Slayers Fans

Odwiedź nas na http://slayers-fans-society.blogspot.co.uk/


#1 2014-06-06 20:31:02

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Teoria Chaosu

Na prośbę Rinsey zamieszczam swoje opowiadanie na forum. Wszystkich, którym będzie chciało się przeczytać i skomentować proszę o wyrozumiałość tym bardziej, że pierwsze rozdziały pisałam w roku 2008 i chociaż przechodziły reedycje nie mogłam zmienić ich całkowicie. Rozdziałów nie wrzucam zgodnie z kolejnością w jakiej występują na moim blogu, zdecydowałam o połączeniu co mniejszych fragmentów.


Rozdział 1 - Pomocna dłoń




To był piękny letni dzień. Słońce było wysoko na niebie i powoli chowało się już za czubkami drzew, ku zachodowi. Ptaki wzbijały się ku chmurom, przecinając skrzydłami nieskończoną przestrzeń nieba. Jednak piękno i spokój natury coś zakłócało…

– Gourry, spadaj to moja ryba! – wykrzykiwała Lina Inverse.

– Nic z tego! Tą ja złapałem więc należy do mnie! – odpowiedział z uśmiechem młodzieniec odpychając dziewczynę, która usilnie próbowała wyrwać z jego dłoni jedzenie.

– Ach, tak? Chyba zapominasz z kim masz do czynienia… – odgrażała się Lina i już po chwili w jej dłoni rozbłysło czerwone światło – Źródło wszelkiej mocy… lśniący, płonący, szkarłatny płomieniu… – szeptała ruda.

– Aaaa! Lina, daj spokój! – przerażony Gourry natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł do pobliskiego strumienia – Masz, masz! Więcej ryb! Wszystkie są twoje! – krzyczał przerażony i starał się wyłowić kolejne ryby z wody.

– Udziel się mym dłonią i bądź mi mocą…. – kontynuowała Lina – Fireball! – krzyknęła z błogim uśmiechem na twarzy – Dzięki Gourry. – dodała podchodząc do ‘zwęglonego’ blondyna i wyciągając z jego dłoni rybę – Widzisz Gourry… nawet się upiekła! – wyszczerzyła się upiornie.

– Och, zachowujecie się jak dzieci! Czy wy naprawdę nigdy nie dorośniecie? – podsumowała Amelia zmuszając się do żartobliwego tonu. Tak naprawdę wcale nie przeszkadzało jej zachowanie dwójki przyjaciół, kątem oka spoglądała na kogoś zupełnie innego…

Zelgadis siedział nad brzegiem strumienia i wpatrywał się we własne odbicie. Obraz zniekształcił się trochę przez ten cały połów ryb, a na wodzie utworzyły się kręgi. Amelia dobrze wiedziała o czym chimera… nie, nie chimera…o czym Zelgadis myśli. Wiedziała, że znowu są to myśli związane z powrotem do normalnego ciała i zdjęciem klątwy. Obsesyjne szukanie lekarstwa. Jednak nie mogła zrozumieć, po co? Przecież Zelgadisowi nie było potrzebne żadne lekarstwo. Tak bardzo chciałaby teraz podejść do niego i powiedzieć mu to, pocieszyć. Powiedzieć wszystko, co czuje, ale… nie może. Przecież dobrze wie, że jemu i tak nie zależy na jej zdaniu. Jedyne, co może teraz zrobić to być przy nim i towarzyszyć w tej żmudnej podróży po lek. Może wtedy, gdy przestanie się koncentrować tylko na swoim wyglądzie, to może…może ją zauważy?

– Zel! – zawołała rudowłosa – Zel! Chodź trzeba rozbijać obóz! Ściemnia się już!

Zelgadis odwrócił się. Amelia szybko wbiła wzrok w ziemię i zarumieniła się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas intensywnie wpatrywała się w niego. Miała nadzieję, że nie zauważył… On tylko przeszedł koło niej, zupełnie obojętnie. Z jednej strony cieszyła się, że nie zauważył tego jej wgapiania się i nie zrobił głupiej uwagi, ale z drugiej, nie widział jej przecież w ogóle. Odwróciła się i w milczeniu poszła za nim. Muszą rozbić obóz nim się ściemni.

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie tzn. spokojnie jak na naszą czwórkę bohaterów przystało. Nie obeszło się bez kłótni między Liną i Gourry’m. Zelgadis natomiast, siedział jak zwykle spokojnie i cicho, widać było, że myślami jest gdzieś zupełnie daleko. Amelia od czasu do czasu spoglądała na niego, a przez resztę pilnowała Liny, by ta nie walnęła w biednego Gourry’ego jakimś zaklęciem i przy okazji nie spaliła połowy lasu. Wieczór jak każdy inny.

– Lina, opowiedz nam jakąś historię. – zaproponował Gourry, gdy ruda się już najadła i uspokoiła.

– Historię? No, Gourry, ale po co? W końcu i tak nie zrozumiesz. – odpowiedziała złośliwie  puszczając jednocześnie oko.

– Och, panno Lino, mogłaby pani okazywać więcej szacunku panu Gourry’emu… – ripostowała Amelia, ale na widok miny przyjaciółki szybko zamilkła.

– Ech, dobra, jak chcecie to wam opowiem. Może o hierarchii naszego świata? Myślę, że Gourry jak zwykle nie ma o niczym pojęcia, albo zapomniał – powiedziała uśmiechając się do siebie Lina – Hm… tylko od czego zacząć? – zastanawiała się chwilę – Dobrze już wiem! – zawołała entuzjastycznie – A więc… Na początku było tylko Morze Chaosu. Nikt nie wie dokładnie, czy nawet orientacyjnie kiedy i jak powstało. Jednak my już wiemy, że jest to istota – Pani Koszmarów. Z niej wyłoniły się cztery oddzielne filary. Jednym z nich jest właśnie nasz świat. Wiedzę na temat pozostałych mamy bardzo ograniczoną. Jednak wracając…. każdemu filarowi został przyporządkowany Boski Władca jak i Demoni Lord. By zachować równowagę. Władca miał chronić świat, a Lord oczywiście przejąć nad nim władzę. Poza tym tworzą oni swoich sługusów tzn. mazoku, demony… – ciche chrapnięcie przerwało monolog Liny – Gourry ty meduzi móżdżku jak mogłeś zasnąć podczas mojej wypowiedzi! – krzyknęła jednocześnie waląc go grubą gałęzią w głowę.

– Ale za co…? – zajęczał otwierając oczy.

– Idiota. – powiedziała pod nosem Lina – Dobra kochani, chyba czas iść spać. – dodała jak gdyby nigdy nic i zwróciła się w stronę swojego legowiska. Gourry też wstał i ruszył w swoją stronę, rozmasowując wielkiego guza na głowie.

Siedzieli długo w milczeniu, cisza między nimi stawała się coraz bardziej krępująca. Amelia wpatrywała się w ognisko z zaciętą miną. Języki ognia drażniły się nawzajem i wydawałoby się, że grają w jakąś dziwną, niezbadaną nikomu grę. Zelgadis natomiast, patrzył w ciemność między drzewami, jakby próbując wzrokiem przebić jej głębie.

– Nie musi pan… – odchrząknęła cicho dziewczyna. Zelgadis skierował na nią swój wzrok.

– Czego nie muszę? – Amelia zarumieniła się, cóż jednak czasem ją zauważał.

– Nie musi pan szukać lekarstwa… – jego usta skrzywiły się nieznacznie na tę odpowiedź.

– Nic nie rozumiesz. – uciął krótko.

Nie powiedział jej nic złego, nie obraził jej, ale jednak… Amelia czuła się jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. Mogła przecież nic nie mówić i po prostu cieszyć się jego towarzystwem. Przełknęła głośno ślinę, a razem z nią gorycz jego wypowiedzianych słów.

– Pójdę poszukać więcej drewna do ogniska, bo ogień powoli dogasa. – powiedziała na głos, jednak chłopak zdawał się wcale jej nie słuchać.

Głupia! – myślała Amelia – Jak w ogóle mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ja i on…? Ph! Znamy się już trzy lata! A w ciągu tych trzech lat? Nic! Dlaczego ciągle się łudzę? Głupia, głupia, głupia! – szła tak nie patrząc nawet gdzie i w duchu przeklinając samą siebie, kiedy nagle usłyszała za sobą odgłos łamanych gałęzi. Ktoś lub coś zmierzało w jej stronę, a intuicja podpowiadała, że to nic dobrego. Z narastającym lękiem stwierdziła, że kroki stają się coraz głośniejsze. Zdawało się, że szaleńczy łomot jej serca odbijał się echem od pustej przestrzeni. Z całej siły zacisnęła pięści by powstrzymać ich drżenie, a ból brutalnie, ale skutecznie przywracał jej świadomość. Świadomość, która usilnie starała się ją opuścić. Na ułamek sekundy czas zwolnił, dłużył się w nieskończoność. Mogłaby przysiąc, że na karku poczuła lodowaty bezcielesny dotyk. Granice, które mogła znieść zostały właśnie przekroczone. Puściła się biegiem przez las.

– Pomocy! – krzyknęła ostatkiem, chwytając powietrze w płuca, które zdawało się je rozrywać.

Nie zważając na to w jakim kierunku biegnie, najszybciej jak potrafiła, przedzierała się przez leśne zarośla. Nie była teraz w stanie myśleć o rzucaniu zaklęć. Nie wiedziała skąd, ale podświadomie czuła, wiedziała, że nie miałby żadnych szans z siłą czającą się w leśnej ciemności… Nagle potknęła się o jeden z wystających korzeni i upadła. Kiedy podniosła wzrok z ziemi dostrzegła sylwetkę stojącą nad nią…

Długie, czarne włosy przeplatały się z ciemnością i ginęły w niej. Szata powiewająca na wietrze zakłócała niezmąconą ciszę lasu. Rubinowe oczy, czerwieńsze nawet niż u samej Liny Inverse wpatrywały się w Amelię. Zupełnie jak krew. Niby ciepłe, ale jednak zawierające w sobie jakąś grozę i chłód. Wysoka, szczupła postać, rozsiewająca wokół potężną aurę.

– Kh..kim jesteś? – wykrztusiła w końcu przerażona Amelia, przyglądając się nadal tajemniczej postaci.

– Jestem twoim zbawieniem. – odrzekł z uśmiechem na twarzy – Zwą mnie Kazuki.

– Kazuki? – Amelia nie zdążyła zapytać już o nic więcej, widziała jak w tym samym momencie mężczyzna nachylił się w jej kierunku. Poczuła lekkie dotknięcie po czym straciła przytomność.

***

Amelia czuła się okropnie. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że boli ją więcej części ciała niż w ogóle posiadała. Spróbowała otworzyć oczy jednak zaraz tego pożałowała, światło było zbyt jasne. Co się z nią stało? Spróbowała się ruszyć, ale coś krępowało jej ruchy. Ktoś trzymał ją w ramionach, niósł. Kto? Ponownie spróbowała otworzyć oczy, tym razem wolniej. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do światła rzuconego przez zaklęcie. Otworzyła je szerzej i spojrzała w kierunku trzymającej ją osoby. Od razu poznała tę osobę…

– Panie Zelgadis? – zapytała cicho. Zelgadis był naprawdę zdenerwowany i… przestraszony?

– Amelia! – wykrzyknął, a na jego twarzy dało się dostrzec zarys ulgi – Nawet nie wiesz jak się cieszę! – powiedział już spokojniej i mocniej przytulił ją do siebie.

Amelia była trochę zmieszana jego zachowaniem. Czy to naprawdę był jej Zelgadis? Ten Zelgadis, który nigdy nie okazywał względem niej żadnych uczuć? Ten, który nigdy nie widział w niej nic wyjątkowego? Nie przypominam sobie nawet by kiedykolwiek cieszył się na jej widok… Nie, to musi być jakiś sen – pomyślała zamykając oczy.

– Co się stało? – zapytała w końcu i zarumieniła się lekko czując silne ramiona wokół siebie.

– To ciebie chciałem o to zapytać. – odpowiedział ze zmartwioną miną – Powiedziałaś, że idziesz nazbierać drewna, ale długo nie wracałaś. Zacząłem się niepokoić o ciebie, a wtedy usłyszałem twój krzyk. Zerwałem się natychmiast i pobiegłem w jego kierunku. Wtedy zobaczyłem ciebie i tego faceta… – wskazał palcem na kogoś za sobą – który nachylał się nad tobą. Chciałbym wiedzieć, co się stało?

– Szanowny panie, nie sądzę aby księżniczka pamiętała, co się wydarzyło – Amelia spojrzała na niego i zbladła – kiedy ją znalazłem była zupełnie przerażona, mogła przeżyć szok – powiedział z ciepłym, zmartwionym uśmiechem czarnowłosy – Może ja wyjaśnię? – Zelgadis niepewnie przytaknął – Więc, tak jak mówiłem. Podróżuje tędy, miałem niedaleko swój obóz i nagle usłyszałem z lasu krzyk. Postanowiłem sprawdzić czy coś się nie stało. Chwilę później odnalazłem księżniczkę. Od razu ją poznałem, ponieważ kiedyś mieszkałem w jej mieście. Postanowiłem pomóc, ale gdy się do niej nachyliłem ona straciła przytomność. Resztę pan już zna…

– Amelio? – zapytał Zelgadis i oczekiwał na potwierdzenie słów nieznajomego.

– Jaa…nie pamiętam – powiedziała wreszcie ze skwaszoną miną.

Amelia naprawdę starała się sobie przypomnieć, ale… nie mogła. Pamiętała, że biegła przed siebie i bała się czegoś. Później wpadła na kogoś… tak to chyba nawet był ten mężczyzna. Zdaje się, że mówił coś o zbawieniu? I zaraz, zaraz, jak on miał na imię? Kazuri? Kamachi?

– Kazuki – Zelgadis spojrzał na niego pytająco – Mam na imię Kazuki – powiedział z uśmiechem – Zapomniałem się wcześniej przedstawić przez to całe zamieszanie.

Tak to był Kazuki! Ale ten mężczyzna wcale nie wyglądał groźnie, a przecież ona bała się czegoś w lesie. On, nawet wręcz przeciwnie, był taki urzekający… Nie mógłby zrobić jej nic złego, ale jednak wszystko ją bolało, dlaczego?

Po kilkuminutowej wędrówce dotarli do obozu. Lina i Gourry smacznie spali, niczego nieświadomi. Zelgadis położył Amelię na swojej pelerynie po czym obudził śpiącą dwójkę.

– Hej, hej Zel zwariowałeś! – wykrzykiwała wyrwana ze snu Lina – Jest środek nocy! Zabieraj te łapy chyba, że chcesz oberwać!

– Co jest? – ziewnął Gourry.

– Mamy gościa – odpowiedział Zelgadis, po czym wyjaśnił dwójce całą sytuacje swoim zwykłym, beznamiętnym tonem.

– To co z nim robimy? Coś mi się wydaje, że kręci – powiedziała Lina.

– Możliwe, ale nie mamy na to żadnego dowodu. Amelia nic nie pamięta, może faktycznie chciał jej tylko pomóc? Tylko dlaczego wygląda jak po ciężkiej bitwie? – zamyślił się Zelgadis.

– Zel nie ma co się martwić, przecież nie musimy zabierać go ze sobą w dalszą drogę – ruda uśmiechnęła się pocieszająco. Wiedziała, że Zel martwi się o Amelię mimo, że skrywał to przed wszystkimi.

– Myślę, że mogę wam pomóc – nagły głos przerwał rozmowę. To był Kazuki, a koło niego stał Gourry – ten miły młodzieniec wyjawił mi cel waszej podróży i myślę, że wiem jak wam pomóc…

Ogień w palenisku powoli przegrywał walkę z ciemnością. Jedynie światło zaklęcia wydobywało z mroku pięć postaci. Dwoje z nich wymieniało porozumiewawcze spojrzenia, zaś kolejna dwójka mierzyła się wzrokiem. Ich spojrzenia były tak intensywne iż zdawało się, że przenikają się wzajemnie. Zelgadis wpatrywał się w nieznajomego ze swoim zwykłym, spokojnym wyrazem twarzy, jednak tak naprawdę czuł się rozerwany wewnętrznie. To nie była łatwa decyzja. Nie, zwłaszcza nie dla niego. Czuł jak jego własne myśli i emocje rozsadzają go od środka. Z jednej strony ten nieznajomy proponuje mu to czego od zawsze pragnął, czego poszukiwał. W końcu mógłby być ponownie normalnym. Nie musiałby ukrywać twarzy za każdym razem kiedy wchodzą, do któregoś z miast. Nie musiałby wstydzić się swojego wyglądu i nienawidzić siebie. Czy wreszcie przestałby nienawidzić siebie? Czy to tak naprawdę chodziło tylko o wygląd? I czy było to tym, czego od zawsze poszukiwał? Amelia… nie może narażać Amelii na niebezpieczeństwo. Ten facet może być oszustem, może chcieć ją skrzywdzić! Może to przez niego była taka wyczerpana i osłabiona? Tylko, co mógł jej zrobić… Ale z drugiej strony… co jeśli to jednak nie jego sprawka? Co jeśli jest uczciwy i ma dobre zamiary? Nie może pozwolić, aby szansa jego życia przeszła mu koło nosa… Co miał zrobić? Dlaczego musiał wybierać? Przyjaciel czy wróg?

– Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? – walkę Zelgadisa z samym sobą przerwał w końcu głos Liny.

– Nie musicie mi wierzyć. Chcę tylko pomóc, to wasza sprawa czy skorzystacie z mojej propozycji – no tak, miał racje…

– Hmm… – zamyśliła się ruda – Dobrze… – powiedziała po chwili – więc powiedz nam jak zamierzasz nam pomóc? Skąd znasz sposób na przywrócenie chimery do ludzkiego ciała?

– Słyszeliście kiedykolwiek o Świątyni Chaosu? – odpowiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy.

– Świątynia Chaosu? – zamyślił się Gourry – A mają tam coś do jedzenia?

– Gourry, imbecylu! – Lina zdzieliła go po głowie.

– Ale Lina! Przecież ty też nie wiesz co to jest! – Gourry miał rację, Lina nie wiedziała.

– Co to za miejsce? – aferę przerwało pytanie Zelgadisa.

– Świątynia Chaosu to legendarne miejsce! Aż dziwne, że nigdy o nim nic nie słyszeliście. W tej świątyni znajduje się Księga Chaosu. Księga ta zawiera całą wiedzę Władcy Koszmarów. Została spisana zaraz po stworzeniu przez niego czterech filarów. A jak wiecie wiedza Władcy Koszmarów to wiedza nieskończona. Z pewnością rozwiązanie tego problemu i zdjęcie klątwy to drobnostka kiedy posiada się coś takiego – podsumował Kazuki.

– No tak! Oczywiście! – wykrzyknęła uradowana Lina – To skoro byłeś tak miły, by wyjawić nam tajemnice tego mistycznego miejsca to możemy teraz spokojnie udać się do niego. Udać się tam s a m i – mrugnęła porozumiewawczo do Zela. Już zaczęli zwijać swoje manatki by odejść w inną stronę kiedy nagły głos przerwał im pakowanie.

– A czy wiecie gdzie to jest? – zapytał z udawaną ciekawością Kazuki.

– Mmm… sam powiedziałeś, że to legendarne miejsce, więc napewno ktoś wie gdzie to jest – powiedział Gourry robiąc myślącą minę.

– Właśnie! Skoro nawet Gourry na to wpadł, to jest to bardzo oczywiste!

– Myślicie, że jeśli faktycznie tak łatwo byłoby się tam dostać to ta księga nadal by tam była? – szyderczy uśmiech wpełzł na twarz Kazuki’ego. To pytanie zgasiło wszystkich. Miał rację. Znowu.

– Wychodzi na to, że jednak jesteście na mnie skazani, jeśli chcecie się tam dostać.

– A ty skąd wiesz? – dociekał Zelgadis.

– Powiedzmy, że mam swoje źródła – odpowiedział z tajemniczą miną, tajemniczą i groźną…

Przyjaciel czy wróg? Zelgadis wciąż nie mógł się zdecydować.

– Nigdzie z tobą nie pójdziemy – ogłosił Zelgadis, po długiej chwili ciszy.

– Zel… – Lina spojrzała na niego współczująco, ale i z podziwem. Jak ciężka musiała być taka decyzja?

– Nie prawda – dobiegł głos z cienia – Pan Zelgadis nie wie, co mówi – powiedziała Amelia wchodząc w obręb rzuconego światła – Panie Kazuki… idziemy z tobą! – powiedziała uśmiechając się jednocześnie do Zelgadisa, który spojrzał na nią z wielkim zdziwieniem.

– Doskonale! W takim razie jutro z samego rana wyruszamy! – entuzjastycznie stwierdził Kazuki…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:20:20)

Offline

 

#2 2014-06-06 20:40:07

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 2 - Stare i nowe



Amelia długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w słabo widoczny na tle mroku zarys sylwetki, jego sylwetki. Spał tak spokojnie. Cóż się dziwić, w końcu ma szansę na to czego najbardziej w świecie pragnął. Coś czego pragnął bardziej niż jej…
Ognisko już dawno wygasło, jedynie światło księżyca i gwiazd dawało odrobinę pocieszenia. Amelia oparła się plecami o pobliski głaz i przytuliła nogi do siebie. Czuła się tak bezpieczniej. Zabawne… Ona Amelia Will Tesla Saillune, obrończyni sprawiedliwości, sprzymierzeniec w walce z Władcą Piekieł, odważna i zdeterminowana… bała się ciemności! Bała się jak małe dziecko. Oczywiście nie mogła się do tego przyznać. Pan Zelgadis napewno pomyślałby o niej jak o dzieciaku, a panna Lina w życiu by jej nie dała spokoju. Ale teraz Amelia bała się nie tylko ciemności, bała się wyprawy, która właściwie już się rozpoczęła. Zerknęła na Kazuki’ego… Dobrze wie, że tam w lesie nie przewidziało jej się i coś się wydarzyło. Ale zrobi to, zrobi to dla niego, wszystko zrobi dla niego…

– Lina! Amelio, pomóż nam! – Amelia powoli otworzyła oczy, była sama w ich obozowisku…

– Amelio! Nieee! – czyjś krzyk rozdarł ciemność.

– Panie Zelgadis?! – księżniczka zerwała się natychmiast z miejsca. Nadal było ciemno, musiała przysnąć na chwilę w czasie swoich rozmyślań – Gdzie jesteście?!

Bez zastanowienia puściła się biegiem przez las w stronę krzyków i odgłosów walki. Jej mięśnie napięły się do granic możliwości, biegła coraz szybciej gotowa do walki, do obrony. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że z każdym jej krokiem las oraz wszystko wokół, coraz bardziej i bardziej pochłaniało się w mroku. Nie zatrzymała się jednak i po chwili wbiegła w czarną otchłań. Przerażona zamknęła oczy, a gdy ponownie je otworzyła zobaczyła u swoich stóp miasto. Albo coś, co kiedyś mogło nim być. Pod krwistą kopułą nieba wznosiły się krzywe wieże i domy. Rdza pochłonęła łańcuchy, wijące się niczym węże po całym mieście. Miasto zawieszone było nad ciemnością. Krzyki dochodziły z centrum. Zbiegła ze wzniesienia i popędziła w tamtym kierunku. Kiedy się odwróciła i spojrzała w stronę, z której przybiegła zobaczyła tam już tylko mrok.

– Amelio! Chodź tutaj!

– Panie Gourry? Panno Lino? – zawołała najodważniej jak tylko potrafiła, jednak w jej głosie zabrzmiała tylko rozpacz.

Kiedy znalazła się na głównym rynku, skąd dochodziły krzyki, nagle wszystko wokół niej zawirowało… Pod stopami poczuła zimny metal. Spojrzała w dół i zobaczyła, że stoi na potężnym łańcuchu zawieszonym nad otchłanią. Próbowała rzucić jakiś czar jednak czuła się zupełnie pozbawiona mocy.

– Amelia? – spojrzała w stronę Zelgadisa, łańcuch niebezpiecznie zachwiał się nad przepaścią.

– Zel… – nie zdążyła dokończyć, zobaczyła jak chłopak osuwa się z łańcucha i spada w ciemność. Jego oczy stały się puste, pozbawione życia…

Bezlitosny śmiech rozdarł jej serce… Był tam ktoś jeszcze? Nie zastanawiając się nad tym dłużej Amelia rzuciła się w nieskończoną otchłań za Zelgadisem, za ukochanym? Ciemność pokryła wszystko…

Woda? Księżniczka otworzyła oczy. Była gdzieś pod wodą! Jasna cholera! Spojrzała w górę i zobaczyła nad sobą światło gwiazd zatrzymujące się na gładkiej tafli wody. Czuła, że brakuje jej powietrza w płucach. Spróbowała wypłynąć jednak poczuła, że coś krępuje jej ruchy. Nogi zaplątały się jakieś podwodne trawy.

– Już po mnie… – pomyślała Amelia – pan Zelgadis nigdy się nie dowie, co do niego czułam, panna Lina i pan Gourry, nigdy już ich nie zobaczę! Ale…jak to? Zostało tylko kilka chwil by żyć, by istnieć, by kochać. Nie ma już nic więcej, nigdy, nic! W imię sprawiedliwości nie!

Amelia zobaczyła przed sobą obrazy. Wirowały wokół niej niczym puzzle. Puzzle jej życia, tylko kto poskłada je ponownie? Miała z siedem lat i bawiła się z ojcem w ich zamku. Mama leżąca w kałuży krwi. Zelgadis uśmiechający się do niej…
Nagle poczuła na swoim ramieniu dotyk. Wszystko to trwało ułamki sekund. Zelgadis podpłynął do niej i złapał za ramiona. Czuła, że w jej płucach nie zostało już ani trochę powietrza…

– To miłe zobaczyć cię przed śmiercią… – pomyślała i powoli zamknęła oczy zachowując ten obraz na wieczność…

***

Zelgadis leżał na twardej ziemi. Nie mógł spać. Wiedział, że Amelia też nie śpi, ale jakoś nie miał odwagi spojrzeć jej w twarz. Dlaczego ta dziewczyna poświęca się aż tak dla niego? Czy może… Nie, nie to nie możliwe! – powiedział sobie w duchu i uciął te rozmyślania zamykając ponownie oczy.

– Panie Zelgadis? – dobiegł go głos zza pleców. Czy powinien się odezwać? Tylko, co powiedzieć?

– Tak Amelio? – zapytał z wymuszoną ciekawością, wcale nie miał ochoty rozmawiać.

– Gdzie jesteście?! – teraz to był krzyk pełen strachu.

Zelgadis odwrócił się natychmiast zbity z tropu. Zobaczył, że Amelia zerwała się z miejsca, w którym wcześniej siedziała i ruszyła biegiem w las. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, pobiegł za nią.

– Amelio! Chodź tutaj! – zawołał za nią zdesperowany.

– Panie Gourry? Panno Lino? – krzyknęła dziewczyna po czym przyspieszyła biegu (o ile to w ogóle było możliwe) tak, że chimera straciła ją z oczu.

Chłopak szukał jej zagubiony w lesie. Musi ją odnaleźć. Co się dzieje? Po paru chwilach dotarł nad pobliskie jezioro. Zobaczył przed sobą Amelię stojącą na grubej gałęzi drzewa tuż nad głęboką wodą. Przez chwilę nawet poczuł ulgę, że ją odnalazł.

– Zel… – usłyszał swoje imię po czym, po sześciu uderzeniach serca zobaczył Amelię wpadającą w głęboką toń jeziora. Ulgę zastąpiło przerażenie.

Zelgadis rzucił się za dziewczyną. Płynął coraz niżej i niżej, aż w końcu zobaczył ją na dnie jeziora. Szarpała się splątana w wodorosty. Wszystko to zdawało się trwać zaledwie ułamki sekund. Złapał ją za ramiona i spojrzał w jej oczy. Nie zobaczył w nich zwykłego błysku, widział tylko ulatujące z nich, z każdą chwilą życie…

– Nie możesz teraz mnie opuścić! – wykrzyknął w myślach.

Amelia… czy ona ucieszyła się na jego widok, czy tylko mu się tak wydawało? Tlen! Cholera! Wyplątanie jej z tego zielska zajmie parę chwil, a on nie miał ani chwili więcej! Ona musi żyć… – pomyślał po czym nachylił swoją twarz w jej kierunku. Jego usta dotknęły jej ust… Jej delikatnych ust. Po czym wpuścił do jej ciała swój ciepły oddech…

Nie, to nie był pocałunek. To było tylko przekazanie oddechu. Nadanie tchnienia w ciało, z którego ulatywało życie…

Zelgadis był wściekły. Dlaczego ta głupia dziewucha znowu pakuje się w kłopoty?! I dlaczego to on znowu musi robić za jej 'ochroniarza'? Jest na wyższym poziomie w hierarchii cywilizacyjnej niż Gourry – ochroniarz Liny, więc dlaczego?! Z pewnością więcej nie da się w to wrobić, o nie… Niech Gourry zatrudni się na dwa etaty i zajmie się też Amelią – pomyślał ironicznie.

Kiedy udało im się wydostać z wody, a właściwie jemu, bo Amelia była nieprzytomna, czuł się kompletnie wyczerpany. Położył jej zmarznięte ciało na trawie, po czym sam usiadł koło niej. Martwił się o dziewczynę, ale jak na jeden wieczór to było tego wszystkiego serdecznie za dużo. Najpierw ta przygoda z Kazuki'm, a teraz to. Poza tym miał nadzieję, że Amelia nie będzie pamiętać tego co wydarzyło się pod wodą. Nie chciał aby go źle zrozumiała… Bo przecież on nie zamierzał…

– Zimno… – cichy szept skierował jego myśli na nowy tor.

– Co się stało? – zapytał swoim zimnym tonem, pozbywając się z niego resztek współczucia, a Amelia miała wrażenie, że zrobiło się jeszcze zimniej.

– Ja… usłyszałam wasze krzyki… z lasu i… i pobiegłam tam… ja… nie wiem, później wszystko zniknęło, a po chwili zobaczyłam jakieś miasto zawieszone na ogromnych łańcuchach. Wołał mnie pan… widziałam jak pan spada… spada w wielką ciemność… – zabrzmiała chaotyczna odpowiedź, a w oczach dziewczyny zalśniły łzy – Ja też spadłam… – kontynuowała. Ta wersja i tak była lepsza niż „skoczyłam za tobą” – kiedy otworzyłam oczy byłam uwięziona na dnie jeziora. Myślałam, że już po mnie – dodała nieco ciszej, a wcześniej zebrane przy powiece łzy spłynęły po policzkach – Wtedy zjawiłeś… zjawił się pan… – Zelgadis nerwowo wyczekiwał na dalszy ciąg opowieści – Więcej nie pamiętam, przepraszam – dokończyła, a chłopak odetchnął z ulgą. Niech teraz to pozostanie jego tajemnicą. Dlaczego? Tego sam nie wiedział.

Zapanowała długa, niezręczna cisza przerywana tylko łkaniem Amelii. Oboje czuli się zagubieni w ostatnich wydarzeniach. Winni? Amelia z pewnością tak.

– Przestań ryczeć – szorstka uwaga Zelgadisa przerwała ciszę – Jak zwykle zachowujesz się jak dzieciak…

– Przepraszam – odpowiedziała ocierając łzy i starając się zapanować nad sobą.

– Zapomnij. Miałaś poprostu zły sen i musiałaś lunatykować – powiedział wstając – Chodź. Nie mam zamiaru marznąć nad tym brzegiem do rana – ruszył w stronę obozowiska – A i lepiej nie wspominaj o tym całym zajściu reszcie. Nie mam zamiaru im się tłumaczyć – Amelia przytaknęła tylko i ruszyła za swoim 'wybawcą'.

Rankiem trójka zupełnie nieświadomych ludzi obudziła się z głębokich snów. Naszej dwójce bohaterów oczywiście też nie dano pospać dłużej, ale w tym wypadku nie powiem żeby mieli głębokie sny.

– Co na śniadanie? – radośnie rozpoczęła dzień Lina, a na potwierdzenie jej słów w brzuchu Gourry’ego dało się usłyszeć głośny bulgot.

Trochę czasu zajęło uzbieranie wystarczającej ilości jedzenia, aby Lina w ogóle uznała to za śniadanie. Udało im się wyłowić kilkadziesiąt ryb, a Gourry nawet jakimś cudem złapał zająca, który teraz piekł się nad ogniskiem.

– Panno Lino nie sądziłem, że taka mała osoba jak pani może pomieścić w sobie aż tyle jedzenia! – stwierdził Kazuki widząc rudą pochłaniającą niewyobrażalne ilości ryb.

– Mała?! Masz coś do mnie? Że to niby jakaś aluzja do moich pięknych piersi, aaa?!

– Ależ skądże! – odpowiedział szybko siląc się na uśmiech.

– W jakim kierunku musimy się udać, aby dojść do Świątyni Chaosu? – zapytał spokojnie Zelgadis tym samym przerywając dalszą kłótnie.

– Zel, czy ty zawsze musisz zadawać takie pytania w takich momentach? – odpowiedziała pytaniem Lina, która właśnie zamierzała zdzielić Kazuki’ego rybą za tak wielką zniewagę.

– Wybacz – odpowiedział uśmiechając się ironicznie – No więc, Kazuki?

– Tu będzie dobra wiadomość dla księżniczki Amelii, ponieważ musimy przejść przez Saillune.

– Przez Saillune? To będzie świetna okazja do odwiedzenia twojego ojca, prawda Amelio? – zauważył z radością Gourry.

– Może… – odparła smętne, a taka odpowiedź wprawiła wszystkich w ogromny szok.

– Hej, Amelio co jest? – zapytała ruda, ale Amelia już nic więcej nie powiedziała…

Amelia czuła się winna. Okropnie winna wydarzeń z zeszłej nocy. Widziała złość Zelgadisa i czuła, że ten nigdy jej nie zaakceptuje. Ale wtedy, gdy trzymał ją w ramionach… wtedy przez chwilę miała nadzieję, że się myliła. Chciała odpokutować za wszystkie soje błędy i złe zachowania, i w ten sposób zyskać znów jego sympatie. Chciała ponieść karę za wszystkie swoje błędy. Czy ktokolwiek dowie się o jej błędach? Czuła, że jej własne myśli są jej obce. Może to było częścią kary? Stare i nowe. Czy wciąż była tą starą Amelią?

Po trzecim ‘drugim śniadaniu’ w końcu udało się wyruszyć w drogę. Lina dyskutowała o czymś zaciekle z blondynem, Zelgadis odpłynął gdzieś myślami, a Amelia szła cicho ze spuszczoną głową. Tylko Kazuki przyglądał jej się uważnie.

– Dlaczego się smucisz? – zapytał czarnowłosy.

– Dlaczego myślisz, że jest mi smutno? – odpowiedziała sarkastycznie.

– Widzę, a wiedz, że wiele tracisz na tym. Wyglądasz księżniczko o wiele piękniej, gdy się uśmiechasz – powiedział wręczając jej pięknego kwiata.

– Dziękuję – odpowiedziała lekko zszokowana jego zachowaniem, a na jej twarz wkradł się szkarłatny rumieniec, mimowolnie się uśmiechnęła.

Lina i Gourry niczego nie zauważyli, a Zelgadis? Pewnie i tak by się nie przyznał. Nawet przed samym sobą. Fakt, że przyglądał się całej sytuacji kątem oka, pewnie wytłumaczył by sobie jako początki zeza.

Podróż do Saillune przebiegła spokojnie. Powiedziałabym nawet, że nudno? Kilka razy napotkali na bandę leśnych rozbójników, których Lina szybko wysłała na tamten świat za pomocą Kuli Smoka. Gourry opracował nową technikę ‘czuwającego wojownika’, która polegała na spaniu w każdej możliwej sytuacji. Nie wiadomo jak mu się to udało, ale w czasie drogi, idąc też potrafił zasnąć! Do Saillune zostało jeszcze trzy dni marszu i wydawać by się mogło, że upłyną one równie spokojnie, jak pozostałe gdyby nie…

– Lina? – zagadnął pewnego popołudnia Zelgadis.

– Wiem, też to czuję. Ktoś nas śledzi… – odpowiedziała oglądając się nerwowo za siebie.

– Próbowałem ich jakoś zlokalizować, ale nie udało mi się, a sami też chyba nie mają zamiaru się ujawniać.

– Skoro potrzebują specjalnego zaproszenia to dajmy im takie – błysk kontrolowanego szaleństwa przebiegł przez oczy Liny…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-09-10 20:21:00)

Offline

 

#3 2014-06-06 21:37:03

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 3 - Klucz do koszmaru



Wiatr swoimi silnymi podmuchami szarpał peleryny podróżnych. Ruda rozejrzała się uważnie wokół i zaczęła mamrotać coś pod nosem. Zanim Zelgadis zdążył zorientować się dobrze w sytuacji już zobaczył ognistą kulę mknącą w kierunku zarośli.

– Co tak stoisz Zel?! Zdaje się, że go trafiłam! – wykrzyknęła Lina biegnąc w stronę czegoś, co kiedyś z pewnością było częścią lasu.

Gdy dotarli na miejsce całej piątce ukazał się widok iście przyprawiający o zawał serca. Oparty o pień drzewa chłopak właśnie rozcierał sobie wielkiego guza na głowie. Uśmiechnął się drwiąco, gdy zobaczył ogłupiałe miny zebranych.

– Xellos?! – wykrzyknęła Lina tak głośno, że prawie ogłuszyła pozostałych.

– Aaa witaj Lina.

– Czy ja mam ci przypomnieć czym grozi denerwowanie Liny Inverse?! – wrzasnęła wyszczerzając przy tym zęby jak wygłodniała wilczyca – Co ty cholera tu robisz i dlaczego nas śledzisz? I dla twojego dobra radzę ci, aby to wyjaśnienie było przekonujące! – dodała, chwytając go jednocześnie za ubranie.

– Przykro mi Lina… – zaczął Xell badając wzrokiem wszystkich zebranych. Zatrzymał spojrzenie na Kazuki’m i uśmiechnął się szyderczo – Ale to tajemnica – dokończył ponownie kierując wzrok na wściekłą dziewczynę i już po chwili nie było po nim śladu.

– Xellos ty nędzna gadzino! Wracaj tu! – odgrażała się Lina wymachując pięścią w powietrzu.

– Eee Lina? – zagadnął nieśmiało Gourry.

– Czego?! – odwarknęła dziewczyna, albo raczej wściekła bestia.

– Kto to w sumie był?

To prymitywne pytanie oczywiście pozostało bez odpowiedzi powodując u zebranych jedynie głośne weschnienie irytacji i zmęczena, a słysząc coś takiego Lina nie mogła nie zacząć wyładowywać swojej złości na biednym blondynie. Ten o dziwo znosił to spokojnie, albo przynajmniej na tyle spokojnie na ile jest to możliwe, gdy ktoś okłada cię pięściami po głowie.

Był późny wieczór. Niebo zalało się granatowymi chmurami i chyba zanosiło się na deszcz. Od czasu spotkania Xellos’a podróż mijała im spokojnie. Żadne z nich więcej nie zauważyło obecności kapłana. Oczywiście próbowali dotrzeć do powodu jego „wizyty”, ale co było poradzić na nietrafne przypuszczenia? Xell zawsze był dziwny i tajemniczy. Najdziwniejsze jednak wydawało się to, że od tamtego incydentu Kazuki przestał się zachowywać w swój zwykły przesadnie-miły sposób. Teraz raczej wcale nie zabierał głosu. Amelia zauważyła to od razu i najpierw nawet próbowała wciągnąć go do rozmowy, jednak jego niechęć szybko i ją zniechęciła.

Według obliczeń Zelgadisa do Saillune powinni dotrzeć jutro koło południa. Teraz jednak wszyscy zajęli się rozbijaniem obozowiska na nocleg.

– Pójdę po drewno – powiedziała Amelia chcąc wykonać czynność, którą zawsze jej przydzielano.

– Dobra, dobra tylko się pospiesz!

Odwróciła się już w stronę pobliskich chaszczy, gdy nagle ktoś złapał ją za ramię.

– Ani się waż – szepnął jej wprost do ucha. – Lepiej tu zostań, bo nie chcę żebyś znowu przyprowadziła do nas jakiegoś dziwaka – odsunął się i uśmiechnął do zawstydzonej dziewczyny. To on się czasem uśmiecha?

– Panie Zelgadis to wcale nie jest zabawne! – oburzyła się.

– Jasne, ale pozwól, że to ja pójdę nazbierać drewna – głupawy uśmiech nadal nie zniknął z jego twarzy, a Amelia nie mogąc się powstrzymać też go odwzajemniła.

W końcu jakoś udało się wszystko zorganizować. Ogień wesoło trzaskał w ognisku, a woń pieczonego jedzenia unosiła się w powietrzu. Wszyscy czuli się ogromnie zmęczeni po tak długiej podróży bez postoju w jakimś porządnym miejscu. Zasiedli tylko do kolacji (która i tak wymagała sporego wysiłku w przypadku Liny i Gourry’ego, którzy bili się o każdy kawałek jedzenia) i rozeszli się spać.

Amelia siedziała oparta o pień starego drzewa. Chłodne powietrze muskało jej twarz, a ona sama pogrążyła się w myślach. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili poczuła na sobie czyiś wzrok. Gdy otworzyła oczy zobaczyła przed sobą przykucniętego Kazuki’ego, który uśmiechnął się do niej i usiadł obok.

– O czym myślisz księżniczko? – zapytał cicho.

– Jaa… o niczym konkretnym – jego rubinowe oczy zdawały się rozpalać ją od wewnątrz z każdym spojrzeniem.

– Wyglądasz na przygnębioną, nie cieszysz się z wizyty w rodzinnym mieście?

– Cieszę się, oczywiście, że się cieszę tylko że… – dlaczego on musi siedzieć tak blisko niej, że nie może się skupić na własnych słowach?

– Że…?

– Myślałam o tej księdze, którą chcesz nam pokazać. Dlaczego w sumie nam pomagasz?

– Bystra jesteś. Nikt o to wcześniej nie zapytał. Widocznie twoi przyjaciele byli zbyt zajęci wizjami przejęcia księgi dla własnych celów. Ale wracając… pomagam tobie, nie im.

– Mnie?

– Tak. Miałem dług u twojej matki.

– U mojej matki?! Znałeś ją?

– Można tak powiedzieć – odpowiedział tajemniczo.

– Co to był za dług?

– Hm, nie powiem ci! – odpowiedział uśmiechając się i przymrużył lekko oczy – Mam lepszy pomysł, zdradzić ci pewną tajemnicę?

– Tajemnicę? – zapytała z ciekawością Amelia.

– Tylko nie możesz tego przekazać swoim towarzyszom, dobrze?

– Skoro o to prosisz…

– Dzięki Księdze Chaosu można ożywić umarłych.

– Przecież to jest niemożliwe!

– No, nie jest, chyba, że się posiada taką księgę. Może więc za kilka dni sama będziesz miała okazje zapytać się matki o ten dług i o wszystko inne?

– Ożywić umarłych… – nagle natłok myśli uderzył w głowę Amelii.

– To ja już lepiej pójdę – powiedział Kazuki wstając z uśmiechem i wyraźnym przekonaniem, że to co powiedział przed chwilą było czymś zupełnie normalnym. – Wolę być wypoczęty przed dalszą drogą.

Wprost nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała! Czy to oznacza drugą szanse dla niej i mamy? To niemożliwe! Ale jednak… to się działo. Więc ta księga może odmienić jej całe życie… Będą mogli znów stworzyć rodzinę? I co powiedziałby tato?

Nagły błysk przerwał rozmyślania, a zaraz za nim przez zachmurzone niebo przetoczył się potężny grzmot. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, a wraz z nimi w Amelię uderzyła przeszłość. Bolesne wspomnienia i więzy, które ograniczały ją. Czy nadszedł w końcu czas by je zerwać, znowu się uwolnić? To było tak dawno, ale obraz matki leżącej w kałuży krwi ze sztyletem w piersi nadal był świeży w jej pamięci. Pamiętała doskonale widok, którego musiała być świadkiem po wkroczeniu do jej pokoju. Pamiętała swoją bezradność. Wtedy jej starsza siostra, Gracja odeszła od niej. Wtedy pierwszy raz była samotna…

Deszcz wzmógł na silę, ale Amelia nie była już całkiem pewna czy to tylko krople wody spływają po jej twarzy. Po chwili z ogniska, które do tej pory dawało odrobinę światła nie zostało już nic. Lina wymamrotała przez sen jakieś zaklęcie tarczy, które ochroniło śpiących przed deszczem. Amelia jednak została tam gdzie była. Nie obchodziło ją czy zmoknie. Teraz mało ją cokolwiek obchodziło. Czy naprawdę jeszcze istniała dla nich szansa po tylu straconych latach? Dziewczyna przymknęła oczy i nie myśląc już więcej o niczym wsłuchała się w padający deszcz. Jego delikatne pieśni koiły jej zmęczony umysł. Czarne kosmyki włosów przyległy do twarzy zasłaniając widoczność. Trwała tak jak w transie przez długie minuty.

Cichy szelest czyjegoś płaszcza zakłócił na moment muzykę deszczu. Ktoś przysiadł ponownie koło Amelii.

– Czego jeszcze chcesz Kazuki? Masz kolejną nowinę, która w cudowny sposób odmieni moje życie? – powiedziała sarkastycznie Amelia zirytowana tym, że chłopak przeszkodził jej w nasłuchiwaniu.

– Wiesz Ame, myślałem, że pamiętasz moje imię – ten głos?

Amelia otworzyła oczy jednak włosy opadające na oczy i panująca ciemność uniemożliwiły jej spojrzenie na rozmówce. Po chwili czyjaś dłoń dotknęła jej czoła i odgarnęła włosy na bok.

– Panie Zelgadis… – zaczęła.

– Amelio kiedy ty wreszcie skończysz z tym „panem”? Męczy mnie to już trochę, wiesz? – przerwał jej chłopak i swoją rękę położył na jej ramionach.

– Panie Zelgadis co, pan robi?!

– Po pierwsze nie pan, po drugie, przecież ktoś musi cię pilnować – odpowiedział spokojnie i nakrył ich oboje swoim płaszczem.

– Pilnować?! – obruszyła się dziewczyna.

– Jestem dziś zbyt zmęczony by ganiać cię po lesie w środku nocy, więc wolę zapobiec sytuacji od razu – uśmiechnął się do Amelii.

– Ale ja…

– Daj spokój. Poza tym wiem, że boisz się ciemności.

– Wiesz? – to był mały szok. Przecież nie mówiła o tym nikomu to skąd on mógł to wiedzieć?

– Wiem, ale nie bój się nie powiem Linie – powiedział żartobliwie.

– Zmokniesz… – powiedziała po prostu Amelia, ale trochę dziwnie się czuła w tej całej sytuacji, no i dlaczego nagle miała przestać mówić Zelgadisowi na pan?

– Ty też – zabrzmiała zdawkowana odpowiedź – Czemu myślałaś, że to Kazuki? Wolałabyś jego? – to było trochę dziwne pytanie.

– Yyy nie… Po prostu wcześniej rozmawiał ze mną o… o mojej matce – to nie było do końca kłamstwo.

– O matce?

– Tak, ale nie pytaj mnie proszę o to.

– Dobrze – powiedział po chwili namysłu – Ale czy twoja matka nie została zamordowana kilka lat temu?

– Ona… – nagle głos Amelii załamał się.

Jak on mógł tak spokojnie o to pytać? Czy jest aż tak nieczuły?

– Wybacz – usłyszała po chwili cichy szept Zelgadisa, który najwyraźniej zrozumiał swój błąd.

– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziała szybko chcąc zmienić temat.

– Pytaj jeśli musisz.

– Co z twoją rodziną? Nigdy o nich nie wspominałeś…

– Nie żyją… – padło po prostu.

– Przepraszam… – odparła zawstydzona.

– Przecież to nie twoja wina. Poza tym nawet ich nie pamiętam zbyt dobrze…

– Zazdroszczę ci…

– Dlaczego?

– To lepsze kiedy nie pamięta się nic, niż kiedy ma się przed oczyma obraz własnej zamordowanej matki…

– Czy to zbyt wygórowana cena dla ciebie za te wszystkie pozostałe, piękne wspomnienia?

– …

– Moi rodzice zmarli kiedy miałem pięć lat. Miałem trafić do sierocińca, ale wtedy przyszedł po mnie mój pradziad, Rezo. Byłem słaby i bezradny. To on zajmował się mną i wydawało mi się, że pragnął mojego dobra. Całe dzieciństwo spędziłem na ćwiczeniach i szukaniu mocy. Kiedy miałem piętnaście lat, Rezo złożył mi propozycje, zaoferował mi moc. Byłem takim głupcem, że nawet nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tego. Właśnie tamtego dnia zamienił mnie w to czym jestem teraz, a resztę swojego życia pewnie spędzę na szukaniu lekarstwa. Więc uwierz mi ja nie mam pięknych wspomnień. Całe życie byłem sam.

– Ale teraz nie jesteś sam… – zaczęła nieśmiało Amelia, a Zel spojrzał na nią zdziwiony.

– Chyba nie mam odwagi się sprzeciwiać – uśmiechnął się lekko.

Patrzyli tak na siebie jeszcze przez dłuższą chwilę. Dwie pary niebieskich oczu. Deszcz nadal sączył się z nieba, ale teraz im to nie przeszkadzało. Amelia nawet nie wie kiedy oparła głowę o ramię chłopaka i zapadła w spokojny, głęboki sen… A na jej twarzy błąkał się delikatny, ledwo dostrzegalny uśmiech…

Był wczesny poranek, a dzień już zapowiadał się dużo lepiej niż poprzedni. Ciemne chmury zniknęły z nieba by ustąpić miejsca ciepłym promieniom słońca. Świat ponownie budził się do życia po deszczowej nocy. Miejscowe ptaki rozpoczęły już swój codzienny rytuał i swoimi śpiewami radośnie witały nowy dzień.

Zelgadis powoli wracał do rzeczywistości. Zajęło trochę czasu zanim całkowicie odpędził od siebie wszystkie marzenia senne, w których znów mógł wyglądać normalnie. Kiedy w końcu się to udało i chłopak się przebudził, postanowił mimo to nie otwierać oczu. Chciał jeszcze przez chwilę zatrzymać panujący wokół spokój. Dobrze wiedział co zastaną kiedy dotrą do Saillune. Będzie na nich czekał szalony ojciec Amelii, a wraz z nim mnóstwo zamieszania. Służba biegająca w tę i we wtę, a wszystko po to, aby jak najlepiej ugościć przybyszy. A i przybysze nie byle jacy. W końcu powraca księżniczka Saillune, co jak przypuszczał Zelgadis, niestety spowoduje jeszcze więcej zamętu. Chłopak czuł w głębi siebie, że jakoś nie pasowałby do takiego życia. W sumie to dziwił się, że Amelia tam wytrzymuje. A mając takiego ojca to musiało być już w ogóle utrudnione. Facet ma chyba jeszcze większego bzika na punkcie szerzenia sprawiedliwości niż sama Amelia i kocha nad życie swoją córkę…
Ta ostatnia uwaga skierowała myśli Zelgadisa na nowy tor. Może życie księżniczki nie było aż tak straszne jak myślał? Miała kogoś kto ją kochał. A on? On był sam…

– Ach zobacz Gourry! Czy oni nie wyglądają słodko? – zabrzmiał nagle głos Liny.

Zelgadis szybko otworzył oczy chcąc dowiedzieć się o czym mówi ruda. Wtedy zobaczył przed sobą siedzącą Linę i Gourry’ego, którzy (ku jego zdziwieniu) wpatrywali się właśnie w niego! W niego i… Amelię?! Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nadal przytulał do siebie śpiącą dziewczynę, która aktualnie wtulona była w jego ramię.

– Uroczo! – odpowiedział jej Gourry, wpatrując się w tamtym kierunku maślanym wzrokiem i podpierając głowę na rękach.

– I kto by pomyślał, że nasz wredny Zel jest w stanie wykazać się odrobiną ludzkich uczuć? Przez jakiś czas nawet się bałam, że ten demon, z którym cię zmieszano przejął jednak tą większą połówkę – stwierdziła Lina uśmiechając się cynicznie.

Tymczasem Zelgadis odsunął się od śpiącej Amelii tak szybko, że ta zsunęła się uderzając głową o ziemię. Zrezygnowana otworzyła oczy i dotknęła zbolałego miejsca. Po krótkich oględzinach wykryła między włosami wielkiego guza, który za nic nie chciał się zmniejszyć.

– Cooo znoowuu? – jęknęła przeciągle patrząc na pozostałych.

– Ech Zel, ty jak zwykle musisz wszystko zepsuć! – obruszyła się Lina wstając z ziemi.

– I to mówisz panna siejąca wokół siebie totalne zniszczenie… – chłopak odburknął jej pod nosem otrzepując swój płaszcz.

– Mówiłeś coś?!

– A co walniesz we mnie jakimś ze swoich zaklęć? – ironiczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.

– Już po tobie! – zagroziła Lina szykując się do jednego ze swoich najlepszych zaklęć. Całe szczęście, że w tym momencie oprzytomniała Amelia, która zdążyła powstrzymać rudą w pół ruchu.

– Amelio zostaw mnie! On musi pożałować swojej bezczelności! Może wtedy nauczy się jak powinno zwracać się do damy!

Cała ta szamotanina pewnie trwała by jeszcze jakiś czas, gdyby nie głośne westchnienie Gourry’ego, które zwróciło uwagę wszystkich. Blondyn siedział na ziemi i nadal wpatrywał się w miejsce, w którym wcześniej spali Zel i Amelia.

– Yyy, Gourry? Gourry, co ty właściwie robisz? – zapytała Lina wyrywając się z uścisku Amelii.

– No, przecież sama mówiłaś, że wyglądają słodko? – odpowiedział chłopak po czym wykonał kolejne demonstracyjne westchnienie mające wyrazić jego podziw.

– No tak, ale… – spojrzała na Amelia i Zelgadisa – Gourry, ale o kim ty mówisz?

– Lina masz gorszą pamięć ode mnie! Mówię przecież o tych dwóch ślimakach, które oglądaliśmy przed chwilą!

– Co?! – wrzasnęła ruda.

Ślimaki chyba jako jedyne potrafiły przestraszyć potężną Linę Inverse. Przestraszyć? Nie, to mało powiedziane one ją przerażały! I faktycznie na starym pniu drzewa siedziały dwa małe szkodniki z mistycznie zdobionymi skorupkami, którym Gourry przyglądał się z zachwytem.

– Zabierz to! – wrzasnęła Lina wskazując na nie palcem i przytupując z nogi na nogę.

– Panno Lino, o co tyle krzyku? To tylko dwa malutkie ślimaki – powiedział Kazuki zdejmując je z drzewa i odkładając gdzieś, gdzie Lina nie mogła ich zobaczyć.

– Nawet nie wyobrażasz sobie, co one potrafią zrobić! I są takie ohydne!

– Naprawdę czasem wydaje mi się, że jesteś z innego świata – stwierdził Zelgadis kiwając głową z dezaprobatą. – Czy możemy już ruszać dalej?

– A śniadanie?!

Kiedy dotarli do Saillune słońce chowało się już za horyzontem. W blasku zachodzącej gwiazdy całe miasto wydawało się być jeszcze piękniejsze. Promienie słońca tańczyły na ulicach, a wszystko wokół mieniło się tysiącem świateł. Nawet szkło rozbite na ulicy wyglądało jak diamenty.

– Późno już – stwierdził Kazuki.

– Bylibyśmy tutaj wcześniej, gdyby nie ciągłe postoje na posiłek! – powiedział zirytowany Zelgadis.

– Zel i czego się denerwujesz? Przecież moje moce nie biorą się z powietrza! Muszę skądś mieć siły do walki – odpowiedziała Lina klepiąc się po brzuchu.

– Ach, nie wątpię! Przy takiej ilości jedzenia jaką pochłaniasz mogłabyś spokojnie dać radę całej armii wojska! – odgryzł się Zelgadis.

– Nie zaczynaj ze mną dobrze ci radzę – przymrużyła oczy, a jej brew drgnęła niebezpiecznie.

Zelgadis już miał odpowiedzieć, na szczęście jednak w porę zreflektował się na widok błagającej miny Amelii i po prostu wzruszył ramionami. Sam też nie chciał oglądać zagłady miasta Saillune, wielkiej stolicy białej magii.

Po pokonaniu kilku ulic znaleźli się przed królewskim pałacem. Straż, która strzegła wejścia, widząc Amelię natychmiast wpuściła ich do środka. Księżniczka z dumnie podniesioną głową wkroczyła do swojego domu, a za nią reszta towarzyszy. Stukot ich butów odbijał się echem po wielkiej sali, gdy kroczyli marmurową posadzką.

– Córeczko? – zabrzmiało nagle pytanie.

– Tatku! – Amelia już biegła w stronę swojego ojca.

– Tak się cieszę, że cię widzę! I was również – zwrócił się do pozostałych trzymając córkę w uścisku.

Dalej wszystko potoczyło się tak jak przypuszczał Zelgadis. Philionel, ojciec Amelii biegał wraz z służbą wokół gości chcąc zapewnić im wszelkie wygody. Postanowiono też wydać ucztę z okazji powrotu księżniczki. Lina natomiast, ucieszona wizją stołów zastawionych jedzeniem pomogła nawet w przygotowaniach. O ile pomocą nazywamy kierowanie Gourry’m i mówienie mu, co ma robić. Kazuki zaś zmył się szybko do komnaty pod pretekstem zmęczenia.

Po niedługim czasie wszystko było gotowe. Chybotliwe światło świec i pochodni wyciągało z cienia stoły zastawione po same brzegi najróżniejszymi przysmakami. Królewscy kucharze nie próżnowali. Po dużej sali roznosiły się smakowite zapachy pieczeni. O takim widoku z pewnością marzyli Gourry i Lina, bo natychmiast zabrali się za jedzenie.

Wieczór mijał im przyjemnie, głównie na rozmowach z Phill’em i żartach. Dowiedzieli się, co działo się w królestwie i sami opowiedzieli trochę o swojej podróży. Poza tym Phill przedstawił im nowe plany zwalczania przestępczości w mieście.

– Phill… – zaczęła nagle Lina zmieniając temat – czy słyszałeś o Księdze Chaosu? – na to pytanie wszyscy ucichli i skierowali na niego swój wzrok wyczekując w napięciu.

– Hmm…- podrapał się po głowie. – Niestety wydaje mi się, że nie mogę ci pomóc Lina.

– Rozumiem – odparła zrezygnowana i sięgnęła po kolejnego pieczonego kurczaka.

– Chociaż może… – zaczął – Wydaje mi się, że kiedyś słyszałem jakąś legendę o tym, ale niestety nie mogę sobie jej teraz przypomnieć.

– Mmm… – zamyśliła się ruda przeżuwając ciągle ten sam kawałek mięsa. – Trudno – dodała po chwili choć widać było, że nadal nad czymś się zastanawia.

– Już bardzo późno – zaczął Philionel – Proponuje żebyśmy zakończyli już nasze miłe spotkanie. Na pewno jesteście bardzo zmęczeni. Służba wskaże wam wasze pokoje – dokończył wstając od stołu. – A ciebie Amelio poproszę byś poszła ze mną do głównego gabinetu. Jest kilka spraw, z którymi powinnaś się zapoznać – zwrócił się do córki, a ta tylko przytaknęła głową.

Wszyscy wstali od stołu i zaczęli rozchodzić się we wskazanych kierunkach. Philionel natomiast ruszył ciemnymi korytarzami zamku w stronę gabinetu, za nim powlokła się Amelia.

– Tato? – zaczęła niespodziewanie.

– Tak córeczko?

– Kocham cię – powiedziała po prostu i przytuliła się do jego ramienia.

– Ja ciebie też – uśmiechnął się. – Smutno tu było bez ciebie.

– Ja też tęskniłam, ale niestety jutro będziemy musieli zniknąć znowu na jakiś czas.

– Znowu wyruszacie w podróż, co?

– Szukamy tej księgi, o którą pytała cię panienka Lina…

– Szkoda, że nie pamiętam tamtej legendy – zamyślił się.

– To nic tato – pocieszyła go z uśmiechem. Miała wielką ochotę zdradzić mu jaka moc kryje się w księdze, ale obiecała przecież, że nie powie nikomu o tym, co ujawnił jej Kazuki. Być może niedługo będzie mogła ożywić mamę? Tata napewno byłby szczęśliwy.

– Nie martw się to zebranie nie potrwa długo – powiedział, gdy znaleźli się przed potężnymi drzwiami do gabinetu.

Zelgadis leżał na wygodnym łóżku, w pięknej komnacie, ale jakoś nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w cienie tańczące na ścianie i wsłuchiwał w odgłosy dochodzące zza okna. Obok jego komnaty była też sypialnia Liny, więc przez otwarte okno doskonale słyszał jej pochrapywanie i mamrotanie przez sen. Kiedy usłyszał teksty o jego własnej ‘niekompetencji’ postanowił wstać i uciszyć to wszystko. Podniósł się powoli z łóżka i postawił stopy na podłodze, która wydała ciche skrzypnięcie. Siedział tak przez chwilę przecierając oczy, po czym wstał i podszedł do okna. Czując chłodne powietrze na twarzy nagle zachciał przejść się po zamku. Odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł cicho na korytarz by zrealizować swój spontaniczny plan. Spacerował samotnie korytarzami pogrążonymi w półmroku. Nie wiedział jak poruszać się po zamku, aby nie zabłądzić więc starał się trzymać prostej trasy. Kiedy dotarł do końca wybranego przez siebie przejścia zobaczył po swojej prawej stronie wielką bibliotekę. Znudzony wszedł do środka. Gładził palcami skórzane oprawy woluminów, gdy po chwili do jego głowy wpadł kolejny pomysł. Czemu by tutaj nie poszukać czegoś o księdze?

Amelia szła pustym korytarzem w stronę swojego pokoju. Wszystko można było powiedzieć o zebraniu, z którego właśnie wracała, ale napewno nie to, że było krótkie! Obrady trwały dobre trzy godziny! Całe szczęście, że nie była osamotniona w swoich mękach. Towarzyszyć musiała jej cała rada. Ojciec ubzdurał sobie, że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki więc nakazał wszystkim tam być mimo późnej godziny! Staruszek już chyba zupełnie wariuje… Miały to być no