jej aktywacji. I ten ktoś pożałuje, że stanął na mojej drodze. – powiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Gorzej jeżeli Filia po prostu oszalała. Nie wiesz, co się z nią działo przez ostatni rok. – zauważyła chimera.       
- Przestań. – warknęła mistrzyni czarnej magii.
- Są sytuacje, w których musisz rozważać różne scenariusze, nawet te najczarniejsze. – kontynuował chłodno mężczyzna. – Co zrobisz w momencie, gdy spotkasz właściwą Filię, nie echo magiczne, robiącą…
- Są sytuacje, w których po prostu powinieneś się zamknąć! – krzyknęła czarodziejka, nie przejmując się, czy ten wybuch nie wyda ich obecności. W jej oczach tliły się płomienie gniewu.
Wiedziała, że w słowach maga mogła kryć się prawda. Nie widziała Filii od roku i na podstawie tego, co dotychczas zobaczyli, nie mogli odrzucać możliwości, że to Smoczyca stała za całą tą sytuacją. Z drugiej strony niesamowicie ją zirytowało, w jaki sposób mistrz szamanizmu przedstawiał swoją hipotezę. Dobrze znała wojownika i była świadoma, że mężczyzna rzadko zwracał uwagę na uczucia swoich słuchaczy, wygłaszając kolejne celne teorie niepozbawione bezwzględnej, chłodnej logiki. W cichości ducha liczyła się z wersją chimery, ale nie miała najmniejszej ochoty na wypowiadanie tego ma głos. 
Nastało nieprzyjemne milczenie. Para przyjaciół gromiła się spojrzeniem, aż w końcu Zelgadis ciężko westchnął.
- Jak uważasz. Ale zanim pójdziemy dalej, chcę ustalić jedną rzecz. Jeżeli na końcu tego korytarza znajdziemy człowieka o imieniu Lucihass, musisz mi obiecać, że zostawisz go mnie. – W jego oczach pojawił się poważny błysk.
Lina przez chwilę analizowała wypowiedź swojego rozmówcy.
- Kim jest ten Lucihass?
- Były współpracownik Rezo. Specjalizował się w tworzeniu chimer. – wyjaśnił krótko. Dziewczyna w zasadzie nie potrzebowała więcej informacji, aby ogólnie zrozumieć motywy postępowania wojownika. Niewątpliwie Zelgadis wciąż się nie poddał w poszukiwaniu sposobu na odzyskanie dawnej postaci i łączył z ów człowiekiem spore nadzieje.
- Skąd wiesz, że on tu jest?
- Wcale nie mam pewności, że jest właśnie tutaj. Lucihass nigdy nie zajmował się runami, ale podążam jego tropem od miesięcy. Niecały rok temu zostałem zatrudniony do rozwikłania zagadki kradzieży starej księgi z biblioteki w Atlas. Udało mi się ją odzyskać, jednak pozbawioną kilku stron. Ponieważ pełne wynagrodzenie miałem dostać po złapaniu sprawcy, postanowiłem się temu bliżej przyjrzeć. I okazało się, że w wielu miastach sytuacja się powtarzała. Kradziono ważną księgę. A gdy robiłem śledztwo na własną rękę, udawało mi się odnaleźć zgubę z wydartymi stronicami. Aż wreszcie trafiłem do Wienhass, gdzie znalazłem podobny korytarz ozdobiony runami jak zapewne ty znalazłaś w Serwill.     
- Czyli ciebie tutaj doprowadziła seria kradzieży…  – zamyśliła się Lina. – Ale skąd wiesz, że właśnie ten Lucihass za tym stoi?
Mężczyzna sięgnął do kieszeni i wyciągnął mały przedmiot – złoty łańcuszek z emblematem słońca wykonanym na drogocennym kamieniu szlachetnym.
Czarodziejka spojrzała na niego pytająco, marszcząc brwi.
- Raz byłem bardzo bliski złapania przestępcy. Niestety, udało mu się uciec, ale wtedy zapomniał o tym. – Mag wskazał na trzymaną w ręce biżuterię. – To od zawsze należało do Lucihassa. I wtedy wszystko nabrało dla mnie sensu. Wyrwane stronice musiały dotyczyć tworzenia chimer. Tematyka ta niewątpliwie była domeną właśnie Lucihassa.   
- Wypowiadasz się o nim, jakbyś go dobrze znał. – zauważyła czarodziejka.
Mag tylko parsknął w odpowiedzi.
- Wydawało mi się, że go znam. – Jego spojrzenie stało się na chwile lodowate.
Lina uważnie przyjrzała się twarzy lawendowowłosego, na której ponownie zagościło poczucie zdrady i nienawiść, coś co dominowało u niego na początku ich znajomości a z czasem zaczynało zdarzać się coraz rzadziej.
Tym razem to ona westchnęła.
- Jak to się wszystko skończy, wracasz ze mną do Serwell. – oznajmiła.
Zelgadis spojrzał na nią oniemiały.
- Słucham? – spytał z niedowierzaniem.
- A co do tego Lucihassa, to czy nie byłby on przypadkiem w stanie przejąć kontroli nad pewnym złotym smokiem? Może jak go widziałeś ostatnim razem nie parał się runami. Ale może uległo to zmianie? – Czerwonooka kontynuowała, jakby nie usłyszała wojownika.   
Mistrz szamanizmu mierzył ją podejrzanym wzrokiem, lecz postanowił zignorować wcześniejszą wypowiedź czarodziejki.
- Nie wydaje mi się. Lucihass może i byłby w stanie opanować te runy, ale nie miałby na tyle mocy, aby przejąć nad kimkolwiek kontrolę. 
- A gdyby zawarł pakt z Mazoku?
Mag milczał chwilę, zanim się odezwał.
- Teoretycznie byłoby to możliwe. – odpowiedział powoli.
Lina uśmiechnęła się niebezpiecznie.
- Właśnie to chciałam usłyszeć. Idziemy dalej? – spytała, zbierając się do dalszej drogi.
Mężczyzna jednak nie ruszył się z miejsca. 
- Lina, przypominam ci tylko, że jeżeli znajdziemy tam Lucihassa, masz nie wchodzić mi w drogę. – Jego słowa zawierały w sobie groźbę skrywaną pod powierzchnią ostrzeżenia.
Czarodziejka nie odpowiedziała. W tym momencie nie mogła obiecać Zelgadisowi niczego. Sama nie wiedziała, co zrobi, gdy stanie twarzą w twarz z kimś, kto mordował niewinne dzieci i najprawdopodobniej wykorzystywał jej przyjaciółkę.


***

Amelia ostatkiem sił powstrzymywała się przed zaśnięciem, siedząc przy łóżku małego Wena Jesbensona. Dochodził już wieczór, a księżniczka po nieprzespanej nocy i co godzinnym rzucaniu czaru oczyszczenia padała z wyczerpania. Musiała jednak wziąć się w garść. Panna Sylphiel mogła się pojawić lada chwila. Bez względu na wszystko postanowiła dotrwać do tego momentu. Nie pozwoli na śmierć tego niewinnego dziecka.
Jak na złość, jej organizm domagał się jednak wypoczynku. Powieki robiły się coraz cięższe. Coraz trudniej też udawało jej się skoncentrować. Zaczynała mieć wątpliwości, czy zdoła raz jeszcze poprawnie rzucić uzdrowicielskie zaklęcie. Napad, któremu towarzyszyło pojawienie się tajemniczych symboli, póki co się nie powtórzył. Ale brunetka dobrze wiedziała, że chłopiec nie przeżyłby drugiego ataku. Już teraz mała klatka piersiowa z trudem unosiła się i opadała. Adeptka białej magii modliła się w duchu do Ceiphieda, aby dziecku starczyło sił do przybycia właściwej uzdrowicielki.
Jak tylko o tym pomyślała, w pokoju rozległ się kolejny chłopięcy krzyk. W powietrzu raz jeszcze zalśniły tajemnicze znaki. W tle dało się usłyszeć cichy szloch pani Jesbenson.
Roztrzęsiona dziewczyna opadła na kolana. Ponownie złożyła dłonie i wypowiedziała zaklęcie. Natychmiast pojawiło się delikatne światło.
Które po kilku sekundach zniknęło.
Wrzask bólu przybrał na sile, a po policzkach młodej monarchini zaczęły spływać strużki łez. Nie może zrobić już nic więcej. Jest za słaba, aby uratować nawet to jedno powierzone jej życie.
Jak za mgłą usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i kroki dwóch osób. Tuż przed oczami śmignęły jej długie ciemne włosy.
- Święte leczące dłonie. – Do jej uszu dobiegł pełen współczucia, lecz jednocześnie klarowny i stanowczy, kobiecy głos.
- Oddechu Matki Ziemi. Do was modlę się.
Czy coś sobie wyobrażała? Czy tak bardzo chciała ujrzeć pannę Sylphiel, że jej umysł podsuwał jej tę piękną iluzję?
- Ocalcie osobę, która spoczywa przede mną.
Nie, to nie była ułuda. Jako adeptka białej magii nie mogła nie rozpoznać tak potężnej uzdrowicielskiej mocy.
- Swoją bezkresną łaską!
Z jej oczu poleciały kolejne strużki łez. Tym razem pełne ulgi. Udało się. Chłopiec nie umrze na jej oczach.
- Resurrection! – Całe pomieszczenie zostało skąpane w blasku jasnozielonego światła.   
- Amelio, wszystko w porządku? – odezwał się tuż nad nią męski głos.
- Pan Gourry? Wen nie umrze, prawda? – spytała słabym głosem.
- Nie Amelio, świetnie się spisałaś. Sylphiel nie pozwoli mu umrzeć. – zapewnił ją szermierz, uśmiechając się do niej ciepło.
To jedno zdanie wystarczyło, aby jej spięte ciało rozluźniło się.
Panna Sylphiel nie pozwoli mu umrzeć…
Uśmiechnęła się ciepło i straciła przytomność.

***

Sylphiel uważnie obserwowała powolny oddech chłopca, szukając jakiejkolwiek nieregularności. Chłopiec wyglądał o wiele lepiej z zaróżowionymi policzkami, pozbawiony niepokojącej bladości na całym ciele. Jednak pomimo tej poprawy, dziecko wciąż nie było zdrowe. Resurrection przywróciło maluchowi siły, tamując liczne krwotoki wewnętrzne, jednak nie mogło wyleczyć tej tajemniczej choroby, z jaką zmagał się kilkulatek.
- Dzięki Ceiphiedowi, że panienka zdołała przybyć w ostatnim momencie. – powiedziała z wdzięcznością pani Jesbenson, siedząca na krześle po przeciwnej stronie łóżka małego pacjenta. – Uratowała panienka życie mojego dziecka, nigdy się panience nie odwdzięczę.   
Ciemnowłosa zwróciła swoje zielone oczy na zatroskaną kobietę.
- Naprawdę nie ma za co. – Uzdrowicielka pokręciła głową. – Zwłaszcza, że wciąż ta choroba tkwi w nim. Dopóki nie ustalę, co to naprawdę za schorzenie, nie będę w stanie go w pełni wyleczyć.
- Ale wciąż żyje. – W oczach kobiety pojawiły się łzy. – A ja już byłam pewna, że utraciłam moje jedyne dziecko. To panience Amelii i panience zawdzięczam nadzieję, że nie stracę mojego jedynego dziecka.
Sylphiel tylko uśmiechnęła się słabo w odpowiedzi. Nie mogła pocieszyć tej biednej rodzicielki i zapewnić, że wszystko będzie dobrze.
Po chwili rozległo się pukanie, które oszczędziło jej kłopotu odpowiedzi, i do pokoju wszedł Gourry.
- Sylphiel, możesz na chwilę przyjść? – spytał cicho.
Dziewczyna kiwnęła głową i zwróciła się do pani Jesbenson.
- Będę w pokoju obok. Jak tylko nastąpi atak, proszę natychmiast mnie zawołać.
Matka chorego chłopca tylko pokiwała głową, zwracając wzrok z powrotem na swoją latorośl.
Zielonooka wstała i ruszyła za blondynem do sąsiedniego pomieszczenia, w którym czekał na nią Sanco Sierken, dowódca sił policyjnych.
- Proszę siadać. – Gestem wskazał nowo przybyłej parze dwa wygodne krzesła przy jajowatym stole nakrytym łososiowym obrusem w haftowane beżowe kwiatki.
Sylphiel zajęła miejsce naprzeciwko starszawego mężczyzny, a Gourry usiadł tuż obok niej.
- Jak się czuje Amelia? – spytała ciemnowłosa, zanim stróż prawa Serwill zabrał głos.
- Śpi jak zabita. – odpowiedział blondyn. – Dziewczyna świetnie się spisała, ale jest wykończona.
- To prawda. – przyznała uzdrowicielka. – Zaklęcie oczyszczenia uratowało temu chłopcu życie.
- Czy wie pani, co dolega temu chłopcu? – spytał rzeczowo Sanco Sierken.
- Nie do końca. Wiem, że chłopiec został zakażony przy pomocy runów. Przy ataku, którego byłam świadkiem, pojawiły się runy. Jednak w tym wypadku jest to przykład echa magicznego. Nie jest to magiczna choroba, jakby się mogło wydawać. Chłopca nie atakuje magia, tylko choroba. Fakt ten mówi wiele o sprawcy, ale nie pomoże mi to w rozpoznaniu choroby.
Jej rozmówca zaklął siarczyście.
- Te całe runy zostały znalezione przez Linę Inverse przy drugiej ofierze.
- Przy drugiej ofierze? – spytali jednocześnie Gourry i Sylphiel.
- Nic nie słyszałem o drugiej ofierze. Kiedy to się stało? – dopytał szybko blondyn.
- Dokładnie dzisiaj rano.
- Dlaczego mi nic nie powiedzieliście o drugim dziecku? – dodała z pretensją zaalarmowana Sylphiel.
- Bo zostało znalezione martwe. – odparł ponuro dowódca sił policyjnych.
Zielone oczy rozszerzyły się w szoku.
- Martwe? – Jej głos stał się bardzo słaby.
Szermierz nic nie powiedział, lecz jego zwykle pogodne oblicze przybrało niezwykle poważny wyraz.
- Muszę zobaczyć to dziecko. – oznajmiła pobladła Sylphiel.
Gourry spojrzał na nią z niepokojem.
- To chyba nie jest dobry pomysł.
- Muszę je zobaczyć. – powtórzyła stanowczo. – A gdzie tak w ogóle jest panna Lina? – spytała, chcąc odwrócić uwagę blondyna. Było jej niesamowicie miło, że szermierz się o nią martwił, lecz nie mogła sobie pozwolić na chwilę słabości. Panna Lina zawsze była silna, za co uzdrowicielka zawsze ją podziwiała. Panna Amelia wyczerpała całą swoją energię, aby pomóc temu dziecku. Teraz nadeszła jej kolej.
- Jeszcze nie wróciła. – Sanco Sierken przerwał jej rozmyślania. – Około południa złapała jakiś trop  i od tego czasu nikt jej nie widział.
- Jeszcze nie wróciła? – W głosie uzdrowicielki pojawił się niepokój.
- Też jesteśmy tym zaniepokojeni. – przyznał mężczyzna.
- A może coś jej się stało…
- W tym temacie o nic się nie martw. W końcu to jest Lina. Zawsze przyciąga do siebie kłopoty, ale da sobie z nimi radę. – powiedział Gourry z taką pewnością, że z serca zielonookiej natychmiast zniknął lęk o przyjaciółkę.
- Tak, masz rację. – Uśmiechnęła się do blondyna. – To w końcu panna Lina.
- Właśnie. – Blondyn odwzajemnił uśmiech. 
Gourry wciąż był samozwańczym opiekunem Liny Inverse. Niektóre rzeczy nigdy się nie zmieniały. Jednak zaufanie i więź między ludźmi były rzeczą dynamiczną. A ta grupa przyjaciół przez lata znajomości nauczyła się wierzyć w siebie nawzajem, potrafiąc umiejętnie ocenić swoją moc i umiejętności. Blondyn wciąż chronił mistrzynię czarnej magii, jednocześnie doskonale wiedząc, że rudowłosa dziewczyna potrafi o siebie zadbać.   
Sanco Sierken z zainteresowaniem przyglądał się tej wymianie zdań. Powoli zaczynał rozumieć, na czym polegał fenomen grupy nazywanej przez niektórych Slayersami.
- Panie Sierken, gdzie znajduje się to… dziecko? – Przez usta Sylphiel nie mogło przejść słowo „ciało”. – Nie mogę się za bardzo oddalać od pokoju Wena na wypadek kolejnego ataku.
- Pomyśleliśmy o tym i przenieśliśmy chłopca do pokoju obok. – odparł ponuro dowódca sił policyjnych. – Na pewno jest pani gotowa? To jest raczej wstrząsający widok.
- Jestem gotowa. – powiedziała stanowczo Sylphiel, podnosząc się z miejsca, chociaż wydawała się być bledsza niż chwilę wcześniej.     
- Idę z tobą. – oznajmił Gourry.
Uzdrowicielka spojrzała na niego z wdzięcznością. Jak zawsze spojrzenie tych pogodnych niebieskich oczu dodawało jej sił.
- Zatem chodźmy. – zarządził stróż prawa Serwill, również wstając.

***

Jak obiecał Sanco Sierken, pokój, gdzie była przeprowadzana autopsja, nie znajdywał się daleko. Wystarczyło przejść na koniec korytarza i nacisnąć mosiężną klamkę, aby ujrzeć całkowicie pusty pokój, jeżeli nie liczyć szerokiego regału z przeróżnymi narzędziami i jednego łóżka, na którym spoczywało małe ciało wystające spod szarego koca. 
Sylphiel poczuła jak po całym jej ciele rozchodzi się nieprzyjemna fala dreszczy.
- Jest pani gotowa? – spytał dowódca sił policyjnych Serwill.
Uzdrowicielka tylko kiwnęła głową.
Mężczyzna westchnął ciężko i odsłonił kawał ciężkiego materiału.
Nie minęło dziesięć sekund, nim ciemnowłosa poczuła, że robi jej się słabo.
- Sylphiel! – zawołał Gourry, łapiąc dziewczynę w ostatniej chwili.
Specjalistka od białej magii chwyciła się jego ramienia i zaczęła głęboko oddychać. Nie wolno jej było tutaj tracić przytomności. Zamknęła na chwilę oczy i wzięła kilka głębszych wdechów.
- Dziękuję. Już jest mi lepiej. – powiedziała, otwierając po chwili oczy.
- Jesteś pewna? – spytał nieufnie blondyn.
- Tak.
Ciało dziecka było dosłownie popękane. Liczne rany były tak głębokie, że bez problemu można było zobaczyć porozdzierane organy wewnętrzne. Szybko zwróciła uwagę na fakt, że obrażenia zewnętrzne zostały wykonane mieczem. Chociaż zwłoki zostały dokładnie umyte, młoda kobieta mogła rozpoznać ślady krwi obecne na powierzchni całego brzucha. Twarz paradoksalnie nie skrywała ani jednej, nawet najmniejszej szramy. W tym momencie pojawiało się jedno, zasadnicze pytanie. Skoro morderca tak poturbował tors ofiary, to czemu oszczędził twarz? Dlaczego jedno dziecko zarażono nieznaną chorobą a drugie zamordowano? Czym kierował się ktokolwiek to robił?
Z drugiej strony pierwszy chłopiec umarłby, gdyby nie interwencja białej magii, a kilkulatek przed jej oczami miał popękane organy wewnętrzne.
Czym się tak naprawdę różniła da nieszczęsna dwójka?
Po chwili w jej głowie pojawiła się straszliwa myśl.
Wytrwałością. Dwóch chłopców różniło się tylko i wyłącznie wytrzymałością. Gdy przybyła w ostatniej chwili, aby rzucić Resurrection, zaklęcie wyleczyło całe mnóstwo krwotoków wewnętrznych. A to oznaczało…
Że drugi chłopiec również został zarażony tą chorobą. Był jednak za mało odporny, aby doczekać się pomocy. Zmarł, zanim rozpoczął się prawdziwy koszmar.
Ale czemu sprawca użył miecza?   
Kiedy zdała sobie sprawę z tego faktu, przeszedł ją kolejny, zimny i nieprzyjemny, dreszcz. Cieszyła się, ze Gourry wciąż ją podtrzymywał, gdyż jej nogi powoli odmawiały jej posłuszeństwa.
- Panno Nels Rahda, czy czegoś się pani dowiedziała? – spytał nerwowo Sanco Sierken.
- To dziecko również zostało zarażone. – powiedziała cicho. – Po prostu miało mniej siły niż Wen. 
Dowódca sił policyjnych Serwell milczał przez chwilę.
- Jest pani pewna? Ale jeśli ma pani rację, to czemu sprawca zadał dziecku ciosy nożem?
- Chciał zobaczyć, jak organy wyglądają po zaatakowaniu tą chorobą. – wyszeptała.
- Że co? – spytał oniemiały Gourry.
- Te rany zostały zadane po śmierci. Pomimo krwi, mógłby zaobserwować, jak choroba działa na wnętrzności chorego. Nie widzę innego wytłumaczenia. – odparła słabo.
- Jakim trzeba być potworem, aby posunąć się do czegoś takiego. – skomentował z niedowierzaniem Gourry.   
- Czyli ten psychopata zaraża dzieci wirusem i sprawdza, jak on na nie działa? – odezwał się Sanco Sierken.
Sylphiel jedynie pokiwała głową.
- Chorobą, która rozsadza organy od wewnątrz.
Uzdrowicielka ponownie przytaknęła.
Starszawy mężczyzna przeczesał nerwowo swoją przyprószoną siwizną gęstą czuprynę.
- To ciekawe, ale kiedyś słyszałem coś o takiej chorobie, chociaż jestem tylko policjantem.
Ciemnowłosa spojrzała na niego, bezgłośnie zachęcając, aby kontynuował swoją wypowiedź.
- Kilka kobiet w Serwell umarło kiedyś na śmiertelną chorobę, przenoszącą się z matki na dziecko. Jej cechą charakterystyczną było właśnie pękanie organów od środka. Swego czasu była to głośna historia.
- Zna pan może dokładniejsze szczegóły tej choroby? Może to nie jest zbieg okoliczności? – dopytywała Sylphiel.
- Znam tylko, co się ogólnie mówiło. Znam jednak osobę, która musiała obserwować śmierć własnej matki, więc niestety doskonale pamięta wszystkie objawy tej choroby.
- Może mi pan powiedzieć, kim jest ta osoba? Powinnam z nią porozmawiać.
- To Marisa Kley’sen, matka jednego z porwanych dzieci.

***

Filia nie mogła się przestać trząść. Tego dnia nie otworzyła sklepu. Cały dzień spędziła w łazience na przemian myjąc się i piorąc rzeczy, na których poprzedniego dnia znalazła krew. Bez względu na to, ile wlała na siebie wody, jakich środków czystości nie użyła, wciąż czuła się brudna, skalana. Jej delikatna skóra szybko stała się czerwona i szorstka od nadmiernego mycia. Jej sukienka przestała się nadawać do chodzenia po piątym praniu, gdy na zbyt długo zostawiła wybielacz na tkaninie. Nie przeszkadzało jej to jednak we wzięciu kolejnej kąpieli i zrobienia następnego prania. 
Najgorsze miało jednak dopiero nadejść. Gdy słońce zniknęło za horyzontem i do jej mieszkania wdarła się ciemność, usłyszała cichy jęk. Najpierw skuliła się na podłodze w łazience i zatkała uszy. Nic nie słyszała. Tam nic nie było…
Jęk stawał się coraz głośniejszy. Aż w pewnym momencie zaczęła rozróżniać poszczególne słowa.
Kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką. Rozłóż skrzydła złoty smoku!
Ten głos wydał jej się dobry. Ciepły. Znajomy. Otworzyła oczy, aby zobaczyć, kto ją woła, ale okazało się, że już jej mieszkanie gdzieś zniknęło, ustępując miejsca szerokiemu polu na tle krwisto czerwonego nieba. Zaskoczona Ryuzoku wstała i zaczęła stawiać powolne, ostrożne kroki naprzód. Ponownie usłyszała jakieś stęknięcie i podniosła głowę.  Wydała z siebie cichy szloch, gdy ujrzała górę martwych złotych smoków.
- Nie, proszę, nie. – błagała niemal bezgłośnie. Raz jeszcze spojrzała na swoje dłonie, które ponownie były umoczone we krwi.
- NIE!!! – krzyknęła przeraźliwie.
Po chwili gwałtownie otworzyła oczy, raptownie siadając. Z lękiem spoglądnęła na swoje ręce. Odetchnęła z ulgą. Tym razem były nieskazitelnie czyste i podrażnione po całodniowym myciu. Coś jej jednak nie pasowało. Ostatnio była w łazience, a teraz leżała w swojej… sypialni. Znowu czegoś nie pamiętała?   
Smoczyca wydała z siebie kolejny szloch. Po jej policzkach spływały dwie strużki łez. Co się z nią działo?
- Nie wyglądasz za dobrze. – rozległ się nagle męski głos, który znała aż za dobrze. I nigdy nie przypuszczała, że dojdzie do takiej sytuacji, że się ucieszy, że go usłyszy.
- Xelloss? – spytała zachrypnięta od płaczu Smoczyca. – Co tu robisz? – Zwykle stanowiło to pierwsze pytanie, jakie mu zadawała. Zawsze jednak wypowiadała je pełnym poirytowania tonem. Tym razem był wręcz przeciwnie.
- Co się stało? – odpowiedział pytaniem. Była zbyt przerażona i roztrzęsiona, aby się zastanawiać, czemu Mazoku nie zachowywał się jak zawsze. Jej oczy powoli zaczęły się przyzwyczajać do ciemności. Dopiero po chwili zauważyła jego sylwetkę usadowioną na kanapie. I dwie ametystowe tęczówki wynurzające się z szeroko otworzonych oczu.

Ostatnio edytowany przez Rinsey (2013-09-01 23:01:32)


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#9 2013-08-30 15:08:14

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Aaaaa! Czytadło! Zaraz zabieram sie za lekturę i w wolnej chwili walnę porządną reckę


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#10 2013-09-01 20:57:58

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Ok, błąd logiczny: Zel na początku mówi, ze Lucihass nie zajmował sie runami, a w dalszej czesci dialogu Lina pyta sie czy nie interesował sie nimi.
Btw, jak odmienia sie przez przypadki w liczbie mnogiej runy? Ja bym napisała "run" a nie "runów".
Zastanawiam sie nad reakcja Liny. Czy jako bystra i mądra osoba odrzucilaby podejrzenia Zela? Owszem, ma prawo byc wkurzona, ale na jej miejscu przytaknelabym milczeniem, bo Zel moze miec racje.

Ale moje domysły są takie, ze Filia ktos manipuluje. Wie to Lina, wie to Xellos i daje to wniosek, ze człowiek wytyka nos w nie swoje sprawy skoro Mazoku wkroczyły do akcji.
Hm, swoją droga czy nowe zachowanie Filii i Xellosa nie wychodzi zbyt szybko na wierzch? Bo juz wiemy, ze cos miedzy nimi sie szykuje. Opisałabym nieco inaczej cała sytuacje, jakas większa drame bym zrobiła, ale jednocześnie ukazała, ze Filia potrzebowała jakiegoś oparcia, ale nie ważne kogo zeby nie było w tym jakiś podtekstów


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#11 2013-09-01 22:00:08

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Słuszna uwaga co do Lucihassa,  wezmę się za poprawki. Co do run/runów przed chwilą sprawdziłam, że w sumie obie formy są poprawne. Jeżeli chodzi o reakcję Liny, chyba powinnam opisać to jednak trochę inaczej... Xelloss i Filia... To, o czym piszesz, planowałam na następny rozdział. Moim zamysłem było, aby w tym rozdziale namnożyło się trochę pytań, chociaż już zaczęłam udzielać kilku odpowiedzi. Czy uważasz, że jednak powinnam pociągnąć temat jeszcze w tym rozdziale?

Dzięki za celne uwagi


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#12 2013-11-27 12:52:50

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Wrzucam surową wersję trzeciego ostatniego rozdziału. Mam nadzieję, że postacie nie są OOC i że nie popełniłam jakichś większych błędów logicznych. Myślę ew. nad napisaniem niedługiego epilogu... Z góry dziękuję za wszelkie uwagi

Rozdział 3
Modlitwa i gniew

Pierwsze miesiące przyniosły ulgę. Walka z Darkstarem była niesamowicie wyczerpującym doświadczeniem, po którym z radością rzuciła się w wir przygotowań do założenia własnego sklepu. Poświęcenie całej uwagi tym czynnościom przynosiło jej satysfakcję i odwodziło od analizy bolesnych wspomnień. Wiedziała, że musiała iść naprzód i mając nadzieję, że z czasem stare rany się zabliźnią, wkładała wiele wysiłku, aby nie patrzeć wstecz.
Jednak w czasie długich, samotnych nocy zdarzały się chwile, gdy wydarzenia ostatniej bitwy bezlitośnie stawały jej przed oczami. Pole wypełnione ciałami martwych Złotych Smoków. Zbrodnie dokonane przez jej ród. Nieugięte oczy najstarszego, który nawet w momencie swojej śmierci uważał, że wymordowanie Starożytnych Smoków było rzeczą słuszną.  W tych momentach nie potrafiła nie zadać sobie pytania: dlaczego to ona jedna przeżyła? Przez cały czas ograniczała się jedynie do obserwowania otaczającej jej fałszywej rzeczywistości. Tak naprawdę dopiero w ostatnim starciu z Darkstarem zdecydowała się zrobić pierwszy krok wbrew swojemu dotychczasowemu postępowaniu. Poprzez przyzwanie mocy Ceiphieda, przyczyniła się do uratowania tego świata, pomimo targających nią wątpliwości. Patrząc na jajo Valgaarva, nie mogła powstrzymać myśli, że był to pierwszy raz, kiedy postąpiła słusznie. Dzięki temu zarówno ona jak i Valgaarv dostali drugą szansę. On na wolne od lęku i bólu życie. Ona zaś na odpokutowanie swojej ignorancji. Ta świadomość dodawała jej sił i sprawiała, że budziła się każdego dnia z uśmiechem na ustach. Skrywając nieprzyjemne wspomnienia głęboko we własnym wnętrzu, z radością rzucała się w wir pracy, mającej pomóc jej zbliżyć się do realizacji jej nowego marzenia: do zbudowania ciepłego ogniska domowego, gdzie mały Smok mógłby dorastać w atmosferze miłości i bezpieczeństwa.
Przez pierwsze pól roku wszystko układało się wręcz idealnie. Przez calusieńkie sześć miesięcy dzielnie dążyła do realizacji swojego celu. Taki stan rzeczy nie utrzymał się jednak zbyt długo. Najpierw pojawiły się koszmary, początkowo delikatnie wnikając pod powierzchnię jej świadomości i przeplatając się z pięknymi snami, tylko po to, aby wraz z czasem zdominować każdą chwilę, jaką poświęcała na wypoczynek. Później było tylko gorzej. Budziła się wyczerpana, niemal całkowicie wydrenowana z mocy. Właśnie w tym okresie spotkała Xellossa po raz pierwszy od walki z Darstarem.
Tego dnia w celu pozyskania nowych klientów zorganizowała promocję polegającą na możliwości zdegustowania jednej wybranej herbaty, a następnie zakupienie jej w atrakcyjnej cenie. W gąszczu nowych kupców pojawił się dobrze znany jej Mazoku, który z uprzejmym uśmiechem kazał sobie zaserwować filiżankę najdroższego naparu, jaki miała na składzie. Demon nie przejął się ani jej groźbami ani maczugą, wskazując na treść jej ogłoszenia. Ponieważ pozostali ludzie zwrócili uwagę na szykującą się awanturę, nie mogła mu odmówić. W wielkim poirytowaniu musiała znosić jego obecność do końca dnia i, co gorsza, zgodnie z jej oczekiwaniami parszywy Namagomi nawet nie zakupił saszetki Tekane! Dopiero przed zamknięciem sklepu, gdy zostali sami, nie wytrzymała kolejnej serii docinków i rzuciła się na fioletowowłosego ze swoją ukochaną bronią. Xelloss z łatwością wykonał serię uników i już miał zniknąć, gdy powiedział na odchodne:
- Coś jesteś nie w formie. Czy mi się wydaje, czy twoja moc zmalała?
Wtedy nie wzięła tych słów na poważnie. Była przekonana, że jest to tylko kolejna uwaga, mająca na celu jej dokuczyć. Z czasem jednak okazało się, że Mazoku miał rację. Traciła kontrolę nad własną mocą. Stopniowo czary, które nigdy nie sprawiały jej trudności, zamierały na jej ustach, wywołując u niej zawroty głowy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje i nie miała pojęcia, do kogo mogła się zwrócić. Ludzcy kapłani nie mogli jej pomóc ze względu na zbyt małą wiedzę, a ona sama już nie potrafiła się modlić do Ceiphieda. Wyrzekła się pozycji kapłanki, więc czy w sumie nie zasługiwała na odcięcie od swojego Boga? Zasługiwała na karę. Nadzieja, że dostała drugą szansę, była jedynie okrutną drwiną losu. Jak mogła się  tak długo okłamywać?
Od tego momentu Xelloss zaczął ją sporadycznie odwiedzać, co na przemian Filię przerażało i złościło. Wiedziała, że jej stan nie był wynikiem jego ingerencji. Nawet podwładny samej Beastmaster nie posiadał mocy, aby ingerować w przepływ energii Ryuzoku. Nie miała pojęcia, jakie plany ma wobec niej potężny Demon. Powoli zresztą traciła wiarę nawet we własne zmysły, gdy w jej pamięci zaczęły się pojawiać luki. A kiedy dzisiaj pochłonęła ją kolejna seria koszmarów poprzedzona przebudzeniem się z cudzą krwią na rękach, coś w niej ostatecznie pękło. Zazwyczaj gdyby jej śmiertelny wróg w środku nocy ośmielił się usiąść obok niej na łóżku, natychmiast usiłowałaby się bronić. Teraz było zupełnie inaczej. Potrzeba poczucia ciepła innej żywej istoty zwyciężyła jej wszystkie racjonalne argumenty. Nie liczyło się dla niej, że to Mazoku, perfidny manipulator wykorzystujący ją do własnych, osobistych celów. Teraz to był po prostu ktoś żywy i tak przyjemnie rzeczywisty, jakże inny od jej koszmarów. Nic więcej jej nie obchodziło i właśnie dlatego lekko oparła głowę o jego tors.
Przez jej umysł przetaczała się fala niespokojnych myśli. Czy to możliwe, że kiedy jej świadomość pogrążała się w głębokim śnie, ona sama stawała się zimną morderczynią? Co się z nią działo?
Po chwili poczuła, że mężczyzna lekko objął ją jedną ręką.
- Wytrzymaj jeszcze trochę – szepnął jej do ucha. Nie minęła sekunda nim została otulona warstwą mrocznej mocy.
Gdyby nie jej wyczerpanie, odczułaby prawdziwe przerażenie na samą myśl, że znajdywała się w samym centrum wrogiej mocy. Jednak teraz miała dziwną pewność, że demoniczna energia nie zrobi jej nic złego. Nie była celem ataku. Stanowiła jedynie medium na mocy Mazoku.
- Mam go – powiedział cicho Xelloss po pewnym czasie. Filia nie miała pojęcia, jak długo to wszystko trwało. Wiedziała tylko, że gdy Mazoku zniknął, kładąc ją wcześniej delikatnie na łóżku, pochłonął ją pozbawiony koszmarów sen.

***

W szarych oczach Marisy Kley’sen zaszkliły się łzy, gdy Sylphiel zadała jej pytanie, którego unikała od tylu lat.
- Pani Kley’sen, wiem, że to dla pani trudne. – Pokój wypełnił pełen współczucia głos uzdrowicielki. – Nie jestem nawet pewna, czy ta choroba na pewno ma coś wspólnego z tymi porwaniami, ale to jedyna poszlaka, jaką mamy. Dlatego proszę panią, aby mi pani opowiedziała o chorobie obecnej w pani rodzinie.
- Oczywiście. – Kobieta pokiwała głową i usiadła na przygotowanym dla niej fotelu naprzeciwko użytkowniczki białej magii. – Zrobię wszystko, jeżeli to może pomóc w uratowaniu tych dzieci i mojej córki. – Jej głos drżał. – Co pani chce dokładnie wiedzieć?
- Jak wyglądał przebieg całej choroby? Na czym dokładnie ona polegała? – Długowłosa dziewczyna zadała pytanie najdelikatniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć.         
Marisa Kley’sen wzięła głęboki wdech.
- Wszystko przychodziło stopniowo. Moja mama pomimo młodego wieku zaczęła w pewnym momencie skarżyć się na to, że bardzo szybko łapie zadyszkę. Na początku śmieliśmy się, że się już starzeje. – Uśmiechnęła się przez łzy, które zaczęły jej powoli skapywać po policzkach. – Ale później się okazało, że w pewnym sensie mieliśmy rację. Ciało mamy stawało się coraz słabsze. W pewnym momencie pojawił się kaszel. Z czasem zorientowaliśmy się, że mama kaszlała krwią. Dopiero wtedy przyznała się nam, że wszystko ją boli. Jednego dnia położyła się do łóżka i już nie była w stanie się podnieść. – Zamilkła na chwilę, po czym kontynuowała cicho. – Przeleżała cały tydzień, krzycząc z bólu i kaszląc krwią. Nie działały żadne środki uśmierzające ból. Przez 30 lat była zdrową, uśmiechniętą kobietą tylko po to, aby w ciągu pół roku umrzeć w straszliwych bólach.
Sylphiel zaszkliły się oczy. Wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń kobiety.
- Przepraszam, że zmuszam panią do rozgrzebywania starych ran. – Uzdrowicielka powiedziała z drżeniem w głosie. 
Marisa Kley’sen spojrzała ze zdumieniem na kapłankę. Po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Pani też widziała śmierć kogoś bliskiego, prawda?
Ciemnowłosa pokiwała głową.
- Mój ojciec zginął w wyniku eksplozji, która wydarzyła się na moich oczach. Ale to był zaledwie ułamek sekundy. Nie może to się równać z patrzeniem, jak ktoś bliski umiera na pani oczach.
Starsza kobieta również uścisnęła dłoń mieszkanki Nowego Sairaag.
- Dziękuję za pani współczucie. Przekonałam się, że życie polega na tym, że tracimy tych, których kochamy. A im mocniej kochamy, tym bardziej to rozstanie boli. Kiedyś bałam się kochać, bo bałam się tego, że jak tylko pokocham zbyt mocno, los odbierze mi tą moją ukochaną osobę. Jak się okazało, była to prawda. Ale jednocześnie dowiedziałam się, że te piękne chwile, jakie możemy przeżyć z tą osobą, znacznie przeważają nad chwilą rozstania. Dla tego jednego egoistycznego życzenia zdecydowałam się urodzić Sollię, chociaż nigdy nie planowałam mieć dzieci. Od początku byłam przygotowana na rozstanie z nią. Wiem lepiej niż inni, jak niespodziewane i bezlitosne może być rozstanie z ukochaną osobą. Ale wiem też, że to jeszcze nie czas na rozstanie się z moją córeczką…
Na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie przez pierwsze krople deszczu, które nieoczekiwanie zaczęły bębnić o okno.
- Wen Jesbenson został zarażony jakąś formą choroby, o którą mnie pani pytała, zgadza się? – spytała nagle Marisa Kley’sen.
- Czy u pani mamy stwierdzono rozległe krwotoki wewnętrzne? – odpowiedziała pytaniem Sylphiel.
- Tak. – odparła cicho, lecz stanowczo.
Uzdrowicielka oparła głowę o dłoń złożoną w pięść.
- Nie mam absolutnej pewności, ale z pani opowiadania wynika, że tak. Jakimś cudem oboje dzieci zostało zarażonych jakąś formą właśnie tej choroby. Jedyną różnicą jest szybkość rozwijania się choroby, która jest w tym przypadku znacznie większa.
Starsza kobieta otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zakryła usta ręką.
- Jak to jest możliwe?       
- To jedynie moje przypuszczenia, ale użyto w tym przypadku runów. Jeżeli ktoś posiada odpowiednią wiedzę, może za ich pomocą wpłynąć na odpowiedniego wirusa. Na przykład w taki sposób, aby rozwijał się szybciej.
- Ale nawet jeżeli ktoś zrobi coś takiego, to dobrze wiem, że ta choroba jest dziedziczna. Nie roznosi się za pośrednictwem wirusa.
Sylphiel złączyła dłonie i oparła na nich brodę.
- Jest możliwe wytworzenie wirusa będącego w stanie wywołać odpowiednią mutację, która może odtworzyć przebieg nawet dziedzicznej choroby. 
Jej rozmówczyni uniosła brwi.
- Tylko czemu w taki razie ten ktoś porwał moją córkę? Wszyscy tutejsi wiedzą o tym, że zarówno Sollia jak i ja możemy być nosicielkami tej choroby. Po co zarażać kogoś, kto już i tak może być chory? Do czego ten człowiek dąży?
Uzdrowicielka zamyśliła się.
- Nie wiem, pani Kley’sen. Ale może to właśnie pani i Sollia jesteście kluczem do rozwiązania tej zagadki? Sama pani powiedziała, że wszyscy tutejsi o tym wiedzą, że możecie być nosicielkami tej choroby. – W głosie mówiącej pojawił się entuzjazm. – A ponieważ zostały porwane tylko dzieci z Serwell, możemy wnioskować, że porwań dokonała osoba, która zna tutejszych mieszkańców, innymi słowy, to może być ktoś związany z panią.
- Ktoś związany… ze mną? – wyjąkała Marisa Kley’sen.
Użytkowniczka białej magii spojrzała starszej kobiecie prosto w oczy.
- Tak. Czy zna pani kogoś na tyle obytego z magią i z wirusami?
- Ja… nie wiem. – Pokręciła głową. – Nikt mi taki nie przychodzi do głowy. Jestem prostą kobietą, nie mam żadnych znajomych magów.
- Może to ktoś z dawnych lat. To mógł być jakiś pasjonat, ktokolwiek.
Przez moment twarz Merisy Kley’sen tkwiła w wyrazie głębokiej zadumy. Po kilkunastu sekundach kobieta zrobiła się blada jak kreda. 
- Ja… chyba znam kogoś takiego.

***

- Co to ma być do cholery?! – krzyknęła trzęsąca się z wściekłości Lina. Nie była w stanie zliczyć, ile wypełnionych pułapkami pomieszczeń pokonali wraz z Zelgadisem i zaczynała mieć serdecznie dosyć tej niekończącej się wędrówki. Przed otwarciem tych drzwi szczerze wierzyła, że wreszcie odnajdą sprawcę całego zamieszania, co, jak miała nadzieję, powinno wystarczyć, aby nie dopuścić do następnej tragedii. Niestety, to życzenie nie zostało spełnione, a przed jej oczami pojawił się jeden z najdziwniejszych stworów, jakie widziała w życiu. Istota przypominała ogromnego wilka, z którego szyi wyrastały trzy smocze głowy. Najdziwniejszy był jednak fakt, że skóra potwora wyglądała, jakby stwór właśnie wyszedł ze zbiornika wypełnionego brunatną, lepką mazią. Na samą myśl kontaktu z takim przeciwnikiem Linę ogarnęło obrzydzenie.
- Zel, ty będziesz walczyć z tym czymś – oznajmia, wpatrując się w czarne jak węgiel oczy bestii z grymasem na twarzy.
- No tak, nie ma jak wysłużyć się kimś innym, tak? – mruknął pod nosem mag.
- Wyobrażasz sobie kontakt drobnej i delikatnej dziewczyny z czymś tak obślizgłym? – spytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Delikatnej… – Zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.
Lina zgromiła go wzrokiem.
- Masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości?
Zelgadis nie odpowiedział. Zareagował instynktownie, gdy kątem oka zauważył nagły ruch. Błyskawicznie złapał Linę w pasie i odskoczył. Zaskoczona rudowłosa wydała z siebie krótki jęk, gdy ujrzała, że miejscu, gdzie stała dosłownie chwilę wcześniej, pojawiły się ostre szpony. Moment później do jej uszu doszedł rozwścieczony ryk bestii.   
- Bezkresna ziemio, matko, która żywisz wszelkie istoty. – Zelgadis, nie puszczając dziewczyny położył dłoń na kamiennej podłodze i rozpoczął pośpieszną inkantację. – Poddaj się mej woli i bądź mi mocą! Dug Haut!
Liczne lance wbiły się w ciało stworzenia, które wydobyło z siebie przerażające wycie. Przez kilka sekund wydawało się, że walka dobiegła końca tak niespodziewanie, jak się zaczęła. Dwie z trzech głów stwora zostały przebite na wylot. Nie powinien być w stanie się poruszać. Nie powinien, a jednak z trzeciego pyska wydostał się strumień ognia, który w ogromnym tempie poleciał w kierunku magów.
Lina, nie namyślając się długo, krzyknęła:
- Balus Wall! – Zielonkawa tarcza ochronna uformowała się tuż przed parą wojowników. – Zel! – zwróciła się do przyjaciela, gdy wrogi atak odbił się od bariery.
- Przecież wiem. – warknął mężczyzna, po czym wzmocnił własne zaklęcie. Nie trzeba było długo czekać, aby ostatnia głowa została przebita kamiennym ostrzem.
Czekali w napięciu przez dłuższą chwilę. Ryk stworzenia powoli zamarł. Jego szamotanie ustało, a czarne ślepia pomału się zamknęły. Dopiero wtedy Zelgadis puścił czarodziejkę i z mieczem w ręce ostrożnie podszedł do bestii. Lina uważnie obserwowała wojownika zbliżającego się do stwora, z zaklęciem w dłoniach, czekającym tylko na jej jeden gest, aby się uwolnić i siać zniszczenie zgodnie z jej wolą.
- Nie żyje – powiedział z westchnieniem ulgi mag.
Czarodziejka również się rozluźniła i cofnęła przygotowany wcześniej czar.
- Jak można było zrobić coś tak obrzydliwego – burknęła pod nosem dziewczyna.
- Może i było to obrzydliwe, ale muszę przyznać, że Lucihass nieźle się podszkolił w technice tworzenia chimer – odparł ponuro mistrz szamanizmu. 
Czerwonooka pokiwała głową. Cała zagadka powoli układała się w logiczną całość, chociaż wciąż brakowało jej odpowiedzi na wiele pytań. Dlaczego ten cały Lucihass, o ile faktycznie to on stał za tą zbrodnią, wykorzystywał Filię do przenoszenia dzieci? Przecież przejęcie kontroli nad kimś takim jak Ryuzoku wymagało ogromnej mocy. Czy nie łatwiej by było, gdyby wykonywał tę czynność osobiście? Co sprawiało, że zdecydował się na tak niewygodne posunięcie? Zwykle złoczyńcy, postępując w taki sposób, chcieli uniknąć sytuacji, w której doszłoby do ich zdemaskowania. Jednak igranie z tak zaawansowanymi runami mogło prowadzić nawet do śmierci, zwłaszcza gdy nie posiadało się wybitnej pojemności magicznej. Czy chęć ukrycia własnej tożsamości była dla tego człowieka ważniejsza niż jego własne życie? Czy naprawdę zawarł pakt z Mazoku, aby przejąć kontrolę nad Złotym Smokiem w celu zdobycia źródła energii dla skomplikowanych runów? I, co najważniejsze, jaki był jego cel? Co mogło sprawić, że istota ludzka z własnej woli decydowała się na popełnienie tylu okrutnych czynów, zaprzedając jednocześnie swoją duszę Demonom?   
A może za tym okropieństwem wcale nie stał Lucihass? Albo stanowił on jedynie pionek w kolejnej rozgrywce Mazoku szukających wszelkiej okazji do szerzenia niepokoju i cierpienia? Pokręciła głową. Nie. Tego akurat była pewna, że tym razem to nie przeciwników Bogów należało obwiniać. Podwładni Shabranigdo nie działali w taki sposób. Widziała główne narzędzie zbrodni na własne oczy. Zaawansowane runy zostały wyryte z ogromną dokładnością i precyzją wymagającymi wytrwałości, którą mógł się wykazać jedynie ktoś, kim kierowało silne poczucie misji. Dokładnie z tego względu była przekonana, że za tym wszystkim nie może stać pozbawiona kontroli nad własnymi zmysłami Filia. Jednak nawet ta pewność nie pozwalała jej się całkowicie pozbyć złych przeczuć związanych z jej smoczą przyjaciółką.
- Lina, idziemy dalej? – Głos Zelgadisa wytrącił ją z zamyślenia.
- Oczywiście – odparła stanowczo rudowłosa.
Pół godziny później mieli pewność, że wreszcie zbliżyli się do kresu swojej wędrówki. Skomplikowana bariera runiczna z pewnością miała zapobiegać wizytom nieproszonych gości. I niewątpliwie spełniłaby swoje zadanie, gdyby stanął przed nią pierwszy lepszy czarodziej. Jednak dla Liny Inverse i Zelgadisa Greywordsa nawet ta potężna osłona nie stanowiła poważnej przeszkody. Para magów niemal jednocześnie przyłożyła dłonie do ściany zapełnionej magicznymi inskrypcjami. Przez krótki czas ciszę przerywał jedynie trzask towarzyszący rozbrajaniu kolejnej warstwy runów. Obydwoje spojrzeli z satysfakcją, jak po paru minutach w miejscu ściany pojawiło się wąskie przejście, po czym bez słowa ruszyli naprzód. Ich zmysły słusznie podpowiadały im, że zbliżają się do przeciwnika. W powietrzu dało się wyczuć gęstą od znacznego natężenia mocy atmosferę. Każde z nich szło, milcząc, w ogromnym skupieniu oczekując niespodziewanego ataku. Uważali, że są przygotowani na to, co ich czekało. Wtedy jeszcze nie mieli prawa wiedzieć, jak bardzo się mylili.
Ogromne kwadratowe pomieszczenie przywodziło na myśl laboratorium niezwykle szalonego oraz niechlujnego naukowca. Skomplikowane urządzenia leżały porozrzucane na podłodze. Kilka wysokich regałów uginało się pod licznymi książkami i substancjami zamkniętymi w szklanych fiolkach. W powietrzu unosił się dziwaczny zapach płatków lawendy wymieszanych z trudnym do określenia aromatem. W centralnej części najbardziej rzucała się w oczy mniej więcej dwunastoletnia dziewczynka śpiąca na wielkim fotelu. Głębiej stało kilkanaście podłużnych kamiennych stołów, na których leżały dzieci w różnym wieku pogrążone we śnie.
Lina odczuła ogromną ulgę, gdy doszła do wniosku, że przynajmniej na pierwszy rzut oka żadnemu malcowi nie stała się krzywda. Dosłownie moment później coś jej się gwałtownie poruszyło w żołądku, gdy zauważyła stojącą w najdalszym kącie Filię. Blondynka miała zamknięte oczy i roztaczała wokół siebie potężną aurę. Tym razem to z pewnością nie było echo magiczne.
- Filia? – zawołała mistrzyni czarnej magii, robiąc krok w kierunku Złotego Smoka. Okazało się, że popełniła błąd.
Niebieskie oczy nagle się otworzyły, a w stronę nowo przybyłych pognała fala uderzeniowa.
Obydwoje z Zelgadisem musieli zrobić szybki unik, aby wyminąć błyskawicznie przemieszczający się atak, który kilka sekund później uderzył w ścianę, roztrzaskując ją na drobne kawałki.
Rudowłosą przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Co się stało z Filią? Czemu nie dostrzegała tutaj nikogo poza nią? Przecież to, co sugerował Zelgadis, nie mogło być prawdą. Jej przyjaciółka przecież nie mogła stać za tym wszystkim…
Dojrzała kątem oka, jak mistrz szamanizmu rusza w stronę zniszczonego przez Ryuzoku muru. Dopiero kilkanaście sekund później zauważyła, co przykuło uwagę chimery.
Na zapełnionej kamiennymi odłamkami podłodze leżał mężczyzna o długich, zaniedbanych brązowych włosach. Jego szarawe ubranie było umoczone we krwi, a zielone oczy wpatrywały się nieobecnym wzrokiem w sufit. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że ten człowiek był martwy.
- Lucihass. – Usłyszała cichy głos jej przyjaciela.
To jedno słowo sprawiło, że mistrzyni czarnej magii zamarła. Antagonista, którego istnienie pozwalało usprawiedliwić obecność Filii w tym okropieństwie, został zabity? Odwróciła się i spojrzała na Ryuzoku. W tym pomieszczeniu znajdywała się tylko jedna istota mająca moc, aby pozbawić życia drugą osobę…   
Nagle usłyszała trzask łamanych kości.  Skierowała się w stronę, z której dobiegł ten dźwięk i ze zdziwieniem zobaczyła, że Zelgadis podchodzi do martwego ciała Lucihassa i wymierza kolejne silne kopnięcie.
- Zel, co ty? – wyjąkała z siebie.
- Wstawaj. Naprawdę myślisz, że nie rozpoznałbym tego twojego tchórzliwego czaru nawet niby w ulepszonej wersji? – zasyczał mag.
Lina stanęła obok mistrza szamanizmu i z zaskoczeniem stwierdziła, że ten, który jeszcze kilka chwil wcześniej wyglądał na umarłego, mierzy ją rozbawionym wzrokiem.
- Ach… Rozumiem. – powiedziała niebezpiecznie cichym tonem. – To czar iluzji, czyż nie?
- Och tak. – odparł Zelgadis. – Mój stary znajomy Lucihass może sam nie ma zbyt wielkiej mocy, ale jest niezwykle pomysłowy. – Z jego słów wylewał się sarkazm. – Już dawno wpadł na pomysł, że jak spotka silniejszego przeciwnika to może spróbować udawać martwego. Zawsze jest nadzieja, że przeciwnik da się nabrać i zostawi jego domniemanego trupa w spokoju.
- Pomysł naprawdę jest godny uznania. – dodała Lina ze słodkim uśmiechem, zanim z dziką satysfakcją uniosła dłoń. – Fire Ball.
Niewielka kula ognia uderzyła w ciało Lucihassa. Wywołane przez nią obrażenia nie były poważne, ale niewątpliwie należały do bolesnych.
- Zapłacisz za wszystko. – powiedziała grobowym głosem czarodziejka, przymierzając się do rzucenia następnego czaru. Wypełniał ją gniew, nad którym coraz trudniej było jej zapanować. To ten mężczyzna doprowadził to śmierci tego niewinnego chłopca. To właśnie on manipulował Filią. A teraz zamiast czuć lęk, patrzył się tylko na nią z pobłażliwym uśmieszkiem. Tego było już za wiele. Bez dalszej zwłoki zaczęła kumulować energię poprzez cichą inkantację.       
- Radzę ci się powstrzymać. – Rozległ się niski, ochrypły głos Lucihassa. – Inaczej ani nie uratujesz dzieci ani swojej przyjaciółki.
Tyle wystarczyło, aby Lina się zawahała. Zelgadis jednak nie zwrócił uwagi na te słowa i wymierzył kolejnego kopniaka leżącemu na ziemi mężczyźnie, który natychmiast jęknął z bólu.
- Nie będziesz nam dyktował żadnych warunków, skurwielu – syknął mag, dobywając miecza. – Za chwilę będziesz inaczej śpiewać. – W jego lodowatym spojrzeniu pojawił się morderczy błysk. 
- Zel, zaczekaj. – wtrąciła stanowczo mistrzyni czarnej magii, chwytając go za przedramię.
- Słuszna decyzja, panno Inverse. – W zielonych oczach pojawiła się satysfakcja. – Widzicie, w obecnej chwili mam nad wami pewną przewagę. – Jego rany powoli zaczęły się goić. – Moje ciało jest połączone z ciałem waszej drogiej przyjaciółki. – Wskazał głową na Ryuzoku, na której ciele pojawiły się obrażenia dokładnie w tym samym miejscu, gdzie Lina i Zelgadis zranili wrogiego mężczyznę. – Jak już zapewne zauważyliście, moje rany przechodzą automatycznie na moją dzielną pomocnicę. A nie pragniecie jej śmierci, prawda?
- Co ty jej zrobiłeś? – wycedziła przez zęby Lina.
- Hm… W sumie, jak już lepiej rozumiecie swoje położenie, mogę wam to wyjaśnić. – Widząc, że jego słowa odniosły swój cel, z zadowoleniem usiadł po turecku. – Zelgadis doskonale wie, że sam nie mam mocy, aby zasilić potężne runy. Sam mogłem nauczyć się je kreślić, ale w tym momencie kończyły się moje możliwości. I w tym momencie poznałem pewnego… przyjaciela, który doniósł mi, że w pewnym mieście mieszka samotnie Złoty Smok będący byłą kapłanką Ceiphieda. Sprzyjającą okolicznością było rozstrojenie mocy biednej Ryuzoku, która zapomniała, że kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką… W ten sposób znalazłem źródło mocy mogące zasilić moje runy. W tym momencie brakowało mi jedynie…
- Przetwornika. – weszła mu w zdanie rudowłosa, patrząc na niego ze szczerą nienawiścią. – Coś musiało przejąć jej moc i skierować na siatkę runów. Ale sam byłeś zbyt słaby, aby stać się przetwornikiem. Niech zgadnę, w tym momencie również pomógł ci twój przyjaciel będący Mazoku, czyż nie?
W oczach Zelgadisa pojawiło się zrozumienie.
- To dlatego były ci potrzebne te kartki zawierające dane o chimerach.  Nie zawarłeś paktu z Mazoku, sam stworzyłeś chimerę z siebie i Demona. Moc Mazoku zwiększyła twoją pojemność magiczną, a fakt, że jesteś człowiekiem wystarczył, aby tolerować moc Ryuzoku i skierować ją zgodnie z twoją wolą. W ten sposób przejęcie kontroli nad Filią było zupełną drobnostką.
- Dokładnie. – przytaknęła Lina. – Pytanie tylko skąd wziął się Mazoku, który zgodził się poddać twojej woli? I co tkwi w twoim chorym umyśle, że posuwasz się do czegoś takiego? – dodała, lustrując go groźnym spojrzeniem.
Lucihass, który na początku wyglądał na mocno zaskoczonego, uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę jestem pod wrażeniem. Wasza reputacja jest naprawdę zasłużona. I właśnie dlatego będziecie musieli mi pomóc. Każde dziecko zamierzam zarazić moim specjalnym wirusem, potrafiącym idealnie naśladować działanie pewnej choroby. Przygotowałem w sumie osiemnaście różnego rodzaju szczepionek. Dla każdego dziecka po jednej. Aplikuje się ją za pośrednictwem runów i zabiera mi to bardzo wiele czasu. Obydwoje doskonale znacie runy, więc pomożecie mi w tym.
- Że co? – spytała z niedowierzeniem czarodziejka.
- Nie przesłyszałaś się, panno Inverse. Obydwoje pomożecie mi najpierw zakazić te dzieci wirusem, a potem zaaplikować im szczepionkę za pośrednictwem run.
- A jeśli odmówimy? – Zelgadis zadał pytanie niebezpiecznie niskim głosem.
- Och myślę, że nie macie problemów z domyśleniem się, co się stanie, jak odmówicie, ale dobrze, wszystko wymienię. Przede wszystkim stracicie swoją przyjaciółkę. O dzieci się nie martwcie, każde z nich ma na sobie sekwencję runów, które wyssą z nich życie na moje skinienie, więc poprzez wykonanie mojego polecenia nawet zwiększacie ich szansę na przeżycie. A w ramach nagrody mogę nawet dorzucić wydarte strony o chimerach. – Obdarzył maga złośliwym uśmieszkiem. – A możliwe, że znajdziesz tam coś, czego najbardziej pragniesz, Zelgadisie.
Mag zacisnął mocno dłoń wokół rękojeści miecza. 
- Mamy własnoręcznie doprowadzić te dzieci do stanu, do którego doprowadziłeś to dziecko, którego martwe ciało przyniosłeś za pośrednictwem Filii do Serwell? – Lina nie mogła uwierzyć w to, co słyszy. Raz jeszcze stanęło jej przed oczami małe, porozcinane ciało niewinnego malca. 
- Właśnie tak, panno Inverse. Chociaż przy odrobinie szczęścia jak któraś szczepionka zadziała, rozstaniemy się błyskawicznie. – Położył ręce na kolanach i obdarzył ich przenikliwym spojrzeniem. – Jaka jest więc wasza decyzja?
Czarodziejka czuła morderczą aurę od stojącego obok niej Zelgadisa. Sama ledwo powstrzymywała płonący żywym płomieniem w jej piersi gniew, który szybko zastąpił lekkie uczucie ulgi, jak ogarnęła ją świadomość, że to jednak nie Filia stoi za makabrycznymi porwaniami. Zaklęła w duchu. Znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Bez względu na to, jaką decyzję podejmą, coś stracą. Była potężną czarodziejką, a jednak teraz jej moc w okrutny moc obracała się przeciwko niej. Co powinna zrobić? Czy naprawdę nie istniało wyjście nie zakładające żadnych poświęceń?
Jak tylko w jej głowie pojawiła się ta myśl, w pomieszczeniu zaczęło dziać się coś dziwnego. Całe laboratorium zostało skąpane w mrocznej, obezwładniającej mocy. Ułamek sekundy później ciało Lucihassa zostało przebite przez czarny, ostry stożek. Przerażona Lina automatycznie spojrzała w stronę Filii, która… zniknęła.
- Tsk, tsk. Oj, Dedalisie naprawdę narobiłeś mi niemałych problemów. Cóż za genialny pomysł, aby scalić się z człowiekiem, tak wyciszyć swoją aurę i stać się niemal nie do odnalezienia. – Nagle pokój wypełnił dobrze znany czarodziejce głos, którego nie słyszała niemalże od roku.         
- Xelloss?
W tym momencie tuż za plecami krztuszącego się krwią Lucihassa pojawił się fioletowowłosy Mazoku przyglądający się rannemu mężczyźnie przerażającymi ametystowymi oczami.
- Witajcie panno Lino, panie Zelgadisie – przywitał się wesoło, chociaż jego wzrok pozostawał lodowaty. – No, Dedalisie, zaczynamy odseparowanie. – Ponownie zwrócił się w stronę pobladłego Lucihassa.
- Nie rób tego – wyjąkał użytkownik runów. Złośliwy uśmieszek goszczący dotychczas na jego twarzy został zastąpiony przez wyraz beznadziejnej rozpaczy.
Xelloss nie zawahał się nawet na moment. Z charakterystycznym dla swojej rasy okrucieństwem sprawił, że ostrze czarnego stożka jeszcze mocniej wbiło się w pierś rannego. W następnych chwilach Lina i Zelgadis byli świadkami straszliwego widowiska. Bezlitośnie od Lucihassa odrywały się kawałki skóry łączące się ze strumieniem mrocznej energii przy akompaniamencie przeraźliwych wrzasków. Po kilku sekundach czarodziejka odwróciła twarz. Owszem, ten człowiek dokonał nieludzkich czynów. Nie ulegało wątpliwości, że zasługiwał na to, co go spotkało, lecz nigdy nie wyobrażała sobie tak okrutnego końca nawet najgorszego łotra.   
Mistrzyni czarnej magii spojrzała na Demona dopiero w momencie, gdy ucichł krzyk użytkownika runów. Na samym końcu stożka uformowała się postać człekokształtnego Mazoku.
- Xeeeelloooosssss. – Z ust stworzenia wydostał się syk.
- Polowałem na ciebie całe pół roku. – wyszeptał złowieszczo fioletowowłosy. – Pani Zellass zadecyduje o twojej przyszłości. – Jak tylko skończył wypowiadać te słowa, stożek w ułamku sekundy pochłonął całego Demona. – No, to już po wszystkim. – Zmrużył oczy i odwrócił się do pary magów. – O Filię już nie musicie się martwić. Wraz z uszkodzeniem przekaźnika, cała moc wróciła tam, gdzie jej miejsce – oznajmił radośnie.
- Na pewno nic jej nie będzie? – spytała nieufnie rudowłosa.
- Skąd mamy mieć pewność, że mówisz prawdę? – zawtórował jej Zelgadis, bacznie obserwując nieprzewidywalnego Mazoku
- Hm… – Xelloss położył palec na ustach. – Chyba nie macie wyjścia. – Uśmiechnął się szeroko. – Z tego, co widzę, macie własny bałagan do posprzątania. – Uchylił nieznacznie jedno oko, po czym zniknął.
- Przeklęty Namagomi – zaklął zdenerwowany mistrz szamanizmu.
- Ale niestety miał rację – przyznała niechętnie dziewczyna. – Nie mamy teraz czasu, aby martwić się o Filię. A Xelloss mimo wszystko załatwił sprawę za nas.
Zelgadis spojrzał na czarodziejkę, która wydawała się bledsza niż zwykle.
- To prawda. – odparł cicho, a następnie zrobił kilka w kroków w stronę leżącego bezwładnie Lucihassa.
Lina z lekkim zdziwieniem obserwowała maga, który stał przez chwilę nad ciałem byłego współpracownika Rezo z wyciągniętym mieczem. Po minucie schował jednak broń z powrotem do pochwy.
- Dobicie ciebie teraz byłoby jednak dla ciebie zbyt dużą łaską. – oznajmił mściwie.
A więc ten człowiek jeszcze żył, chociaż z pewnością nie zostało mu zbyt wiele czasu. Lina raz jeszcze rozejrzała się po pomieszczeniu i również podeszła do użytkownika runów. Ku zdziwieniu Zelgadisa czarodziejka ukucnęła przy Lucihassie wbijającym zrezygnowane spojrzenie w sufit i krztuszącym się raz po raz krwią.                 
- Wytłumacz mi jedną rzecz – zwróciła się do mężczyzny, który w ciągu tych kilkunastu minut postarzał się o co najmniej 20 lat. – Mówiłeś, że miałeś osiemnaście szczepionek. Porwałeś jednak dziewiętnaścioro dzieci. Czym wyróżnia się ta dziewczynka siedząca na fotelu?
Na konającej twarzy pojawiło się szczere zainteresowanie.
- Czemu mnie o to pytasz? Jestem przecież czarnym charakterem, któremu zostało najwyżej kilkadziesiąt minut, zanim moje ciało opuści resztka magii trzymająca mnie przy życiu. Czemu miało by cię to obchodzić?
- Chyba po raz pierwszy od wielu lat się z nim zgadzam. – odezwał się Zelgadis. – Co cię obchodzą słowa tego śmiecia?   
- Chcę się dowiedzieć, co może skłonić człowieka do mordowania małych, niewinnych dzieci. – powiedziała grobowym tonem dziewczyna. 
Na chwilę zapadła cisza.
- Ta dziewczynka, to Sollia Kley’sen. – Lucihass mówił zupełnie inaczej niż dotychczas. Jego głos stał się głębszy, zawierał w sobie wreszcie jakąś emocję. – Nosi w sobie śmiertelną chorobę, na którą umarła jej babka na oczach jej matki. Ja… chciałem znaleźć lek na tę chorobę….

***

Marisa Kley’sen usiadła głębiej w fotelu i uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Sylphiel chyba po raz pierwszy ujrzała tak radosny wyraz twarzy u starszej kobiety.
- Jestem prostą kobietą. Nigdy nie byłam ani zniewalająco piękna ani wyjątkowo mądra. Nie miałam ogromnego powodzenia, ale w moim życiu mimo wszystko pojawiło się dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był mój mąż Soll. Jak tylko się poznaliśmy, obydwoje zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Jednak trochę wcześniej poznałam Lucihassa, dziwnego człowieka, wiecznie pochłaniającego jakieś mądre książki, których nigdy nie byłam w stanie zrozumieć. Był jednak moim przyjacielem… Nikt mnie nie wspierał przy śmierci mojej matki bardziej niż on. Zawsze był przy mnie… Do czasu, gdy poznałam Solla. – Jej łagodny uśmiech się poszerzył. – Wypełniła mnie wtedy taka lekkość, taka radość. Czułam się szaleńczo zakochana i nigdy wcześniej nie czułam takiego szczęścia. – W jej oczach pojawił się smutek. – I w tym moim zaślepieniu szczęściem, nie zauważyłam, że mój przyjaciel cierpiał. Pewnego dnia wyznał mi miłość i oznajmił, że wie, że nigdy nie będę w stanie odwzajemnić tego uczucia. Że zdaje sobie sprawę, że gdy ktoś potrafi kochać kogoś tak mocno jak ja Solla, nie ma w jego sercu miejsca dla innego mężczyzny. Powiedział, że doskonale to rozumie, że on sam cieszy się moim szczęściem, ale jednocześnie nie może zostać w Serwell… Że wyrusza, aby zostać uczniem jednego z Pięciu Mędrców…

***

- Miałem nigdy nie wracać do Serwell, lecz pewnego dnia doszły do mnie pogłoski o śmierci męża Marisy Kley’sen. – Lucihass kontynuował opowieść. – Marisa była moją… przyjaciółką. Chciałem być przy niej, kiedy cierpiała. Jednak kiedy przybyłem do Serwell kilka lat temu, zobaczyłem, że Marisa urodziła córkę Sollię. I dzięki tej dziewczynce nie poddała się rozpaczy. Tyle mi wystarczyło, nie chciałem wchodzić w życie Marisy. Wiedziałem, że nigdy, bez względu na wszystko, mnie nie pokocha, a ja nie potrafiłem żyć obok niej, wiedząc że wciąż w jej sercu jest tylko ojciec jej dziecka…

***

- Jego odejście niesamowicie mnie zabolało. Ale nie mogłam być samolubna. Wtedy zrozumiałam, że on nie potrafiłby żyć obok mnie. Nie w momencie, gdy tak bardzo kochałam Solla, nawet po jego śmierci…

***

- Miałem już odejść, ale coś mnie wtedy tknęło. Pobrałem próbkę krwi Solli i Marisy. Wyniki mojej analizy były katastrofalne. Marisa była jedynie nosicielką, natomiast u Solli wyszła aktywna forma choroby. Marisa widziała na własne oczy śmierć matki, zginął jej ukochany mąż, a w ciągu kilku, kilkunastu lat umrze jej ukochana córka. Nie chciałem, aby Marisa przechodziła przez to piekło drugi raz, dlatego zdecydowałem się na to wszystko. Przez długie lata pracowałem nad szczepionkami, wykorzystując metody lecznicze opierające się na runach, aż wreszcie udało mi się uzyskać potencjalne leki. Musiałem jednak je przetestować. Aby mieć pewność, że lek będzie współgrał z otoczeniem w Serwell, postanowiłem porwać dzieci mieszkające w tym samym miejscu co Sollia. Brakowało mi jednak mocy i wtedy pojawił się Dedalus, Mazoku szukający miejsca, gdzie nie znajdą go inne Demony. Wykorzystałem waszą przyjaciółkę do porwań, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo, że ktokolwiek mnie rozpozna. Obawiałem się, że gdyby do tego doszło, mieszkańcy Serwell zaczęli by obwiniać o wszystko Marisę…

***

- Lucihass był osobą, która swego czasu zrobiłaby dla mnie wszystko. Był jedną z nielicznych osób, które naprawdę mnie rozumiały. Ale jednak wątpię, że to Lucihass stoi za tym wszystkim. Myślę, że poświęcił życie swojemu prawdziwemu marzeniu. Że odnalazł Czerwonego Kapłana Rezo i że został jego uczniem. Zawsze był dziwny, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie cierpienie. Zawsze chciał pomagać innym i zostać świetnym lekarzem, łącząc magię i tradycyjną medycynę. Modlę się do Ceiphieda do dzisiaj, aby zrealizował swoje marzenia…

***

- Wiem, że i tak was to nie obchodzi i że nic mnie nie usprawiedliwi w waszych oczach, ale mi zawsze chodziło tylko o jedno. Nie chciałem, aby Marisa płakała po raz kolejny…  – W zielonych tęczówkach pojawił się żal. – To wszystko…     
- Masz rację – przyznał mściwie Zelgadis. – Nic się nie usprawiedliwi. I zasługujesz na właśnie taki a nie inny koniec.
- Nie mówię, że nie. Dokonałem tego wszystkiego z całą świadomością następstw swoich czynów.
- Wątpię. – wtrąciła Lina. – Wiesz na czym polegał twój główny błąd? Postanowiłeś decydować za kogoś innego. Prawdziwe szczęście budujemy własnoręcznie, ucząc się na własnych błędach i potykając o kamienie, które znajdziemy na drodze, którą sami wybierzemy. Naprawdę myślisz, że Marisa jest tak słaba? Pamiętasz ją sprzed kilku lat, a w tym czasie ludzie się zmieniają. Jeżeli naprawdę ona była dla ciebie najważniejsza trzeba było wybrać życie obok niej. A chcąc ją uszczęśliwić na siłę, zacząłeś stąpać po drodze prowadzącej donikąd.
W ciągu tej wypowiedzi na twarzy mężczyzny pojawiało się coraz więcej mieszanki bólu i zaskoczenia.
- Mogę ci zaproponować jedną rzecz. Oddaj nam skradzione stronice ksiąg oraz swoje notatki. Nasza znajoma uzdrowicielka z pewnością spróbuje odnaleźć lek na tę chorobę.
Lucihass skierował swoje zielone oczy na mistrzynię czarnej magii.
- Czy Wen Jesbenson wciąż żyje?
- Dzięki księżniczce Seyrun żyje. Natomiast teraz jak rozmawiamy w Serwell sprawuje nad nim pieczę jeszcze zdolniejsza użytkowniczka białej magii z Nowego Sairaag. – odpowiedziała pewnie Lina.
- Żyje – powtórzył z niedowierzaniem. – Dobrze, Lino Inverse, przekażę wam w takim razie wszystkie moje notatki.
- Dobra decyzja – odparła krótko.
- Jeżeli uda wam się znaleźć lek na tę chorobę, na którą nawet sam Rezo nie znalazł remedium… Ja… Dziękuję ci – wydukał z siebie.
Rudowłosa parsknęła gniewnie.
- Na pewno nie robię tego dla ciebie. Jest to jednak szansa na uratowanie Wena i Solli.
- Wiem, ale dziękuję ci za to, że chciałaś mnie wysłuchać. Jesteś naprawdę niezwykła, Lino Inverse, wbrew pozorom – Lina już zaczęła się obruszać, lecz użytkownik runów kontynuował – masz  naprawdę dobre serce… Rozumiem, jak to się stało, że ten Zelgadis, który nie wierzył nikomu, postanowił ci zaufać… – Zwrócił swój wzrok na wojownika. – Zelgadisie strzeż tej więzi, nie popełniaj moich błędów… – Pod koniec mówił już niemal szeptem. Lucihass skupił się i otoczył go jasny blask. – Powierzam wam zatem wyniki moich badań… – W rękach czarodziejki zmaterializowały się dwie grube księgi. Jak rudowłosa ponownie podniosła głowę, aby spojrzeć na użytkownika runów, mężczyzna już nie żył. Ostatnie zaklęcie musiało pochłonąć resztki magii utrzymującej go przy życiu.
- A więc to koniec… – powiedziała cicho Lina.
- Owszem, to koniec – przytaknął Zelgadis.
Przez chwilę trwali w ciszy. Zagadka porwań i kradzieży została rozwiązana. Czarodziejka jednak nigdy się nie spodziewała, że rozwikłanie tego sekretu przyniesie ze sobą tak słodko-gorzki posmak. Kątem okiem spojrzała na małe dzieci pogrążone w sztucznym śnie. No tak, teraz nie było miejsca na roztrząsanie tych wydarzeń. Miała jeszcze jedno zadanie do wykonania.
- Dobra, komu w drogę temu czas – Wydobyła z siebie całą pogodę ducha, na jaką było ją stać w tym momencie. – Chodź Zel, musimy obudzić te dzieci i zabrać je do Serwell. Runy powinny działać jeszcze przez jakiś czas.
- A kto powiedział, że po tym wszystkim idę z tobą do Serwell? – spytała chimera.
Czarodziejka odpowiedziała mu uśmiechem.
- Masz coraz gorszą pamięć, Zel. Uszanuj ostatnie słowa Lucihassa, masz przecież pielęgnować naszą więź, czyż nie?
Chimera parsknęła.
- A ty musisz chyba popracować pozorami, które stwarzasz, Lucihass musiał być na łożu śmierci, aby zorientować się, że masz dobre serce.
Lina wymierzyła w niego cios pięścią, który mistrz szamanizmu bez trudu zablokował.
- Masz jakiekolwiek wątpliwości co do wątpliwości mojego serca? – spytała groźnie czarodziejka.
- Nie no, skądże… – odparł ironicznie Zelgadis, lecz z powrotem spoważniał, gdy kątem oka spojrzał na trzymane przez dziewczynę księgi Lucihassa.
- Przed Sylphiel stoi trudne zadanie.
Lina cofnęła swoją dłoń i przejechała palcem po złotej oprawce z wygrawerowanym słońcem.
- Nie mamy innego wyboru jak tylko mieć nadzieję, że jej się to uda.

***

Po raz pierwszy od bardzo dawnego czasu poczuła tę ciepłą obecność, wypełniającą całe jej istnienie.
Kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką. Rozłóż skrzydła złoty smoku!
Znowu te same słowa, które wcześniej słyszała jak za mgłą, a teraz wydawały się jasne i bliskie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że dobrze znała ten głos. Jak mogła o nim zapomnieć?
- Panie Ceiphiedzie?
Nareszcie wróciłaś, dziecko. Nareszcie usłyszałaś mój głos... Nie zapominaj więcej, że zawsze będziesz moją kapłanką.
Po jej policzkach pociekły łzy, mówiące o wiele więcej niż słowa byłyby w stanie wyrazić.
Rozłóż skrzydła Złoty Smoku!
W jednej chwili poczuła, że jej ciało otula czysta moc Ceiphieda.
Wreszcie nadszedł świt po długiej wypełnionej koszmarami nocy.
Wróciła.


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#13 2013-11-27 15:55:43

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Przeczytane
Na razie musze się z tym przespać żeby dokonać glębszej analizy i coś doradzić, bo moim zdaniem trzeba to doszlifować Chyba jak dla mnie za szybko się skończyło.


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#14 2013-11-28 12:20:44

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Ok, musiałam przeczytać tę część 2 razy, bo gdybym wczoraj wypowiedziała się byłoby ostro Napiszę jednak moje pierwsze wrażenia. Uważałam, że to najsłabsza część, że nie wykazałaś tutaj swojego warsztatu. Pierwszy i drugi rozdział naprawdę zaostrzyły mi apetyt na coś niesamowitego. Spodziewałam się fajerwerków, a dostałam jedynie zimne ognie. Chciałam już nawet powiedzieć, że masz skasować wszystko od momentu gdy Lina i Zel znaleźli laboratorium i napisała to od nowa, bo myślałam sobie "no, teraz będzie akcja!" a skończyło się zanim to się rozkręciło. W ogóle spodziewałam się niesamowitego zakończenia i okazało się, że było tak proste i banalne, że nawet nie przyszło mi go głowy. Widziałam w tym niewykorzystany potencjał. Szaleństwo w oczach maga, złapanie w pułapkę, eksperymenty, Filię jako marionetkę... Nie dostałam szaleńca tylko postać, która jest żałosna i przegrana. Brakowało mi jeszcze żeby podczas monologu płakała nad niesprawiedliwością życia. A zainteresowania Liny oprawcą nie kupowałam. Ale dziś patrzę przychylniejszych okiem, przeczytałam jeszcze raz i wszystko sobie argumentowałam
Co nadal zwraca moją uwagę:
Po pierwsze radzę unikać w przemyśleniach bohaterów podawania odpowiedzi. Jest to rozczarowujące gdy Lina mówi o pakcie z Mazoku w celu wykorzystania Filii, a potem znowu czytamy to samo prawie słowo w słowo. Albo bym ukróciła myśli Liny albo wymyśliła inny możliwy scenariusz, który podsuwała jej wyobraźnia.
Chyba trochę naciągana jest dla mnie ta teoria z wirusem, który naśladuje chorobę i dzięki szczepionce można uleczyć dziedziczną chorobę, która nie jest wywołana przez wirusa. Na moje choćby nie wiem jak bardzo takie samo działanie by miały to będzie to co innego i szczepionka guzik by dała, bo trzeba by zarażać dzieci genetycznie. Wystarczyło tak poszperać w genie, że też objawy by były przyspieszone. Chyba, że masz gdzieś to udowodnione i wiesz, że tak do działa.
Dalej nie kupuję ciekawości Liny jako aktu bezinteresowności. To, że zapytała się dlaczego to robił nie jest dla mnie żadnym przejawem dobroci. Jeśli pytasz się kogoś kto zranił ci bliską osobę dlaczego to zrobił to robisz to dlatego, bo próbujesz go zrozumieć (i tyle) i są w tym negatywne emocje, ale nie masz nastawienia litości i wybaczenia. Dopiero po tym co powie możesz czuć szok, zdezorientowanie, współczucie, gniew. Wtedy do jej wypowiedzi na temat budowania szczęscia dodałabym, że facet popadł w obłęd i obsesję, zatracił się w tym wszystkim. Nie odróżnia dobrego od złego. Wtedy mag powinien przyznać jej rację, widzieć w niej osobę, która wie czego chce, ma swój kodeks, silny charakter i nic jej nie złamie. Myślę po prostu, że źle to wszystko ubrałaś w słowa, bo wiem co chciałaś przekazać. Trochę pogubiłam się w wypowiedzi Zela o pozorach, po prostu nie rozumiem całego tego zdania.
Teraz Filia:
Skąd od razu wniosek u Filii, że jest zimną morderczynią patrząc na zakrwawione ręce? Czy jej się śniło, że morduje dzieci? I właściwie co takiego Filia robiła oprócz zabierania dzieci? Skąd ta cała krew? Prowadząc badania wystarczy strzykawka i mikroskop inaczej brakuje mi chociaż 2-3 trupów z których flaki się wylewają podczas nieudanych prób leczenia.
Nie wiem czemu do momentu drugiego czytania myślałam, że wątek z Filią jest podzielony na dwa akapity, bo miałam już pisać, że podoba mi się brak jakiegokolwiek romantycznego nawiązania. Odpocznijmy od romansów. Myślałam, że w moment w którym Xell pojawia się przy Filii to drugi akapit i miałam pisać żeby całkiem zrobić z niego bezosobową, niemą postać aby czytelnik domyślił się, że chodzi o kapłana. Niech nie będzie myśli typu, on jest zły, to manipulator, wykorzysta mnie, położę głowę na jego klacie (ciągle to czytamy i już się przejadło). Owszem, niech poczuje ulgę w bliskości kogoś, ale niech będzie jeszcze bardziej obojętna. Niech nie wie kto to, niech całkiem mózg odmówi jej posłuszeństwa. Niech Xell wykorzysta ją do swojego zdania i tyle.
Bardzo spodobało mi się jak Filia znowu znalazła szczęścia w Ceiphidzie - religijne i prawdziwe jak na wierzącą osobę

Uff... Jak zabolało podczas czytania możesz na mnie pokrzyczeć, pozwalam Ale piszę to dlatego, bo wiem, że stać cię na wiecej. Amen.


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#15 2013-11-28 16:49:00

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Krzyczeć na pewno nie będę, byłabym głupia, jakbym nie dopuszczała do siebie tak konstruktywnej krytyki ;p Każdy Twój zarzut jest słuszny. To, o czym piszesz jest faktycznie bliższe mojemu pierwszemu zamysłowi, z którego w międzyczasie zrezygnowałam, jak widać niesłusznie. Zastosuję się wobec tego do Twojej pierwszej sugestii i napiszę wszystko od nowa od momentu wejścia Liny i Zela do laboratorium. Dzięki wielkie za tyle cennych uwag


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#16 2013-11-28 17:17:19

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Oj No to już do roboty! Widać, ze zasada pierwsza myśl jest najlepsza, działa
Już zacieram ręce


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#17 2013-11-28 17:34:29

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Tak jest Jejku, nie wiesz nawet, jak Twój komentarz pobudził moją wyobraźnię... Chyba będzie to bardzo makabryczne... Chciałaś szaleńca, to będzie prawdziwy szaleniec >


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#18 2013-11-28 20:55:03

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Niach, niach,niach... Sprowadzam ludzi na zła droge, będzie drama Może Zela pokroimy?

Jeszcze jedna uwaga przyszła mi do głowy; w ogóle nie wrzucalabym żadnych wątków romansowych. Masz w opisie na tanuki pairingi, ale one są zbędne, bo nic nie wnoszą


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#19 2013-11-28 21:30:59

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Oj żebyś wiedziała >, obudziłaś właśnie we mnie sadystkę > Uchachachacha... Krojenie będzie, obiecuję, jeszcze nie wiem czy Zela, ale będzie >.

Na tanuku najpierw miałam pairingi, ale potem je wywaliłam, więc to już jest od jakiegoś czasu zrobione   Brak pairingów był też jednym z moich fundamentalnych założeń przy tym fiku, w sensie malutkie naleciałości tak... Ale nic poza tym


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#20 2013-11-28 22:07:00

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Wreszcie gadasz do rzeczy! to Rinsey, która znam


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#21 2013-11-29 17:13:52

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Hehe Ale długie mi to wyjdzie.... Dopisałam niby kawałek i już mam dodatkowe 1000 słów. Dzięki Twoim słowom jakoś zupełnie inaczej mi się pisze ten rozdział


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#22 2013-11-29 23:06:57

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

No miałam pisać, że o stronę przynajmniej wydłużyłabym ten chapter. W ogóle co się stało, że na początku zrezygnowałaś z pierwotnego scenariusza i napisałaś to co napisałaś? Bałaś się jak to czytelnicy przyjmą? Bo to coś czego nie pisałaś jeszcze i miałaś obawy, że to nie w twoim stylu?


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#23 2013-11-30 01:00:51

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Hm... Powód jest nieco złożony i trochę głupi. Przede wszystkim, miałam drobną przerwę w pisaniu. To jest z założenia krótkie opowiadanie, wiec powinnam była skończyć je od razu, ale przeszkodziła mi w tym moja wredna magisterka. A potem naczytałam się nieszczęśliwych historii miłosnych, gdzie wszyscy giną. Przypomniało mi się, że zawsze chciałam napisać opisanie jakiejś historii z perspektywy dwóch opowiadających osób, gdzie przeplatają się dialogi, trochę na wzór 8 tomu Chobitsa... Potem pojawiło mi się wreszcie trochę czasu wolnego i postanowiłam coś napisać. Padło nieszczęśliwie na "Drogę". Miałam wtedy taki nastrój, aby może jednak nie zabijać bohaterów... Może niech staną się trochę żałośni, ale trochę bardziej szczęśliwi... Zaczęłam więc pisać historię, której pierwotne założenia zaczęły się kłócić z moim ówczesnym nastrojem i tak powstało to coś kilka postów wyżej... Później Twoja ocena gwałtownie otworzyła mi oczy, przypomniała pierwotne założenia tej historii, przed oczami pojawił się w jednej chwili właściwy scenariusz. Nie obiecuję, że to, co wrzucę tutaj za kilka dni będzie dobre, ale to będzie faktycznie to, co chciałam od początku zawrzeć w tej historii, wreszcie coś, przy czym czuję dreszcz twórczy, uczucie, dla którego uwielbiam pisanie. To nie będzie coś niesamowitego, ale będzie to coś, czego pisanie sprawia mi dziką przyjemność


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#24 2013-12-27 10:20:50

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Trochę mi to zajęło, ale jest. Rozrosło mi się to okrutnie... Jest prawie dwa razy dłuższe od poprzedniej wersji. Mam nadzieję, że moje runiczny wywody są stosunkowo zrozumiałe... W dwóch pierwszych akapitach zmiany wprowadzałam niewielkie. Główne zmiany są od wejścia Liny i Zela do laboratorium.

Rozdział 3
Modlitwa i gniew

Pierwsze miesiące przyniosły ulgę. Walka z Darkstarem była niesamowicie wyczerpującym doświadczeniem, po którym z radością rzuciła się w wir przygotowań do założenia własnego sklepu. Poświęcenie całej uwagi tym czynnościom przynosiło jej satysfakcję i odwodziło od analizy bolesnych wspomnień. Wiedziała, że musiała iść naprzód i mając nadzieję, że z czasem stare rany się zabliźnią, wkładała wiele wysiłku, aby nie patrzeć wstecz.
Jednak w czasie długich, samotnych nocy zdarzały się chwile, gdy wydarzenia ostatniej bitwy bezlitośnie stawały jej przed oczami. Pole wypełnione ciałami martwych Złotych Smoków. Zbrodnie dokonane przez jej ród. Nieugięte oczy najstarszego, który nawet w momencie swojej śmierci uważał, że wymordowanie Starożytnych Smoków było rzeczą słuszną.  W tych momentach nie potrafiła nie zadać sobie pytania: dlaczego to ona jedna przeżyła? Przez cały czas ograniczała się jedynie do obserwowania otaczającej jej fałszywej rzeczywistości. Tak naprawdę dopiero w ostatnim starciu z Darkstarem zdecydowała się zrobić pierwszy krok wbrew swojemu dotychczasowemu postępowaniu. Poprzez przyzwanie mocy Ceiphieda, przyczyniła się do uratowania tego świata, pomimo targających nią wątpliwości. Patrząc na jajo Valgaarva, nie mogła powstrzymać myśli, że był to pierwszy raz, kiedy postąpiła słusznie. Dzięki temu zarówno ona jak i Valgaarv dostali drugą szansę. On na wolne od lęku i bólu życie. Ona zaś na odpokutowanie swojej ignorancji. Ta świadomość dodawała jej sił i sprawiała, że budziła się każdego dnia z uśmiechem na ustach. Skrywając nieprzyjemne wspomnienia głęboko we własnym wnętrzu, z radością rzucała się w wir pracy, mającej pomóc jej zbliżyć się do realizacji jej nowego marzenia: do zbudowania ciepłego ogniska domowego, gdzie mały Smok mógłby dorastać w atmosferze miłości i bezpieczeństwa.
Przez pierwsze pól roku wszystko układało się wręcz idealnie. Przez calusieńkie sześć miesięcy dzielnie dążyła do realizacji swojego celu. Życie jednak byłoby zbyt piękne, gdyby taki stan rzeczy utrzymał się zbyt długo… Najpierw pojawiły się koszmary, początkowo delikatnie wnikając pod powierzchnię jej świadomości i przeplatając się z pięknymi snami, tylko po to, aby wraz z upływem czasu zdominować każdą chwilę, jaką poświęcała na wypoczynek. Później było tylko gorzej. Budziła się wyczerpana, niemal całkowicie wydrenowana z mocy. Właśnie w tym okresie spotkała Xellossa po raz pierwszy od walki z Darstarem.
Tego dnia w celu pozyskania nowych klientów zorganizowała promocję polegającą na możliwości zdegustowania jednej wybranej herbaty, a następnie zakupienia jej w atrakcyjnej cenie. W gąszczu nowych kupców pojawił się dobrze znany jej Mazoku, który z uprzejmym uśmiechem kazał sobie zaserwować filiżankę najdroższego naparu, jaki miała na składzie. Demon nie przejął się ani jej groźbami ani maczugą, wskazując na treść jej ogłoszenia. Ponieważ pozostali klienci szybko zaczęli zwracać uwagę na szykującą się awanturę, nie mogła mu odmówić. Z wielkim poirytowaniem musiała znosić jego obecność do końca dnia i, co gorsza, zgodnie z jej oczekiwaniami parszywy Namagomi nawet nie zakupił saszetki Tekane! Dopiero przed zamknięciem sklepu, gdy zostali sami, nie wytrzymała kolejnej serii docinków i rzuciła się na fioletowowłosego ze swoją ukochaną bronią. Xelloss z łatwością wykonał serię uników i już miał zniknąć, gdy powiedział na odchodne:
- Coś jesteś nie w formie. Czy mi się wydaje, czy twoja moc zmalała?
Wtedy nie wzięła tych słów na poważnie. Była przekonana, że jest to tylko kolejna uwaga, mająca na celu jej dokuczyć. Z czasem jednak okazało się, że Mazoku miał rację. Traciła kontrolę nad własną mocą. Stopniowo czary, które nigdy nie sprawiały jej trudności, zamierały na jej ustach, wywołując u niej zawroty głowy. Nie wiedziała, co się z nią dzieje i nie miała pojęcia, do kogo mogła się zwrócić. Ludzcy kapłani nie mogli jej pomóc ze względu na zbyt małą wiedzę, a ona sama już nie potrafiła się modlić do Ceiphieda. Wyrzekła się pozycji kapłanki, więc czy w sumie nie zasługiwała na odcięcie od swojego Boga? Zasługiwała na karę. Nadzieja, że dostała drugą szansę, była jedynie okrutną drwiną losu. Jak mogła się  tak długo okłamywać?
Od tego momentu Xelloss zaczął ją sporadycznie odwiedzać, co na przemian Filię przerażało i złościło. Wiedziała, że jej stan nie był wynikiem jego ingerencji. Nawet podwładny samej Beastmaster nie posiadał mocy, aby ingerować w przepływ energii Ryuzoku. Nie miała pojęcia, jakie plany ma wobec niej potężny Demon. Zresztą, gdy w jej pamięci zaczęły się pojawiać luki, powoli traciła wiarę nawet we własne zmysły. A kiedy dzisiaj pochłonęła ją kolejna seria koszmarów poprzedzona przebudzeniem się z cudzą krwią na rękach, coś w niej ostatecznie pękło. Zazwyczaj gdyby jej śmiertelny wróg w środku nocy ośmielił się usiąść obok niej na łóżku, natychmiast usiłowałaby się bronić. Teraz było zupełnie inaczej. Potrzeba poczucia ciepła innej żywej istoty zwyciężyła jej wszystkie racjonalne argumenty. Nie liczyło się dla niej, kim on jest. Pragnęła po prostu chociaż na chwilę zaznać kontaktu z kimś rzeczywistym, kimś, kto nie należał do świata jej koszmarów i właśnie dlatego lekko oparła głowę o jego tors.
Przez jej umysł przetaczała się fala niespokojnych myśli. Co ona robiła, kiedy jej świadomość pogrążała się w głębokim śnie? Co się z nią działo?
- Wytrzymaj jeszcze trochę – Nagle usłyszała pewny głos Mazoku. Nie minęła sekunda nim została otulona warstwą mrocznej mocy.
Gdyby nie jej wyczerpanie, odczułaby prawdziwe przerażenie na samą myśl, że znajdywała się w samym centrum wrogiej mocy. Jednak teraz miała dziwną pewność, że demoniczna energia nie zrobi jej nic złego. Nie była celem ataku. Stanowiła jedynie medium na mocy Mazoku.
- Mam go – powiedział cicho Xelloss po pewnym czasie. Filia nie miała pojęcia, jak długo to wszystko trwało. Wiedziała tylko, że gdy Mazoku zniknął, kładąc ją wcześniej delikatnie na łóżku, pochłonął ją pozbawiony koszmarów sen.

***

W szarych oczach Marisy Kley’sen zaszkliły się łzy, gdy Sylphiel zadała jej pytanie, którego unikała od tylu lat.
- Pani Kley’sen, wiem, że to dla pani trudne. – Pokój wypełnił pełen współczucia głos uzdrowicielki. – Nie jestem nawet pewna, czy ta choroba na pewno ma coś wspólnego z tymi porwaniami, ale to jedyna poszlaka, jaką mamy. Dlatego proszę panią, aby mi pani opowiedziała o chorobie obecnej w pani rodzinie.
- Oczywiście. – Kobieta pokiwała głową i usiadła na przygotowanym dla niej fotelu naprzeciwko użytkowniczki białej magii. – Zrobię wszystko, jeżeli to może pomóc w uratowaniu tych dzieci i mojej córki. – Jej głos drżał. – Co pani chce dokładnie wiedzieć?
- Jak wyglądał przebieg całej choroby? Na czym dokładnie ona polegała? – Długowłosa dziewczyna zadała pytanie najdelikatniejszym tonem, na jaki mogła się zdobyć.         
Marisa Kley’sen wzięła głęboki wdech.
- Wszystko przychodziło stopniowo. Moja mama pomimo młodego wieku zaczęła się w pewnym momencie skarżyć na to, że bardzo szybko łapie zadyszkę. Na początku śmieliśmy się, że się już starzeje. – Uśmiechnęła się przez łzy, które zaczęły jej powoli skapywać po policzkach. – Ale później się okazało, że w pewnym sensie mieliśmy rację. Ciało mamy stawało się coraz słabsze. W pewnym momencie pojawił się kaszel. Z czasem zorientowaliśmy się, że mama kaszlała krwią. Dopiero wtedy przyznała się nam, że wszystko ją boli. Jednego dnia położyła się do łóżka i już nie była w stanie się podnieść. – Zamilkła na chwilę, po czym kontynuowała cicho. – Przeleżała cały tydzień, krzycząc z bólu i kaszląc krwią. Nie działały żadne środki uśmierzające ból. Przez 30 lat była zdrową, uśmiechniętą kobietą tylko po to, aby w ciągu pół roku umrzeć w straszliwych bólach.
Sylphiel zaszkliły się oczy. Wyciągnęła rękę i uścisnęła dłoń kobiety.
- Przepraszam, że zmuszam panią do rozdrapywania starych ran. – Uzdrowicielka powiedziała z drżeniem w głosie. 
Marisa Kley’sen spojrzała ze zdumieniem na kapłankę. Po chwili w jej oczach pojawiło się zrozumienie.
- Pani też widziała śmierć kogoś bliskiego, prawda?
Ciemnowłosa pokiwała głową.
- Mój ojciec zginął w wyniku eksplozji, która wydarzyła się na moich oczach. Ale to był zaledwie ułamek sekundy. Nie może to się równać z patrzeniem, jak ktoś bliski umiera na pani oczach.
Starsza kobieta również uścisnęła dłoń mieszkanki Nowego Sairaag.
- Dziękuję za pani współczucie. Przekonałam się, że życie polega na tym, że tracimy tych, których kochamy. A im mocniej kochamy, tym bardziej to rozstanie boli. Kiedyś bałam się kochać, bo bałam się tego, że jak tylko pokocham zbyt mocno, los odbierze mi tą moją ukochaną osobę. Jak się okazało, była to prawda. Ale jednocześnie dowiedziałam się, że te piękne chwile, jakie możemy przeżyć z tą osobą, znacznie przeważają nad chwilą rozstania. Dla tego jednego egoistycznego życzenia zdecydowałam się urodzić Sollię, chociaż nigdy nie planowałam mieć dzieci. Od początku byłam przygotowana na rozstanie z nią. Wiem lepiej niż inni, jak niespodziewane i bezlitosne może być rozstanie z ukochaną osobą. Ale wiem też, że to jeszcze nie czas na rozstanie się z moją córeczką…
Na chwilę zapadła cisza przerywana jedynie przez pierwsze krople deszczu, które nieoczekiwanie zaczęły bębnić o okno.
- Wen Jesbenson został zarażony jakąś formą choroby, o którą mnie pani pytała, zgadza się? – spytała nagle Marisa Kley’sen.
- Czy u pani mamy stwierdzono rozległe krwotoki wewnętrzne? – odpowiedziała pytaniem Sylphiel.
- Tak – odparła cicho, lecz stanowczo.
Uzdrowicielka oparła głowę o dłoń złożoną w pięść.
- Nie mam absolutnej pewności, ale z pani opowiadania wynika, że tak. Jakimś cudem oboje dzieci zostało zarażonych jakąś formą właśnie tej choroby. Jedyną różnicą jest szybkość rozwijania się choroby, która jest w tym przypadku znacznie większa.
Starsza kobieta otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zakryła usta ręką.
- Jak to jest możliwe?       
Sylphiel złączyła dłonie i oparła na nich brodę.
- To jedynie moje przypuszczenia, ale użyto w tym przypadku runów. Jeżeli ktoś posiada odpowiednią wiedzę, może za ich pomocą wywołać odpowiednią mutację, która mogłaby wywołać tę chorobę. Może fakt, że rozwija się szybciej jest rezultatem niedoskonałości tej mutacji…
Jej rozmówczyni uniosła brwi.
- Tylko czemu w taki razie ten ktoś porwał moją córkę? Wszyscy tutejsi wiedzą o tym, że zarówno Sollia jak i ja możemy być nosicielkami tej choroby. Po co zarażać kogoś, kto już i tak może być chory? Do czego ten człowiek dąży?
Uzdrowicielka zamyśliła się.
- Nie wiem, pani Kley’sen. Ale może to właśnie pani i Sollia jesteście kluczem do rozwiązania tej zagadki? Sama pani powiedziała, że wszyscy tutejsi o tym wiedzą, że możecie być nosicielkami tej choroby. – W głosie mówiącej pojawił się entuzjazm. – A ponieważ zostały porwane tylko dzieci z Serwell, możemy wnioskować, że porwań dokonała osoba, która zna tutejszych mieszkańców, innymi słowy, to może być ktoś związany z panią.
- Ktoś związany… ze mną? – wyjąkała Marisa Kley’sen.
Użytkowniczka białej magii spojrzała starszej kobiecie prosto w oczy.
- Tak. Czy zna pani kogoś na tyle obytego z magią i z chorobami?
- Ja… nie wiem. – Pokręciła głową. – Nikt mi taki nie przychodzi do głowy. Jestem prostą kobietą, nie mam żadnych znajomych magów.
- Może to ktoś z dawnych lat. To mógł być jakiś pasjonat, ktokolwiek.
Przez moment twarz Merisy Kley’sen tkwiła w wyrazie głębokiej zadumy. Jednak już po kilkunastu sekundach kobieta zrobiła się blada jak kreda. 
- Ja… chyba znam kogoś takiego.

Ostatnio edytowany przez Rinsey (2014-01-13 22:54:09)


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#25 2013-12-27 10:21:59

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

- Co to ma być do cholery?! – krzyknęła trzęsąca się z wściekłości Lina. Nie była w stanie zliczyć, ile wypełnionych pułapkami pomieszczeń pokonali wraz z Zelgadisem i zaczynała mieć serdecznie dosyć tej niekończącej się wędrówki. Przed otwarciem tych drzwi szczerze wierzyła, że wreszcie odnajdą sprawcę całego zamieszania, co, jak miała nadzieję, powinno wystarczyć, aby nie dopuścić do następnej tragedii. Niestety, to życzenie nie zostało spełnione, a przed jej oczami pojawił się jeden z najdziwniejszych stworów, jakie widziała w życiu. Istota przypominała ogromnego wilka, z którego szyi wyrastały trzy smocze głowy. Najdziwniejszy był jednak fakt, że skóra potwora wyglądała, jakby stwór właśnie wyszedł ze zbiornika wypełnionego brunatną, lepką mazią. Na samą myśl kontaktu z takim przeciwnikiem Linę ogarnęło obrzydzenie.
- Zel, ty będziesz walczyć z tym czymś – oznajmia, wpatrując się w czarne jak węgiel oczy bestii z grymasem na twarzy.
- No tak, nie ma jak wysłużyć się kimś innym, co nie? – mruknął pod nosem mag.
- Wyobrażasz sobie kontakt drobnej i delikatnej dziewczyny z czymś tak obślizgłym? – spytała, jakby była to najbardziej oczywista rzecz pod słońcem.
- Delikatnej… – Zmierzył ją sceptycznym spojrzeniem.
Lina zgromiła go wzrokiem.
- Masz co do tego jakiekolwiek wątpliwości?
Zelgadis nie odpowiedział. Zareagował instynktownie, gdy kątem oka zauważył nagły ruch. Błyskawicznie złapał Linę w pasie i odskoczył. Zaskoczona rudowłosa wydała z siebie krótki jęk, gdy ujrzała, że w miejscu, gdzie stała dosłownie chwilę wcześniej, pojawiły się ostre szpony. Moment później do jej uszu doszedł rozwścieczony ryk bestii.   
- Bezkresna ziemio, matko, która żywisz wszelkie istoty. – Zelgadis, nie puszczając dziewczyny położył dłoń na kamiennej podłodze i rozpoczął pośpieszną inkantację. – Poddaj się mej woli i bądź mi mocą! Dug Haut!
Liczne kamienne lance wbiły się w ciało stworzenia, które wydobyło z siebie przerażające wycie. Przez kilka sekund wydawało się, że walka dobiegła końca tak niespodziewanie, jak się zaczęła. Dwie z trzech głów stwora zostały przebite na wylot. Nie powinien być w stanie się poruszać. Nie powinien, a jednak z trzeciego pyska wydostał się strumień ognia, który w ogromnym tempie poleciał w kierunku magów.
Lina, nie namyślając się długo, krzyknęła:
- Balus Wall! – Zielonkawa tarcza ochronna uformowała się tuż przed parą wojowników. – Zel! – zwróciła się do przyjaciela, gdy wrogi atak odbił się od bariery.
- Przecież wiem – warknął mężczyzna, po czym wzmocnił własne zaklęcie. Nie trzeba było długo czekać, aby ostatnia głowa została przebita kamiennym ostrzem.
Czekali w napięciu przez dłuższą chwilę. Ryk stworzenia powoli zamarł. Jego szamotanie ustało, a czarne ślepia pomału się zamknęły. Dopiero wtedy Zelgadis puścił czarodziejkę i z mieczem w ręce ostrożnie podszedł do bestii. Lina uważnie obserwowała wojownika zbliżającego się do stwora, z zaklęciem w dłoniach, czekającym tylko na jej jeden gest, aby się uwolnić i siać zniszczenie zgodnie z jej wolą.
- Nie żyje – powiedział z westchnieniem ulgi mag.
Czarodziejka również się rozluźniła i cofnęła przygotowany wcześniej czar.
- Jak można było zrobić coś tak obrzydliwego – burknęła pod nosem dziewczyna.
- Może i było to obrzydliwe, ale muszę przyznać, że Lucihass nieźle się podszkolił w technice tworzenia chimer – odparł ponuro mistrz szamanizmu. 
Czerwonooka pokiwała głową. Cała zagadka powoli układała się w logiczną całość, chociaż wciąż brakowało jej odpowiedzi na wiele pytań. Dlaczego ten cały Lucihass, o ile faktycznie to on stał za tą zbrodnią, wykorzystywał Filię do przenoszenia dzieci? Przecież przejęcie kontroli nad kimś takim jak Ryuzoku wymagało ogromnej mocy. Czy nie łatwiej by było, gdyby wykonywał tę czynność osobiście? Co sprawiało, że zdecydował się na tak niewygodne posunięcie? Zwykle złoczyńcy, postępując w taki sposób, chcieli uniknąć sytuacji, w której doszłoby do ich zdemaskowania. Jednak igranie z tak zaawansowanymi runami mogło prowadzić nawet do śmierci, zwłaszcza gdy nie posiadało się wybitnej pojemności magicznej. Czy chęć ukrycia własnej tożsamości była dla tego człowieka ważniejsza niż jego własne życie? Czy naprawdę zawarł pakt z Mazoku, aby przejąć kontrolę nad Złotym Smokiem w celu zdobycia źródła energii dla skomplikowanych runów? I, co najważniejsze, jaki był jego cel? Co mogło sprawić, że istota ludzka z własnej woli decydowała się na popełnienie tylu okrutnych czynów, zaprzedając jednocześnie swoją duszę Demonom?   
A może za tym okropieństwem wcale nie stał Lucihass? Albo stanowił on jedynie pionek w kolejnej rozgrywce Mazoku szukających wszelkiej okazji do szerzenia niepokoju i cierpienia? Pokręciła głową. Nie. Tego akurat była pewna, że tym razem to nie przeciwników Bogów należało obwiniać. Podwładni Shabranigdo nie działali w taki sposób. Widziała główne narzędzie zbrodni na własne oczy. Zaawansowane runy zostały wyryte z ogromną dokładnością i precyzją wymagającymi wytrwałości, którą mógł się wykazać jedynie ktoś, kim kierowało silne poczucie misji. Dokładnie z tego względu była przekonana, że za tym wszystkim nie może stać pozbawiona kontroli nad własną wolą Filia. Jednak nawet ta pewność nie pozwalała jej się całkowicie pozbyć złych przeczuć związanych z jej smoczą przyjaciółką.
- Lina, idziemy dalej? – Głos Zelgadisa wytrącił ją z zamyślenia.
- Oczywiście – odparła stanowczo rudowłosa.
Pół godziny później mieli pewność, że wreszcie zbliżyli się do kresu swojej wędrówki. Skomplikowana bariera runiczna z pewnością miała zapobiegać wizytom nieproszonych gości. I niewątpliwie spełniłaby swoje zadanie, gdyby stanął przed nią pierwszy lepszy czarodziej. Jednak dla Liny Inverse i Zelgadisa Greywordsa nawet ta potężna osłona nie stanowiła poważnej przeszkody. Para magów niemal jednocześnie przyłożyła dłonie do ściany zapełnionej magicznymi inskrypcjami. Przez krótki czas ciszę przerywał jedynie trzask towarzyszący rozbrajaniu kolejnej warstwy runów. Obydwoje spojrzeli z satysfakcją, jak po paru minutach w miejscu ściany pojawiło się wąskie przejście, po czym bez słowa ruszyli naprzód. Ich zmysły słusznie podpowiadały im, że zbliżają się do przeciwnika. W powietrzu dało się wyczuć gęstą od znacznego natężenia mocy atmosferę. Każde z nich szło, milcząc, w ogromnym skupieniu oczekując niespodziewanego ataku. Uważali, że są przygotowani na to, co ich czekało. Wtedy jeszcze nie mieli prawa wiedzieć, jak bardzo się mylili.
Średniej wielkości kwadratowe pomieszczenie przywodziło na myśl laboratorium niezwykle szalonego oraz niechlujnego naukowca. Skomplikowane urządzenia leżały porozrzucane na podłodze. Kilka wysokich regałów uginało się pod ciężarem licznych ksiąg i substancji zamkniętych w szklanych fiolkach. W powietrzu unosił się dziwaczny zapach płatków lawendy wymieszanych z trudnym do określenia aromatem. Zewsząd otaczała ich intensywna aura magiczna, której źródło powinno stać tuż przed nimi, jednak w sali poza nimi nie było nikogo.
Czarodziejka uważnie rozejrzała się wokół siebie. Przecież to nie mógł być ślepy zaułek... Nikt nie zadawałby sobie tyle trudu, aby zastawić tyle pułapek na drodze do zwykłego pokoju... Gdzieś tu musiał być jakiś przełącznik, coś, co otworzyłoby przejście do prawdziwej kryjówki tego szaleńca…
Zelgadis zbliżył się do najbliższej ściany i zaczął ją lekko opukiwać, po czym wypowiedział kilka słów. Nie trzeba było długo czekać, aby na murze pojawiły się mieniące się jasnym światłem runy biegnące przez całe pomieszczenie.
- Chyba to jest źródło tej silnej aury – powiedział ponuro mag.
Lina w jednej chwili zbladła.
- Chcesz mi powiedzieć, że sami, z własnej nie przymuszonej woli, weszliśmy w runiczną pułapkę?       
- Obawiam się, że tak.
Czarodziejka popatrzyła się podejrzliwie na drzwi, którymi weszli do pustego laboratorium.
- Zelas Gort.
We wskazanym przez mistrzynię czarnej magii miejscu pojawiła się ogromna meduza. Jedna z macek mieszkańca mórz błyskawicznie oplotła klamkę otwartych na oścież wrót. Para magów w napięciu obserwowała przyzwane zwierzę. Minęła jedna sekunda, a potem druga, trzecia i czwarta. Nic się nie stało. Jednak ani Lina ani Zelgadis nawet nie drgnęli. Znali schemat działania takich pułapek. I bynajmniej nie byli zaskoczeni, gdy po upływie minuty stworzenie padło martwe na podłogę.   
- Czyli tędy już nie wyjdziemy – podsumował krótko mag.
- Cóż za bystre spostrzeżenie, Zelgadisie! – W całym pomieszczeniu rozległ się niski, zachrypnięty głos.
Zarówno czarodziejka jak i chimera zaczęli się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu intruza.
- Tutaj mnie nie znajdziecie, moi drodzy. Owszem, przeszliście pomyślnie pierwszą próbę, ale wcale nie oznacza to, że od razu wam się oddam – kontynuował rozbawiony mężczyzna.
- Lucihass. – Lawendowowłosy niemalże wysyczał to imię.
- Zgadza się! Wiedziałem, że akurat ty rozpoznasz moją prawdziwą tożsamość. Spodziewałem się twojej wizyty prędzej lub później i postanowiłem się na tę okazje dobrze przygotować. Miło mi też niezwykle gościć słynną Linę Inverse! Ciebie, panienko, również się spodziewałem, od kiedy tylko twoja noga stanęła w Serwell i dzięki temu mogłem lekko zmodyfikować moją niespodziankę. A bo jeszcze nie wiecie, że mam dla was niespodziankę! Jaki jestem roztrzepany, wybaczcie. Już zatem śpieszę z wyjaśnieniem. W nagrodę za znalezienie tego miejsca i zorientowanie się w mojej pierwszej pułapce dostaniecie niespodziankę! Na czym ona polega? Będziecie mieli zaszczyt zagrać w moją runiczną grę!
- O czym ty gadasz, palancie?! – Dziewczyna ze złością weszła mu w zdanie. – Nie będziemy grać w żadne twoje gierki! Albo zwrócisz nam porwane dzieci tu i teraz albo…
- Albo rzucisz swoje straszne zaklęcie powołujące się na moc Pani Nocnych Koszmarów, aby za jednym zamachem zneutralizować działanie moich runów i skazać jednocześnie wszystkie dzieci na straszną śmierć? – wtrącił Lucihass.
Lina otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia. Skąd on znał Panią Nocnych Koszmarów? Co miał na myśli, mówiąc…
- Jak mówiłem, zanim mi niekulturalnie przerwałaś, panienko, musicie zagrać w moją runiczną grę. Wszystkie dzieci połączyłem z moją grą. Oznacza to, że jeśli ty albo Zelgadis przyzwiecie jakiekolwiek zaklęcie mogące zniszczyć moje runy, wyzwoli to reakcję łańcuchową. I co się wtedy stanie? Buuuum! Wszystkie dzieci umrą w straszliwych katuszach, a tego byś chyba nie chciała, panienko, czyż nie?
- Skąd mam wierzyć, ze mówisz prawdę?
- A chcesz się przekonać?
Czarodziejka zacisnęła dłonie w pięści.
- Ty bydlaku.
- Och, dziękuję za komplement, panienko.
- Lucihass. – Zelgadis odezwał się grobowym głosem. – Jak tyko cię znajdziemy, będziesz bardzo cierpiał, wiesz? Naprawdę chcesz z nami pogrywać?
- Hm… Chyba tak. Właśnie zacząłem odliczać czas do mojego straszliwego cierpienia. – W głosie mężczyzny nie trudno było doszukać się ironii. – A więc, skoro chcecie, abym zaczął cierpieć jak najszybciej, pośpieszcie się i wybierzcie wrota numer jeden, wrota numer dwa albo wrota numer trzy! – Jak tylko skończył wypowiadać te słowa, przed parą magów zmaterializowały się trzy pary drzwi. – Macie pięć minut na wybór jednej z dróg, jeżeli przejdziecie test pomyślnie, dostąpicie zaszczytu spotkania się ze mną! Życzę przeuroczej zabawy!
Gdy głos zamilkł, para magów wymieniła wściekłe spojrzenia.
- Czyli twój znajomy od samego początku z nami pogrywał. – Jako pierwsza odezwała się rudowłosa.     
- Zapłaci nam za wszystko, jak go dorwiemy – odparł groźnie mistrz szamanizmu.
W oczach Liny pojawił się niebezpieczny błysk.
- Już nie mogę się doczekać. – Uśmiechnęła się złowieszczo, zanim spojrzała na znajdujące się przed nimi wrota. – Myślisz, że naprawdę mamy jakikolwiek wybór?
- Wątpię – odparł krótko mag. – Jeżeli zaczął pisać runy już od momentu, kiedy prawie udało mi się go złapać, miał wystarczająco czasu, aby napisać je w taki sposób, abyśmy poszli dokładnie tam, gdzie chce.
- To faktycznie pocieszające – skomentowała ponurym tonem czarodziejka. – To co? Bierzemy środkowe?
- Mogą być. – Mężczyzna wzruszył ramionami.
- No to chodźmy w takim razie. – odpowiedziała pewnie Lina i zbliżyła się do drugich wrót. Czuła, że tuż za nią podąża Zelgadis, gdy otaczająca ją sceneria zaczęła się delikatnie rozmywać. Trwało to jednak bardzo krótko. Długi korytarz ponownie stał się wyraźny i ostry. Jedynym źródłem światła, tak jak wcześniej, były nieliczne kandelabry, rozmieszczone jednak w taki sposób, aby wędrowiec zawsze widział przynajmniej zarys rozpościerającej się przed nim drogi. W powietrzu unosił się ten sam dziwaczny zapach, co w laboratorium, a od ścian odbijał się dźwięk jej cichego stąpania. Mistrzyni czarnej magii gwałtownie się zatrzymała. Do jej uszu dochodziło echo kroków tylko jednej osoby.
- Zel? – Odwróciła się za siebie i zorientowała się, że została sama.

***

- Lina? – Zelgadis dosłownie na moment spuścił rudowłosą z oczu, a chwilę później okazało się, że dziewczyna zniknęła. Nie słyszał żadnego krzyku, nie wyczuł ani jednego drgnięcia mocy tylko dostrzegł, jak otaczająca go rzeczywistość zaledwie na kilka sekund staje się lekko zamazana. Najwidoczniej było to pierwsze działanie runów. Lucihassowi z jakiegoś powodu zależało na rozdzieleniu jego i czarodziejki. Mistrz szamanizmu doskonale wiedział, że czerwonooka potrafi o siebie zadbać, lecz niepokoił go fakt, co tak naprawdę planował ten człowiek. Zawsze pamiętał go jako nieco zamkniętego w sobie mężczyznę o zaskakująco silnym spojrzeniu, zazwyczaj przebywającego w najdalszych zakamarkach laboratorium Rezo. Nigdy nie stali się przyjaciółmi, chociaż nieraz musieli współpracować, aby wypełnić rozkazy Czerwonego Kapłana. Wojownika nieco irytowała postawa ucznia jego dziadka, który wydawał się być w stanie zrobić dla wiedzy niemal wszystko. Lawendowowłosy uśmiechnął się ponuro. Ta jedna rzecz chyba nie uległa zmianie. Kradzież cennych ksiąg, opanowanie tak zaawansowanych runów niewątpliwie pasowało do starego Lucihassa. Ale po co były mu te dzieci? No cóż, jeżeli ukończy tę żałosną „grę” pewnie się tego dowie, a póki co trzeba było dowiedzieć się czegoś więcej o runicznej strukturze tworzącej pułapkę starego towarzysza broni.
Szermierz przyłożył dłoń do ściany i zaczął powoli badać zapisane na murach zaklęcie. Jeżeli znało się schemat działania magii runicznej można było próbować odszukać pewne powtarzające się sekwencje znaków oraz dzięki tej wiedzy przełamać czar albo przynajmniej go lekko zmodyfikować. Po krótkiej analizie Zelgadis był pełen podziwu dla Lucihassa. Inskrypcje opisujące jego „grę” tworzyły prawie idealną pętlę. Istniało tylko jedno miejsce, gdzie obcy mag mógł wprowadzić jakąkolwiek zmianę. Co ciekawe, jeden czarodziej miał możliwość wstawienia do zaklęcia tylko jednego znaku, a mistrz szamanizmu dobrze wiedział, że runy zawsze działały w duetach. Mówiąc krótko, aby wydostać się z tej „gry” para magów musiałaby umieścić w strukturze czaru dwa odpowiednio dobrane symbole, które nie zniszczyłyby całej magicznej konstrukcji a jedynie stworzyłyby wyjście. W innym wypadku każdy „gracz” zostałby skazany na wieczną wędrówkę po runicznym labiryncie.
Zelgadis westchnął ciężko i ruszył naprzód. Jeżeli chciał dorwać Lucihassa i odebrać mu ukradzione stronice książek, które mogły zawierać sposób na odzyskanie jego dawnej postaci, musiał odnaleźć Linę jak najszybciej.

***

Musiała odszukać Zelgadisa. I Filię, jeżeli tylko Smoczyca znajdywała się w kryjówce tego szaleńca. Och, jak ją korciło przyzwanie Laguna Blade i rozerwanie sieci zaklęcia runicznego na strzępy, jednak nie mogła ryzykować. Gdyby coś poszło nie tak, nie tylko dzieci przypłaciłyby to życiem, Lina ani przez chwilę nie wątpiła, że ten drań nie żartował co do zakotwiczenia swojej debilnej „gry” w porwanych maluchach,  lecz rzucenie tak potężnego czaru mogło spowodować zniszczenie całego laboratorium, niewątpliwie znajdującego się pod ziemią. Z tego samego względu nie mogła sięgać po swój najsilniejszy arsenał. Musiała się skupić na znalezieniu mistrza szamanizmu i stworzeniu wyjścia z runicznej pętli. nie miała też najmniejszych wątpliwości, że ten cały Lucihass będzie się starał jak najbardziej im to utrudnić.
Nagle wszystko, co ją otaczało ponownie zaczęło się zamazywać.
Czarodziejka zaklęła w duchu. Gdzie przenosił ją ten przeklęty labirynt?
Tym razem znalazła się w małym, niemalże pustym pomieszczeniu, jakby nie licząc jednego krzesła.
- Tak sobie myślę, panienko Inverse, że chyba się zastanawiasz, jaką rolę gra w tym wszystkim twoja znajoma smocza kapłanka. – Ponownie usłyszała ten denerwujący głos. – Postanowiłem być wspaniałomyślny i pokazać ci, do czego wykorzystywałem moją ulubioną pomocnicę – kontynuował z entuzjazmem. – Usiądź więc wygodnie i życzę miłego seansu! – Zanim Lina zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, mężczyzna zamilkł, a na ścianie tuż przed nią pokazał się niezwykle żywy obraz.
Czarodziejkę ogarnęło silne poczucie ulgi, gdy usłyszała, że Lucihass sam się przyznał, że to on sterował Filią, a zaledwie moment później przeszedł ją dreszcz, kiedy ujrzała na ekranie znajomą sylwetkę o długich blond włosach dzierżącą długi, ostry miecz. Złoty Smok z tymi samymi pustymi oczami, jakie rudowłosa pamiętała z echa magicznego, zbliżała się do krzyczącego przeraźliwie chłopca. Tego samego, którego ujrzała dzisiaj rano na chłodnych murach Serwell.     
Dziecko rzucało się na lewo i prawo po zimnej kamienistej podłodze, wrzeszcząc przeraźliwie. Filia obojętnie przyglądała się temu widowisku, jakby czekała na koniec nudnego spektaklu teatralnego. Maluch słabł w oczach, jednak wielkie oczy szeroko otworzone ze strachu i bólu stały się martwe, dopiero po kilkunastym ciosie Smoczycy. Po pewnym czasie krzyk umilkł, a kilkulatek przestał się ruszać. Złoty Smok nie przestawał i bezlitośnie ciął ciało dziecka, pomimo tryskającej na wszystkie strony krwi. Ryuzoku nigdy nie walczyła mieczem. Jej domeną była siła, dzięki której doskonale władała swoją ukochaną maczugą. I to było bardzo dobrze widoczne w tym, co właśnie robiła. Zelgadis lub Gourry wykonywali zgrabne cięcia mogące w jednej chwili pozbawić przeciwnika życia, a kapłanka Ceiphieda w zadawaniu ciosów korzystała głównie z siły, przez co rozdzierała ciało na kawałki, niekoniecznie zabijając ofiarę na miejscu.
Mistrzyni czarnej magii nie chciała na to patrzeć. Pragnęła za wszystkich sił odwrócić głowę, lecz silny szok sparaliżował ją, każąc się jej wpatrywać, jak jej przyjaciółka masakruje niewinne dziecko.
Rudowłosa nie miała pojęcia, po jakim czasie drastyczny przekaz w końcu się wyłączył. Nie wiedzieć kiedy opanowały ją mdłości. Ledwo trzymała się na nogach i po raz pierwszy zaczęła żałować, że nie skorzystała z rady Lucihassa, aby usiąść. Nigdy w życiu nie widziała czegoś tak makabrycznego. Zacisnęła mocno dłonie. Jak ten szaleniec śmiał zmusić jej przyjaciółkę do czegoś takiego? Gdyby Filia się dowiedziała, co zrobiła, nigdy by sobie tego nie wybaczyła. A na to Lina nie mogła pozwolić. Ogarnęła ją wściekłość, której czarodziejka chwyciła się, aby odsunąć od siebie wszechogarniające odrętwienie wywołane przez obejrzaną projekcję. Dopilnuje, aby Lucihass zapłacił za wszystkie swoje winy. Za wszelką cenę.
Przez wcześniejsze oszołomienie dziewczyna za późno dostrzegła, że znajdująca się tuż za jej plecami ściana, zaczęła się powoli przesuwać. Z tego samego względu dopiero po dłuższej chwili doszło do niej, że słyszy cichy jęk dziecka.
- Mamo… Mamusiu, to boli.
Linę przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Ten szaleniec chyba nie zamierzał…
Tak jak w makabrycznej projekcji na kamiennej podłodze leżało dziecko skulone w pozycji embrionalnej, zaciskając małe piąstki na drobnych ramionkach. Blondyneczka zaczęła powoli drżeć na całym ciele, a gdy już całkowicie zniknął mur dzielący pokój, do którego weszła mistrzyni czarnej magii, i pomieszczenie, gdzie przebywała ofiara Lucihassa, rudowłosa poczuła, że ktoś się zmaterializował tuż za jej plecami. Doskonale wiedziała kogo zobaczy, jak tylko obejrzy się za siebie. Najwidoczniej stary znajomy Zelgadisa zamierzał urządzić sobie niezwykle zajmujące widowisko w postaci pojedynku sławetnej Liny Inverse i Złotego Smoka.

***

Zelgadis czuł się już naprawdę znudzony. Jak długo można iść jednym korytarzem? Jeżeli Lucihass przygotowywał na niego pułapkę od kilku miesięcy, to póki co się nie popisał. No chyba, że jego celem było doprowadzenie mistrza szamanizmu do szału. O, w takim wypadku użytkownik runów obrał doskonałą taktykę. Chimera miała coraz większą ochotę zniszczyć strukturę czaru od środka. Wcale nie był taki przekonany, czy dzieci, których szukała Lina, naprawdę żyją. Jeżeli ten facet zabił już jednego malca, to czemu nie miałby tego zrobić z pozostałą gromadką? Istniała jednak szansa, że przynajmniej część maluchów można było jeszcze uratować. I dobrze wiedział, że nie wolno mu ryzykować utraty tej możliwości przez chwilową chęć pójścia na łatwiznę.
Mężczyzna pokonał kolejny zakręt i ze zdziwieniem stwierdził, że kręta droga doprowadziła go do leśnej polany. Zrobił kilka ostrożnych kroków naprzód, po czym kucnął i musnął palcem targane wiatrem źdźbła trawy. Nie miał żadnych wątpliwości, że był to wynik działania runów iluzji, co nie zmieniało faktu, że zaklęcie stworzyło wyjątkowo dokładny świat, karmiący każdy z pięciu zmysłów niezwykle wiarygodnymi bodźcami. No dobrze, w tym przypadku Lucihass się popisał, chociaż mistrz szamanizmu wciąż nie wiedział, czego miał się spodziewać po tym mirażu. Rozejrzał się dokładnie dookoła siebie. To miejsce wydawało mu się dziwnie znajome…  Ten las wyglądał dokładnie jak…
- Jeszcze raz! – Usłyszał swój własny głos. Gdy nieznacznie przekręcił głowę w lewo, dojrzał młodego człowieka o lawendowych włosach wyprowadzającego kolejny cios mieczem. Zelgadis zamarł w miejscu, kiedy obserwował samego siebie tuż przed przemianą w chimerę. Jego skóra naprawdę była kiedyś taka gładka? Jego włosy naprawdę powiewały kiedyś swobodnie na wietrze? W tym jednym momencie zorientował się, że przez te lata prawie zapomniał, jak wyglądała jego ludzka postać przed rzuceniem klątwy przez Czerwonego Kapłana. Ile czasu minęło, od kiedy był tym głupim, naiwnym chłopakiem, któremu się wydawało, że jest gotowy na wszystko, aby tylko zdobyć większą siłę?
Minęło kilka chwil, zanim do jego uszu doszedł dobrze znany mu dźwięk dzwonków. Kilkanaście kroków przed nim zarysowała się majestatyczna postać Rezo, który uśmiechnął się złośliwie przed skierowaniem brzęczącej laski ku młodszej postaci mistrza szamanizmu.
W jego koszmarach zawsze pojawiały się te czerwone macki pompujące do jego wnętrza potężną destrukcyjną energię, czemu towarzyszył przeszywający ból i obezwładniające przerażenie. Od momentu poznania Liny i reszty ten sen stawał się coraz rzadszy. Z czasem wojownikowi udało się zepchnąć to makabryczne wspomnienie do najdalszych odmętów pamięci. A teraz jedno zaklęcie popaprańca wystarczyło, aby przypomniał sobie każdą cząstką swojego istnienia tamte katusze i paraliżujący strach, jakiego nie czuł nigdy wcześniej ani nigdy później w swoim życiu. W odrętwieniu słuchał własnych krzyków. W tym przedstawieniu był widzem oraz głównym aktorem jednocześnie. Już wiedział, do czego dążył Lucihass. Za wszelką cenę musiał przerwać ten czar iluzji.
Z trudem zamknął oczy i usiłował się skupić na znalezieniu jakiejkolwiek luki w tej części runicznego zaklęcia. Bezskutecznie. Fala wspomnień, o których tak długo starał się zapomnieć, bezlitośnie zalewała jego umysł, rozbijając jego koncentrację. Gorączkowo starał się chwycić jakiegokolwiek bodźca, czegokolwiek, co pozwoliłoby mu zamknąć się na strumień znienawidzonych obrazów.
Krzyk. Śmiech. Ciche brzęczenie dzwonków. Jakieś kroki. Ciche uderzanie podeszwy buta o kamienną posadzkę. Nie cichy szelest trawy, towarzyszący stąpaniu po leśnej polanie. Ten dźwięk nie należał do jego wspomnienia.
Instynktownie wyciągnął miecz. Wyćwiczone przez lata ciało niemalże automatycznie odwróciło się i wykonało błyskawiczne cięcie.
W jednej chwili wszystko ustało. Z westchnieniem ulgi przywitał ciszę i ponury korytarz, który pojawił się przed jego oczami, jak tylko uniósł powieki. Po krótkiej chwili zobaczył coś jeszcze. Na ziemi leżało ciało chłopca ubranego jedynie w długie płócienne spodnie. Zelgadis zaklął w duchu, kiedy spojrzał na nagi tors malucha. Na niewielkiej klatce piersiowej zostały wyryte runy. Cios miecza przerwał magiczną inskrypcję i tym samym dezaktywował część zaklęcia. Mężczyzna zerknął na rączkę zaciśnięta na rękojeści małego sztyletu. Ach tak… Czyli Lucihass zakotwiczył czar w tym dziecku, które miało go dźgnąć, gdy zmagał się z iluzją. Broń z pewnością została wzmocniona magią. Jego były znajomy dobrze wiedział, że mistrza szamanizmu zwyczajnym mieczem nie można nawet zranić.
Mag ukląkł przy bezwładnym ciele chłopca i przez chwilę patrzył się w parę niewidzących oczu, które w swoim kilkuletnim życiu zobaczyły tak niewiele. Później delikatnym ruchem zamknął powieki malca, po czym raz jeszcze spojrzał na runy wyryte w dziecięcej skórze.
- Popełniłeś błąd, Lucihassie – powiedział cicho.

***

Od pierwszego momentu, kiedy spojrzała w szkliste niebieskie oczy nie wyrażające niczego poza bezdenną pustką, miała pewność, że żadne słowa nie będą w stanie wybudzić Filii z morderczego transu. Blondynka zachowywała się jak doskonała marionetka, kierując swoje kroki w stronę krzywiącego się z bólu dziecka, które w swoim przerażeniu zdawało się nie dostrzegać niczego poza własnym cierpieniem. Jej ruchy nie były powolne, a jednak dla mistrzyni czarnej magii czas wydawał się zwolnić swój bieg. Świadomość czarodziejki wciąż odrętwiała po obejrzanej projekcji z trudem przetwarzała rysujący się przed jej oczami obraz.
Dziewczyna widziała w swoim dotychczasowym życiu wiele okropności będących wynikiem działania Mazoku. Demony delektowały się ludzkim cierpieniem i dla osiągnięcia swojego celu były w stanie zrobić niemal wszystko. A jednak Lina nie raz dochodziła do wniosku, że to nie przeciwników Smoków należało się obawiać najbardziej. Wiedziała czego może się spodziewać po walce z podwładnymi Shabranigdo. W wyjątkowych sytuacjach nawet Xellossa potrafiła traktować jako sojusznika. W momencie, gdy miała świadomość, że może się spodziewać zdrady na każdym kroku, potrafiła stworzyć odpowiedni plan działania. Czynność ta o wiele częściej komplikowała się w przypadku ludzi. To istoty ludzkie wbrew pozorom czasem charakteryzowały się okrucieństwem większym niż Mazoku. I bywały pod pewnymi względami znacznie mniej przewidywalne niż Demony.   
Minął niemalże rok od kiedy Lina widziała Ryuzoku po raz ostatni. Nieraz wędrowała myślami do swojej smoczej przyjaciółki. Często wyobrażała sobie ponowne wspólne spotkanie przy obiedzie na koszt Złotego Smoka. Była przekonana, że blondynka włoży mnóstwo siły w urządzenie swojego nowego domu, aby stworzyć doskonałe środowisko dla dorastania małego Starożytnego Smoka. Chciała zobaczyć Filię uśmiechniętą, z dumą obserwująca swoje otoczenie. Nigdy nie przypuszczała, że spotka się ze Smoczycą właśnie w takich okolicznościach. W słabym świetle kilku świec błysnęło ostrze, gdy blondynka dobyła miecza, zbliżając się do małej dziewczynki, która zaczęła przeraźliwie krzyczeć. Dopiero ten dźwięk sprawił, że rudowłosa otrząsnęła się z pierwszego szoku.
- Burst Rond! – wypowiedziała pośpiesznie zaklęcie. Liczne kule światła o dosyć słabym poziomie mocy otoczyły Ryuzoku, po czym w jednej chwili zaczęły torpedować swój cel. Lina nie chciała ranić niebieskookiej, lecz nie miała innego wyboru. Nie mogła pozwolić, aby Filia w tym stanie zabiła kolejne dziecko. Nie była w stanie wybudzić swojej przyjaciółki z transu, lecz zamierzała zrobić wszystko, aby kapłanka Ceiphieda nie dokonała kolejnego czynu, którego nigdy by sobie tego nie wybaczyła. 
Niegroźna eksplozja dała jej to, czego potrzebowała najbardziej: czas. Nie marnując ani chwili ruszyła w stronę kulącej się z bólu dziewczynki. Szybko ukucnęła przy małej i dotknęła dłonią jej czoła. Nie ulegało wątpliwości, że dziecko miało wysoką gorączkę. W myślach Liny pojawiła się ponura świadomość, że jeżeli maluchowi nie zostanie udzielona fachowa pomoc w najbliższym czasie, nie będzie miała większych szans na przyprowadzenie tej porwanej do domu. To była jedna z tych rzadkich chwil, kiedy czarodziejka żałowała, że w wachlarzu jej zaklęć znajduje się tak mało czarów z zakresu białej magii.
- Windy Shield – powiedziała cicho, otaczając niewielką sylwetkę barierą wiatru. Nie było to wiele, ale stanowiło to dodatkową przeszkodę dla Filii na drodze do jej celu. Nie potrafiła zmniejszyć cierpienia ofiary Lucihassa, lecz mogła spróbować chronić dziecko do momentu, kiedy mogłoby otrzymać odpowiednią pomoc.     
Jak tylko mistrzyni czarnej magii skończyła inkantację, poczuła, jak silna ręka zaciska się na jej szyi.  Przed rudowłosą ponownie pojawiły się beznamiętne niebieskie oczy. Na twarzy Filii nie zaszła żadna zmiana, kiedy bez wysiłku uniosła czarodziejkę, której nogi zawisły bezwładnie w powietrzu. Dziewczyna poczuła, jak krew odpływa z jej twarzy. Świat zaczął jej wirować przed oczami, gdy zacisnęła dłonie wokół palców Smoczycy.
- Mono Volt. – Energia błyskawicznie poraziła Ryuzoku, która automatycznie się cofnęła, puszczając przy tym Linę. Mistrzyni czarnej magii natychmiast zaczęła się krztusić, lecz jej płuca z radością przywitały porcję świeżego powietrza. Dziewczyna powoli odzyskiwała kontrolę nad oddechem, mając nadzieję, że wyładowanie elektryczne, chociaż na chwilę unieruchomi Złotego Smoka. Niestety, kapłanka Ceiphieda wydawała się być całkowicie odporna na ból i niczym zaprogramowany golem ruszyła w stronę dziewczynki, której krzyki zmieniły się w ciche mamrotanie.
- Mamusiu, będę grzeczna, ale niech już mnie nie boli. Mamusiu…
Dotarcie do powietrznej bariery nie zajęło Filii zbyt wiele czasu. Blondynka wyciągnęła przed siebie dłoń i rozpoczęła proces odwracania zaklęcia. To była szansa, na jaką czekała rudowłosa. Istniał tylko jeden sposób na powstrzymanie Smoczycy bez robienia jej krzywdy. Należało uszkodzić zaklęcie odpowiedzialne za utrzymywanie Ryuzoku w transie. Czary oparte na runach były potężną bronią, lecz posiadały jedną istotną wadę. Każdy doświadczony mag mógł wedrzeć się do struktury uroku i dzięki umiejętnej ingerencji bez problemu ją uszkodzić. Oczywiście skuteczność takiego procesu zależała od zaawansowania inskrypcji oraz od umiejętności czarodzieja usiłującego wpłynąć na zaklęcie. Jednak to, czego czarodziejka potrzebowała najbardziej, był czas. Potrzebowała przynajmniej kilka chwil na zeskanowanie magicznej struktury i przynajmniej minutę na znalezienie jej słabego punktu. Póki Złoty Smok usiłował przebić się przez jej niezbyt skomplikowaną barierę, miała przynajmniej kilkadziesiąt sekund na znalezienie sposobu na przerwanie tego koszmaru. To dziewczynka była celem Filii. Dotychczas blondynka atakowała mistrzynię czarnej magii, tylko w momencie, gdy czarodziejka bezpośrednio stawała jej na drodze do dziecka... Lina zamknęła oczy i powoli zanurzyła się w tej subtelnej mocy emanowanej przez runy. Jej umysł w okamgnieniu zalała fala skomplikowanych symboli, tworzących pozornie pozbawiony logicznego sensu ciąg.  Wiedziała, że uczucie oszołomienia za moment minie. Zawsze najgorszy był sam początek analizy runicznych czarów. Jednak, gdy mózg już się przyzwyczaił do otaczającego go chaosu, zaczynał wyłapywać pewne regularności, będącymi podwalinami tego rodzaju zaklęć.
Berkanan. Ehwaz. Mannaz.
Mannaz. Ehwaz. Berkanan.
Ehwaz. Berkanan. Mannaz.
Ehwaz. Mannaz. Berkanan.
Berkanan. Mannaz. Ehwaz.
Mannaz. Berkanan. Ehwaz.
Znała tę sekwencję. To ona mogła odpowiadać za powstanie idealnego nurtu uzależniającego moc Ryuzoku od Lucihassa. Nie miała czasu na poszukiwanie kotwicy, magicznego elementu, który zakorzeniał czar w Złotym Smoku, lecz gdyby udało jej się uszkodzić ten ciąg symboli, chociaż na moment mogłaby obezwładnić Filię.
Nagle jej ramię przeszył ostry ból. Zaskoczona Lina natychmiast wybudziła się z magicznego transu i odruchowo się cofnęła. Z jej ust wydobył się cichy jęk, gdy blondynka wyciągnęła srebrzyste ostrze z jej ciała. Czarodziejka nawet nie zwróciła uwagi na krew, która zaczęła cienkimi strużkami spływać po jej ręce, kiedy po całym pomieszczeniu ponownie rozległ się przeraźliwy krzyk dziecka. Smoczyca zwróciła swoje puste spojrzenie ku dziewczynce i w jednej chwili się zdematerializowała. Rudowłosa wiedziała, co się za chwilę stanie. Miała dosłownie kilka sekund na wprowadzenie odpowiedniego symbolu do struktury zaklęcia. Bez wahania zamoczyła palec we własnej ranie i zaczęła szybko rysować na ziemi pozornie nieskomplikowany symbol.   
Trzy znaki zapisane we wszystkich możliwych kombinacjach tworzyły niemalże doskonałą strukturę, niezwykle wytrzymałą na jakiekolwiek zewnętrzne interwencje. Jednak Linie chodziło jedynie o chwilowe uszkodzenie zaklęcia. O wprowadzenie drobnej zmiany, która niemalże w niezauważalny sposób ingerowałaby w zwartą strukturę czaru.
Pod jej palcami powstał run niezwykle podobny do symbolu Berkanan, jeśli nie liczyć dodatkowej kreski u góry znaku. Jak tylko przed dziewczynką zmaterializowała się dzierżąca srebrzysty miecz Smoczyca, czarodziejka błyskawicznie zasiliła sygnaturę własną mocą i wysłała ją do magicznej struktury czaru otaczającego Ryuzoku.
Plan Liny był zdumiewająco prosty. Przypuszczała, że poprzez wprowadzenie do szczelnej sekwencji Berkanan – Ehwaz – Mannaz błędnego symbolu na chwilę nastąpi zaburzenie równowagi zaklęcia. A dzięki wystąpieniu tego jednego błędu Lucihass tymczasowo utraciłby kontrolę nad Filią. Taką przynajmniej żywiła nadzieję, zanim ujrzała, jak potężny miecz wbija się w ciało dziewczynki.
W jednej chwili wypełniający pomieszczenie głos dziecka umilkł.
Moment później dało się usłyszeć, jak metal uderza o podłogę.
Czarodziejka opuściła głowę. Długie, rude włosy opadły na jej twarz, zasłaniając skrytą w jej oczach mieszankę smutku i gorącej złości.
Jej plan zadziałał bez zarzutu. Zgodnie z jej przewidywaniami ciało Złotego Smoka zaczęło się stawać przezroczyste, co niewątpliwie oznaczało, że blondynka wkrótce powróci do miejsca, gdzie przebywała na co dzień. Tylko dlaczego to wszystko nie mogło zadziałać przynajmniej o sekundę wcześniej?! Lina zacisnęła dłonie w pięści i walnęła nimi w przypływie wściekłości o podłogę. Przeszywający ból w lewym ramieniu przywrócił jej poczucie rzeczywistości. Dziewczyna skrzywiła się i przyłożywszy dłoń do rany, wypowiedziała cicho zaklęcie.
- Recovery. – Jasne światło otoczyło jej ramię, tylko nieznacznie łagodząc ból. Mistrzyni czarnej magii zaklęła w duchu. Miecz, którym zaatakowała ją Filia, musiał być nasączony jakimś środkiem spowalniającym gojenie się obrażeń. Lina sięgnęła do kieszeni przyszytej do wewnętrznej części jej peleryny i wyciągnęła z niej niewielki amulet o kształcie koła, po czym przyłożyła go do krwawiącego miejsca. Moment później odczuła efekt działania talizmanu. Może nie odzyska w najbliższym czasie pełnej sprawności, ale mogła mieć pewność, że przynajmniej nie wykrwawi się na śmierć.
Czarodziejka nie uniosła głowy. Nie spojrzała na martwe ciało dziewczynki. Pomimo dzielącej je odległości kilku metrów, rudowłosa mogłaby dostrzec twarzyczkę zastygłą w wyrazie bólu i przerażenia. Była przekonana, że gdyby podeszła bliżej, zdołałaby zaobserwować łzy zaschnięte na małych policzkach. Jednak nie była w stanie pokonać tej niewielkiej odległości. Wiedziała, że wydarzenia dzisiejszego dnia długo będą ją prześladować w koszmarach, a musiała zachować wszystkie siły, jakie jeszcze jej zostały, na próbę uratowania pozostałych dzieci.
Nagle poczuła znajome drgnięcie mocy.
Tuż przed jej oczami pojawił się pojedynczy znak.
Wypalony w powietrzu czerwonawą strugą mocy Ansuz. 
Początkowe zdziwienie szybko ustąpiło nieznacznemu uśmiechowi.
Energia zaczęła płynąć, a kiedy spotkały się dwa znaki o sprzecznej symbolice, moc zawirowała w migotliwym tańcu, dając początek nowej drodze. 

***

Korzystanie z zaawansowanej magii runicznej wymagało wiele czasu i wysiłku. Na samym początku tworzono szkielet czaru warunkujący główne zasady działania uroku. Kolejnym etapem było zakotwiczenie zaklęcia w dowolnym obiekcie. Mogło być nim cokolwiek, przedmiot, budynek, a nawet zwierzę lub, w niezwykle rzadkich wypadkach, człowiek. W taki sposób następowała tzw. "pierwotna aktywacja runów”, czyli wyzwolenie magii runicznej za pośrednictwem medium ze świata rzeczywistego. Bywało, że w bardziej skomplikowanych przypadkach istniało więcej kotwic. Miało to zarówno swoje wady i zalety. Z jednej strony zaklęcie o wielu punktach zaczepienia było zdecydowanie trudniej zniszczyć, gdyż należało dokonać dezaktywacji każdego medium z osobna. Natomiast słaby punkt takiego zagrania stanowił fakt, że wrogi mag przy zetknięciu nawet z mniej istotną kotwicą zyskiwał pewien dostęp do rdzennej struktury czaru, przez co zdobywał możliwość ingerencji w główną płaszczyznę uroku.   
Lucihass musiał zakładać, że przywołanie wspomnień o przemianie w chimerę wystarczy, aby oszołomić jego zmysły, aby pozwolić małemu chłopcu na wbicie w jego serce zaklętego ostrza. Dlatego pozwolił sobie na nieostrożność, jaką było zrobienie z dziecka kotwicy jego runicznej pułapki. Zelgadis, patrząc na małą klatkę piersiową zapełnioną skomplikowanymi inskrypcjami, natychmiast zorientował się, co ma przed sobą i nie wahał się ani chwili, zanim wdarł się do rdzenia zaklęcia szalonego wroga. Aby wyjść z tego labiryntu, musiał wykorzystać jedyne miejsce pozwalające na dopisanie dwóch symboli do rdzennej struktury zaklęcia. Jednak wprowadzenie tych dwóch runów musiało nastąpić w tym samym czasie, jeżeli ta ingerencja miała przynieść oczekiwany rezultat. Problem ten rozwiązywało znalezienie małej kotwicy, dzięki której mógł zlokalizować energię czarodziejki w labiryncie i przesłać jej krótką wiadomość. Wiedział, że kto jak kto, ale Lina nie będzie miała trudności ze zrozumieniem jego intencji. Znak Ansuz. Uwolnienie z więzów. Oddech życia. Odparcie wszelkich lęków. Rudowłosa dziewczyna z pewnością wiedziała, że w odpowiedzi na symbol Ansuz zawsze stosowano Thurisaz. W magii runicznej obie runy były odpowiedzialne za utrzymanie równowagi, Ansuz jako zasada porządku, a Thurisaz jako zasada chaosu. Cokolwiek Thurisaz związało, tylko Ansuz mogło rozwiązać. W rezultacie złączenia obu runów rozpoczynał się gwałtowny proces destrukcji i ponownej syntezy. Zniszczenie zamkniętej struktury zaklęcia i stworzenie nowej drogi.     
Świat po raz kolejny zawirował mu przed oczami. Tym razem miał jednak pewność, że to jego ostatnia wędrówka po labiryncie runów.

***

Najpierw ujrzała sylwetkę filigranowego osobnika ubranego w parę zwyczajnych białych spodni oraz czarny wypłowiały sweter, stojącego do niej tyłem. Gdy mężczyzna odwrócił się i obdarzył ją młodzieńczym, rozbawionym spojrzeniem zielonych oczu, na chwilę zwątpiła, czy naprawdę stoi przed nią szaleniec. Brązowa, rzadka broda zakrywająca drobne usta umiejscowione pod wąskim nosem tak jak brak jakichkolwiek zmarszczek sprawiały, że niezwykle trudno było Linie ocenić wiek tego człowieka. Mogła tylko przypuszczać, że mógł być starszy od Zelgadisa, jednak nie miała pojęcia, jak duża mogła być ta różnica.
- Witajcie! – Kiedy w jej uszach zawdzięczał ten irytujący głos, nie miała już żadnych wątpliwości, z kim mam do czynienia. W jej myślach pojawiła się refleksja, jak czasami bardzo wygląd ludzi mógł kontrastować z ich osobowością.
Lucihass stał na kolistym podwyższeniu znajdującym się na środku olbrzymiej sali, na której iluminację składało się przynajmniej kilkanaście ogromnych kul światła. Tuż obok niego znajdywały się dwa kamienne stoły. Na jednym z nich leżały najprzeróżniejsze przyrządy, których zastosowanie mogłaby znać jedynie Sylphiel. Były uczeń Rezo wyciągnął ramiona w stronę stojących w odległości kilku metrów Liny i Zelgadisa, jakby witał dawno niewidzianych przyjaciół. 
– Gratuluję wyjścia z mojego labiryntu! – kontynuował. – I to jak szybko. Zanim jednak zrobicie jakikolwiek krok, pozwólcie mi was ostrzec. – W jego tonie pojawił się mroczniejszy akcent. Lina spojrzała ukradkiem na Zelgadisa. Żadne z nich nie ruszyło się na krok od momentu pojawienia się w tym pomieszczeniu. Obydwoje jedynie wbili morderczy wzrok w człowieka, który był przyczyną tego całego okropieństwa. Podejrzewali, że ten mężczyzna nawet na ostatnim etapie tej wędrówki niczego im nie ułatwi. – Przede wszystkim wciąż tkwicie w moim zaklęciu, co oznacza, że rezultatem użycia przez was jakichkolwiek mocniejszych zaklęć będzie śmierć dzieci, które przecież tak bardzo pragniecie uratować. Co więcej, jeżeli przyzwiecie jakiekolwiek zaklęcie lub wykonacie jakikolwiek ruch, wyzwoli to eksplozję. Owszem, może dla ciebie Zelgadisie będzie to tylko pewna niedogodność, która i tak wpłynie na swobodę twoich ruchów. – W zielonych oczach pojawił się błysk. – Lecz wątpię, aby panienka Inverse to przeżyła, zwłaszcza że już teraz nie jest w najlepszym stanie.
Zelgadis po raz pierwszy od wyjścia z runicznego labiryntu spojrzał na czarodziejkę.
- To nic takiego – powiedziała szybko rudowłosa, zanim wojownik zdążył o cokolwiek zapytać. – Nie zdążyłam tylko tego wytrzeć, to wszystko. – dodała świadoma, że jej ręka pobrudzona świeżo krzepnącą krwią nie za bardzo dodawała wiarygodności jej słowom. Wciąż czuła ból, jednak wykorzystany amulet gwarantował jej kilka godzin wolnych od martwienia się o zakażenie rany.
Jej przyjaciel początkowo nic nie odpowiedział. Wpatrywał się przez krótki czas w jej ramię, po czym ponownie podniósł wzrok na Lucihassa.
- No, no… Muszę ci przyznać, że doskonale przygotowałeś się do naszej wizyty. – Zelgadis odezwał się chłodnym tonem. – Lecz popełniłeś całe mnóstwo błędów, zdajesz sobie z tego sprawę?
Ich przeciwnik mrugnął kilka razy, jakby stwierdzenie jego byłego towarzysza broni mocno go zastanowiło.
- Hm… Nie wydaje mi się – odparł po chwili z uśmiechem. – Owszem, wyszliście z mojej gry nieco szybciej niż się spodziewałem, lecz patrząc na wasze twarze, wiem, że mój główny cel został osiągnięty. – Jego uśmiech się poszerzył. – Czasami nasza ogromna moc nie jest wystarczająca, aby wszystko poszło po naszej myśli, czyż nie tak, panienko Inverse? – Lina nieco zbladła, lecz dzielnie wytrzymała spojrzenie użytkownika runów. – A czasem okazuje się, że stare koszmary wciąż mają nad nami władzę, czyż nie Zelgadisie? – zwrócił się do maga, któremu udało się zachować nieodgadniony wyraz twarzy.     
Czarodziejka dokładniej przyjrzała się mistrzowi szamanizmu. Nie wiedziała, o czym dokładnie mówił ten człowiek, lecz widziała pewne oznaki świadczące, że jej przyjaciel odbył podróż co najmniej tak samo wyczerpującą psychicznie jak jej własna wędrówka. Poznała też, że chimera skupia się na kolejnej analizie zaklęcia runicznego. Przypuszczała, że dla Lucihassa to zagranie nie będzie żadną niespodzianką, lecz postanowiła chociaż spróbować odciągnąć jego uwagę od Zelgadisa.
- Gdzie jest reszta dzieci, które porwałeś? – spytała, wbijając w niego mordercze spojrzenie.
Mężczyzna ponownie się uśmiechnął.
- Hm… Spora część jeszcze żyje i spokojnie czeka na swoją kolej. – odparł krótko. – Natomiast mała Emily i Shon niestety dzisiaj odeszli. Ale co najciekawsze dzisiejsze ofiary są rezultatem waszych działań. – W jego oczach pojawiło się rozbawienie. – Shon został zabity przez pana bezlitosnego szermierza, natomiast Emily zginęła, ponieważ to ty nie zdołałaś temu zapobiec. – Wystawił palec wskazujący w jej stronę. – Ale mogę być tak uprzejmy i pozwolić ci się z nią pożegnać. – Pstryknął palcami, a ku przerażeniu Liny na pustym stole pojawiło się martwe ciało dziewczynki, na którą nie miała odwagi spojrzeć po raz ostatni. Czarodziejka poczuła, że zaczyna jej się robić słabo, gdy Lucihass podszedł do dziecka z ostrzem w ręku.
- Co zamierzasz zrobić? – spytała cicho dziewczyna, spoglądając ukradkiem na Zelgadisa, który wydawał się być nieobecny. 
- Zamierzam dokonać obserwacji – odparł krótko, uważnie oglądając ciało dziecka. – Oj, szkoda, że uszkodziłaś Filię. Jak mam zobaczyć wnętrze organizmu, jak zostało zadane tylko jedno cięcie?   
- Obserwacji?
- No tak – stwierdził takim tonem, jakby wypowiadał się o jutrzejszej pogodzie. – Zelgadis wie, że jestem naukowcem, a ja właśnie pracuję nad lekiem na pewną chorobę. A jak się opracowuje lek na choroby, panno Inverse? Przez testowanie! – W jego głosie pojawił się wręcz dziecięcy entuzjazm. – A badania posuwają się najszybciej, gdy testuje się leki na ludziach, czyż nie? Mam więc jedną dziewuszkę, która jest nosicielką tej choroby. Dzięki moim runom mogę zarażać następne obiekty badawcze i wypróbowywać własne leki. Muszę przyznać, że na początku moje specyfiki jedynie przyśpieszały rozwój tej choroby, ale tutaj wyszło mi już chyba lepiej, o czym zaraz się przekonamy. – Wraz z wypowiedzeniem ostatniego zdania uniósł dłoń dzierżącą ostry, błyszczący sztylet.
- Spróbuj tylko musnąć dziewczynkę tym sztyletem, a nie ręczę za siebie – powiedziała Lina grobowym głosem.
Lucihass na te słowa zatrzymał się i odwrócił się do rudowłosej.
- Wydawało mi się, że już mamy za sobą pogróżki bez pokrycia. – Zmarszczył brwi, co najprawdopodobniej było oznaką zniecierpliwienia. – W tej chwili jedno twoje zaklęcie, oznacza dla ciebie natychmiastową śmierć, co raczej nie pomoże już dzieciom, które tak bardzo chcesz uratować. Przecież chcesz grać na zwłokę, aby Zelgadis spróbował przeprogramować moje runy, a ja chcąc poczuć dreszczyk emocji, gram w twoją grę. Kto wie może Zelgadisowi się to uda, zanim wprowadzę w życie ostatnią część mojego planu dotyczącą was. Więc żeby mu to ułatwić powinnaś chcieć zostać świadkiem moich badań.
- Jesteś po prostu szalony. – W czerwonych tęczówka zapłonął gorący gniew – Co niby chcesz przez to wszystko osiągnąć?! Wykorzystywanie w taki sposób Złotego Smoka, zawarcie paktu z Mazoku, te wszystkie gierki, a teraz szukanie jakiegoś leku. To wszystko wygląda jak jakiś marny spektakl teatralny człowieka, który za wszelką cenę chce udowodnić, że coś znaczy, a tak naprawdę jest przegranym pomyleńcem! 
W odpowiedzi na te słowa mężczyzna uśmiechnął się pobłażliwie.
- Panienko Inverse, muszę przyznać, że jesteś wyjątkowo utalentowaną czarodziejką, jednak w ogóle nie rozumiesz tego, co osiągnąłem. Mylisz się co do wielu elementarnych spraw. – W jego oczach pojawił się szalony błysk. – Przede wszystkim wcale nie podpisałem paktu z Mazoku… 

***

Marisa Kley’sen usiadła głębiej w fotelu i uśmiechnęła się do własnych wspomnień. Sylphiel chyba po raz pierwszy ujrzała tak radosny wyraz twarzy u starszej kobiety.
- Jestem prostą kobietą. Nigdy nie byłam ani zniewalająco piękna ani wyjątkowo mądra. Nie miałam ogromnego powodzenia, ale w moim życiu mimo wszystko pojawiło się dwóch mężczyzn. Pierwszym z nich był mój mąż Soll. Jak tylko się poznaliśmy, obydwoje zakochaliśmy się w sobie bez pamięci. Jednak trochę wcześniej poznałam Lucihassa, dziwnego człowieka, wiecznie pochłaniającego jakieś mądre książki, których nigdy nie byłam w stanie zrozumieć. Był jednak moim przyjacielem… Nikt mnie nie wspierał przy śmierci mojej matki bardziej niż on. Zawsze był przy mnie… Do czasu, gdy poznałam Solla. – Jej łagodny uśmiech się poszerzył. – Wypełniła mnie wtedy taka lekkość, taka radość. Czułam się szaleńczo zakochana i nigdy wcześniej nie czułam takiego szczęścia. – W jej oczach pojawił się smutek. – I w tym moim zaślepieniu szczęściem, nie zauważyłam, że mój przyjaciel cierpiał. Pewnego dnia wyznał mi miłość i oznajmił, że wie, że nigdy nie będę w stanie odwzajemnić tego uczucia. Że zdaje sobie sprawę, że gdy ktoś potrafi kochać kogoś tak mocno jak ja Solla, nie ma w jego sercu miejsca dla innego mężczyzny. Powiedział, że doskonale to rozumie, że on sam cieszy się moim szczęściem, ale jednocześnie nie może zostać w Serwell… Że wyrusza, aby zostać uczniem jednego z Pięciu Mędrców… Jego odejście niesamowicie mnie zabolało. Ale nie mogłam być samolubna. Wtedy zrozumiałam, że on nie potrafiłby żyć obok mnie. Nie w momencie, gdy tak bardzo kochałam Solla, nawet po jego śmierci…
- Lucihass był osobą, która swego czasu zrobiłaby dla mnie wszystko. Był jedną z nielicznych osób, które naprawdę mnie rozumiały. Ale jednak wątpię, że to Lucihass stoi za tym wszystkim. Myślę, że poświęcił życie swojemu prawdziwemu marzeniu. Że odnalazł Czerwonego Kapłana Rezo i że został jego uczniem. Zawsze był dziwny, ale był też bardzo wrażliwy na ludzkie cierpienie. Zawsze chciał pomagać innym i zostać świetnym lekarzem, łącząc magię i tradycyjną medycynę. Modlę się do Ceiphieda do dzisiaj, aby zrealizował swoje marzenia…

***

- Dlaczego miałbym podpisywać pakt z istotą stojącą niżej ode mnie? – spytał Lucihass, mierząc ją niepochlebnym spojrzeniem. – Owszem, potrzebowałem mocy Mazoku, aby przejąć kontrolę nad Smokiem, którego moc zasiliłaby moje runy. Jednak skoro przejąłem kontrolę nad Smokiem, czemu nie miałbym zrobić tego samego z Mazoku? – Widząc zaskoczenie malujące się na twarzy czarodziejki, uśmiechnął się z wyższością. – To jest właśnie główna różnica pomiędzy wami a mną. Całą naszą trójkę można nazwać geniuszami, jednak wy zostaliście obdarowani zbyt wielką mocą, aby dostrzec to, co powinno być dla was od początku jasne. Paradoksem jest to, że przez zbyt wielką moc i zdolności sami siebie ograniczacie. Patrzysz na mnie, jakbym oszalał, panienko Inverse. Cóż, może i byłoby w tym ziarno prawdy, jednak jak w zasadzie można obiektywnie ocenić, kto jest tak naprawdę szaleńcem? Z mojej perspektywy to wy jesteście szaleni, skoro wciąż nie możecie zrozumieć tego, co robię. Tak samo, czy złodziej kradnący złoto bogatemu politykowi, który przez swoje skorumpowane interesy zgromadził fortunę, naprawdę jest złodziejem?
- O czym ty mówisz? – spytała Lina z niedowierzaniem w głosie.
- Mazoku i Ryuzoku. Lordowie Mazoku i Shinzoku. Ceiphied i Shabranigdo. Te dwie siły całkowicie podporządkowały sobie życie człowieka, który w swojej słabości całkowicie się im poddał. I to właśnie jest główny błąd ludzi. Istoty ludzkie, a przynajmniej takie jednostki jak ty, czy ja, wreszcie powinny zrozumieć, że stoją ponad zarówno Smokami jak i Demonami. Życie zarówno Ryuzoku jak i Mazoku jest determinowane przez ich naturę. Czy takie stworzenia naprawdę powinny mieć prawo tak znacząco wpływać na nasze życie? – Zrobił efektowną pauzę. – Odpowiedź brzmi: nie. Człowiek sam decyduje o swoim losie. Może władać zarówno magią mającą swoje źródło w mocy Demonów jak i Smoków. Sam decyduje o swoim życiu bez względu na to, czy jego rodzice byli kapłanami, czy też weszli na tak zwaną „drogę zła”. Oczywiście nie mówię o wszystkich ludziach. Niektórzy są zbyt głupi, aby pojąć wielkość nauki i inteligencji. Sam nigdy nie posiadałem ogromnej mocy, lecz czy to mi przeszkodziło na drodze do potęgi? O bynajmniej. Czyż fakt, że jestem w stanie zmusić miłującego życie Złotego Smoka do szerzenia śmierci oraz uwięzić i nagiąć do mej woli mieszkającego w astralu Mazoku, nie świadczy, że wystarczy ludzka inteligencja, aby skłonić reprezentantów dwóch głównych sił rządzących tym światem do poddaństwa?   
- Więc zmuszałeś Filię to robienia tego wszystkiego, aby udowodnić niewiadomo komu swoje chore teorie? – wycedziła przez zęby Lina.
- Nie niewiadomo komu. – Lucihass pokręcił głową. – Widzisz, panienko Inverse, ja bardzo dokładnie dobieram swoją publiczność. Nie każdy miałby szansę zrozumieć moje dokonania, ale ty i Zelgadis, chociaż jesteście niezwykle oporni, posiadacie pewien potencjał. Nie obraź się panienko, lecz najpierw głównie zależało mi, aby to Zelgadis był moją jedyną publicznością. Dlatego kradłem strony dotyczące chimer. W momencie, gdy zabrakło pana Rezo, jego wnuk wydawał mi się jedyną godną uwagi widownią, jednak, gdy ty się pokazałaś na horyzoncie, panienko, postanowiłem zrobić dla ciebie wyjątek.
Rudowłosa dziewczyna zacisnęła mocno pięści.
- Widownią? – spytała niebezpiecznym tonem.
- O tak. Otóż na waszych oczach dokonam tego, czego nie mógł uczynić sam Czerwony Kapłan Rezo. Wyleczę chorobę, której jeden z pięciu Wielkich Mędrców nie mógł wyleczyć. A gdy już udowodnię wam swoją wielkość, sami do mnie przyjdziecie, przepraszając mnie, że tak późno we mnie uwierzyliście. Wiem, że teraz odczuwacie do mnie czystą nienawiść, lecz nie jest to nienawiść do mnie. Celowo ukazałem wam waszą słabość. I chociaż nieco za wcześnie opuściliście mój labirynt, myślę, że zrozumieliście, że pomimo waszej mocy, bywacie bezsilni. Nienawiść, którą czujecie i którą definiujecie jako nienawiść do mojej osoby, jest tak naprawdę nienawiścią do was samych. Nie możecie sobie wybaczyć swojej słabości. To pierwszy etap, który musicie przejść na drodze do prawdziwego zrozumienia. Później będziecie obserwować moje nieudane próby stworzenia leku na chorobę, która pokonała samego Czerwonego Kapłana Rezo. Będziecie przeżywać wraz ze mną moje porażki. Jednak przyjdzie taka chwila, kiedy odnajdę ten lek. Odczujecie wtedy bezgraniczny podziw dla mojej osoby, a następnie powoli postanowicie zostać moimi uczniami.     
- Wystarczy już tych bredni, Lucihassie – odezwał się nagle Zelgadis, który po chwili zwrócił się do Liny. - Droga wolna.
W oczach czarodziejki pojawił się błysk satysfakcji.
- Doskonale – powiedziała cicho tuż przed rozpoczęciem inkantacji. – Czterej królowie, którzy władają mrokiem czterech wszechświatów. – Cztery talizmany zaczęły się mienić czerwonym światłem idealnie rezonującym z tęczówkami czarodziejki.
- Zaczekaj! – Po raz pierwszy w głosie użytkownika runów pojawiła się panika. – Chcesz, aby zginęły dzieci?!
- Nikt nie zginie – przerwała mu chimera. – Powiedziałem ci Lucihassie, że popełniłeś wiele błędów, czyż nie? – Jego lodowate spojrzenie spotkało się z zielonymi oczami, w których zawitał lęk.
- Kłaniam się waszym fragmentom, które posiadam. I proszę, byście całą Swą mocą wspomogli mnie i przekazali energię magiczną! Boost!
- Jednym z błędów było umieszczenie maleńkiej kotwicy w chłopcu, którego na mnie nasłałeś. Drugim błędem było danie mi czasu…
- Tyś, która uwolniona z niebios. Mroźna, mroczna klingo ciemności…
- Kiedy myślałeś, że od nowa próbuję włamać się do twojego nowego runicznego zaklęcia, ja byłem już w środku modyfikowania elementu odpowiedzialnego za połączenie życia dzieci i struktury całego czaru.
- Bądź mi mocą, bądź mi ramieniem..
- Skoro twoje nowe zaklęcie zakazywało nam korzystania ze słabszych zaklęć, wystarczyło skorzystać z twojej uprzejmości w postaci kotwicy i kontynuować modyfikowanie czaru w taki sposób, aby uniezależnić nasze silniejsze zaklęcia od życia dzieci. 
- Kroczmy wspólnie ścieżką zniszczenia. Miażdżąc dusze Bogów!
- Co prowadzi nas do twojego żałosnego końca. – Wojownik jednym ruchem dobył miecza.
- Laguna Blade! – W dłoniach Liny pojawiła się klinga mocy czarniejszej od najciemniejszej mocy. Chociaż celowo nie użyła doskonałej wersji Laguna Blade, szybko poczuła, że ma zbyt mało siły, aby utrzymać czar dłużej. Musiała zniszczyć wszystkie runy za jednym zamachem. Mroczna energia skumulowana w jej rękach błyskawicznie dezaktywowała urok ograniczający jej ruchy. Nie namyślając się długo wzięła zamach i skierowała energię Pani Nocnych Koszmarów w stronę podwyższenia, na którym stał Lucihass.
Gdy mroczne ostrze weszło kontakt z barierą runiczną, dało się usłyszeć głośny świst. Wydawało się, że czas zwolnił swój bieg, kiedy niezwykle powoli na dotąd niewidzialnej osłonie pojawiły się pierwsze pęknięcia. Zaledwie kilka sekund później wroga tarcza magiczna zniknęła.
Lina opadła na kolana, z trudem łapiąc oddech. Była niezwykle zmęczona, lecz jej wnętrze wypełniało zadowolenie. Nareszcie. Nareszcie tego bydlaka spotka zasłużona kara. Zapłaci za wszystkie krzywdy, które uczynił. Za pozbawione życia niewinne dzieci. Za wykorzystanie jej przyjaciółki do szaleńczych planów. Za to, że zmusił ją do odczucia własnej słabości.
Zelgadis błyskawicznie znalazł się przy Lucihassie i celnie wymierzonym kopniakiem posłał drobnego mężczyznę na pobliską ścianę.
- Boli? – spytał lodowatym tonem mistrz szamanizmu. – Jak tak to dobrze, jak nie, to nie martw się, dopiero zaczynam, a zapewniam cię, potrafię cię skłonić do odczucia wielu rodzajów bólu.     
Użytkownik runów kaszlnął krwią, jednak na jego twarzy nie można było doszukać się przerażenia.
- Tym razem to ty popełniłeś błąd, Zelgadisie. – Uśmiechnął się szaleńczo przed uniesieniem dłoni, na której błyszczał prosty, czerwony pierścień. 
W okamgnieniu pomieszczenie zostało wypełnione potężną aurą. Żaden w obecnym w nim magów nie miało wątpliwości co do faktu, że ta moc mogła należeć tylko do Mazoku. 
Chimerze z ledwością udało się uniknąć pocisku silnej energii. Odskoczył na bezpieczną odległość, stając nieopodal wciąż klęczącej Liny.
- Naprawdę jesteście niesamowici. – Rozległ się rozbawiony głos Lucihassa. – Zmusić mnie do wyciągnięcia mojej karty atutowej, pomimo faktu, że przygotowywałem się do tego spotkania przez ponad pół roku. – W jego oczach ponownie pojawił się szalony błysk. – Och, trochę pokrzyżowaliście moje plany, ale przez to jeszcze bardziej pragnę, abyście to wy mnie docenili. Oj, panienko Inverse, nie wyglądasz, jakbyś była w dobrej formie. Nie wyglądasz już tak groźnie. Zaraz, zaraz, jak to leciało? „Spróbuj tylko musnąć dziewczynkę tym sztyletem, a nie ręczę za siebie”?
Niewiadomo kiedy w jego dłoni znalazło się srebrne ostrze. Oba zaklęcia, które poleciały w jego stronę, zostały odbite dzięki jednemu błyśnięciu pierścienia. Zielone tęczówki mrugnęły obłąkańczo, gdy odłączona od reszty ciała mała rączka upadła na podłogę. Biel jego spodni zginęła we wszechogarniającej czerwieni. Dało się usłyszeć dźwięk pękania kości, gdy w dwie przeciwne strony poleciały kawałki nóg.
- Przestań! – krzyknęła Lina. Od samego początku starała się nie patrzeć na martwe ciało tej, której nie zdołała ocalić. Ani kiedy była w jednym pomieszczeniu razem z Filią, ani w tej ogromnej sali. A teraz nie mogła oderwać wzroku od malutkich rozczłonkowanych części ciała…
- Masz ochotę zobaczyć coś ciekawego, panienko? – zaśmiał się szaleńczo Lucihass. – Mam tu wiele ciekawych rzeczy! O wątroba! Ups… Chyba jednak ten specyfik był gorszy od poprzedniego. A może jelita? No czekam, na twój nieposkromiony gniew!
Czarodziejka jednak nie była w stanie odpowiedzieć. Po raz drugi tego dnia ogarnęły ją mdłości i zimne mrowienie w dłoniach. Po jej czole spłynęły krople chłodnego potu. Nie mogła wykonać żadnego ruchu. Śmiercionośne zaklęcie zamarło jej na ustach, gdy wpatrywała się w małą zakrwawioną rączkę zaciśniętą w pięść.
- Rozumiecie teraz mój geniusz? Już wkrótce przerosnę mistrza Rezo! Pokażę wszystkim głupim istotom, gdzie jest ich miejsce!
- Ra Tilt! – Dwa słowa wypowiedziane cichym, lodowatym głosem wyzwoliły strumień jasnoniebieskiej energii, który pochłonął użytkownika runów.
Minęło kilka chwil, nim zniknął oślepiający blask. Zelgadis uważnie przyglądał się sylwetce Lucihassa, który opadł na kolana.
- Doskonale pomyślane, Zelgadisie – powiedział już poważniej Lucihass. Po raz pierwszy było widać w jego głosie zmęczenie. – Normalnie twój Ra Tilt zabiłby mojego Mazoku, lecz niestety. Twoim przeciwnikiem, jestem ja. – Mężczyzna odwrócił się do chimery z szerokim uśmiechem i uniósł dłoń z pierścieniem, który ponownie błysnął czerwonym światłem.
- Jest mi niezmiernie przykro, ale już czas zakończyć tę zabawę. – W pomieszczeniu rozległ się nowy głos. Doskonale znany zarówno Linie jak i Zelgadisowi. – Wydaje mi się, że ten pierścień już nie będzie panu potrzebny.
- Xelloss? – spytała Lina, której pojawienie się znajomej aury pomogło odzyskać resztki samokontroli.
- A ty tu po co? – warknął Zelgadis.
- Ciebie też jest miło widzieć Zelgadisie. – odparł wesoło Xelloss. – A tak tylko wpadłem po pewien ważny artefakt. – Mazoku lekko uchylił powieki. – Niektórzy nie powinni bawić się zabawkami, o których nie mają zielonego pojęcia, wie pan, panie Lucihassie?
- Kim jesteś? – spytał zaskoczony użytkownik runów.    
- Och, nikim ważnym. – odpowiedział Demon przed przywołaniem ostrego stożka, który w jednej chwili odciął dłoń byłego ucznia Czerwonego kapłana. Xelloss, nie zwracając uwagi na krzyk mężczyzny, złapał jego rękę w locie, po czym jednym ruchem ściągnął z niej czerwony pierścień. – Chociaż można by mnie nazwać w pewnym sensie kolegą Dedalusa, którego pan uwięził przy pomocy tego pierścienia.
- Ten pierścień… – zaczęła cicho Lina.  Skupienie myśli na starych podaniach pomagało jej zapanować nad niepokojącymi odruchami żołądka. – W historii mówiono jedynie o jednym artefakcie, przy pomocy którego można było uwięzić Mazoku poprzez zablokowanie części astralu, w którym przebywał Demon. Czy to nie jest przypadkiem legendarny Pierścień Madelian Lei Magnusa?
- To całkiem możliwe – wtrącił Zelgadis, który pojawił się nagle tuż obok niej. – Jeżeli taki przedmiot naprawdę istniał, to mógł go odnaleźć jedynie Rezo. A do jego zasobów mieli dostęp tylko najbliżsi współpracownicy.
- Czy dobrze się pan bawił, będąc na miejscu władcy Smoków I Mazoku, panie Lucihassie? – ponownie odezwał się Xelloss, otwierając szeroko oczy. W jednej chwili pomieszczenie wypełniła obezwładniająca mroczna aura. Dwie ametystowe tęczówki wbiły się w mężczyznę o przerażonych zielonych oczach. – Hm… Jakoś nie słyszę pana odpowiedzi? Jestem przecież Mazoku, jak pan to ujął? „Istotą niższą”. Więc czemu pan milczy?
Lina uważnie przyglądała się urządzanemu przez Demona spektaklowi. Żadna istota, która znalazłaby się na miejscu Lucihassa, nie miałaby odwagi na wypowiedzenie chociaż słowa. Bez względu na to czy było się szaleńcem czy też nie.
- Skoro nie ma pan mi nic do powiedzenia, to żegnam się z panem, panie Lucihassie. – W lodowatym głosie Mazoku zabrzmiała nasączona fałszywą uprzejmością ironia, a chwilę później ogromną salę wypełniły jęki agonii byłego ucznia Czerwonego Kapłana.     

***

Po raz pierwszy od bardzo dawnego czasu poczuła tę ciepłą obecność, wypełniającą całe jej istnienie.
Kapłanka nigdy nie przestaje być kapłanką. Rozłóż skrzydła złoty smoku!
Znowu te same słowa, które wcześniej słyszała jak za mgłą, a teraz wydawały się jasne i bliskie. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że dobrze znała ten głos. Jak mogła o nim zapomnieć?
- Panie Ceiphiedzie?
Nareszcie wróciłaś, dziecko. Nareszcie usłyszałaś mój głos... Nie zapominaj więcej, że zawsze będziesz moją kapłanką.
Po jej policzkach pociekły łzy, mówiące o wiele więcej niż słowa byłyby w stanie wyrazić.
Rozłóż skrzydła Złoty Smoku!
W jednej chwili poczuła, że jej ciało otula czysta moc Ceiphieda.
Wreszcie nadszedł świt po długiej, wypełnionej koszmarami, nocy.
Wróciła.

Ostatnio edytowany przez Rinsey (2014-01-13 22:53:12)


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#26 2013-12-28 23:38:39

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Przeczytane
Podobało mi się, bo było sporo krwi I uwielbiam te twoje opisy co jak działa, masz niezłą wyobraźnię
Uwagi: zdarzały się powtórzenia, nawet te same zdania po sobie. Używanie słów potocznych w opisach np. debilny. Zabrakło mi opisu czasu Dug Haut, nie każdy wie, że lance to skalne groty wydobyjące się z ziemi. Dałoby się jakoś zredukować określenia czarodziejka/mistrz/itp? Może lepiej zastąpić to po prostu imieniem? Sama mam z tym problem gdy opisuję akcje przy udziale więcej niż 3 osób i też na twoim przykładzie widzę, że trzeba nad tym popracować. Dodałabym więcej emocji jakie towarzyszyły Linie czy makabrycznym widowisku typu mdłości, zimny pot, mrowienie w głowie, uczucie omdlenia. Chyba, że zakładasz, że ma naprawdę mocną psychikę.
Przewidujesz jeszcze to pociągnąć jako kolejny rozdział czy dać epilog? Jeżeli akcje w labie zakończysz tu i teraz to jakoś tak łyso mi będzie bez braku reakcji Zela i Liny.


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#27 2013-12-28 23:58:24

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Uff... Odczułam właśnie ogromną ulgę, że Ci się podobało Nad opisami jeszcze trochę popracuję, bo faktycznie to żonglowanie czarodziejka/mistrz itd trochę faktycznie mi zgrzytało. Masz też rację do tych dodatkowych odczuć Liny. Właśnie piszę epilog L/Z, bo to się samo ciśnie na worda, że tak to ujmę ^^' I tam wyjdzie mi, jak bardzo głęboko to doświadczenie w Linę wsiąkło i dodam brakujące reakcje. Bo tutaj chcę odpowiednio jej reakcje wypośrodkować. Jak dla mnie Lina jest mocna psychicznie, ale ma swoje granice, które w tym rozdziale chciałam złamać. Raz jeszcze bardzo dziękuję za Twoje uwagi, gdyby nie ty ten rozdział by się nie pojawił

Ostatnio edytowany przez Rinsey (2013-12-29 00:01:14)


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#28 2014-04-05 12:42:41

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

Tak się trochę wahałam, czy wrzucać ten epilog, znowu sam mi się pisał, a chyba trochę przesadziłam. W fanfiku starałam się jednak trzymać z dala od parowania, przynajmniej jak na mnie. W głównym tekście odrzuciłam jednak wszelkie fragmenty z jakimikolwiek podtekstami romantycznymi i wbrew pozorom ten epilog też miał tak wyglądać, ale mam wrażenie, że końcówka tylko i wyłącznie dla mnie nie jest naciągana. No, ale skoro napisałam, to wrzucam.


Epilog

Dłoń Liny zawisła w powietrzu tuż przed drzwiami prowadzącymi do pokoju Zelgadisa. Czy na pewno robiła mądrze? Był przecież środek nocy. Cała ich grupa z pewnością już dawno zasnęła, pozwalając porwać się strumieniowi sennej świadomości. Po tym, co przeszli, potrzebowali odpoczynku. Tylko czemu, do cholery, ona sama nie mogła zasnąć? Czarodziejka zaklęła w duchu. Jak można było zasnąć, gdy za każdym razem, kiedy zamykała powieki, widziała małą rączkę zaciśniętą w pięść? Sylphiel bardzo wyraźnie jej tłumaczyła, że Emily nie dałoby się uratować. Że po zakażeniu tą chorobą czekała ją jedynie śmierć w straszliwych męczarniach. Jeżeli zginęła od jednego ciosu mieczem – mówiła Sylphiel – spotkał ją najlepszy z możliwych końców. Rudowłosa doskonale to rozumiała, lecz bez względu na to, co sobie powtarzała, wciąż nawiedzały ją ciche krzyki dziewczynki.
Mamusiu, to boli…
Po czterech godzinach ciągłego przewracania się to na jeden to na drugi bok, niewiele myśląc, wstała, założyła szlafrok i zeszła na niższe piętro gościnnego skrzydła ratusza Serwell. W pierwszym momencie idea pójścia do mistrza szamanizmu wydała jej się świetnym pomysłem, jednak, jak tylko znalazła się tuż przed jego pokojem, zaczęły ją ogarniać wątpliwości. Czemu Zelgadis miałby nie spać w środku nocy?
Ponieważ on również tam był. Widział to, co ty. I przeżył własny koszmar w labiryncie Lucihassa.
Nagle drzwi otworzyły się na oścież, a oczom Liny ukazała nieco zaskoczona chimera.
- Lina?
Czarodziejka w jednej chwili poczuła się zażenowana i natychmiast zaczęła żałować tej nocnej eskapady.
- Ja…
Szafirowe tęczówki przez moment przyglądały jej się badawczo.
- Nie możesz zasnąć? - To było proste pytanie, jednak zostało zadane w taki sposób, że nie odczuła irytacji, co miałoby miejsce, gdyby usłyszała je od Amelii lub od Gourry’ego. Zelgadis również nie spał. Najprawdopodobniej z podobnego powodu co ona. A przynajmniej mającego tę samą przyczynę co jej źródło bezsenności.
- Tak – odparła krótko.
- Chcesz wejść na chwilę?
Czarodziejka uśmiechnęła się słabo.
- Jakby było inaczej, raczej bym nie przyszła, co nie?
- No cóż, zastałem cię z ręką zawieszoną w powietrzu. W międzyczasie mogłaś zmienić zdanie – odparł obojętnie, wzruszając ramionami, po czym cofnął się, aby mogła wejść do środka.
Czarodziejka zrobiła kilka kroków naprzód i zamknęła za sobą drzwi. Pokój Zelgadisa był urządzony dokładnie jak pomieszczenie, które przedzielono mistrzyni czarnej magii. Na wyposażenie składało się proste, chociaż niezwykle wygodne, łóżko, kilka szaf i para foteli znajdująca się po obu stronach niewysokiego, okrągłego stolika. Lina nie czekając na jakiekolwiek zaproszenie, zajęła jeden z nich i skierowała spojrzenie w stronę maga, który zajął się nalewaniem gorącego napoju do filiżanki.
- Nigdy nie zauważyłam, abyś był fanem herbaty – zagadnęła.
- Cóż, kawa, pomimo swoich niezastąpionych wartości smakowych, raczej nie pomaga w bezsenności – odparł mężczyzna. – Ten napar za to podobno jest doskonały w problemach zaśnięciem.
- I jak, działa? – spytała czarodziejka, chociaż nie trudno jej było przewidzieć odpowiedź, jaką usłyszy.
- Poszedłem po nią do kuchni około północy. Właśnie nalewam sobie piątą porcję.
- No tak…
Mężczyzna odwrócił się w jej kierunku.
- Chcesz filiżankę?
Rudowłosa z powątpiewaniem spojrzała na niewielki imbryk.
- W sumie, czemu nie. Może chociaż na mnie podziała – odparła, chociaż wyraźnie było słychać w jego głosie, że nie wierzy we  w to, co mówi.
Mag bez słowa wypełnił gorącym płynem drugie naczynie, po czym podał jej filiżankę, a sam zajął miejsce w drugim fotelu. Minęło kilka minut, zanim czarodziejka przerwała milczenie.
- Chcesz o tym porozmawiać?
- A ty chcesz?
Lina wbiła wzrok w podłogę.
- Sama nie wiem… - odparła, zaciskając dłoń na lewym ramieniu, po czym lekko się skrzywiła. Sylphiel co prawda zajęła się jej raną, jednak uzdrowicielka ostrzegła ją, że jeszcze przez dłuższy czas może odczuwać ból.
Wzrok Zelgadisa błyskawicznie powędrował do okolic jej barku.
- Jak ramię?
Czarodziejka uśmiechnęła się sucho.
- Jak cała ta sytuacja. Niby główny ból minął, lecz jego skutki wciąż są obecne. – Spojrzała mu prosto w oczy. – Zresztą ty chyba czujesz się podobnie, co nie?
Zelgadis nie odpowiedział. Wbił tylko wzrok w filiżankę i obserwował unoszącą się nad nią parę.
- Zel, co zobaczyłeś w labiryncie Lucihassa? – spytała delikatnie.
Mężczyzna zamieszał lekko zawartością naczynia.
- Dokładnie to, co powiedział. Zarówno mi jak i tobie pokazał naszą słabość. To naprawdę jest wkurzające, gdy taki śmieć uświadamia ci, że wciąż jesteś więźniem własnych koszmarów – odparł z irytacją w głosie, spoglądając na własną dłoń. 
Lina dokładniej przyjrzała się swojemu przyjacielowi. Na jego twarzy dominowało udręczenie podszyte nienawiścią i poczuciem zdrady. Emocje, które w trakcie trwania ich znajomości, może nie tyle co znikały, tylko pojawiały się coraz rzadziej. Przez moment zastanawiała się, czy może powiedzieć coś, co przyniosłoby mu ulgę, lecz szybko doszła do wniosku, że takie słowa nie istnieją. Obydwoje byli w podobnej sytuacji. Czarodziejka miała świadomość, że nikt jej nie oskarżał o śmierć dziewczynki. ‘Nikt jej nie musiał mówić, że to nie jej wina. Doskonale o tym wiedziała,  co nie zmieniało faktu, że wciąż widziała obrazy przedstawiające rozczłonkowane kończyny małego dziecka.
- To naprawdę jest irytujące. Czemu ludzki mózg jest na tyle głupi, że wciąż odtwarza rzeczy, o których chce się zapomnieć? – odezwała się cicho.
- Po raz pierwszy widziałaś coś takiego, prawda?
- Prawda – odparła krótko, po czym na chwilę zamilkła. – Jak tylko zamykam oczy, widzę jej małą rączkę zaciśniętą w pięść… Oddzieloną od reszty ciała – mówiła tak cicho, że gdyby na miejscu Zelgadisa siedział ktokolwiek inny, jej rozmówca miałby problem z rozróżnieniem pojedynczych słów. – Ale ja nie chcę tego widzieć, chcę po prostu wreszcie zasnąć. – Odstawiła filiżankę i jedną ręką zakryła sobie oczy. – Ale sen wciąż nie nadchodzi…   
Na chwilę zapadła cisza. Lina wzięła większy wdech, aby spróbować się uspokoić. Moment później usłyszała skrzypnięcie fotela i poczuła na swojej głowie dłoń Zelgadisa. Nieco zaskoczona opuściła rękę i spojrzała na stojącego tuż przed nią mężczyznę.
- Tych obrazów nigdy nie wymażesz z pamięci. – W jego szafirowych oczach dostrzegła coś, co bardzo rzadko pojawiało się u chimery: troskę i zrozumienie. – Nawet jak przez jakiś czas będzie lepiej i tak powrócą tej nocy, kiedy będziesz słabsza. Jedyne co możesz zrobić, to po prostu zaakceptować to, co się stało. Nie zadawać sobie pytań, czy mogłaś zrobić coś, aby temu zapobiec. Dopiero wtedy, gdy się z tym pogodzisz, z czasem nadejdzie spokojny sen, chociaż nigdy tak naprawdę się nie uwolnisz od tych obrazów.
To nie było pocieszenie. Zelgadis swoim zwyczajem dosadnie przekazał jej brutalną prawdę, która w żaden sposób nie powinna jej podnieść na duchu. A jednak, w jakiś niewytłumaczalny sposób po raz pierwszy od momentu wyjścia z labiryntu Lucihassa, zrobiło jej się trochę lżej.
- Zel… - zaczęła nieco nerwowo. – Nie zrozum mnie źle, ale… czy mogłabym zostać tutaj na noc? 
Tym razem to mężczyzna obdarzył ją zaskoczonym spojrzeniem i cofnął rękę.
- Spałabym na fotelu czy jakoś tak… – Dziewczyna mimowolnie się zarumieniła.
- Jeżeli uważasz, że to pomoże ci zasnąć… - odparł powoli wciąż nieco oniemiały mag. Lina odetchnęła z ulgą, że jej intencje zostały poprawnie zrozumiane. – Ale wątpię, abyś się wyspała na fotelu. To łóżko jest szerokie, więc, jak nie masz nic przeciwko, to połóż się może na drugim końcu? – zaproponował nieśmiało. 
Lina po raz pierwszy tej nocy uśmiechnęła się lekko.
- Dzięki.
Czarodziejka jako pierwsza położyła się po „swojej” stronie łóżka. Niedługo potem zgasło światło i dziewczyna poczuła, jak łóżko ugina się pod nowym ciężarem. Wiedziała, że następnego dnia na samą myśl o tej sytuacji, będzie sobie wyrzucać takie okazanie słabości, lecz na chwilę obecną było jej to obojętne. Pragnęła tylko móc wreszcie zasnąć. Skupiła się na cichym odgłosie unoszenia i opadania klatki piersiowej Zelgadisa, mając nadzieję, że pomoże to powstrzymać jej podświadomość przed bombardowaniem jej wspomnieniami z labiryntu Lucihassa. Powoli odniosła wrażenie, że wreszcie jej ciało się odpręża, a umysł zaczyna opanowywać senność. Zanim jednak całkowicie odpłynęła, do jej uszu dobiegł  niespokojny oddech chimery, niewątpliwie zwiastujący nadejście kolejnego koszmaru. Nie namyślając się długo, zareagowała instynktownie, lekko się do niego przysuwając. Wyczuła, jak mężczyzna natychmiast się spina, lecz nie cofnęła się. Wiedziała, że dzisiejszego dnia on potrzebuje właśnie tego. Obydwoje tego potrzebowali. Bliskości drugiego człowieka. Nic więcej i nic mniej. Po kilku chwilach jego ciało z powrotem się rozluźniło. Jego ręka nieśmiało musnęła jej dłoń i delikatnie ją uścisnęła. Bez wahania odwzajemniła gest, dobrze rozumiejąc jego podwójne znaczenie: podziękowanie i zapewnienie, że ona również nie jest sama. Stopniowo przyśpieszone bicie dwóch serc powróciło do regularnego rytmu i kilka minut później stało się to, na co obydwoje czekali z utęsknieniem: nadszedł spokojny, niosący zbawienną ulgę, sen.


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#29 2014-04-13 21:05:29

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Droga donikąd

Szczerze powiedziawszy też nie za bardzo rozumiem co ten epilog ma przedstawiać. To znaczy czuję, że brak jakiegoś, ale chyba nie to chciałam w nim przeczytać. Zamiast konkretnie skupić się na tym jak zmieniła się psychika bohaterów wyszła mieszanka czegoś z czym dopiero próbują się uporać plus romans. Tak, wyszedł romans. Mimo zapewnień w teksie, że gesty mają podłoże przyjacielskie jako czytelnik odbieram to jako kłamstwo i wymówkę bohatera. W dodatku jako twój czytelnik wiem już jakie masz upodobania wobec tej dwójki i żeby zedrzeć tę łatkę nie powinnaś opisywać przekraczania strefy osobistej. Musisz zwracać uwagę jakie rodzaje gestów i dotyków opisujesz. Leżenie obok siebie i przytulenie tu nie pomaga. Może spojrzałabym na to inaczej gdyby Lina była w tej sposób pocieszana przez Amelię. Nie przeczę, że bliskość koi i pozwala zapomnieć, bo sama znam to uczucie, ale czy potrafiłabym się tak zachować w stosunku to osoby, z którą dzielę to nieszczęście, ale nie jest moją miłością? Ja miałabym opory. Chociaż może taki scenariusz jest możliwy jeżeli Lina nie jest sprecyzowana uczuciowo i faktycznie potrzebuje bliskości. Pytanie czy ta dwójka w tej historii ma się ku sobie czy nie?
Chyba cały pomysł zupełnie inaczej bym przedstawiła. Nie noc, a dzień. Nie czas kiedy jest spokojnie i budzą nas koszmary przeszłości, a może w czasie jakieś akcji gdzie rany na psychice dają o sobie znać i w ten sposób pokazać jak kogo tamto wydarzenie zmieniło. Zel może dojść do porządku dziennego i mówić Linie jaki świat jest okrutny, ale ona może po prostu nie dawać już sobie z tym rady i będzie ostrożniej podchodziła do nowych zadań albo wręcz odwrotnie - da jej to siłę i odwagę żeby w przyszłości coś takiego już więcej się nie powtórzyło.
Podsumowując, chcę konkretów w psychice bohaterów.


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#30 2014-04-18 12:02:21

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Droga donikąd

No, chyba w tym epilogu wyszło całe moje tłumienie moich LZ zapędów przez całego fika. Przyjmuję pokornie zarzuty, bo jak zawsze są słuszne. W sumie mam ochotę pociągnąć ten epilog jako pretekst do oddzielnej historii LZ. Zwykle lubię tworzyć całą fabułę, która jest pretekstem do romansu, a nie na odwrót, ale ostatnio jakoś mam niedobór LZ w czystej postaci, więc se chyba popiszę sama dla siebie taką wersję, a o właściwym epilogu jeszcze pomyślę


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
Valtice kořenové čistírny ehotelsreviews.com