Slayers Fans

Odwiedź nas na http://slayers-fans-society.blogspot.co.uk/


#1 2014-06-06 20:31:02

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Teoria Chaosu

Na prośbę Rinsey zamieszczam swoje opowiadanie na forum. Wszystkich, którym będzie chciało się przeczytać i skomentować proszę o wyrozumiałość tym bardziej, że pierwsze rozdziały pisałam w roku 2008 i chociaż przechodziły reedycje nie mogłam zmienić ich całkowicie. Rozdziałów nie wrzucam zgodnie z kolejnością w jakiej występują na moim blogu, zdecydowałam o połączeniu co mniejszych fragmentów.


Rozdział 1 - Pomocna dłoń




To był piękny letni dzień. Słońce było wysoko na niebie i powoli chowało się już za czubkami drzew, ku zachodowi. Ptaki wzbijały się ku chmurom, przecinając skrzydłami nieskończoną przestrzeń nieba. Jednak piękno i spokój natury coś zakłócało…

– Gourry, spadaj to moja ryba! – wykrzykiwała Lina Inverse.

– Nic z tego! Tą ja złapałem więc należy do mnie! – odpowiedział z uśmiechem młodzieniec odpychając dziewczynę, która usilnie próbowała wyrwać z jego dłoni jedzenie.

– Ach, tak? Chyba zapominasz z kim masz do czynienia… – odgrażała się Lina i już po chwili w jej dłoni rozbłysło czerwone światło – Źródło wszelkiej mocy… lśniący, płonący, szkarłatny płomieniu… – szeptała ruda.

– Aaaa! Lina, daj spokój! – przerażony Gourry natychmiast zerwał się z miejsca i podbiegł do pobliskiego strumienia – Masz, masz! Więcej ryb! Wszystkie są twoje! – krzyczał przerażony i starał się wyłowić kolejne ryby z wody.

– Udziel się mym dłonią i bądź mi mocą…. – kontynuowała Lina – Fireball! – krzyknęła z błogim uśmiechem na twarzy – Dzięki Gourry. – dodała podchodząc do ‘zwęglonego’ blondyna i wyciągając z jego dłoni rybę – Widzisz Gourry… nawet się upiekła! – wyszczerzyła się upiornie.

– Och, zachowujecie się jak dzieci! Czy wy naprawdę nigdy nie dorośniecie? – podsumowała Amelia zmuszając się do żartobliwego tonu. Tak naprawdę wcale nie przeszkadzało jej zachowanie dwójki przyjaciół, kątem oka spoglądała na kogoś zupełnie innego…

Zelgadis siedział nad brzegiem strumienia i wpatrywał się we własne odbicie. Obraz zniekształcił się trochę przez ten cały połów ryb, a na wodzie utworzyły się kręgi. Amelia dobrze wiedziała o czym chimera… nie, nie chimera…o czym Zelgadis myśli. Wiedziała, że znowu są to myśli związane z powrotem do normalnego ciała i zdjęciem klątwy. Obsesyjne szukanie lekarstwa. Jednak nie mogła zrozumieć, po co? Przecież Zelgadisowi nie było potrzebne żadne lekarstwo. Tak bardzo chciałaby teraz podejść do niego i powiedzieć mu to, pocieszyć. Powiedzieć wszystko, co czuje, ale… nie może. Przecież dobrze wie, że jemu i tak nie zależy na jej zdaniu. Jedyne, co może teraz zrobić to być przy nim i towarzyszyć w tej żmudnej podróży po lek. Może wtedy, gdy przestanie się koncentrować tylko na swoim wyglądzie, to może…może ją zauważy?

– Zel! – zawołała rudowłosa – Zel! Chodź trzeba rozbijać obóz! Ściemnia się już!

Zelgadis odwrócił się. Amelia szybko wbiła wzrok w ziemię i zarumieniła się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że cały czas intensywnie wpatrywała się w niego. Miała nadzieję, że nie zauważył… On tylko przeszedł koło niej, zupełnie obojętnie. Z jednej strony cieszyła się, że nie zauważył tego jej wgapiania się i nie zrobił głupiej uwagi, ale z drugiej, nie widział jej przecież w ogóle. Odwróciła się i w milczeniu poszła za nim. Muszą rozbić obóz nim się ściemni.

Reszta wieczoru upłynęła spokojnie tzn. spokojnie jak na naszą czwórkę bohaterów przystało. Nie obeszło się bez kłótni między Liną i Gourry’m. Zelgadis natomiast, siedział jak zwykle spokojnie i cicho, widać było, że myślami jest gdzieś zupełnie daleko. Amelia od czasu do czasu spoglądała na niego, a przez resztę pilnowała Liny, by ta nie walnęła w biednego Gourry’ego jakimś zaklęciem i przy okazji nie spaliła połowy lasu. Wieczór jak każdy inny.

– Lina, opowiedz nam jakąś historię. – zaproponował Gourry, gdy ruda się już najadła i uspokoiła.

– Historię? No, Gourry, ale po co? W końcu i tak nie zrozumiesz. – odpowiedziała złośliwie  puszczając jednocześnie oko.

– Och, panno Lino, mogłaby pani okazywać więcej szacunku panu Gourry’emu… – ripostowała Amelia, ale na widok miny przyjaciółki szybko zamilkła.

– Ech, dobra, jak chcecie to wam opowiem. Może o hierarchii naszego świata? Myślę, że Gourry jak zwykle nie ma o niczym pojęcia, albo zapomniał – powiedziała uśmiechając się do siebie Lina – Hm… tylko od czego zacząć? – zastanawiała się chwilę – Dobrze już wiem! – zawołała entuzjastycznie – A więc… Na początku było tylko Morze Chaosu. Nikt nie wie dokładnie, czy nawet orientacyjnie kiedy i jak powstało. Jednak my już wiemy, że jest to istota – Pani Koszmarów. Z niej wyłoniły się cztery oddzielne filary. Jednym z nich jest właśnie nasz świat. Wiedzę na temat pozostałych mamy bardzo ograniczoną. Jednak wracając…. każdemu filarowi został przyporządkowany Boski Władca jak i Demoni Lord. By zachować równowagę. Władca miał chronić świat, a Lord oczywiście przejąć nad nim władzę. Poza tym tworzą oni swoich sługusów tzn. mazoku, demony… – ciche chrapnięcie przerwało monolog Liny – Gourry ty meduzi móżdżku jak mogłeś zasnąć podczas mojej wypowiedzi! – krzyknęła jednocześnie waląc go grubą gałęzią w głowę.

– Ale za co…? – zajęczał otwierając oczy.

– Idiota. – powiedziała pod nosem Lina – Dobra kochani, chyba czas iść spać. – dodała jak gdyby nigdy nic i zwróciła się w stronę swojego legowiska. Gourry też wstał i ruszył w swoją stronę, rozmasowując wielkiego guza na głowie.

Siedzieli długo w milczeniu, cisza między nimi stawała się coraz bardziej krępująca. Amelia wpatrywała się w ognisko z zaciętą miną. Języki ognia drażniły się nawzajem i wydawałoby się, że grają w jakąś dziwną, niezbadaną nikomu grę. Zelgadis natomiast, patrzył w ciemność między drzewami, jakby próbując wzrokiem przebić jej głębie.

– Nie musi pan… – odchrząknęła cicho dziewczyna. Zelgadis skierował na nią swój wzrok.

– Czego nie muszę? – Amelia zarumieniła się, cóż jednak czasem ją zauważał.

– Nie musi pan szukać lekarstwa… – jego usta skrzywiły się nieznacznie na tę odpowiedź.

– Nic nie rozumiesz. – uciął krótko.

Nie powiedział jej nic złego, nie obraził jej, ale jednak… Amelia czuła się jakby ktoś wbił jej sztylet w serce. Mogła przecież nic nie mówić i po prostu cieszyć się jego towarzystwem. Przełknęła głośno ślinę, a razem z nią gorycz jego wypowiedzianych słów.

– Pójdę poszukać więcej drewna do ogniska, bo ogień powoli dogasa. – powiedziała na głos, jednak chłopak zdawał się wcale jej nie słuchać.

Głupia! – myślała Amelia – Jak w ogóle mogłam kiedykolwiek pomyśleć, że ja i on…? Ph! Znamy się już trzy lata! A w ciągu tych trzech lat? Nic! Dlaczego ciągle się łudzę? Głupia, głupia, głupia! – szła tak nie patrząc nawet gdzie i w duchu przeklinając samą siebie, kiedy nagle usłyszała za sobą odgłos łamanych gałęzi. Ktoś lub coś zmierzało w jej stronę, a intuicja podpowiadała, że to nic dobrego. Z narastającym lękiem stwierdziła, że kroki stają się coraz głośniejsze. Zdawało się, że szaleńczy łomot jej serca odbijał się echem od pustej przestrzeni. Z całej siły zacisnęła pięści by powstrzymać ich drżenie, a ból brutalnie, ale skutecznie przywracał jej świadomość. Świadomość, która usilnie starała się ją opuścić. Na ułamek sekundy czas zwolnił, dłużył się w nieskończoność. Mogłaby przysiąc, że na karku poczuła lodowaty bezcielesny dotyk. Granice, które mogła znieść zostały właśnie przekroczone. Puściła się biegiem przez las.

– Pomocy! – krzyknęła ostatkiem, chwytając powietrze w płuca, które zdawało się je rozrywać.

Nie zważając na to w jakim kierunku biegnie, najszybciej jak potrafiła, przedzierała się przez leśne zarośla. Nie była teraz w stanie myśleć o rzucaniu zaklęć. Nie wiedziała skąd, ale podświadomie czuła, wiedziała, że nie miałby żadnych szans z siłą czającą się w leśnej ciemności… Nagle potknęła się o jeden z wystających korzeni i upadła. Kiedy podniosła wzrok z ziemi dostrzegła sylwetkę stojącą nad nią…

Długie, czarne włosy przeplatały się z ciemnością i ginęły w niej. Szata powiewająca na wietrze zakłócała niezmąconą ciszę lasu. Rubinowe oczy, czerwieńsze nawet niż u samej Liny Inverse wpatrywały się w Amelię. Zupełnie jak krew. Niby ciepłe, ale jednak zawierające w sobie jakąś grozę i chłód. Wysoka, szczupła postać, rozsiewająca wokół potężną aurę.

– Kh..kim jesteś? – wykrztusiła w końcu przerażona Amelia, przyglądając się nadal tajemniczej postaci.

– Jestem twoim zbawieniem. – odrzekł z uśmiechem na twarzy – Zwą mnie Kazuki.

– Kazuki? – Amelia nie zdążyła zapytać już o nic więcej, widziała jak w tym samym momencie mężczyzna nachylił się w jej kierunku. Poczuła lekkie dotknięcie po czym straciła przytomność.

***

Amelia czuła się okropnie. Przez chwilę miała nawet wrażenie, że boli ją więcej części ciała niż w ogóle posiadała. Spróbowała otworzyć oczy jednak zaraz tego pożałowała, światło było zbyt jasne. Co się z nią stało? Spróbowała się ruszyć, ale coś krępowało jej ruchy. Ktoś trzymał ją w ramionach, niósł. Kto? Ponownie spróbowała otworzyć oczy, tym razem wolniej. Po chwili oczy przyzwyczaiły się do światła rzuconego przez zaklęcie. Otworzyła je szerzej i spojrzała w kierunku trzymającej ją osoby. Od razu poznała tę osobę…

– Panie Zelgadis? – zapytała cicho. Zelgadis był naprawdę zdenerwowany i… przestraszony?

– Amelia! – wykrzyknął, a na jego twarzy dało się dostrzec zarys ulgi – Nawet nie wiesz jak się cieszę! – powiedział już spokojniej i mocniej przytulił ją do siebie.

Amelia była trochę zmieszana jego zachowaniem. Czy to naprawdę był jej Zelgadis? Ten Zelgadis, który nigdy nie okazywał względem niej żadnych uczuć? Ten, który nigdy nie widział w niej nic wyjątkowego? Nie przypominam sobie nawet by kiedykolwiek cieszył się na jej widok… Nie, to musi być jakiś sen – pomyślała zamykając oczy.

– Co się stało? – zapytała w końcu i zarumieniła się lekko czując silne ramiona wokół siebie.

– To ciebie chciałem o to zapytać. – odpowiedział ze zmartwioną miną – Powiedziałaś, że idziesz nazbierać drewna, ale długo nie wracałaś. Zacząłem się niepokoić o ciebie, a wtedy usłyszałem twój krzyk. Zerwałem się natychmiast i pobiegłem w jego kierunku. Wtedy zobaczyłem ciebie i tego faceta… – wskazał palcem na kogoś za sobą – który nachylał się nad tobą. Chciałbym wiedzieć, co się stało?

– Szanowny panie, nie sądzę aby księżniczka pamiętała, co się wydarzyło – Amelia spojrzała na niego i zbladła – kiedy ją znalazłem była zupełnie przerażona, mogła przeżyć szok – powiedział z ciepłym, zmartwionym uśmiechem czarnowłosy – Może ja wyjaśnię? – Zelgadis niepewnie przytaknął – Więc, tak jak mówiłem. Podróżuje tędy, miałem niedaleko swój obóz i nagle usłyszałem z lasu krzyk. Postanowiłem sprawdzić czy coś się nie stało. Chwilę później odnalazłem księżniczkę. Od razu ją poznałem, ponieważ kiedyś mieszkałem w jej mieście. Postanowiłem pomóc, ale gdy się do niej nachyliłem ona straciła przytomność. Resztę pan już zna…

– Amelio? – zapytał Zelgadis i oczekiwał na potwierdzenie słów nieznajomego.

– Jaa…nie pamiętam – powiedziała wreszcie ze skwaszoną miną.

Amelia naprawdę starała się sobie przypomnieć, ale… nie mogła. Pamiętała, że biegła przed siebie i bała się czegoś. Później wpadła na kogoś… tak to chyba nawet był ten mężczyzna. Zdaje się, że mówił coś o zbawieniu? I zaraz, zaraz, jak on miał na imię? Kazuri? Kamachi?

– Kazuki – Zelgadis spojrzał na niego pytająco – Mam na imię Kazuki – powiedział z uśmiechem – Zapomniałem się wcześniej przedstawić przez to całe zamieszanie.

Tak to był Kazuki! Ale ten mężczyzna wcale nie wyglądał groźnie, a przecież ona bała się czegoś w lesie. On, nawet wręcz przeciwnie, był taki urzekający… Nie mógłby zrobić jej nic złego, ale jednak wszystko ją bolało, dlaczego?

Po kilkuminutowej wędrówce dotarli do obozu. Lina i Gourry smacznie spali, niczego nieświadomi. Zelgadis położył Amelię na swojej pelerynie po czym obudził śpiącą dwójkę.

– Hej, hej Zel zwariowałeś! – wykrzykiwała wyrwana ze snu Lina – Jest środek nocy! Zabieraj te łapy chyba, że chcesz oberwać!

– Co jest? – ziewnął Gourry.

– Mamy gościa – odpowiedział Zelgadis, po czym wyjaśnił dwójce całą sytuacje swoim zwykłym, beznamiętnym tonem.

– To co z nim robimy? Coś mi się wydaje, że kręci – powiedziała Lina.

– Możliwe, ale nie mamy na to żadnego dowodu. Amelia nic nie pamięta, może faktycznie chciał jej tylko pomóc? Tylko dlaczego wygląda jak po ciężkiej bitwie? – zamyślił się Zelgadis.

– Zel nie ma co się martwić, przecież nie musimy zabierać go ze sobą w dalszą drogę – ruda uśmiechnęła się pocieszająco. Wiedziała, że Zel martwi się o Amelię mimo, że skrywał to przed wszystkimi.

– Myślę, że mogę wam pomóc – nagły głos przerwał rozmowę. To był Kazuki, a koło niego stał Gourry – ten miły młodzieniec wyjawił mi cel waszej podróży i myślę, że wiem jak wam pomóc…

Ogień w palenisku powoli przegrywał walkę z ciemnością. Jedynie światło zaklęcia wydobywało z mroku pięć postaci. Dwoje z nich wymieniało porozumiewawcze spojrzenia, zaś kolejna dwójka mierzyła się wzrokiem. Ich spojrzenia były tak intensywne iż zdawało się, że przenikają się wzajemnie. Zelgadis wpatrywał się w nieznajomego ze swoim zwykłym, spokojnym wyrazem twarzy, jednak tak naprawdę czuł się rozerwany wewnętrznie. To nie była łatwa decyzja. Nie, zwłaszcza nie dla niego. Czuł jak jego własne myśli i emocje rozsadzają go od środka. Z jednej strony ten nieznajomy proponuje mu to czego od zawsze pragnął, czego poszukiwał. W końcu mógłby być ponownie normalnym. Nie musiałby ukrywać twarzy za każdym razem kiedy wchodzą, do któregoś z miast. Nie musiałby wstydzić się swojego wyglądu i nienawidzić siebie. Czy wreszcie przestałby nienawidzić siebie? Czy to tak naprawdę chodziło tylko o wygląd? I czy było to tym, czego od zawsze poszukiwał? Amelia… nie może narażać Amelii na niebezpieczeństwo. Ten facet może być oszustem, może chcieć ją skrzywdzić! Może to przez niego była taka wyczerpana i osłabiona? Tylko, co mógł jej zrobić… Ale z drugiej strony… co jeśli to jednak nie jego sprawka? Co jeśli jest uczciwy i ma dobre zamiary? Nie może pozwolić, aby szansa jego życia przeszła mu koło nosa… Co miał zrobić? Dlaczego musiał wybierać? Przyjaciel czy wróg?

– Skąd mamy wiedzieć, że mówisz prawdę? – walkę Zelgadisa z samym sobą przerwał w końcu głos Liny.

– Nie musicie mi wierzyć. Chcę tylko pomóc, to wasza sprawa czy skorzystacie z mojej propozycji – no tak, miał racje…

– Hmm… – zamyśliła się ruda – Dobrze… – powiedziała po chwili – więc powiedz nam jak zamierzasz nam pomóc? Skąd znasz sposób na przywrócenie chimery do ludzkiego ciała?

– Słyszeliście kiedykolwiek o Świątyni Chaosu? – odpowiedział z dziwnym uśmiechem na twarzy.

– Świątynia Chaosu? – zamyślił się Gourry – A mają tam coś do jedzenia?

– Gourry, imbecylu! – Lina zdzieliła go po głowie.

– Ale Lina! Przecież ty też nie wiesz co to jest! – Gourry miał rację, Lina nie wiedziała.

– Co to za miejsce? – aferę przerwało pytanie Zelgadisa.

– Świątynia Chaosu to legendarne miejsce! Aż dziwne, że nigdy o nim nic nie słyszeliście. W tej świątyni znajduje się Księga Chaosu. Księga ta zawiera całą wiedzę Władcy Koszmarów. Została spisana zaraz po stworzeniu przez niego czterech filarów. A jak wiecie wiedza Władcy Koszmarów to wiedza nieskończona. Z pewnością rozwiązanie tego problemu i zdjęcie klątwy to drobnostka kiedy posiada się coś takiego – podsumował Kazuki.

– No tak! Oczywiście! – wykrzyknęła uradowana Lina – To skoro byłeś tak miły, by wyjawić nam tajemnice tego mistycznego miejsca to możemy teraz spokojnie udać się do niego. Udać się tam s a m i – mrugnęła porozumiewawczo do Zela. Już zaczęli zwijać swoje manatki by odejść w inną stronę kiedy nagły głos przerwał im pakowanie.

– A czy wiecie gdzie to jest? – zapytał z udawaną ciekawością Kazuki.

– Mmm… sam powiedziałeś, że to legendarne miejsce, więc napewno ktoś wie gdzie to jest – powiedział Gourry robiąc myślącą minę.

– Właśnie! Skoro nawet Gourry na to wpadł, to jest to bardzo oczywiste!

– Myślicie, że jeśli faktycznie tak łatwo byłoby się tam dostać to ta księga nadal by tam była? – szyderczy uśmiech wpełzł na twarz Kazuki’ego. To pytanie zgasiło wszystkich. Miał rację. Znowu.

– Wychodzi na to, że jednak jesteście na mnie skazani, jeśli chcecie się tam dostać.

– A ty skąd wiesz? – dociekał Zelgadis.

– Powiedzmy, że mam swoje źródła – odpowiedział z tajemniczą miną, tajemniczą i groźną…

Przyjaciel czy wróg? Zelgadis wciąż nie mógł się zdecydować.

– Nigdzie z tobą nie pójdziemy – ogłosił Zelgadis, po długiej chwili ciszy.

– Zel… – Lina spojrzała na niego współczująco, ale i z podziwem. Jak ciężka musiała być taka decyzja?

– Nie prawda – dobiegł głos z cienia – Pan Zelgadis nie wie, co mówi – powiedziała Amelia wchodząc w obręb rzuconego światła – Panie Kazuki… idziemy z tobą! – powiedziała uśmiechając się jednocześnie do Zelgadisa, który spojrzał na nią z wielkim zdziwieniem.

– Doskonale! W takim razie jutro z samego rana wyruszamy! – entuzjastycznie stwierdził Kazuki…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:20:20)

Offline

 

#2 2014-06-06 20:40:07

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 2 - Stare i nowe



Amelia długo nie mogła zasnąć. Wpatrywała się w słabo widoczny na tle mroku zarys sylwetki, jego sylwetki. Spał tak spokojnie. Cóż się dziwić, w końcu ma szansę na to czego najbardziej w świecie pragnął. Coś czego pragnął bardziej niż jej…
Ognisko już dawno wygasło, jedynie światło księżyca i gwiazd dawało odrobinę pocieszenia. Amelia oparła się plecami o pobliski głaz i przytuliła nogi do siebie. Czuła się tak bezpieczniej. Zabawne… Ona Amelia Will Tesla Saillune, obrończyni sprawiedliwości, sprzymierzeniec w walce z Władcą Piekieł, odważna i zdeterminowana… bała się ciemności! Bała się jak małe dziecko. Oczywiście nie mogła się do tego przyznać. Pan Zelgadis napewno pomyślałby o niej jak o dzieciaku, a panna Lina w życiu by jej nie dała spokoju. Ale teraz Amelia bała się nie tylko ciemności, bała się wyprawy, która właściwie już się rozpoczęła. Zerknęła na Kazuki’ego… Dobrze wie, że tam w lesie nie przewidziało jej się i coś się wydarzyło. Ale zrobi to, zrobi to dla niego, wszystko zrobi dla niego…

– Lina! Amelio, pomóż nam! – Amelia powoli otworzyła oczy, była sama w ich obozowisku…

– Amelio! Nieee! – czyjś krzyk rozdarł ciemność.

– Panie Zelgadis?! – księżniczka zerwała się natychmiast z miejsca. Nadal było ciemno, musiała przysnąć na chwilę w czasie swoich rozmyślań – Gdzie jesteście?!

Bez zastanowienia puściła się biegiem przez las w stronę krzyków i odgłosów walki. Jej mięśnie napięły się do granic możliwości, biegła coraz szybciej gotowa do walki, do obrony. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że z każdym jej krokiem las oraz wszystko wokół, coraz bardziej i bardziej pochłaniało się w mroku. Nie zatrzymała się jednak i po chwili wbiegła w czarną otchłań. Przerażona zamknęła oczy, a gdy ponownie je otworzyła zobaczyła u swoich stóp miasto. Albo coś, co kiedyś mogło nim być. Pod krwistą kopułą nieba wznosiły się krzywe wieże i domy. Rdza pochłonęła łańcuchy, wijące się niczym węże po całym mieście. Miasto zawieszone było nad ciemnością. Krzyki dochodziły z centrum. Zbiegła ze wzniesienia i popędziła w tamtym kierunku. Kiedy się odwróciła i spojrzała w stronę, z której przybiegła zobaczyła tam już tylko mrok.

– Amelio! Chodź tutaj!

– Panie Gourry? Panno Lino? – zawołała najodważniej jak tylko potrafiła, jednak w jej głosie zabrzmiała tylko rozpacz.

Kiedy znalazła się na głównym rynku, skąd dochodziły krzyki, nagle wszystko wokół niej zawirowało… Pod stopami poczuła zimny metal. Spojrzała w dół i zobaczyła, że stoi na potężnym łańcuchu zawieszonym nad otchłanią. Próbowała rzucić jakiś czar jednak czuła się zupełnie pozbawiona mocy.

– Amelia? – spojrzała w stronę Zelgadisa, łańcuch niebezpiecznie zachwiał się nad przepaścią.

– Zel… – nie zdążyła dokończyć, zobaczyła jak chłopak osuwa się z łańcucha i spada w ciemność. Jego oczy stały się puste, pozbawione życia…

Bezlitosny śmiech rozdarł jej serce… Był tam ktoś jeszcze? Nie zastanawiając się nad tym dłużej Amelia rzuciła się w nieskończoną otchłań za Zelgadisem, za ukochanym? Ciemność pokryła wszystko…

Woda? Księżniczka otworzyła oczy. Była gdzieś pod wodą! Jasna cholera! Spojrzała w górę i zobaczyła nad sobą światło gwiazd zatrzymujące się na gładkiej tafli wody. Czuła, że brakuje jej powietrza w płucach. Spróbowała wypłynąć jednak poczuła, że coś krępuje jej ruchy. Nogi zaplątały się jakieś podwodne trawy.

– Już po mnie… – pomyślała Amelia – pan Zelgadis nigdy się nie dowie, co do niego czułam, panna Lina i pan Gourry, nigdy już ich nie zobaczę! Ale…jak to? Zostało tylko kilka chwil by żyć, by istnieć, by kochać. Nie ma już nic więcej, nigdy, nic! W imię sprawiedliwości nie!

Amelia zobaczyła przed sobą obrazy. Wirowały wokół niej niczym puzzle. Puzzle jej życia, tylko kto poskłada je ponownie? Miała z siedem lat i bawiła się z ojcem w ich zamku. Mama leżąca w kałuży krwi. Zelgadis uśmiechający się do niej…
Nagle poczuła na swoim ramieniu dotyk. Wszystko to trwało ułamki sekund. Zelgadis podpłynął do niej i złapał za ramiona. Czuła, że w jej płucach nie zostało już ani trochę powietrza…

– To miłe zobaczyć cię przed śmiercią… – pomyślała i powoli zamknęła oczy zachowując ten obraz na wieczność…

***

Zelgadis leżał na twardej ziemi. Nie mógł spać. Wiedział, że Amelia też nie śpi, ale jakoś nie miał odwagi spojrzeć jej w twarz. Dlaczego ta dziewczyna poświęca się aż tak dla niego? Czy może… Nie, nie to nie możliwe! – powiedział sobie w duchu i uciął te rozmyślania zamykając ponownie oczy.

– Panie Zelgadis? – dobiegł go głos zza pleców. Czy powinien się odezwać? Tylko, co powiedzieć?

– Tak Amelio? – zapytał z wymuszoną ciekawością, wcale nie miał ochoty rozmawiać.

– Gdzie jesteście?! – teraz to był krzyk pełen strachu.

Zelgadis odwrócił się natychmiast zbity z tropu. Zobaczył, że Amelia zerwała się z miejsca, w którym wcześniej siedziała i ruszyła biegiem w las. Nie zastanawiał się nawet przez chwilę, pobiegł za nią.

– Amelio! Chodź tutaj! – zawołał za nią zdesperowany.

– Panie Gourry? Panno Lino? – krzyknęła dziewczyna po czym przyspieszyła biegu (o ile to w ogóle było możliwe) tak, że chimera straciła ją z oczu.

Chłopak szukał jej zagubiony w lesie. Musi ją odnaleźć. Co się dzieje? Po paru chwilach dotarł nad pobliskie jezioro. Zobaczył przed sobą Amelię stojącą na grubej gałęzi drzewa tuż nad głęboką wodą. Przez chwilę nawet poczuł ulgę, że ją odnalazł.

– Zel… – usłyszał swoje imię po czym, po sześciu uderzeniach serca zobaczył Amelię wpadającą w głęboką toń jeziora. Ulgę zastąpiło przerażenie.

Zelgadis rzucił się za dziewczyną. Płynął coraz niżej i niżej, aż w końcu zobaczył ją na dnie jeziora. Szarpała się splątana w wodorosty. Wszystko to zdawało się trwać zaledwie ułamki sekund. Złapał ją za ramiona i spojrzał w jej oczy. Nie zobaczył w nich zwykłego błysku, widział tylko ulatujące z nich, z każdą chwilą życie…

– Nie możesz teraz mnie opuścić! – wykrzyknął w myślach.

Amelia… czy ona ucieszyła się na jego widok, czy tylko mu się tak wydawało? Tlen! Cholera! Wyplątanie jej z tego zielska zajmie parę chwil, a on nie miał ani chwili więcej! Ona musi żyć… – pomyślał po czym nachylił swoją twarz w jej kierunku. Jego usta dotknęły jej ust… Jej delikatnych ust. Po czym wpuścił do jej ciała swój ciepły oddech…

Nie, to nie był pocałunek. To było tylko przekazanie oddechu. Nadanie tchnienia w ciało, z którego ulatywało życie…

Zelgadis był wściekły. Dlaczego ta głupia dziewucha znowu pakuje się w kłopoty?! I dlaczego to on znowu musi robić za jej 'ochroniarza'? Jest na wyższym poziomie w hierarchii cywilizacyjnej niż Gourry – ochroniarz Liny, więc dlaczego?! Z pewnością więcej nie da się w to wrobić, o nie… Niech Gourry zatrudni się na dwa etaty i zajmie się też Amelią – pomyślał ironicznie.

Kiedy udało im się wydostać z wody, a właściwie jemu, bo Amelia była nieprzytomna, czuł się kompletnie wyczerpany. Położył jej zmarznięte ciało na trawie, po czym sam usiadł koło niej. Martwił się o dziewczynę, ale jak na jeden wieczór to było tego wszystkiego serdecznie za dużo. Najpierw ta przygoda z Kazuki'm, a teraz to. Poza tym miał nadzieję, że Amelia nie będzie pamiętać tego co wydarzyło się pod wodą. Nie chciał aby go źle zrozumiała… Bo przecież on nie zamierzał…

– Zimno… – cichy szept skierował jego myśli na nowy tor.

– Co się stało? – zapytał swoim zimnym tonem, pozbywając się z niego resztek współczucia, a Amelia miała wrażenie, że zrobiło się jeszcze zimniej.

– Ja… usłyszałam wasze krzyki… z lasu i… i pobiegłam tam… ja… nie wiem, później wszystko zniknęło, a po chwili zobaczyłam jakieś miasto zawieszone na ogromnych łańcuchach. Wołał mnie pan… widziałam jak pan spada… spada w wielką ciemność… – zabrzmiała chaotyczna odpowiedź, a w oczach dziewczyny zalśniły łzy – Ja też spadłam… – kontynuowała. Ta wersja i tak była lepsza niż „skoczyłam za tobą” – kiedy otworzyłam oczy byłam uwięziona na dnie jeziora. Myślałam, że już po mnie – dodała nieco ciszej, a wcześniej zebrane przy powiece łzy spłynęły po policzkach – Wtedy zjawiłeś… zjawił się pan… – Zelgadis nerwowo wyczekiwał na dalszy ciąg opowieści – Więcej nie pamiętam, przepraszam – dokończyła, a chłopak odetchnął z ulgą. Niech teraz to pozostanie jego tajemnicą. Dlaczego? Tego sam nie wiedział.

Zapanowała długa, niezręczna cisza przerywana tylko łkaniem Amelii. Oboje czuli się zagubieni w ostatnich wydarzeniach. Winni? Amelia z pewnością tak.

– Przestań ryczeć – szorstka uwaga Zelgadisa przerwała ciszę – Jak zwykle zachowujesz się jak dzieciak…

– Przepraszam – odpowiedziała ocierając łzy i starając się zapanować nad sobą.

– Zapomnij. Miałaś poprostu zły sen i musiałaś lunatykować – powiedział wstając – Chodź. Nie mam zamiaru marznąć nad tym brzegiem do rana – ruszył w stronę obozowiska – A i lepiej nie wspominaj o tym całym zajściu reszcie. Nie mam zamiaru im się tłumaczyć – Amelia przytaknęła tylko i ruszyła za swoim 'wybawcą'.

Rankiem trójka zupełnie nieświadomych ludzi obudziła się z głębokich snów. Naszej dwójce bohaterów oczywiście też nie dano pospać dłużej, ale w tym wypadku nie powiem żeby mieli głębokie sny.

– Co na śniadanie? – radośnie rozpoczęła dzień Lina, a na potwierdzenie jej słów w brzuchu Gourry’ego dało się usłyszeć głośny bulgot.

Trochę czasu zajęło uzbieranie wystarczającej ilości jedzenia, aby Lina w ogóle uznała to za śniadanie. Udało im się wyłowić kilkadziesiąt ryb, a Gourry nawet jakimś cudem złapał zająca, który teraz piekł się nad ogniskiem.

– Panno Lino nie sądziłem, że taka mała osoba jak pani może pomieścić w sobie aż tyle jedzenia! – stwierdził Kazuki widząc rudą pochłaniającą niewyobrażalne ilości ryb.

– Mała?! Masz coś do mnie? Że to niby jakaś aluzja do moich pięknych piersi, aaa?!

– Ależ skądże! – odpowiedział szybko siląc się na uśmiech.

– W jakim kierunku musimy się udać, aby dojść do Świątyni Chaosu? – zapytał spokojnie Zelgadis tym samym przerywając dalszą kłótnie.

– Zel, czy ty zawsze musisz zadawać takie pytania w takich momentach? – odpowiedziała pytaniem Lina, która właśnie zamierzała zdzielić Kazuki’ego rybą za tak wielką zniewagę.

– Wybacz – odpowiedział uśmiechając się ironicznie – No więc, Kazuki?

– Tu będzie dobra wiadomość dla księżniczki Amelii, ponieważ musimy przejść przez Saillune.

– Przez Saillune? To będzie świetna okazja do odwiedzenia twojego ojca, prawda Amelio? – zauważył z radością Gourry.

– Może… – odparła smętne, a taka odpowiedź wprawiła wszystkich w ogromny szok.

– Hej, Amelio co jest? – zapytała ruda, ale Amelia już nic więcej nie powiedziała…

Amelia czuła się winna. Okropnie winna wydarzeń z zeszłej nocy. Widziała złość Zelgadisa i czuła, że ten nigdy jej nie zaakceptuje. Ale wtedy, gdy trzymał ją w ramionach… wtedy przez chwilę miała nadzieję, że się myliła. Chciała odpokutować za wszystkie soje błędy i złe zachowania, i w ten sposób zyskać znów jego sympatie. Chciała ponieść karę za wszystkie swoje błędy. Czy ktokolwiek dowie się o jej błędach? Czuła, że jej własne myśli są jej obce. Może to było częścią kary? Stare i nowe. Czy wciąż była tą starą Amelią?

Po trzecim ‘drugim śniadaniu’ w końcu udało się wyruszyć w drogę. Lina dyskutowała o czymś zaciekle z blondynem, Zelgadis odpłynął gdzieś myślami, a Amelia szła cicho ze spuszczoną głową. Tylko Kazuki przyglądał jej się uważnie.

– Dlaczego się smucisz? – zapytał czarnowłosy.

– Dlaczego myślisz, że jest mi smutno? – odpowiedziała sarkastycznie.

– Widzę, a wiedz, że wiele tracisz na tym. Wyglądasz księżniczko o wiele piękniej, gdy się uśmiechasz – powiedział wręczając jej pięknego kwiata.

– Dziękuję – odpowiedziała lekko zszokowana jego zachowaniem, a na jej twarz wkradł się szkarłatny rumieniec, mimowolnie się uśmiechnęła.

Lina i Gourry niczego nie zauważyli, a Zelgadis? Pewnie i tak by się nie przyznał. Nawet przed samym sobą. Fakt, że przyglądał się całej sytuacji kątem oka, pewnie wytłumaczył by sobie jako początki zeza.

Podróż do Saillune przebiegła spokojnie. Powiedziałabym nawet, że nudno? Kilka razy napotkali na bandę leśnych rozbójników, których Lina szybko wysłała na tamten świat za pomocą Kuli Smoka. Gourry opracował nową technikę ‘czuwającego wojownika’, która polegała na spaniu w każdej możliwej sytuacji. Nie wiadomo jak mu się to udało, ale w czasie drogi, idąc też potrafił zasnąć! Do Saillune zostało jeszcze trzy dni marszu i wydawać by się mogło, że upłyną one równie spokojnie, jak pozostałe gdyby nie…

– Lina? – zagadnął pewnego popołudnia Zelgadis.

– Wiem, też to czuję. Ktoś nas śledzi… – odpowiedziała oglądając się nerwowo za siebie.

– Próbowałem ich jakoś zlokalizować, ale nie udało mi się, a sami też chyba nie mają zamiaru się ujawniać.

– Skoro potrzebują specjalnego zaproszenia to dajmy im takie – błysk kontrolowanego szaleństwa przebiegł przez oczy Liny…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-09-10 20:21:00)

Offline

 

#3 2014-06-06 21:37:03

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 3 - Klucz do koszmaru



Wiatr swoimi silnymi podmuchami szarpał peleryny podróżnych. Ruda rozejrzała się uważnie wokół i zaczęła mamrotać coś pod nosem. Zanim Zelgadis zdążył zorientować się dobrze w sytuacji już zobaczył ognistą kulę mknącą w kierunku zarośli.

– Co tak stoisz Zel?! Zdaje się, że go trafiłam! – wykrzyknęła Lina biegnąc w stronę czegoś, co kiedyś z pewnością było częścią lasu.

Gdy dotarli na miejsce całej piątce ukazał się widok iście przyprawiający o zawał serca. Oparty o pień drzewa chłopak właśnie rozcierał sobie wielkiego guza na głowie. Uśmiechnął się drwiąco, gdy zobaczył ogłupiałe miny zebranych.

– Xellos?! – wykrzyknęła Lina tak głośno, że prawie ogłuszyła pozostałych.

– Aaa witaj Lina.

– Czy ja mam ci przypomnieć czym grozi denerwowanie Liny Inverse?! – wrzasnęła wyszczerzając przy tym zęby jak wygłodniała wilczyca – Co ty cholera tu robisz i dlaczego nas śledzisz? I dla twojego dobra radzę ci, aby to wyjaśnienie było przekonujące! – dodała, chwytając go jednocześnie za ubranie.

– Przykro mi Lina… – zaczął Xell badając wzrokiem wszystkich zebranych. Zatrzymał spojrzenie na Kazuki’m i uśmiechnął się szyderczo – Ale to tajemnica – dokończył ponownie kierując wzrok na wściekłą dziewczynę i już po chwili nie było po nim śladu.

– Xellos ty nędzna gadzino! Wracaj tu! – odgrażała się Lina wymachując pięścią w powietrzu.

– Eee Lina? – zagadnął nieśmiało Gourry.

– Czego?! – odwarknęła dziewczyna, albo raczej wściekła bestia.

– Kto to w sumie był?

To prymitywne pytanie oczywiście pozostało bez odpowiedzi powodując u zebranych jedynie głośne weschnienie irytacji i zmęczena, a słysząc coś takiego Lina nie mogła nie zacząć wyładowywać swojej złości na biednym blondynie. Ten o dziwo znosił to spokojnie, albo przynajmniej na tyle spokojnie na ile jest to możliwe, gdy ktoś okłada cię pięściami po głowie.

Był późny wieczór. Niebo zalało się granatowymi chmurami i chyba zanosiło się na deszcz. Od czasu spotkania Xellos’a podróż mijała im spokojnie. Żadne z nich więcej nie zauważyło obecności kapłana. Oczywiście próbowali dotrzeć do powodu jego „wizyty”, ale co było poradzić na nietrafne przypuszczenia? Xell zawsze był dziwny i tajemniczy. Najdziwniejsze jednak wydawało się to, że od tamtego incydentu Kazuki przestał się zachowywać w swój zwykły przesadnie-miły sposób. Teraz raczej wcale nie zabierał głosu. Amelia zauważyła to od razu i najpierw nawet próbowała wciągnąć go do rozmowy, jednak jego niechęć szybko i ją zniechęciła.

Według obliczeń Zelgadisa do Saillune powinni dotrzeć jutro koło południa. Teraz jednak wszyscy zajęli się rozbijaniem obozowiska na nocleg.

– Pójdę po drewno – powiedziała Amelia chcąc wykonać czynność, którą zawsze jej przydzielano.

– Dobra, dobra tylko się pospiesz!

Odwróciła się już w stronę pobliskich chaszczy, gdy nagle ktoś złapał ją za ramię.

– Ani się waż – szepnął jej wprost do ucha. – Lepiej tu zostań, bo nie chcę żebyś znowu przyprowadziła do nas jakiegoś dziwaka – odsunął się i uśmiechnął do zawstydzonej dziewczyny. To on się czasem uśmiecha?

– Panie Zelgadis to wcale nie jest zabawne! – oburzyła się.

– Jasne, ale pozwól, że to ja pójdę nazbierać drewna – głupawy uśmiech nadal nie zniknął z jego twarzy, a Amelia nie mogąc się powstrzymać też go odwzajemniła.

W końcu jakoś udało się wszystko zorganizować. Ogień wesoło trzaskał w ognisku, a woń pieczonego jedzenia unosiła się w powietrzu. Wszyscy czuli się ogromnie zmęczeni po tak długiej podróży bez postoju w jakimś porządnym miejscu. Zasiedli tylko do kolacji (która i tak wymagała sporego wysiłku w przypadku Liny i Gourry’ego, którzy bili się o każdy kawałek jedzenia) i rozeszli się spać.

Amelia siedziała oparta o pień starego drzewa. Chłodne powietrze muskało jej twarz, a ona sama pogrążyła się w myślach. Nie trwało to jednak długo, ponieważ po chwili poczuła na sobie czyiś wzrok. Gdy otworzyła oczy zobaczyła przed sobą przykucniętego Kazuki’ego, który uśmiechnął się do niej i usiadł obok.

– O czym myślisz księżniczko? – zapytał cicho.

– Jaa… o niczym konkretnym – jego rubinowe oczy zdawały się rozpalać ją od wewnątrz z każdym spojrzeniem.

– Wyglądasz na przygnębioną, nie cieszysz się z wizyty w rodzinnym mieście?

– Cieszę się, oczywiście, że się cieszę tylko że… – dlaczego on musi siedzieć tak blisko niej, że nie może się skupić na własnych słowach?

– Że…?

– Myślałam o tej księdze, którą chcesz nam pokazać. Dlaczego w sumie nam pomagasz?

– Bystra jesteś. Nikt o to wcześniej nie zapytał. Widocznie twoi przyjaciele byli zbyt zajęci wizjami przejęcia księgi dla własnych celów. Ale wracając… pomagam tobie, nie im.

– Mnie?

– Tak. Miałem dług u twojej matki.

– U mojej matki?! Znałeś ją?

– Można tak powiedzieć – odpowiedział tajemniczo.

– Co to był za dług?

– Hm, nie powiem ci! – odpowiedział uśmiechając się i przymrużył lekko oczy – Mam lepszy pomysł, zdradzić ci pewną tajemnicę?

– Tajemnicę? – zapytała z ciekawością Amelia.

– Tylko nie możesz tego przekazać swoim towarzyszom, dobrze?

– Skoro o to prosisz…

– Dzięki Księdze Chaosu można ożywić umarłych.

– Przecież to jest niemożliwe!

– No, nie jest, chyba, że się posiada taką księgę. Może więc za kilka dni sama będziesz miała okazje zapytać się matki o ten dług i o wszystko inne?

– Ożywić umarłych… – nagle natłok myśli uderzył w głowę Amelii.

– To ja już lepiej pójdę – powiedział Kazuki wstając z uśmiechem i wyraźnym przekonaniem, że to co powiedział przed chwilą było czymś zupełnie normalnym. – Wolę być wypoczęty przed dalszą drogą.

Wprost nie mogła uwierzyć w to co właśnie usłyszała! Czy to oznacza drugą szanse dla niej i mamy? To niemożliwe! Ale jednak… to się działo. Więc ta księga może odmienić jej całe życie… Będą mogli znów stworzyć rodzinę? I co powiedziałby tato?

Nagły błysk przerwał rozmyślania, a zaraz za nim przez zachmurzone niebo przetoczył się potężny grzmot. Pierwsze krople deszczu spadły na ziemię, a wraz z nimi w Amelię uderzyła przeszłość. Bolesne wspomnienia i więzy, które ograniczały ją. Czy nadszedł w końcu czas by je zerwać, znowu się uwolnić? To było tak dawno, ale obraz matki leżącej w kałuży krwi ze sztyletem w piersi nadal był świeży w jej pamięci. Pamiętała doskonale widok, którego musiała być świadkiem po wkroczeniu do jej pokoju. Pamiętała swoją bezradność. Wtedy jej starsza siostra, Gracja odeszła od niej. Wtedy pierwszy raz była samotna…

Deszcz wzmógł na silę, ale Amelia nie była już całkiem pewna czy to tylko krople wody spływają po jej twarzy. Po chwili z ogniska, które do tej pory dawało odrobinę światła nie zostało już nic. Lina wymamrotała przez sen jakieś zaklęcie tarczy, które ochroniło śpiących przed deszczem. Amelia jednak została tam gdzie była. Nie obchodziło ją czy zmoknie. Teraz mało ją cokolwiek obchodziło. Czy naprawdę jeszcze istniała dla nich szansa po tylu straconych latach? Dziewczyna przymknęła oczy i nie myśląc już więcej o niczym wsłuchała się w padający deszcz. Jego delikatne pieśni koiły jej zmęczony umysł. Czarne kosmyki włosów przyległy do twarzy zasłaniając widoczność. Trwała tak jak w transie przez długie minuty.

Cichy szelest czyjegoś płaszcza zakłócił na moment muzykę deszczu. Ktoś przysiadł ponownie koło Amelii.

– Czego jeszcze chcesz Kazuki? Masz kolejną nowinę, która w cudowny sposób odmieni moje życie? – powiedziała sarkastycznie Amelia zirytowana tym, że chłopak przeszkodził jej w nasłuchiwaniu.

– Wiesz Ame, myślałem, że pamiętasz moje imię – ten głos?

Amelia otworzyła oczy jednak włosy opadające na oczy i panująca ciemność uniemożliwiły jej spojrzenie na rozmówce. Po chwili czyjaś dłoń dotknęła jej czoła i odgarnęła włosy na bok.

– Panie Zelgadis… – zaczęła.

– Amelio kiedy ty wreszcie skończysz z tym „panem”? Męczy mnie to już trochę, wiesz? – przerwał jej chłopak i swoją rękę położył na jej ramionach.

– Panie Zelgadis co, pan robi?!

– Po pierwsze nie pan, po drugie, przecież ktoś musi cię pilnować – odpowiedział spokojnie i nakrył ich oboje swoim płaszczem.

– Pilnować?! – obruszyła się dziewczyna.

– Jestem dziś zbyt zmęczony by ganiać cię po lesie w środku nocy, więc wolę zapobiec sytuacji od razu – uśmiechnął się do Amelii.

– Ale ja…

– Daj spokój. Poza tym wiem, że boisz się ciemności.

– Wiesz? – to był mały szok. Przecież nie mówiła o tym nikomu to skąd on mógł to wiedzieć?

– Wiem, ale nie bój się nie powiem Linie – powiedział żartobliwie.

– Zmokniesz… – powiedziała po prostu Amelia, ale trochę dziwnie się czuła w tej całej sytuacji, no i dlaczego nagle miała przestać mówić Zelgadisowi na pan?

– Ty też – zabrzmiała zdawkowana odpowiedź – Czemu myślałaś, że to Kazuki? Wolałabyś jego? – to było trochę dziwne pytanie.

– Yyy nie… Po prostu wcześniej rozmawiał ze mną o… o mojej matce – to nie było do końca kłamstwo.

– O matce?

– Tak, ale nie pytaj mnie proszę o to.

– Dobrze – powiedział po chwili namysłu – Ale czy twoja matka nie została zamordowana kilka lat temu?

– Ona… – nagle głos Amelii załamał się.

Jak on mógł tak spokojnie o to pytać? Czy jest aż tak nieczuły?

– Wybacz – usłyszała po chwili cichy szept Zelgadisa, który najwyraźniej zrozumiał swój błąd.

– Mogę cię o coś zapytać? – powiedziała szybko chcąc zmienić temat.

– Pytaj jeśli musisz.

– Co z twoją rodziną? Nigdy o nich nie wspominałeś…

– Nie żyją… – padło po prostu.

– Przepraszam… – odparła zawstydzona.

– Przecież to nie twoja wina. Poza tym nawet ich nie pamiętam zbyt dobrze…

– Zazdroszczę ci…

– Dlaczego?

– To lepsze kiedy nie pamięta się nic, niż kiedy ma się przed oczyma obraz własnej zamordowanej matki…

– Czy to zbyt wygórowana cena dla ciebie za te wszystkie pozostałe, piękne wspomnienia?

– …

– Moi rodzice zmarli kiedy miałem pięć lat. Miałem trafić do sierocińca, ale wtedy przyszedł po mnie mój pradziad, Rezo. Byłem słaby i bezradny. To on zajmował się mną i wydawało mi się, że pragnął mojego dobra. Całe dzieciństwo spędziłem na ćwiczeniach i szukaniu mocy. Kiedy miałem piętnaście lat, Rezo złożył mi propozycje, zaoferował mi moc. Byłem takim głupcem, że nawet nie zastanawiałem się nad konsekwencjami tego. Właśnie tamtego dnia zamienił mnie w to czym jestem teraz, a resztę swojego życia pewnie spędzę na szukaniu lekarstwa. Więc uwierz mi ja nie mam pięknych wspomnień. Całe życie byłem sam.

– Ale teraz nie jesteś sam… – zaczęła nieśmiało Amelia, a Zel spojrzał na nią zdziwiony.

– Chyba nie mam odwagi się sprzeciwiać – uśmiechnął się lekko.

Patrzyli tak na siebie jeszcze przez dłuższą chwilę. Dwie pary niebieskich oczu. Deszcz nadal sączył się z nieba, ale teraz im to nie przeszkadzało. Amelia nawet nie wie kiedy oparła głowę o ramię chłopaka i zapadła w spokojny, głęboki sen… A na jej twarzy błąkał się delikatny, ledwo dostrzegalny uśmiech…

Był wczesny poranek, a dzień już zapowiadał się dużo lepiej niż poprzedni. Ciemne chmury zniknęły z nieba by ustąpić miejsca ciepłym promieniom słońca. Świat ponownie budził się do życia po deszczowej nocy. Miejscowe ptaki rozpoczęły już swój codzienny rytuał i swoimi śpiewami radośnie witały nowy dzień.

Zelgadis powoli wracał do rzeczywistości. Zajęło trochę czasu zanim całkowicie odpędził od siebie wszystkie marzenia senne, w których znów mógł wyglądać normalnie. Kiedy w końcu się to udało i chłopak się przebudził, postanowił mimo to nie otwierać oczu. Chciał jeszcze przez chwilę zatrzymać panujący wokół spokój. Dobrze wiedział co zastaną kiedy dotrą do Saillune. Będzie na nich czekał szalony ojciec Amelii, a wraz z nim mnóstwo zamieszania. Służba biegająca w tę i we wtę, a wszystko po to, aby jak najlepiej ugościć przybyszy. A i przybysze nie byle jacy. W końcu powraca księżniczka Saillune, co jak przypuszczał Zelgadis, niestety spowoduje jeszcze więcej zamętu. Chłopak czuł w głębi siebie, że jakoś nie pasowałby do takiego życia. W sumie to dziwił się, że Amelia tam wytrzymuje. A mając takiego ojca to musiało być już w ogóle utrudnione. Facet ma chyba jeszcze większego bzika na punkcie szerzenia sprawiedliwości niż sama Amelia i kocha nad życie swoją córkę…
Ta ostatnia uwaga skierowała myśli Zelgadisa na nowy tor. Może życie księżniczki nie było aż tak straszne jak myślał? Miała kogoś kto ją kochał. A on? On był sam…

– Ach zobacz Gourry! Czy oni nie wyglądają słodko? – zabrzmiał nagle głos Liny.

Zelgadis szybko otworzył oczy chcąc dowiedzieć się o czym mówi ruda. Wtedy zobaczył przed sobą siedzącą Linę i Gourry’ego, którzy (ku jego zdziwieniu) wpatrywali się właśnie w niego! W niego i… Amelię?! Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że nadal przytulał do siebie śpiącą dziewczynę, która aktualnie wtulona była w jego ramię.

– Uroczo! – odpowiedział jej Gourry, wpatrując się w tamtym kierunku maślanym wzrokiem i podpierając głowę na rękach.

– I kto by pomyślał, że nasz wredny Zel jest w stanie wykazać się odrobiną ludzkich uczuć? Przez jakiś czas nawet się bałam, że ten demon, z którym cię zmieszano przejął jednak tą większą połówkę – stwierdziła Lina uśmiechając się cynicznie.

Tymczasem Zelgadis odsunął się od śpiącej Amelii tak szybko, że ta zsunęła się uderzając głową o ziemię. Zrezygnowana otworzyła oczy i dotknęła zbolałego miejsca. Po krótkich oględzinach wykryła między włosami wielkiego guza, który za nic nie chciał się zmniejszyć.

– Cooo znoowuu? – jęknęła przeciągle patrząc na pozostałych.

– Ech Zel, ty jak zwykle musisz wszystko zepsuć! – obruszyła się Lina wstając z ziemi.

– I to mówisz panna siejąca wokół siebie totalne zniszczenie… – chłopak odburknął jej pod nosem otrzepując swój płaszcz.

– Mówiłeś coś?!

– A co walniesz we mnie jakimś ze swoich zaklęć? – ironiczny uśmieszek pojawił się na jego twarzy.

– Już po tobie! – zagroziła Lina szykując się do jednego ze swoich najlepszych zaklęć. Całe szczęście, że w tym momencie oprzytomniała Amelia, która zdążyła powstrzymać rudą w pół ruchu.

– Amelio zostaw mnie! On musi pożałować swojej bezczelności! Może wtedy nauczy się jak powinno zwracać się do damy!

Cała ta szamotanina pewnie trwała by jeszcze jakiś czas, gdyby nie głośne westchnienie Gourry’ego, które zwróciło uwagę wszystkich. Blondyn siedział na ziemi i nadal wpatrywał się w miejsce, w którym wcześniej spali Zel i Amelia.

– Yyy, Gourry? Gourry, co ty właściwie robisz? – zapytała Lina wyrywając się z uścisku Amelii.

– No, przecież sama mówiłaś, że wyglądają słodko? – odpowiedział chłopak po czym wykonał kolejne demonstracyjne westchnienie mające wyrazić jego podziw.

– No tak, ale… – spojrzała na Amelia i Zelgadisa – Gourry, ale o kim ty mówisz?

– Lina masz gorszą pamięć ode mnie! Mówię przecież o tych dwóch ślimakach, które oglądaliśmy przed chwilą!

– Co?! – wrzasnęła ruda.

Ślimaki chyba jako jedyne potrafiły przestraszyć potężną Linę Inverse. Przestraszyć? Nie, to mało powiedziane one ją przerażały! I faktycznie na starym pniu drzewa siedziały dwa małe szkodniki z mistycznie zdobionymi skorupkami, którym Gourry przyglądał się z zachwytem.

– Zabierz to! – wrzasnęła Lina wskazując na nie palcem i przytupując z nogi na nogę.

– Panno Lino, o co tyle krzyku? To tylko dwa malutkie ślimaki – powiedział Kazuki zdejmując je z drzewa i odkładając gdzieś, gdzie Lina nie mogła ich zobaczyć.

– Nawet nie wyobrażasz sobie, co one potrafią zrobić! I są takie ohydne!

– Naprawdę czasem wydaje mi się, że jesteś z innego świata – stwierdził Zelgadis kiwając głową z dezaprobatą. – Czy możemy już ruszać dalej?

– A śniadanie?!

Kiedy dotarli do Saillune słońce chowało się już za horyzontem. W blasku zachodzącej gwiazdy całe miasto wydawało się być jeszcze piękniejsze. Promienie słońca tańczyły na ulicach, a wszystko wokół mieniło się tysiącem świateł. Nawet szkło rozbite na ulicy wyglądało jak diamenty.

– Późno już – stwierdził Kazuki.

– Bylibyśmy tutaj wcześniej, gdyby nie ciągłe postoje na posiłek! – powiedział zirytowany Zelgadis.

– Zel i czego się denerwujesz? Przecież moje moce nie biorą się z powietrza! Muszę skądś mieć siły do walki – odpowiedziała Lina klepiąc się po brzuchu.

– Ach, nie wątpię! Przy takiej ilości jedzenia jaką pochłaniasz mogłabyś spokojnie dać radę całej armii wojska! – odgryzł się Zelgadis.

– Nie zaczynaj ze mną dobrze ci radzę – przymrużyła oczy, a jej brew drgnęła niebezpiecznie.

Zelgadis już miał odpowiedzieć, na szczęście jednak w porę zreflektował się na widok błagającej miny Amelii i po prostu wzruszył ramionami. Sam też nie chciał oglądać zagłady miasta Saillune, wielkiej stolicy białej magii.

Po pokonaniu kilku ulic znaleźli się przed królewskim pałacem. Straż, która strzegła wejścia, widząc Amelię natychmiast wpuściła ich do środka. Księżniczka z dumnie podniesioną głową wkroczyła do swojego domu, a za nią reszta towarzyszy. Stukot ich butów odbijał się echem po wielkiej sali, gdy kroczyli marmurową posadzką.

– Córeczko? – zabrzmiało nagle pytanie.

– Tatku! – Amelia już biegła w stronę swojego ojca.

– Tak się cieszę, że cię widzę! I was również – zwrócił się do pozostałych trzymając córkę w uścisku.

Dalej wszystko potoczyło się tak jak przypuszczał Zelgadis. Philionel, ojciec Amelii biegał wraz z służbą wokół gości chcąc zapewnić im wszelkie wygody. Postanowiono też wydać ucztę z okazji powrotu księżniczki. Lina natomiast, ucieszona wizją stołów zastawionych jedzeniem pomogła nawet w przygotowaniach. O ile pomocą nazywamy kierowanie Gourry’m i mówienie mu, co ma robić. Kazuki zaś zmył się szybko do komnaty pod pretekstem zmęczenia.

Po niedługim czasie wszystko było gotowe. Chybotliwe światło świec i pochodni wyciągało z cienia stoły zastawione po same brzegi najróżniejszymi przysmakami. Królewscy kucharze nie próżnowali. Po dużej sali roznosiły się smakowite zapachy pieczeni. O takim widoku z pewnością marzyli Gourry i Lina, bo natychmiast zabrali się za jedzenie.

Wieczór mijał im przyjemnie, głównie na rozmowach z Phill’em i żartach. Dowiedzieli się, co działo się w królestwie i sami opowiedzieli trochę o swojej podróży. Poza tym Phill przedstawił im nowe plany zwalczania przestępczości w mieście.

– Phill… – zaczęła nagle Lina zmieniając temat – czy słyszałeś o Księdze Chaosu? – na to pytanie wszyscy ucichli i skierowali na niego swój wzrok wyczekując w napięciu.

– Hmm…- podrapał się po głowie. – Niestety wydaje mi się, że nie mogę ci pomóc Lina.

– Rozumiem – odparła zrezygnowana i sięgnęła po kolejnego pieczonego kurczaka.

– Chociaż może… – zaczął – Wydaje mi się, że kiedyś słyszałem jakąś legendę o tym, ale niestety nie mogę sobie jej teraz przypomnieć.

– Mmm… – zamyśliła się ruda przeżuwając ciągle ten sam kawałek mięsa. – Trudno – dodała po chwili choć widać było, że nadal nad czymś się zastanawia.

– Już bardzo późno – zaczął Philionel – Proponuje żebyśmy zakończyli już nasze miłe spotkanie. Na pewno jesteście bardzo zmęczeni. Służba wskaże wam wasze pokoje – dokończył wstając od stołu. – A ciebie Amelio poproszę byś poszła ze mną do głównego gabinetu. Jest kilka spraw, z którymi powinnaś się zapoznać – zwrócił się do córki, a ta tylko przytaknęła głową.

Wszyscy wstali od stołu i zaczęli rozchodzić się we wskazanych kierunkach. Philionel natomiast ruszył ciemnymi korytarzami zamku w stronę gabinetu, za nim powlokła się Amelia.

– Tato? – zaczęła niespodziewanie.

– Tak córeczko?

– Kocham cię – powiedziała po prostu i przytuliła się do jego ramienia.

– Ja ciebie też – uśmiechnął się. – Smutno tu było bez ciebie.

– Ja też tęskniłam, ale niestety jutro będziemy musieli zniknąć znowu na jakiś czas.

– Znowu wyruszacie w podróż, co?

– Szukamy tej księgi, o którą pytała cię panienka Lina…

– Szkoda, że nie pamiętam tamtej legendy – zamyślił się.

– To nic tato – pocieszyła go z uśmiechem. Miała wielką ochotę zdradzić mu jaka moc kryje się w księdze, ale obiecała przecież, że nie powie nikomu o tym, co ujawnił jej Kazuki. Być może niedługo będzie mogła ożywić mamę? Tata napewno byłby szczęśliwy.

– Nie martw się to zebranie nie potrwa długo – powiedział, gdy znaleźli się przed potężnymi drzwiami do gabinetu.

Zelgadis leżał na wygodnym łóżku, w pięknej komnacie, ale jakoś nie mógł zasnąć. Wpatrywał się w cienie tańczące na ścianie i wsłuchiwał w odgłosy dochodzące zza okna. Obok jego komnaty była też sypialnia Liny, więc przez otwarte okno doskonale słyszał jej pochrapywanie i mamrotanie przez sen. Kiedy usłyszał teksty o jego własnej ‘niekompetencji’ postanowił wstać i uciszyć to wszystko. Podniósł się powoli z łóżka i postawił stopy na podłodze, która wydała ciche skrzypnięcie. Siedział tak przez chwilę przecierając oczy, po czym wstał i podszedł do okna. Czując chłodne powietrze na twarzy nagle zachciał przejść się po zamku. Odwrócił się w stronę drzwi i wyszedł cicho na korytarz by zrealizować swój spontaniczny plan. Spacerował samotnie korytarzami pogrążonymi w półmroku. Nie wiedział jak poruszać się po zamku, aby nie zabłądzić więc starał się trzymać prostej trasy. Kiedy dotarł do końca wybranego przez siebie przejścia zobaczył po swojej prawej stronie wielką bibliotekę. Znudzony wszedł do środka. Gładził palcami skórzane oprawy woluminów, gdy po chwili do jego głowy wpadł kolejny pomysł. Czemu by tutaj nie poszukać czegoś o księdze?

Amelia szła pustym korytarzem w stronę swojego pokoju. Wszystko można było powiedzieć o zebraniu, z którego właśnie wracała, ale napewno nie to, że było krótkie! Obrady trwały dobre trzy godziny! Całe szczęście, że nie była osamotniona w swoich mękach. Towarzyszyć musiała jej cała rada. Ojciec ubzdurał sobie, że jest to sprawa nie cierpiąca zwłoki więc nakazał wszystkim tam być mimo późnej godziny! Staruszek już chyba zupełnie wariuje… Miały to być nowe reformy, o których wspominał przy kolacji. Amelia jednak nie sądziła, że pomysły ojca zmniejszą wzrost przestępczości. Sięgnęła do papierów trzymanych w dłoni by jeszcze raz przyjrzeć się pomysłowi reformy i wprowadzić do niego swoje poprawki. Wychodziła właśnie na korytarz prowadzący do komnat, gdy wpadła na kogoś… Wszystkie kartki wyleciały z jej ręki i rozsypały się po całym pomieszczeniu.

– Ej! Może byś trochę uważał?! – krzyknęła z wyrzutem jednak, gdy podniosła wzrok na osobę, w którą wpadła natychmiast zamilkła.

– Wybacz Amelio. Masz racje nie powinienem szwendać się po zamku w środku nocy, ale nie mogłem spać – wytłumaczył Zelgadis drapiąc się po głowie zakłopotany.

– Panie Zelgadis? – zaczęła, a na jej twarzy pojawił się szkarłatny rumieniec.

– Jak tak do mnie mówisz to czuję się staro – powiedział wstając z posadzki i wyciągnął rękę do dziewczyny.

– Myślałam, że wtedy nie mówił pan na serio?

– Amelio… ja zawsze mówię na serio – stwierdził siląc się na powagę jednak w jego głosie brzmiała nuta rozbawienia.

– Tak, wiem – powiedziała z uśmiechem i chwyciła jego dłoń.

Pech chciał, że stopę postawiła na jednej z upuszczonych wcześniej kartek i gdy próbowała się podnieść to pośliznęła się na niej. Bez ostrzeżenia runęła wprost na chłopaka.

– Straszna z ciebie niezdara – zaczął Zelgadis trzymając dziewczynę w swoich ramionach.

– A z ciebie straszny zapominalski! – stwierdziła rumieniąc się cała.

– Niby czemu?

– Temu, że przed wyjściem ze swojego pokoju raczej należało by pamiętać o tym, żeby się stosownie ubrać! – chłopak tylko spojrzał po sobie i oblał się rumieńcem chyba jeszcze większym niż u Amelii. Miał na sobie tylko krótkie, czarne spodenki i koszulę, która rozpięta zwisała u jego boków. Na co dzień Zelgadis nie odsłaniał tak swojego ciała z wiadomych powodów.

– Wygrałaś – powiedział zażenowany i szybko zapiął koszule, by chociaż tę część ciała ukryć.

Amelia tylko zaśmiała się pod nosem i schyliła się, aby pozbierać leżące papiery.

– Co to za kartki? – chłopak szybko zmienił temat.

– To plany reformy wymyślonej przez tatę, chociaż ja uważam, że są beznadziejne – odparła z uśmiechem.

– Nie poznaję cię ostatnio – stwierdził przyglądając jej się uważnie.

– Ja ciebie też – odpowiedziała spokojnie spoglądając mu w oczy.

– Eee – zaczął zawstydzony jej zachowaniem – Myślałem, że spotkanie dawno się skończyło?

– Jak widać nie. Dopiero z niego wracałam. A ty co tu robiłeś sam?

– Byłem w bibliotece i szukałem czegoś o księdze, ale niestety nic nie znalazłem…

– Tato też nic sobie nie przypomniał… – zaczęła zamyślona.

– Trudno. Niedługo sami się przekonamy.

– Racja, ale teraz chodźmy już spać. Jestem strasznie zmęczona – ziewnęła przeciągle.

– Dobry pomysł. Dobranoc Amelio – dokończył z uśmiechem i oddalił się w swoim kierunku.

– Dobranoc Zel… – szepnęła za nim, ale chłopak już tego nie usłyszał…

Amelia ruszyła dalej innym korytarzem. Kiedy znalazła się już na zakręcie do swojej sypialni zdziwiły ją uchylone drzwi do pokoju obok. Po drodze do swojej komnaty mijała zawsze sypialnie ojca. Tata jednak zawsze zamykał drzwi na noc. Cicho podeszła i uchyliła je szerzej by zajrzeć do środka.

– Tato? – zapytała cicho, wchodząc do izby

W pomieszczeniu było bardzo ciemno. Kiedy jednak znalazła się na tyle blisko by widzieć łóżko zatrzymała się gwałtownie.

– Tato? – zapytała ponownie, a jej głos załamał się.

To nie dzieję się naprawdę. To nie może być.

Podeszła bliżej łóżka i wyciągnęła rękę w stronę leżącego Phill’a.

Tato obudź się proszę!

Kiedy dotknęła jego ramienia poczuła, że jest bardzo zimne. Przerażona otworzyła szerzej oczy.

– Tato?! – zaczęła potrząsać nim energicznie jednak on… nie chciał się obudzić… – Nie możesz mi tego zrobić! Nie zostawiaj mnie! Ja nie chcę być sama… – ostatnie zdanie było już raczej ciągiem niezrozumiałych słów. – Nie możesz… tatusiu… nie odchodź ode mnie… proszę nie… ja nie… ja nie chcę… kocham cię… tatusiu…

Słowa Amelii systematycznie były przerywane przez kolejne ataki płaczu. Jednak słowa, nawet najpiękniejsze nie byłby w stanie przywrócić życia w martwe ciało. Czy nie wypowiedziane słowa mogłyby je zatrzymać? Czy to nasza wina? W obliczu śmierci nie było ważne kim jesteśmy. A sama śmierć zawsze pozostanie głucha na nasze wołania…

– Tato dlaczego?! – zawyła rozpaczliwie dławiona łzami.

Tak jak i ludzie, których już z nami nie ma…

Kiedy Amelia podniosła dłoń do twarzy by otrzeć łzy zobaczyła na swoich rękach krew. Spojrzała na ciało ojca i z przerażeniem odkryła sztylet wbity w serce ojca. To było więcej niż mogła znieść. Dlaczego musiała przeżywać to na nowo?

– NIE!!! – krzyknęła tak głośno na ile tylko pozwalało jej ciało. Chociaż w środku krzyk był o wiele większy. Zdawał się dolatywać aż do samych bram królestwa bezwzględnej śmierci.

Nagle do pokoju wpadł z hukiem Kazuki.

– Chodź! – schwycił zesztywniałą dziewczynę za nadgarstek i pociągną za sobą wybiegając z pomieszczenia.

– Zostaw mnie! – krzyknęła zapłakana.

– Głupia! Nie pamiętasz już co ci mówiłem o Księdze Chaosu?! Jeśli się pośpieszymy to ożywimy twojego ojca!

Nagle błysk nadziei pojawił się w sercu dziewczyny.

– Świątynia jest niedaleko, ale musimy się pospieszyć!

Amelia nie pytała już o nic więcej. Biegła tylko za czarnowłosym chłopakiem.

– Amelia! – zawołał ktoś za nimi.

– Nie odwracaj się! Oni nie mogą iść z nami – wyjaśnił i przyspieszył biegu.

Po chwili byli na dziedzińcu, po kolejnej w centrum miasta, a po następnej przez wejściem do świątyni znajdującej się w samym środku Saillune, a tym samym ochronnego pentagramu.

– To tutaj – odparł zdyszany Kazuki.

– W świątyni Saillune?!

– Tak – powiedział.

– Stój! – dobiegł ich czyjś krzyk.

Amelia spojrzała w jego kierunku i zobaczyła grupkę ludzi w białych strojach biegnącą ku nim. Po chwili w ich stronę wyleciała cała seria najróżniejszych zaklęć. Przestraszona Amelia zamknęła oczy i przez moment przeleciało jej przez głowę, że znów będzie mogła być z rodziną. Kiedy jednak otworzyła oczy zobaczyła Kazuki’ego, który wytworzył ochronną tarczę.

– Idź do środka! – krzyknął do niej.

– Nie otwieraj księgi! – krzyknął ktoś inny z oddali.

Dziewczyna posłusznie wbiegła do świątyni, a zaraz za nią czarnowłosy. Wymruczał szybko pod nosem jakieś zaklęcie, które uniemożliwiało dostanie się innym do świątyni i spojrzał na Amelię…

***

Lina, Gourry i Zelgadis biegli za oddalającą się dwójką. Stracili ich na jakiś czas z oczu, ale nagłe odgłosy walki ponownie naprowadziły ich na odpowiedni kierunek. Po chwili znaleźli się przed główną świątynią Saillune. Zobaczyli stojącą przed nią grupę ludzi, którzy patrzyli na siebie zrezygnowani.

– Czy ktoś wyjaśni mi co się tu do cholery dzieje! – krzyknęła Lina patrząc na to całe zbiorowisko i ochronną barierę wokół świątyni.

– To oni podróżowali z tą małą! – krzyknął jakiś mężczyzna wskazując palcem Linę.

– Wy idioci! Jak mogliście nic nie zauważyć?! – z grupy wystąpiła jakaś młoda kobieta i podeszła do czarodziejki popychając ją w tył.

– Co mieliśmy niby zauważyć?! – odwarknęła Lina i już zamachnęła się by uderzyć nieznajomą, gdy niespodziewanie Zelgadis chwycił jej rękę.

– O czym mówisz? – zapytał usiłując zachować spokój.

– Jeśli oni otworzą księgę to będzie koniec! – powiedziała nieznajoma.

– Jeśli otworzą księgę? Czym jest ta księga? – zapytał Zelgadis wpatrując się w kobietę.

– To klucz do koszmaru…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:21:44)

Offline

 

#4 2014-06-06 21:49:15

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 4 - Poprzez bariery



Zelgadis starał się zachować swój zwyczajny, niewzruszony wyraz twarzy, ale z każdym słowem tej nieznajomej kobiety było to coraz trudniejsze. Nieświadomie zacisnął mocniej palce na nadgarstku Liny. Czy mogą jej ufać? Kazuki okazał się zdrajcą.

– Ał Zel! Opanuj się! – krzyknęła w końcu Lina wyrywając dłoń z jego uścisku.

– Klucz do koszmaru? – kontynuował Zelgadis jakby wcale nie słysząc uwagi rudowłosej. – Co masz na myśli?

– Otwarcie księgi uwolni potęgę większą niż samego Władcy Koszmarów! – krzyknęła nieznajoma. – Wy ludzie żyjecie w kłamstwie nie zdając sobie z niczego sprawy! Teraz jednak nie ma czasu na wyjaśnienia! Musimy powstrzymać ich przed otwarciem księgi! – spojrzała w stronę świątyni.

– Mam nadzieję, że wiesz, co robisz… – burknęła Lina pod nosem wciąż masując swój obolały nadgarstek.

– Jak możemy dostać się do środka? – zapytał Zelgadis badając wzrokiem dziwną barierę utworzoną wokół świątyni.

– Nie wiem, pierwszy raz widzę coś takiego, ale musimy wszystkiego spróbować… – powiedziała cicho nieznajoma.

Po chwili w stronę świątyni wyleciała cała seria najróżniejszych zaklęć. Kolorowe strzały i wybuchy rozświetliły czarne niebo.

– Brust Flare!

– Val-Flare!

Padały kolejne okrzyki, a po nich kolejne eksplozje. Wydawać by się mogło, że minęło wiele godzin zanim zdecydowano się przerwać ofensywę. Pył wzbity w powietrze powoli opadał ponownie odsłaniając świątynie i nienaruszoną barierę.

– To nic nie daje! – krzyknął nagle jeden z towarzyszy nieznajomej.

– Nasze ataki nawet nie drasnęły tej bariery!

– Jeśli magia nie działa może miecz Gourry’ego pomoże? – powiedziała z namysłem Lina przyglądając się blondynowi.

– Zostawcie to mnie! – powiedział triumfalnie Gourry. – Światło! – krzyknął.

Miecz zabłysnął w jego uścisku. Blondyn schwycił go mocniej i ruszył biegiem w stronę budowli. Do tej pory świątynia była pod ostrzałem pozostałych więc nie mógł tego wypróbować. Kiedy jednak ostrze broni dotknęło bariery, Gourry został z ogromną siłą odrzucony w tył.

– Miecz Światła nie działa – powiedziała Lina patrząc na Gourry’ego. – Zostaje nam więc tylko jedno…

***

W świątyni panowała nieprzenikniona ciemność. Tylko oczy Kazuki’ego zdawały się żarzyć czerwonym blaskiem. Amelia przyglądała im się uważnie starając coś z nich wyczytać. Nie było to jednak łatwe zadanie, ponieważ jego spojrzenie nie wyrażało żadnych emocji. Nagły huk wybudził dziewczynę z otępienia.

– Musimy się pospieszyć – powiedział Kazuki łapiąc księżniczkę za rękę.

– Dlaczego nie powiedziałeś, że księga jest w tej świątyni?

– Twoi przyjaciele byli zbyt zachłanni. Obawiałem się, że jeśli im powiem to wymkną się przed nami i wykradną księgę.

– Ale… – zaczęła Amelia.

– Mówiłem ci już przecież, że pomagam tobie, a nie im – przerwał jej szybko i pociągnął mocniej za rękę.

Amelia nie pytała już o nic więcej. W milczeniu podążała za czarnowłosym, krętymi korytarzami świątyni, oświetlając sobie drogę zaklęciem Lighting. Teraz liczyło się tylko jedno – przywrócenie ojcu życia.

Po kilku minutach dotarli do głównej sali. Znajdowała się ona dokładnie w samym centrum miasta Saillune, a co za tym idzie, w samym środku ochronnego pentagramu. Pomieszczenie mimo pokaźnych rozmiarów było zupełnie puste. Jedynie na ścianach wisiały pochodnie, które oświetlały znak wykuty w kamiennej posadzce – kolejny pentagram.

– To tutaj? – zapytała zdziwiona Amelia.

– Prawie…

Kazuki ruszył pewnym krokiem przed siebie i stanął naprzeciw gwiazdy wykutej w podłodze. Amelia obserwowała go ze zdziwieniem. To musi być jakiś żart. Więc ta wielka moc cały czas ukryta była tuż pod jej nosem?

– Usłuchaj mojego rozkazu! Ukaż się! – krzyknął chłopak, a jego oczy rozjarzyły się jeszcze bardziej.

Na chwilę zapanowała niespokojna cisza, aż przerwały ją dziwne trzaski i skrzypienie. Część posadzki znajdującej się w środku znaku, rozsunęła się na boki ukazując wielką, starą księgę…

***

Zelgadis spoglądał na świątynie bezradnym wzrokiem. Co mógł zrobić w takiej sytuacji? Jego magia nie działa, a bez niej jest słaby i bezużyteczny. Za tymi wszystkimi zaklęciami i ciałem chimery skrywa się w końcu tylko zwykły chłopak. Chłopak pełen uczuć, pragnień, oczekiwań i bólu…

– Lina, co robimy?! – krzyknął Gourry.

– Skoro Laguna Blade dało sobie radę z barierą starożytnych smoków, to może i teraz sobie poradzi? – odpowiedziała czarodziejka.

– Jesteś pewna?

– Tyś, któryś częścią króla koszmarów… – zaczęła inkantacje jakby w odpowiedzi, a po chwili w jej dłoni pojawiło się ostrze nicości. Zbliżyła się do bariery i krzyknęła – LAGUNA BLADE!

Ostrze wbijało się w barierę, powoli rozcinając ją, aż w końcu ta całkowicie zniknęła odsłaniając wejście do świątyni.

– Wspaniale! Może jest jeszcze szansa! – krzyknęła nieznajoma wbiegając wraz ze swoimi towarzyszami do budynku.

– Pospieszmy się! – odkrzyknęła Lina ruszając za nimi.

***

Amelia powoli podeszła do Kazuki’ego i spojrzała na księgę. Jej czarna oprawa połyskiwała groźnie w świetle pochodni, a na okładce jarzyły się złote napisy w niezrozumiałym języku.

– Dzięki niej będziesz mogła ożywić kogo zechcesz – powiedział Kazuki nadal nie odrywając wzroku od woluminu.

– Co muszę zrobić?

– Wystarczy, że ją otworzysz i pomyślisz o tym czego pragniesz. Wtedy to uzyskasz. Na co czekasz? Idź…

Księżniczka postawiła kolejny krok i znalazła się w obrębie pentagramu. Wie, co musi zrobić więc dlaczego się waha? A jeśli… Nie! To tylko głupie obawy. Następny krok. Wszystko czego pragnie ma na wyciągnięcie dłoni. Schyliła się i wyciągnęła rękę w kierunku księgi. Palce już dotykały czarnej okładki i gładziły złote napisy. Kiedy chwyciła wolumin i podniosła go z ziemi jej ciało przeszył nieokreślony dreszcz.

– Otwórz ją – rozległ się czyjś spokojny głos. – Chyba, że nie pragniesz przywrócić życia swojej rodzinie?

Amelia już zamierzała otworzyć księgę, gdy nagle…

– Stój! – krzyknął Zelgadis, a dziewczyna zatrzymała się w pół ruchu.

– Jak śmiesz?! – rozwścieczył się Kazuki.

– I to ty nam mówisz o zasadach, zdrajco? – zakpiła Lina.

– Zdrajco? – powtórzyła z niedowierzaniem Amelia.

– On cię oszukał Amelio – powiedział Zelgadis. – Nie otwieraj księgi!

– Shabranigdo… – szepnęła nagle nieznajoma patrząc na Kazuki’ego.

– Coś ty powiedziała?! – przeraziła się Lina odskakując na bok.

Nie zdołała jednak uzyskać wyjaśnień co do tej szokującej uwagi, ponieważ w tym momencie rozległ się głos Kazuki’ego.

– Nie słuchaj ich księżniczko! Oni chcą przejąć księgę dla siebie, próbują cię oszukać! Jeśli chcesz by twój ojciec żył musisz ją otworzyć!

– Tato… – szepnęła Amelia i powoli otworzyła księgę.

– Amelio, nie! – wrzasnął Zelgadis próbując ją powstrzymać, ale było już za późno…

Księga została otwarta…

Na długą chwilę wszystko zastygło. Wydawało się, że zawisło gdzieś pomiędzy życiem, a śmiercią. Tym, co możemy kontrolować, a tym od czego uciekamy. Pani, której imienia nie wolno wymawiać, swoim niewidzialnym płaszczem okryła zgromadzonych, aż w końcu nawet cisza była nieznośnym dźwiękiem. Napływający zewsząd chłód wił się po sali rozprowadzając uczucie bezgranicznej pustki. Ten moment nerwowego oczekiwania przerwał w końcu czyjś nagły, bezlitosny śmiech. Powoli rozchodził się po pomieszczeniu, odbijając echem od kamiennych ścian i zatruwając myśli zebranych.

– Zawiedliśmy… – szepnęła nieznajoma spuszczając głowę w dół.

– Ale… przecież nic się nie stało… – stwierdziła Lina przyglądając się podejrzliwie otwartej księdze.

– Prawda? – dodała jakby czekając na potwierdzenie swoich słów.

Wciąż trwający śmiech niespodziewanie ucichł. Czarnowłosy spojrzał na księgę z mieszaniną zaskoczenia i złości.

– Ale… ja nic nie rozumiem – zaczął Kazuki, a jego rubinowe oczy rozjarzyły się złowieszczo.

– Zdrajco! – krzyknął Zelgadis i rzucił się w stronę chłopaka.

Nim ktokolwiek zdążył zareagować Zel wyciągnął swój miecz i wymierzył pierwszy cios. Ostrze błysnęło groźnie w powietrzu i minęło o kilka centymetrów Kazuki’ego, który w ostatniej sekundzie zdołał uskoczyć w bok. Wściekły Chimera wlepił swój wzrok w przeciwnika. Żądza mordu mieszała się w nim ze strachem. Nie czekając zbyt długo, Zelgadis wykonał kolejną serię ciosów i cięć, jednak żadnym nie udało się nawet drasnąć czerwonookiego.

– Tyy… – zaczął szykując się już do kolejnego ataku.

Kazuki widząc to uśmiechnął się szyderczo pod nosem.

– Spróbuj…

Kiedy Zelgadis podniósł swój miecz, czarnowłosy z nadludzką prędkością znalazł się przy nim i zanim Zel zdążył cokolwiek zrobić, uderzył go w brzuch powalając na ziemię.

– Zelgadis! – krzyknęła Lina chcąc przyłączyć się do walki.

– Nie radziłbym – odpowiedział Kazuki i przyłożył ostrze swojego miecza do szyi chłopaka – Chyba, że chcesz sprawdzić czy skóra chimery wytrzyma dotyk tego ostrza?

Lina zatrzymała się w połowie kroku i przygryzła wargę ze złością. Co mogła zrobić w takiej sytuacji?

– Zel… – zabrzmiał nagle czyjś szept.

To Amelia, która do tej pory wpatrywała się w puste stronice, nie zauważona przez wszystkich, teraz patrzyła z bólem na leżącego Zelgadisa. Czy to jej wina? Cierpienie widoczne w jej oczach znalazło ujście wypuszczając małą strużkę łez. Kropla sunęła po gładkim policzku pozostawiając za sobą słony ślad. Zatrzymała się na moment na podbródku dziewczyny, by po chwili upaść na otwartą księgę.

Nieoczekiwanie złote napisy, znajdujące się na okładce tomu, błysnęły oślepiającym blaskiem. Stary pergamin zaczął przemieniać się w czarną otchłań, wypuszczając z niej języki nicości. Przerażona Amelia próbowała odrzucić od siebie księgę, jednak ta za nic nie chciała odczepić się od jej dłoni.

– Co się dzieję?! – krzyknął Gourry.

– Chaos zapieczętowany w księdze został uwolniony! Jedyny sposób, aby to odwrócić to zamknąć ją ponownie! – odpowiedział jeden z towarzyszy nieznajomej.

– Amelio! Zamknij księgę! – wrzasnął ponownie blondyn.

– Nie pozwolę na to! – Kazuki oderwał swój miecz od szyi Zelgadis i odwrócił się w kierunku Amelii. – O Panie! Zerwij okowy, które ci nałożono! Przybądź do swojego wiernego sługi i daj mi obiecaną nagrodę! Niech nasi przeciwnicy zostaną zniszczeni, poprzez twoją potęgę!

– Lina zrób coś! – Gourry nerwowo potrząsał rudowłosą, która stała tępo zapatrzona na całą sytuacje.

– Tak… – ocknęła się nagle. – Masz racje, musimy działać! – powiedziała i zaczęła wypowiadać już inkantacje zaklęcia, gdy nagle… Macki wydobyte z otchłani oplotły się na ciele Kazuki’ego.

– Tak! Tak, mój Panie! Daj mi potęgę! – zakrzyknął czując mroczną siłę wokół siebie. Jednak jego uśmiech szybko znikł, gdy poczuł, że macki zaciskają się, coraz mocniej. – CO?! NIE MOŻESZ! JA NIEEE… – nie zdołał dokończyć, ponieważ w tym samym momencie został zmiażdżony, a raczej starty na proch. Szary obłok pyłu uniósł się w górę, by po chwili zostać wchłonięty przez mroczne kończyny.

Wszyscy z osłupieniem przyglądali się miejscu, w którym jeszcze chwilę temu stał czarnowłosy. Zelgadis wprost nie mógł uwierzyć własnym oczom, co za potęga! On nie był w stanie nawet zadrapać chłopaka! Po minach pozostałych wiedział, że oni też o tym myślą. Pozostali…? Amelia!

– Aa! – jak na zawołanie rozległ się krzyk, ściągając uwagę wszystkich.

Księżniczka stała opleciona przez czarną otchłań, wciąż trzymając w dłoniach otwartą księgę. Jej ciało powoli zatapiało się w niej i ginęło w niezbadanym mroku.

– Amelia! – Zelgadis podbiegł do dziewczyny i spróbował wyrwać z jej rąk gruby wolumin, jednak za nic nie chciało puścić.

– Przepraszam… – usłyszał cichy szept przed sobą.

Za strachem podniósł wzrok i przeniósł go z księgi w oczy Amelii. Chciał zatrzymać płynący z nich potok łez. Chciał odebrać cały ten ból, który w nich widział. Ale dlaczego chciał to zrobić? Wtedy to zrozumiał. Jakby runął mur wokół niego, zbudowany z goryczy i złości. Wtedy to się stało, poczuł życie. Znowu życie. Zdążył jednak tylko otworzyć usta, bo już po chwili Amelii nie było. Całkowicie zatopiła się w księdze, która pozostała w rękach Chimery.

– NIEE! – wrzasnął, upadając na kolana. Nie obchodziło go czy powinien zamknąć księgę. Teraz nic już nie miało sensu. Był takim głupcem! Po chwili Zelgadis poczuł,że ktoś inny wyciąga z jego dłoni księgę i zamyka ją. Czy to koniec?

– Oczekujemy wyjaśnień – powiedziała Lina trzymając wolumin. Ledwo udawało jej się zwalczyć łzy cisnące się do oczu.

– Oczywiście… – powiedziała nieznajoma patrząc na Zelgadisa, który wciąż klęczał na ziemi i wpatrywał się pustym wzrokiem w ścianę. – Ale to nie jest dobre miejsce na rozmowę – dodała, rozglądając się dookoła. – Chodźmy stąd…

***

W małym pokoju, na poddaszu panował przejemy półmrok. Za oknem deszczowe chmury przysłaniały wschodzące słońce, wciąż utrzymując wrażenie nocy. Przy małym, zniszczonym stole siedział grupka ludzi.

– Więc? – Lina, w końcu przerwała milczenie – Kim w ogóle jesteście?

– Nazywam się Yuuki – odparła nieznajoma kobieta. – A to moi towarzysze, Hi i Mizu – wskazała na dwóch młodzieńców siedzących obok niej.

Zelgadis wcześniej nie miał okazji przyjrzeć się tej trójce. Yuuki, jak siebie nazwała ta kobieta, miała bardzo jasną cerę i długie, białe włosy. Jej delikatną twarz zdobiła para pięknych, zielonych oczu. Ubrana była w długą, białą suknię, a Zelgadis zaczynał rozumieć dlaczego nadano jej właśnie takie imię (Yuuki – Śnieg przyp.autora). Młodzieniec siedzący po jej prawej stronie – Mizu, wyglądał na opanowanego i pełnego spokoju. Jego niebieskie włosy ułożone były w perfekcyjny sposób, a w jego błękitnych oczach, nawet Zel znajdywał ukojenie. Niestety, nie można było tego samego powiedzieć o Hi. Chimera już na pierwszy rzut oka wiedział, że jest to chłopak pokroju Liny. Jego rozczochrane, czerwone włosy i oczy, w których wydawać by się mogło, że płonął żywy ogień, przyprawiłyby nie jednego o dreszcz.

– Czym było to świństwo, które pokazał nam Kazuki? – kontynuowała Lina

– Po pierwsze nie żaden Kazuki, a po drugie pozwól, że zacznę od początku – odpowiedziała spokojnie Yuuki, na co Inverse tylko przytaknęła. – Na początku, gdy istniał tylko chaos, nasza matka Władca Koszmarów, stworzyła kilka filarów, osobnych światów. Na jednym właśnie się znajdujemy. Wam, ludziom znana jest wersja o tym, że istnieją cztery filary. Jednak na początku było ich pięć.

– Pięć?!

– Tak, pięć. Jak wiecie każdemu z filarów, przyporządkowany został demoniczny lord i boski władca. Demon chciał przejąć władzę nad danym filarem, a bóg miał za zadanie go chronić. Podobno miało to zapewnić równowagę. Niestety, na piątym filarze, położonym najniżej, demon całkowicie zniszczył boga. Nie wiadomo czemu, ale okazał się być niezwykle potężny. Jego działania zaczęły również być groźna dla innych światów. To zakłócało równowagę. Jednak nasz demon, oprócz zawładnięcia nad innymi wymiarami, miał większe plany. Odważył wystąpić się przeciwko Władcy Koszmarów! Rozgorzała wielka bitwa, którą na szczęście wygrała Matka. Choć trzeba przyznać, że niewiele brakowało. Aż strach pomyśleć, co byłoby gdyby stało się odwrotnie! Demon pragnął tylko zniszczenia i chaosu… W każdym razie, Władca Koszmarów zapieczętowała go razem z całym piątym filarem do tego, jak to nazwałaś świństwa. Ale to nie koniec historii. Jak wiecie, wiele tysięcy lat temu w waszym świecie wybuchła wojna między panującym tu boskim Flare Dragon Ceiphied’em, a demonicznym Ruby-Eyed Shabranigdo. Caiphield’owi nie udało się pokonać Shabranigdo, ale zdołał podzielić jego moc na siedem części. Rozesłał te siedem części po całym świecie, tak by ich nikt nie znalazł, po czym sam rozszczepił się, po to by tych części pilnować. Chłopak, którego poznaliście jako Kazuki’ego, to tak naprawdę jedna z części Shabranigdo.

– Że co?! – wszyscy spojrzeli z przerażeniem na Yuuki.

– To co słyszeliście. Nie wiem jednak kto go wybudził. Nie mógł to jednak być ktoś potężny, ponieważ Shabranigdo nie został w pełni wybudzony. Zdołał tylko przybrać ludzką postać. Albo może ta część, z której go wskrzeszono była zbyt słaba? Tego niestety nie wiem. Shabranigdo jednak nie dał za wygraną. Za wszelką cenę szukał czegoś, co pozwoliłoby mu odzyskać dawne siły. Jako demoniczny lord oczywiście wiedział o księdze. Myślę, że ubzdurał sobie, że gdy uwolni mrocznego demona to ten w nagrodę da mu to, co chce, czyli siłę. Nie wiedział tylko, gdzie dokładnie się znajduje księga. Przypuszczam, że poświęcił mnóstwo czasu na szukanie jej. Musiał się bardzo zdziwić, gdy dotarł do świątyni. Wolumin był tak zabezpieczony i zapieczętowany, że nie mógł go otworzyć. Do otwarcia była mu potrzebna osoba o czystym sercu i do tego musiała to być świątynna dziewica. Nikt ze złymi intencjami nie mógł otworzyć tego tomu. Widać wasza przyjaciółka, Amelia nadawała się idealnie. Zdziwiłam się jednak, że księga od razu nie wykazała swojej mocy. Nie wiedziałam o tym, że potrzebne były dwa klucze! Amelia i rozpacz! Dopiero kiedy łza księżniczki spadała na pergamin, otworzyło się przejście. I jak widać, mroczny demon nie był zbyt chętny do współpracy z Shabranigdo.

Kiedy Yuuki skończyła mówić w izbie zapanowała zupełna cisza. Zelgadisowi i Linie ciężko było przetrawić te nowe fakty. Gourry natomiast drapał się intensywnie po głowie, a ruda w głębi ducha modliła się, żeby nie zadał jakiegoś głupiego pytania.

– Skąd wiesz o tym wszystkim? – padło w końcu pytanie Liny.

– Można powiedzieć, że przez przypadek – odpowiedziała szczerze Yuuki.

– Przez przypadek? Jak to?

– Do tej pory księga mnie nie interesowała. Interesował mnie tylko Shabranigdo. Kiedy dowiedziałam się o wybudzeniu, podążałam za nim by dowiedzieć się co planuje. Dopiero później zorientowałam się, że chodzi o księgę. Od razu domyśliłam się co zamierza Shabranigdo.

– Ale skąd wiedziałaś o księdze? – dopytywała się ruda.

– Wiedziałam o tym tak samo dobrze jak Rubinooki – odpowiedziała, a na jej twarzy pojawił się tajemniczy uśmiech.

– To proste – nagle do rozmowy wtrącił się czyjś obcy głos. Xellos stał oparty o ścianę i przyglądał się Yuuki. – To jedna z części Ceiphied’a…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:22:15)

Offline

 

#5 2014-06-06 21:58:26

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 5 - Uwięzieni... gdzie?



Xellos stał oparty o framugę okna i wodził wzrokiem po niewielkiej izbie. Zelgadis, który do tej pory przyglądał się pęknięciom i bruzdom w drewnianym blacie stołu, odwrócił się gwałtownie w stronę intruza.

– TY?! – wrzasnął widząc Xellosa.

– Ach, no tak… witajcie moi drodzy! – przybysz uśmiechnął się nieśmiało i zakłopotaniem podrapał po głowie.

– Co ty tutaj robisz? – zapytała Lina wstając ze swojego krzesła.

– Aaa, ja właśnie… yyy…

– Witaj Xellosie – przerwała nagle Yuuki.

– Więc ty go znasz? – Gourry spojrzał ze zdziwieniem na białowłosą.

– Można tak powiedzieć…

– Ceiphied… – Xellos oderwał wzrok od starego obrazu wiszącego nad komodą i skłonił się grzecznie. – Przybyłem by was ostrzec.

– Ostrzec? Co masz na myśli?

– Filary nie są bezpieczne. Pieczęcie księgi zostały złamane poprzez otwarcie jej – odpowiedział Xell.

– Jak to? Przecież kiedy ponownie zamknęłam księgę wszystko ustało! – stwierdziła Lina.

– Obawiam się, że nie do końca. Księga była tylko bramą, którą dodatkowo wzmacniały pieczęcie. Zamknięcie bramy byłoby oczywiście dobrym rozwiązaniem, gdyby nie to, że teraz demon ma klucz do jej otwarcia… Wcześniej, pieczęcie uniemożliwiały otwarcie bramy od tamtej strony.

– Amelia… – szepnął Zelgadis i spojrzał z przerażeniem na Xellosa. – Chyba nie myślisz, że…?

– Niestety. Za pomocą klucza, demon może swobodnie otworzyć bramę, która nie jest już w żaden sposób zabezpieczona… A ponowne założenie pieczęci odpada, ponieważ jedyne wystarczająco silne, mogłaby założyć tylko Władca Koszmarów.

– Ponowne założenie pieczęci?! O czym ty gadasz?! A co z Amelią? – Zelgadis zerwał się z krzesła i spojrzał groźnie na chłopaka.

– Możemy oczywiście mieć nadzieję, że klucz został unicestwiony… – stwierdził Xellos drapiąc się po brodzie i patrząc zamyślony w sufit.

– TY! – Zelgadis zacisnął pięści, czując, że już dłużej nie będzie w stanie powstrzymywać swojej wściekłości. Jeszcze jedno słowo, a…

– Tak to by zdecydowanie wszystko ułatwiało… – kontynuował Xellos jak gdyby nigdy nic.

– Zamknij się! – Zel w końcu nie wytrzymał i rzucił się na mówiącego.

Nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, Lina natychmiast wkroczył pomiędzy szarpiących się chłopaków.

– Dość! – krzyknęła odciągając Zelgadisa. – A ty, wynoś się stąd! – zwróciła się do Xellosa. – Jak możesz traktować Amelię w taki sposób?!

– Jak sobie życzysz – odpowiedział zimno Xellos i po chwili rozpłynął się w przestrzeni.

– Gnida… – dodała po chwili ruda.

– Kim on właściwie był? – padło nagle pytanie Hi.

– Xellos? Hm… właściwie to tylko marny sługus, ale o potężnej mocy. Jest jakby to powiedzieć sługą, podopiecznej Shabranigdo – odparła Yuuki.

– Nie! To tylko wstrętne mazoku, demon. On nie jest nawet człowiekiem! Nie ma uczuć. Jego cała pomoc ogranicza się tylko do tego, że sam ma w tym jakiś interes – wycedził przez zęby Zelgadis i wyszedł z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi.

– Zel… – szepnęła Lina, patrząc za wychodzącym przyjacielem.

Na przedmieściach miasta Saillune, bo tam właśnie postanowiła zatrzymać się Yuuki, panował niezwykły spokój. Kłosy zboża falowały niczym wielkie morze targane delikatnymi podmuchami wiatru. Krople wczorajszej rosy odbijały pierwsze promienie słońca, zamieniając zwykłe pole w płynne złoto. Gdzieś w oddali dało się słyszeć okrzyki rolników, którzy właśnie rozpoczynali swój kolejny dzień pracy.

Zelgadis szedł wzdłuż krętej szosy, nie za bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić. Myśli w jego głowie wirowały niebezpiecznie przy wspomnieniach o pewnej osobie… Za wszelką cenę próbował odpędzić je od siebie, jednak te za nic nie chciały odejść. Poczucie winy zżerało go od środka, niszcząc po drodze każde pozytywne uczucie. Może gdyby lepiej dopilnował Amelii, nic by się nie wydarzyło? Był przecież dla niej jak starszy brat, miał się nią opiekować. Starszy brat? Nie, to się już dawno zmieniło… Amelia też się zmieniła. Więc kim teraz dla niej był? Kim ona była dla niego? Co powinien zrobić? Nie, to jasne, musi ją uratować. Nawet jeśli nie dla siebie, to dla całego świata.

Zmęczony długą drogą, Zelgadis postanowił odpocząć chwilę przed powrotem do starej gospody. Zboczył z drogi i usiadł na wielkim głazie. Obszerny kaptur, zaciągnięty na twarz skutecznie oddzielał go od reszty świata. Powoli przymknął oczy, odchylił głowę w tył i pozwolił swoim myślą ulecieć gdzieś daleko, gdzieś do innego świata… Po chwili zobaczył dookoła siebie tłum. Setki ludzi w rękach demona, ogarniętych nienawiścią, zmierzających w jego stronę. Przerażony otworzył oczy. Nic się nie zmieniło. Nadał siedział na kamieniu, gdzieś wśród pól… Jednak coś było inaczej. Pod palcami wyczuł jakąś bruzdę. Przesunął dłoń i zobaczył małe literki, wyryte w kamieniu. Mimo, że były poważnie wytarte przez czas, wciąż dało się z nich odczytać napis.

– Nie przegraj – odczytał na głos Zelgadis i jeszcze raz przejechał palcem po zapisie.

– Zel…? – zabrzmiał nagle znajomy głos zza jego pleców.

Szermierz odwrócił się i zmierzył Linę zimnym wzrokiem. Nie miał teraz ochoty na towarzystwo.

– Zel? – padło znowu.

Chłopak odwrócił się ponownie i udał, że tego nie słyszy. Czarodziejka westchnęła głośno i podeszła do swojego przyjaciela. Chwyciła za jego kaptur i ściągnęła go z głowy.

– Co ty tutaj robisz? – zapytała ruda, siadając na kamieniu.

– Siedzę. A co nie widać? – Lina skrzywiła się lekko, słysząc oschły ton głosu swojego towarzysza.

– Nie musisz być dla mnie nie miły… – powiedziała cicho, przyciągając kolana do piersi i obejmując je rękami.

Między Liną i Zelgadisem zawisła nieprzyjemna cisza. Nawet widok pięknego dnia nie cieszył już, jak kiedyś…

– Ech… – zaczął w końcu chłopak. – Wiem, Lina masz racje tylko, że ja… – nagle jego głos załamał się. Co właściwie zamierzał powiedzieć? – Czemu tu jesteś? – zmienił nagle temat.

– Wiesz, w końcu ktoś musi cię pilnować – odpowiedziała uśmiechając się pod nosem i patrząc na przyjaciela.

– Pilnować? – dopytał drwiąco, ale przez twarz przemknął mu ślad uśmiechu.

– Martwisz się prawda? – zapytała zmieniając temat.

– Oczywiście, że się martwię. Amelia to moja przyjaciółka, przecież jestem zobowiązany żeby jej pomóc. A ty się nie martwisz? – spojrzał po chwili na Linę, naprawdę ciekaw jej odpowiedzi.

– Martwię się. To oczywiste. Ale ty… – urwała spoglądając na chłopaka – ty martwisz się inaczej – dokończyła z uśmiechem.

– Inaczej? Nie bądź głupia Lina – uśmiechnął się szyderczo. Czy to aż tak widać?

– Przede mną i tak nic nie ukryjesz – podsumowała wstając z głazu i wyciągając dłoń do Zelgadisa. – Chodź, musimy przecież wymyślić sposób na odbicie Amelii! – uśmiechnęła się szeroko.

– Lina… Myślisz, że ona nadal żyje? – palnął nagle Zel. To pytanie jakoś nie dawało mu spokoju.

– Głupi jesteś…- ruda pokiwała ze zrezygnowaniem głową. – Oczywiście, że żyje! Inaczej wszystko byłoby bez sensu, nie?

– Pewnie masz racje – szermierz rozchmurzył się lekko i przyjął dłoń wyciągniętą w jego stronę.

Ruszyli razem przed siebie w stronę gospody. Czarodziejka co jakiś czas zerkała na Zelgadisa, jakby upewniając się, że wszystko z nim w porządku.

– Lina? Jak myślisz, dlaczego Xellos przyszedł nam powiedzieć o tym wszystkim? Przecież jemu nie zależy na losach świata – zaczął szermierz.

– Myślałam, że sam się domyślisz. To w końcu mazoku, nie? Jemu nie zależy na tym żeby ten świat przetrwał, wręcz odwrotnie, powiedziałabym, że dąży do jego destrukcji. Z tym, że rasa mazoku jest przekonana o tym, że to oni muszą zniszczyć ten świat. To głupie, ale tym razem ich ambicje nam pomogą. Jestem przekonana, że nie dadzą sobie łatwo odebrać przyjemności zniszczenia świata osobiście – uśmiechnęła się ironicznie. – Poza tym to Xellos, czyli chodzący pan intryga i tajemnica. Pewnie znowu chce nas wykorzystać do swoich planów, ale jaki mamy wybór? Tak czy owak i tak musimy wyciągnąć stamtąd Amelię.

– Mówiłem ci już, że podziwiam twój sposób rozumowania? – zakończył sarkastycznie Zelgadis.

– Ej! Co ci znowu nie pasuje?

– Nic – uśmiechnął się lekko, przyspieszając kroku.

Kiedy Lina i Zelgadis wrócili do starego zajazdu, zastali wszystkich siedzących przed głównymi drzwiami.

– Lina! – krzyknął Gourry, podnosząc się ze schodów. – Czekaliśmy na was!

– Mamy już plan na wyciągnięcie tej dziewczyny – dodał Hi.

– Świetnie! – podekscytowała się czarodziejka. – Więc?

– Trzeba działać szybko – zaczęła Yuuki. – Dziś w nocy ponownie otworzymy księgę i spróbujemy wysłać waszą trójkę do tamtego wymiaru.

– Trójkę? A co z wami? – zauważył Zelgadis.

– Ktoś przecież musi zamknąć księgę, kiedy już dostaniecie się do środka. Poza tym, moim obowiązkiem jest pilnowanie Shabranigdo. Skoro jedna część została ożywiona nie wykluczone jest, że pozostałe też mogą zostać odnalezione. Musimy pilnować porządku na tym świecie – odpowiedziała Yuuki.

– Rozumiem… – zamyśliła się Lina.

– Więc, ustalone – powiedział Gourry z uśmiechem.

– Mam jednak nadzieję, że jesteście świadomi ryzyka – odezwał się nagle Mizu, który do tej pory milczał.

– Ryzyka?

– Jeśli klucz, Amelia nie żyje, nie uda wam się otworzyć bramy od tamtej strony i na zawsze pozostaniecie uwięzieni w tamtym wymiarze. My nie będziemy mogli ryzykować ponownym otwarciem księgi. Jesteście na to przygotowani?

– On ma racje… – dodała Yuuki spuszczając głowę.

– Nie musimy rozważać takiej opcji – zaczął Zelgadis po chwili wahania. – Amelia żyje. Wiem to.

– Zel ma racje – dodała Lina patrząc na przyjaciela.

– Poza tym – zaczął Gourry – bez ryzyka nie ma zabawy!

– Dobrze, skoro taki jest wasz wybór to bądźcie gotowi do północy – zarządził Mizu.

– Dlaczego nie możemy wyruszyć już teraz? – zapytał Zelgadis.

– Ponieważ w nocy macie większe szanse na to, aby zostać niezauważonym. Nie wiemy jak tam jest więc lepiej zachować ostrożność, albo przynajmniej zrobić to co możemy…

***

Dziewczyna biegła co sił w nogach przed siebie. W głowie czuła zupełną pustkę, jednak jej serce z nieznanego powodu było dziwnie ściśnięte. Po chwili zmęczona przystanęła i skierowała się w kierunku pobliskiego głazu. Usiadła na martwej ziemi, opierając się plecami o zimny kamień. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że cała jest poraniona. Za strachem rozglądała się dookoła siebie, jednak poprzez gęstą mgłę trudno było cokolwiek zobaczyć. Kiedy oglądała jedno ze swoich skaleczeń, przypadkiem znalazła mały nożyk ukryty w bucie. Nie wiedząc dlaczego, obróciła się przodem do głazu i wyryła w kamieniu mały napis…

– Nie przegraj… – odczytała na głos po czym bezwładnie osunęła się na ziemię. Wszystko pokrył mrok…

***

Zelgadis zmierzał ciemnym korytarzem w stronę małego pokoju na poddaszu. Z dołu dochodziły go stłumione rozmowy przyjezdnych i wrzaski jakiejś niezadowolonej kobiety. No cóż, i on musiał przyznać, że z pewnością nie było to najlepsze miejsce dla wybrednych damulek. Odpadający ze ścian tynk, wilgoć w pokojach i szczury, choć na to ostatnie właściciel gospody zdecydowanie zaprzeczał. Nagle gwar został przerwany przez uderzenie zegara, który obwieścił nadejście północy. Zdenerwowany młodzieniec spojrzał na godzinę i przyspieszył kroku by już po chwili stanowczo pchnąć drzwi prowadzące do swojego celu.

– Dobrze, że już jesteś – usłyszał na powitanie.

– Gdzie księga? – zaczął bez ogródek i przeszukał pomieszczenie stalowym wzrokiem.

– Tu ją mam – Yuuki wstała z krzesła i położyła wolumin na małym stoliku. – Jesteście tego pewni? – dodała dla przekonania, ale w odpowiedzi dostała tylko kiwnięcie głową. – Dobrze więc…

Lina i Gourry podnieśli się ze starej, narożnej sofy i stanęli tuż obok Zelgadisa. Tymczasem Mizu podszedł do drzwi i z cichym skrzypnięciem, zamknął je na klucz.

– Gotowi? – zapytała z przejęciem Yuuki.

– Zawsze… – mruknął Gourry i odruchowo złapał za rękojeść swojego miecza.

– Kiedy otworze księgę musicie ‘wskoczyć’ do środka! No, to na trzy!

– To zaczyna mnie przerażać… – szepnęła Lina i nerwowo przystąpiła z nogi, na nogę.

– Raz! – padło nagle.

Zelgadis przełknął głośno ślinę…

– Dwa!

Powoli zaczynał rozumieć niebezpieczeństwo sytuacji i ryzyko, którego się podjął…

– I…!

A może jeszcze się wycofać?

– Trzy!

Yuuki szarpnęła za okładkę i otworzyła przejście. Stronice zaszeleściły niebezpiecznie, targane jakąś niewidzialną siłą, by po chwili błysnąć oślepiającym światłem i ponownie uwolnić demona…

***

Dziewczyna zerwała się z krzykiem na swoim posłaniu. Oddech zastygł w jej piersi zupełnie tak, jak gdyby bał się wyjrzeć na świat. Chłodne powietrze powoli i ostrożnie przedzierało się przez płuca, targane niespokojnym rytmem. Po chwili jej wątłym ciałem wstrząsnęły dreszcze, a w oczach pojawiły się szkliste łzy.

– To tylko zły sen… – szepnęła do siebie, chcąc jednocześnie uspokoić łomot swojego serca.

Krople zimnego potu spływały po jej twarzy, a ubranie nieprzyjemnie przylgnęło do pleców.

– Akama…? – nagłe pytanie zgasło w ciemności pozostając bez odpowiedzi.

Zawstydzona dziewczyna spuściła głowę w dół. Niezręczną ciszę przerwało ciche westchnienie. Chłopak dobrze wiedział, że w tych momentach rozmowy są nieznaczące, jednak trudno było mu znaleźć inny sposób. Bez słowa wstał i usiadł obok skulonej w mroku postaci.

– Kirei zostaw mnie!

Panna zamierzała już wstać, gdy chłopak chwycił ją za rękę i ponownie przyciągnął do siebie.

– To nie taki proste! – powiedział z triumfalnym uśmiechem, jednak i ten (jak wszystko pozytywne na tym świecie) szybko zniknął, gdy młodzieniec wyczuł pod palcami coś lepkiego. – Znowu krwawią… – stwierdził ponuro, przyglądając się nadgarstkom Akamy.

– I co z tego? – odburknęła dziewczyna.

– Naprawdę ci to wisi, czy tylko starasz się udawać taką obojętność? – uważnie przyglądał się błękitnym oczom towarzyszki.

– Ja… eh…

– Tak myślałem – uśmiechnął się pod nosem i ponownie skierował wzrok na dłonie przyjaciółki. – Boli? – zapytał dotykając rany.

– Asss! – twarz Akamy wykrzywiła się w grymasie.

– Tak myślałem… – mruknął. – Czekaj, trzeba będzie opatrzyć – dokończył wstając i odwracając się w stronę komody.

– Kirei wychodzi na to, że z ciebie to taka chodząca księga przepowiedni! Po co się pytasz skoro znasz odpowiedzi? – zadrwiła z chłopaka, który szukał czegoś w nocnej szafce.

– A widzisz! I to świadczy tylko o tym, że powinnaś się mnie słuchać! – zaśmiał się i rozwinął jeden z bandaży.

– Chciałbyś!

– Czy ja wiem? To byłoby trochę nudne gdybyś, jak wszyscy inni, robiła to co każę. Ty jesteś inna…

– Kirei ja…

– Śniło ci się coś prawda? – zapytał nagle, ponownie siadając na łóżku.

– Tak… – zdziwiona spojrzała na niego. Dlaczego zmienił temat? No tak, w końcu przerabiali to wiele razy…

– Więc?

– Ach, wybacz zamyśliłam się! Więc nie pamiętam dokładnie. Śniło mi się… ktoś…

***

Zelgadis powoli odzyskiwał przytomność. Wszystko działo się tak szybko i teraz zdawało się być tylko ciągiem mglistych zdarzeń. Yuuki otwierająca przejście (czy jeszcze kiedyś ich zobaczą?), pojawiający się demon, a nawet Lina, która w ostatniej chwili postanowiła zrezygnować z ‘wycieczki’ do innego wymiaru. Warto dodać, że z pewnością by jej się to udało, gdyby nie fakt, że drzwi zamknięte były na klucz.

– Aj umieram! – zawyła Lina, podnosząc się z ziemi i otrzepując z pyłu. – Zel jesteś cały?

– Tak, chyba tak – odpowiedział wstając. – Lighting – mruknął pod nosem i po chwili w jego dłoni zalśniła kula światła.

– Gourry… – czarodziejka spojrzała w miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stał blondyn… – Hej! Gdzie jest Gourry?! – …nie było go tam.

– Lina uspokój się! Na pewno poszedł się rozejrzeć albo coś…

– Zel czy ty się przypadkiem nie uderzyłeś w głowę podczas upadku?! Rozejrzeć?! Tutaj! Ślepy jesteś czy jak?! – Lina była naprawdę zdenerwowana.

Zel, który do tej pory był zajęty rozdarciem na swojej koszuli, podniósł wzrok. Od razu zrozumiał o czym mówi Lina. Miasto, w którym byli, albo raczej jego pozostałości, nie jednego przyprawiłyby o dreszcz. Stare, walące się budynki z powybijanymi szybami i napływające zewsząd uczucie pustki. Obraz nędzy i rozpaczy, wyłaniający się spoza gęstej mgły. Kiedy Zelgadis spojrzał w niebo, przez chwilę wydawało mu się, że został zawieszony w próżni. Na sklepieniu nie dostrzegł żadnych błysków gwiazd czy księżyca. Czy tak wyglądają tu noce?

– Gourry! Gourry! – zdenerwowanie czarodziejki przerodziło się teraz w histerię.

– Lina, patrz! – zawołał Zelgadis, który nagle dostrzegł w oddali dziwne światło.

Oboje ruszyli biegiem w jego kierunku. Po przebyciu kilkunastu metrów zza mgły ukazała się postać wysokiego blondyna. Gourry stał odwrócony plecami do nich i wpatrywał się w coś przed sobą.

– Gourry idioto! – Lina podeszła do niego i z wyrzutem uderzyła go w plecy. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – wrzasnęła widząc, że chłopak ją ignoruje. – Hej! – zamierzała już stanąć naprzeciw niego, jednak nagły ruch ręki zatrzymał ją w pół kroku.

– Patrz… – szepnął nagle Gourry.

Zdezorientowana czarodziejka spojrzała we wskazanym kierunku, jednak nie za bardzo wiedziała, co miałaby tam zobaczyć.

– Gourry, ale ja tam nic nie widzę… – stwierdziła.

– No właśnie! – odkrzyknął. – Zobacz! – chwycił za jej dłoń, którą kontrolowała zaklęcie światła i skierował na ich stopy. – Widzisz?!

– Jaa… – urwała. – Czy tak wygląda koniec świata?

Lina i Gourry stali na skraju… no właśnie, nie za bardzo wiedzieli na skraju czego się znajdują. Pod sobą mieli tylko pustkę, czarną otchłań, a miasto wydawało się być na niej zawieszone.

– Nie do końca – wyjaśnił Zelgadis, który już zdążył zapoznać się z sytuacją. – Zobaczcie, to miasto zawieszone jest na łańcuchach!

Zelgadis miał racje. Miasto zawieszone było na łańcuchach. Łańcuchach, które jak jadowite węże wiły się po całej okolicy, podzwaniając groźnie.

– Hej wy! – krzyknął ktoś nagle.

Cała trójka odwróciła się szybko w stronę, z której dochodził obcy głos.

– A więc są tu jacyś ludzie – mruknęła Lina.

– Nawet nie próbujcie stawiać oporu! – padło nagle.

– Oporu? – zdziwił się Zelgadis. – O czym on gada?

Po chwili z ciemności wyłoniły się sylwetki pięciu, groźnie wyglądających mężczyzn. W rękach trzymali lampy naftowe i miecze.

– Chłopaki jak dobrze was widzieć! – zaczęła rudowłosa z dziwnym uśmiechem na twarzy.

– Stój wysłanniku demona! Nas nie oszukacie! – krzyknął kiedy Lina próbowała podejść.

– Wysłanniku demona? – zdziwiła się. – O czym wy mówicie?

– Nie dam się tak łatwo nabrać! Zginiesz potworze!

– Potworze? – brew dziewczyny drgnęła niebezpieczne.

– Łatwo się poznać na takich jak wy – zadrwił jeden z mężczyzn i wyciągnął swój miecz.

– Skoro tak chcecie, to chyba nie mam wyboru – szepnęła do siebie i przygotowała się do rzucenia zaklęcia.

– Lina nie może… – zaczął Zelgadis, jednak w tym momencie został ugodzony czyimś ostrzem. Gdyby nie jego kamienna skóra z pewnością skończyłoby się to gorzej niż tylko rozerwanym ubraniem.

– Zel! Dość tego! – wrzasnęła Lina. – Fireball!

– Co?! – Gourry rozszerzył oczy ze zdziwienia.

– Fireball! Fireball! – krzyczała ruda, machając rękami jednak nic się nie działo. – Moja magia…? – spojrzała na swoje dłonie.

– Moja też nie działa! – krzyknął Zel gdzieś z oddali, zajęty walką na miecze.

– Mój miecz! – Gourry trzymał w dłoni miecz światła, który zamiast jasnej poświaty był teraz zupełnie czarny.

– Nie działa? – zdziwiła się czarodziejka. – Ale Lighting przecież działało!

Nie trzeba było długo czekać, aż cała trójka zostanie obezwładniona. Cały trójka znaczy Lina, ale w związku z nożem przyłożonym do jej krtani, Zelgadis i Gourry też musieli złożyć broń.

– Co z nimi robimy? – zapytał jeden z mężczyzn.

– Sam nie wiem – odparł ten, który trzymał Linę. – Wydają się być inni… Bierzemy ich, niech Kirei rozsądzi!

***

Nagłe pukanie przerwało rozmowę. Kirei spojrzał w stronę drzwi.

– Zaczekaj, sprawdzę o co chodzi – zwrócił się do Akamy z uśmiechem.

Po otworzeniu w drzwiach zobaczył dobrze mu znaną osobę. Szef straży nocnej wyglądał na dość przejętego.

– Stało się coś? – zapytał Kirei.

– Panie, znaleźliśmy kogoś, podejrzewamy, że to nowi wysłannicy demona, ale nie jesteśmy pewni…

– Akama wybacz, muszę – wyjaśnił i wyszedł z pokoju.

Zelgadis, Gourry i Lina siedzieli, związani pośrodku dużej sali. Cały wystrój przypominał wnętrze starej świątyni.

– Lina co się stało z naszą magią? – szepnął Zelgadis.

– Nie wiem, ale miecz Gourry’ego też się nie sprawdził!

– To oni – wskazał mężczyzna, wchodząc do sali.

Kirei podszedł bliżej i przyglądał się uważnie całej trójce. Oczywiście zatrzymał swój wzrok na Zelgadisie, cóż w końcu nie codziennie się widzi chimerę…

– Dziwnie wyglądacie – stwierdził po prostu z szerokim uśmiechem.

– A myślałam, że to Gourry jest prymitywem… – mruknęła ironicznie Lina.

– Kim jesteście? – kontynuował Kirei.

– I tak nam nie uwierzysz – prychnął pogardliwie Zelgadis.

– Skoro tak twierdzisz, to chyba nie ma sensu dalej ciągnąć tej szopki – stwierdził. – Chociaż twoja postać jest szczególnie interesująca – usiadł naprzeciw Zela. – Nie wyglądacie na wysłanników demona. No, ale skoro nie chcecie gadać to jestem zmuszony pozbyć się was…

– Kirei, nie! – dziewczyna stała w progu i przyglądała się całej scenie.

– Akama? Co jest? – zdziwił się Kirei.

Zelgadis przez chwilę pomyślał, że to poniżające, aby dziewczyna stawała w jego obronie, jednak gdy podniósł na nią wzrok…

– Amelia…? – szepnął…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:22:49)

Offline

 

#6 2014-06-06 22:12:29

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 6 - Rebelia! Pamiętasz mnie?



– Amelia? – powtórzył zdziwiony Kirei. – O kim ty mówisz chłopie?

Ale Zelgadis go nie słyszał, wciąż wpatrywał się tępo w dziewczynę. Jej nienaturalnie blada cera zdawała się lśnić w złotym blasku świec, a w oczach czaił się dziwny błysk. Tak długo jej nie widział! I mógłby przysiąc, że na dźwięk swojego imienia jej twarz wykrzywiła się w bolesnym grymasie. W cierpieniu, które tylko on mógł zobaczyć. Szybko jednak opanowała się, a na jej buzię wpłynął przyjazny uśmiech, który zmył ślady po wcześniejszych emocjach. Uśmiech pełen litości?

– Kirei… – odezwała się melodyjnym głosem. – Wypuść ich – powiedziała po prostu, jak gdyby oznajmiała jakiś oczywisty fakt.

– Ale Akama! Oni muszą zostać ukarani!– zaprotestował blondyn.

– Kirei czyś ty zupełnie zdurniał?! Wiem, że lubisz bawić się w dobrego policjanta, ale dałbyś już sobie spokój. Przecież wszyscy widzą, że to nie żadne demony! – to powiedziawszy podeszła do związanych i nie zważając na protesty przyjaciela, jednym, sprawnym ruchem przecięła więzy. Zelgadis nie potrzebował specjalnego zaproszenia, natychmiast zerwał się z ziemi i doskoczył do dziewczyny.

– Amelia! – wrzasnął łapiąc ją za ręce. Sam nie był do końca pewien, co powinien czuć. Cieszyć się, że ją odnaleźli czy może martwić się jej dziwacznym zachowaniem? Dlaczego ona udaje, że ich nie zna?

– Amelia? – powtórzyła zdziwiona. – Wybacz, ale nie za bardzo wiem o czym mówisz. Nazywam się Akama.

– Akama? – teraz to Zelgadis był zdziwiony. Zdziwiony? Nie, on był w szoku. Przez długą chwilę otwierał tylko usta, jakby próbował coś powiedzieć, ale słowa w ostatniej chwili grzęzły mu w gardle. – Czy wiesz kim jestem? – wykrztusił w końcu, nadal ściskając jej dłonie.

– A powinnam?

– Ja… – co właściwie miał jej powiedzieć? Że przecież kochała się w nim przez tyle lat, a to raczej oznacza, że powinna go pamiętać? Że kiedyś byli przyjaciółmi? Kiedyś? Przecież to było zaledwie wczoraj! Wczoraj, kiedy te oczy nieśmiało spoglądały na niego z takim uwielbieniem. Z uwielbieniem, którego on nigdy nie doceniał. Właściwie to nawet na to nie zasługiwał.

– Hej, ludzie czy ktoś mi wyjaśni, co tu się dzieje?! – wrzasnęła w końcu Lina, którą najwyraźniej denerwował brak informacji.

– To raczej my oczekujemy wyjaśnień – stwierdził Kirei i odciągnął Akamę od Zelgadisa.

– Kim jesteście? – odezwała się czarnowłosa i chociaż to pytanie było bardziej skierowane do Zelgadisa, odpowiedziała Lina. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że chłopak nie jest w stanie nic więcej powiedzieć przez najbliższy czas…

– Jestem Lina Inverse, to Gourry, a ten tam to Zelgadis – przedstawiła. – Przybyliśmy z innego filaru… po nią! – bezceremonialnie wskazała palcem na Amelię i chyba czuła się usatysfakcjonowana ogłaszając taką sensacje.

– Że co?! Z innego filaru? Przecież one są zamknięte! Są zamknięte dla nas! – zdenerwował się blondyn i przyciągnął swoją przyjaciółkę bliżej do siebie.

– Powiedz mi… – zaczęła Lina, nie zwracając uwagi na Kirei’a – Co pamiętasz Amelio?

– Nie rozumiem – odparła zmieszana dziewczyna.

– Jakie jest twoje ostatnie wspomnienie? – drążyła ruda.

– Moje wspomnienie? – powtórzyła cicho, a Kirei zrobił przerażoną minę.

– Nie macie prawa jej o to pytać! – zagroził.

– Owszem mamy, o ile nie chcecie wszyscy zginąć – ogłosiła drwiącym tonem.

– Zginąć? O czym ty mówisz? – zapytał cicho.

– To tylko kwestia czasu, no chyba, że ją stąd zabierzemy – wyjaśniła Lina. – Amelia została wczoraj porwana z naszego świata przez demona. Jeśli ją odnajdzie to będzie koniec dla nas wszystkich.

– Wczoraj? – zakpił Kirei. – W takim razie to pomyłka – dokończył z ulgą.

– Pomyłka? – zdziwiła się czarodziejka.

– Tak, pomyłka. Akama jest z nami już prawie rok – wyjaśnił spokojnie.

– Rok?! – ożywił się Zelgadis – To nie możliwe!

– Zdaje się, że tego nie przewidzieliśmy… – zmarkotniała Lina i z zapałem zaczęła pocierać swoje skronie.

– Czego nie przewidzieliśmy? – zwrócił się do niej Gourry.

– Cóż, kiedyś słyszałam o tym, ale nie sądziłam, że to prawda…

– Czy możesz wreszcie wyjaśnić o czym mówisz?! – zdenerwował się Zel po dłuższej chwili milczenia.

– Spokojnie! Nie widzisz, że próbuje się skupić? – wrzasnęła, ale za moment dodała już nieco spokojniej – Wymiary są przesunięte w czasie. Słyszałam kiedyś o tym w związku z innymi filarami, widać tego też to dotyczy.

– Przesunięte… co? – Gourry miał trudności ze zrozumieniem Liny.

– Przesunięte w czasie. Wychodzi na to, że nasz dzień to rok tutaj – stwierdziła smutnie.

– Rok? – powtórzył głucho Zelgadis i spojrzał z żalem na Amelię.

Wyraz jej twarzy był odległy i zamknięty. Jak gdyby myślami była gdzieś bardzo daleko, gdzieś w zakamarkach swojej przepełnionej bólem świadomości.

– Więc, to nie były tylko sny… – odezwała się w końcu z przekąsem.

– To nie możliwe… – szepnął Kirei z niedowierzaniem.

– Ale Kirei, co jeśli to prawda!? Przecież ja nic nie pamiętam z czasów zanim mnie uratowałeś!

– Akama… dobrze wiesz dlaczego straciłaś pamięć… – odpowiedział zmieszany chłopak.

– A moje sny?!

– No właśnie, SNY! To nie jest rzeczywiste!

– Ale… – zaczęła czarnowłosa, jednak przyjaciel szybko jej przerwał.

– Nie chce tego słuchać! A wy wynoście się stąd! – rzucił do Liny i reszty.

– Rei pomyśl… – dodała błagalnie dziewczyna. – Przecież ON już raz mnie dorwał! Rok temu! Czyli według nich zaraz po tym jak się tu znalazłam. I możliwe, że zrobiłby to znowu gdybyś mnie nie chronił! Czy to twoim zdaniem przypadek? Co jeśli to prawda? – powtórzyła cicho.

Chłopak długo milczał, najwyraźniej trawiąc słowa dziewczyny. Jego twarz wypełniało tysiąc różnych emocji. Strach mieszał się z niedowierzaniem, a troska z gniewem. Co chwila to marszczył brwi, to znów podnosił je do góry w geście zdziwienia.

– Akama, nie chcę cię stracić… – szepnął w końcu zasępiony.

– Rei! Nigdy mnie nie stracisz! Wiesz, że zawsze będę przy tobie… – odpowiedziała jednocześnie przytulając chłopaka do siebie. Zelgadis poczuł nieprzyjemne ukłucie w okolicy żołądka i szybko odwrócił wzrok.

– Więc… – zaczął Kirei odsuwając od siebie dziewczynę. – Załóżmy, że mówicie prawdę. Jak wytłumaczycie swoje przybycie tutaj? – zwrócił się do Liny. – Z tego czego mnie nauczono wiem, że pozostałe filary odwróciły się od nas, a Władca Koszmarów skazała nas na wieczną łaskę tego… tego potwora. Innymi słowy nie było możliwości przedostania się tutaj, co więcej większość nawet nie wie o naszym istnieniu… – zacisnął pięści w złości.

– Cóż, nie do końca… – zaczęła Lina i przeszła do wyjaśniania sprawy. Opisywała dokładnie wydarzenia sprzed ostatniego tygodnia. Spotkanie z Kazuki’m, a raczej jak dowiedzieli się później z Shabranigdo, historię księgi, którą im przedstawił, podróż do Saillune, bitwę w świątyni (celowo ominęła fragment z zamordowaniem ojca Amelii, pamięta go czy nie, ale to zawsze ojciec – wolała nie ryzykować), spotkanie Yuuki i jej towarzyszy oraz prawdziwą naturę księgi, o której niestety dowiedzieli się za późno.

Zegadis natomiast, stał wpatrując się pustym wzrokiem w ścianę. Starał się nie słyszeć tego, co mówi Lina, jednak było to cholernie trudne! Nie wiedzieć czemu, ale wspomnienia ostatnich dni paliły jego serce, niczym rozgrzany do czerwoności pręt. Może gdyby lepiej pilnował Amelii…

– I tak znaleźliśmy się tu – zakończyła Lina.

– Więc, jeśli demon odnajdzie Akamę będzie mógł otworzyć przejście i przedostać się do innych filarów? – podsumował Kirei z niedowierzaniem.

– Zgadza się – potwierdziła ruda.

– Coś jednak nie pasuję… – zmieszał się.

– To znaczy? – podpytał Gourry.

– Widzicie – zaczął blondyn – Akama nie trafiła do nas od razu. Ale może zacznę od początku, jeśli mówicie prawdę, to macie prawo znać i naszą historię. Nazywam się Kirei Matte i jestem przywódcą rebelii. Już od pokoleń staramy się jakoś przeciwstawić demonowi. Wiadomo, w bezpośrednim starciu z nim nie mamy szans, ale za to niszczymy bestie, które tworzy. To dlatego moi ludzie was pojmali, nie wyglądaliście na tutejszych, a już zwłaszcza on – tu spojrzał na Zelgadisa. – Poza tym, staramy się pomagać innym z nas. Pewnie wasz świat wyobraża sobie demona jako wielką, bezrozumną kreaturę. No i nie ma racji. Fakt, kreaturą to on jest, ale na pewno nie bezrozumną. Pozornie to nawet przypomina człowieka… Dla niektórych to byłoby nawet lepiej, gdyby zabił ich od razu… Tymczasem on więzi ludzi. Traktuje je jak swoje zabawki, bawi się nimi… A my jesteśmy za słabi żeby ich uwolnić… – zrezygnowany spojrzał na czubki swoich butów. – Miejsce, w którym ich przetrzymuje to nie jest jakieś ZWYCZAJNE miejsce. To Dwór Śmierci… – dokończył szeptem.

– Dwór Śmierci? – podchwyciła Lina.

– Mówi się, że kto zostanie tam przyprowadzony przez demona i uwięziony, zostanie wyzwolony tylko poprzez śmierć… To miejsce zostało zaklęte i nikt żywy stamtąd nie wyjdzie. Oczywiście wielu próbowało, ale zaraz po przekroczeniu progu, natychmiast umierali – przełknął głośno ślinę. – Co innego jest, jeśli wejdzie się tam dobrowolnie. I tak też było rok temu. Wkradłem się na dwór z zamiarem złagodzenia cierpień kilku nieszczęśników. I wtedy znalazłem Akamę. Uwolniłem ją.

– Zaraz! – przerwała mu Lina. – Czy przed chwilą nie powiedziałeś, że kto zostanie uwięziony w tym miejscu to nie wyjdzie stamtąd żywy?

– To prawda. Bo widzisz… ona nie żyła.

– Nie żyła?! – wykrzyknęli wszyscy.

– Na kilka minut jej serce przestało bić. To wystarczyło żebym zdążył wynieść ją z tamtego miejsca…

– Co się stało? – zapytał Zelgadis starając się zachować spokój.

– Ona… – spojrzał ukradkiem na dziewczynę, jednak ona wcale nie zwracała na niego uwagi. – Próbowała się zabić… Cudem udało nam się przywrócić ją z powrotem. Dwa miesiące była nieprzytomna, a kiedy się obudziła nic nie pamiętała. Nawet swojego imienia. Miała za to każdej nocy koszmary, to chyba jakieś wspomnienia z tamtego życia, nie wiem.

– Więc to dlatego nazwaliście ją Akama? – zapytała z ciekawością Lina (Akama wywodzi się od japońskiego słowa ‘koszmar’ – przyp. Autorki).

– Trafne spostrzeżenie – uśmiechnął się ponuro Kirei. – Ale jak mówiłem coś tu nie pasuje. Skoro demon tak bardzo potrzebuje Akamy, to dlaczego nie wykorzystał jej od razu do otworzenia przejścia. Na co miał czekać? A nawet więcej, pozwolił jej umrzeć!

– Dobre pytanie… – zamyśliła się Lina. – Może nie mógł tego zrobić od razu? Sama nie wiem, ale jedno jest pewne, nie możemy pozwolić, aby ponownie dorwał Amelię!

– Może… – potwierdził blondyn niechętnie. – Wiecie… słuchając waszej opowieści, gotów jestem nawet w to uwierzyć, ale to zbyt poważne sprawy żeby wierzyć na słowo. Macie jakieś dowody?

Zelgadis podniósł wzrok z podłogi i popatrzył z powątpiewaniem na Linę i Gourry’ego. To oczywiste, że nie mają dowodów. Bo jakie mieliby mieć? Cokolwiek powiedzą, Amelia i tak nie będzie tego pamiętać, a nic innego nie mają. Swoich rzeczy Amelia i tak nie rozpozna. Rozpozna? No chyba, że będzie to coś, co Kirei rozpozna!

– Kirei… – zaczął Zelgadis. – Jak dobrze pamiętasz dzień, w którym uratowałeś Amelię?

– Dość dokładnie, a bo co? – zdziwił się chłopak.

– Czy pamiętasz w co była ubrana?

– Hmm nie za bardzo, ale zdaje się, że część tego, co miała wtedy na sobie nadal tu jest.

– Czy mógłbyś to przynieść? – kontynuował Zel.

– Jasne.

Blondyn szybko wyszedł z sali, by po chwili powrócić z małym tobołkiem. Podszedł do małego stolika i wypakował jego zawartość. Były tam dawne amulety Amelii. Ostateczny dowód i dla nich, że odnaleźli prawdziwą księżniczkę. Zelgadis nie czekał długo. Sięgnął do swojego płaszcza i z dna kieszeni wyjął jeden identyczny klejnot. Amelia podarowała mu go kiedyś na pamiątkę. Więc teraz nie było już wątpliwości dla nikogo. Obie historie były prawdziwe.

– Czy to nie miłe poznać swoje imię? – odezwała się nagle czarnowłosa, patrząc na kamień trzymany przez Zela. Przez całą rozmowę zdawała się być nieobecna.

– Akama… – Kirei spojrzał ze zmartwieniem na swoją towarzyszkę.

– Rei, proszę… Zdaje się, że od teraz nazywam się Amelia, prawda?

– Wydaje mi się, że lepiej będzie jeśli wszyscy położymy się teraz spać – zaproponował chłopak. – Dajcie im pokoje na piętrze – rzucił do rosłego mężczyzny, stojącego przy drzwiach po czym sam szybko wyszedł, ciągnąc za sobą Amelię.

– Chyba nie mamy wyboru – stwierdził Gourry.

– Nie czekajcie na mnie – ogłosił niespodziewanie Zelgadis i ruszył w kierunku wyjścia.

– Zel! – zawołała za nim ruda, jednak chłopak zatrzasnął już za sobą drzwi.

Gdy wyszedł z sali jego twarz owiał mroźny powiew. Powoli zszedł ze zniszczonych, marmurowych schodków i ruszył krętą uliczką. Kiedy obejrzał się do tyłu, dopiero uświadomił sobie, że przyprowadzono ich do starego kościoła. Strzeliste wieżyczki, przyozdobione malutkimi oknami, prezentowały się upiornie wśród panującej mgły i ciemności.

– Lighting – mruknął do siebie.

Chociaż tyle mógł zrobić. Jutro będzie musiał porozmawiać z Liną na temat ich magii…

– Czekaj! – zawołał ktoś za nim.

Odwrócił się i zaklęciem, oświetlił drogę dla nadbiegającej osoby. Po chwili majaczący w oddali kształt zaczął nabierać wyrazu.

– Amelia? – Zelgadis przetarł oczy z niedowierzaniem, a kiedy ponownie je otworzył, dziewczyna stała na wyciągnięcie dłoni.

– Wybacz, nie chciałam ci przeszkadzać! – zaczęła speszona patrząc w dół. – Ja po prostu chciałam porozmawiać z kimś z was. Rei jak zwykle próbował się zmyć, kiedy tylko nie mógł sobie z czymś poradzić! Kiedy wreszcie mu się wyrwałam i wróciłam do sali, spotkałam tę rudą dziewczynę i tego wysokiego chłopaka. Chciałam z nimi porozmawiać, ale ona powiedziała, że lepiej jeśli porozmawiam z tobą – wyjaśniła chaotycznie i podniosła wzrok. – WOW! – wykrzyknęła nagle zdumiona, widząc dopiero teraz, czym jej towarzysz oświetlał drogę. – Jak to robisz? – szepnęła, jakby bała się, że pod wpływem głośniejszych dźwięków świetlista kula zniknie.

– To nic trudnego – zaśmiał się chłopak. – Też to potrafisz, a nawet wiele więcej!

– Ja? – spytała nie odrywając wzroku od światła. – Jak?

– Co prawda, mamy tu z Liną pewne problemy z używaniem magii, ale tego zaklęcia to chyba nie dotyczy – uśmiechnął się do dziewczyny. – Daj rękę – poprosił.

Amelia posłusznie wyciągnęła dłoń przed siebie, a Zelgadis ujął ją w swoją. Jej delikatność i kruchość tak bardzo kontrastowała z nim. No cóż, nie każdy ma ciało chimery. Poza tym, Amelia też nie była ‘tamtą’ Amelią. Szermierz dopiero teraz zauważył, że nie tylko jej pamięć uległa zmianie. Dziewczyna bardzo schudła, a pod jej błękitnymi oczami pojawiły się sine cienie.

– To łatwe – zaczął Zel, nie chcąc dłużej zastanawiać się nad nowym wyglądem Amelii. – Wyobraź sobie, że ciemność wisząca nad tobą rozstępuje się, ugina pod wpływem światła, które nosisz w sobie. Tym światłem jest twoja dobroć. Postaraj się wykorzystać ją w walce z mrokiem. Wyobraź sobie coś przyjemnego, a potem przywołaj światło mówiąc ‘lighting’.

– Lighting – szepnęła Amelia, przyglądając się swojej dłoni.

Nie mogła wprost uwierzyć, kiedy zobaczyła pojawiającą się tam świetlistą kulę.

– Mówiłem, że to łatwe – powiedział z zadowoleniem Zelgadis, jednak jego uśmiech szybko znikł, gdy zobaczył nadgarstki dziewczyny. Były teraz wyraźnie oświetlone przez białe światło zaklęcia. Krwiste plamy na bandażach nie miały wróżyć nic dobrego.

– Czasem krwawią – powiedziała po prostu Amelia, czytając w jego myślach.

– Czasem?

– Mam różne sny, po niektórych krwawią.

– Sny?

– Chyba chodzi o coś związanego z moim poprzednim życiem, ale nie mówmy o tym teraz – poprosiła.

– Rozumiem – odpowiedział chłopak przyglądając się oczom dziewczyny. Ciężko było coś z nich wyczytać.

– Wiem, że to głupio zabrzmi, ale jak masz na imię? – spytała nagle zawstydzona.

– Jestem Zelgadis – uśmiechnął się i ścisnął mocniej trzymaną przez siebie dłoń Amelii.

***

Smyczek delikatnie sunął po naprężonych strunach, które jęcząc pod jego naciskiem, układały się w piękną melodię. Stare drewno instrumentu połyskiwało w półmroku, z każdym nawet najmniejszym ruchem gracza. Muzyka wypływająca spod jego dłoni, zdawała się wypełniać wszystko, wpływać w każdy zakamarek, szczelinę, w każdą bruzdę w sercach słuchających. W tym dialogu pozbawionym słów, a mimo to tak bardzo wyrazistym, dało się wyczytać pewien smutek. Smutek, który miał pozostać nigdy nie wypowiedziany…

Zanim Zelgadis otworzył oczy, do jego uszu dotarła muzyka, rozchodząca się echem po pustych korytarzach kościoła. To ona go zbudziła. Chłopak uniósł się powoli na łóżku, podpierając na łokciach i wsłuchał się w wygrywane nuty.

– Skrzypce? – mruknął sam do siebie ze zdziwieniem.

Przez długą chwilę przekonany był, że nadal śni, jednak z każdym nowym dźwiękiem zaczynał w to coraz bardziej wątpić. Nigdy nie miewał tak realistycznych snów. Ale kto mógł wpaść na pomysł koncertowania w środku nocy? Cóż, musiał przyznać, że gra jest całkiem niezła… ale dlaczego, do cholery, o takiej porze!? Widać, chyba będzie musiał się przyzwyczaić do nowych zwyczajów… Opadł zrezygnowany z powrotem na swoją poduszkę, jednak coś nie dawało mu ponownie zasnąć. I tym czymś wcale nie były wysokie tony skrzypiec. Przekręcił się niespokojnie na drugi bok. Ciekawość. Tak, musiał sprawdzić kim był tajemniczy muzyk. Z westchnieniem wstał i naciągnął na siebie swoją, białą koszulę. Zły był, że nie potrafi się opanować, jednak ta muzyka, zdawała się wciąż go nawoływać, intrygowała go. Kiedy zapiął ostatni guzik koszuli, wyszedł cicho na korytarz, pozostawiając za sobą uchylone drzwi.

Korytarz ciągnął się kilka metrów, by w końcu doprowadzić do krętych schodów, wiodących na niższe kondygnacje. Zelgadis nie musiał szukać, po prostu podążał za muzyką. Kiedy znalazł się na niższym piętrze, przemierzył jeszcze jedno przejście, po czym zatrzymał się przed masywnymi drzwiami z ciemnego drewna. Zawahał się przez moment, jednak zdecydował się otworzyć. Ach, ciekawość! Delikatnie nacisnął, mosiężną klamkę i pchnął ciężkie wrota, które skrzypnęły w geście sprzeciwu. Cicho wślizgnął się do środka i schronił pod osłoną nocy.

Wysoki, szczupły młodzieniec, stał pośrodku sali. Było to, to samo pomieszczenie, w którym parę godzin temu rozmawiali. Jednak tym razem, ów młodzieniec, wyglądał inaczej. Na twarzy Kirei’a było widać powagę i skupienie, gdy grał. Nawet w rozmowie z nimi, taki nie był. Zelgadis przyglądał mu się długo. Dłoń chłopaka rytmicznie poruszała smyczkiem, który w zetknięciu ze strunami wydobywał, coraz to bardziej melancholijne dźwięki. Kirei był smutny. Tylko dlaczego? Zel głowił się nad tym, próbując odgadnąć prawdziwy powód zachowania chłopaka, gdy nagle ten westchnął i odłożył instrument. Usiadł zrezygnowany na zimnej posadzce i zakrył twarz dłońmi. Zelgadis nie chcąc zostać zauważonym, szybko wymknął się z pomieszczenia. Wolał nie wdawać się z nim w rozmowy. Nie pozostało mu nic innego, jak tylko wrócić do siebie.

Kiedy zamknął drzwi swojego pokoju, oparł ciężko o nie głowę, przymykając oczy. Usłyszał, że muzyka ponownie potoczyła się echem po całym budynku. Była to ta sama piękna, smutna melodia. Dziwne, że innych nie budziła? A może budziła, ale byli zbyt leniwi żeby to sprawdzić? Zel nie zastanawiał się nad tym dłużej, obecnie czuł się zagubiony w całej sytuacji, w miejscu, w którym się znalazł. Spróbował sobie to wszystko poukładać, gdy niespodziewanie usłyszał za sobą głos.

– Pięknie prawda?

Wszędzie rozpoznałby TEN głos. Obrócił się szybko i spojrzał w stronę swojego łóżka. Na jego skraju siedziała Amelia.

– Co tu robisz? – zapytał, przyglądając się badawczym wzrokiem dziewczynie. Nie powinno jej tu być.

– Nie chcesz wiedzieć… – zaśmiała się ponuro.

– Zamieniam się w słuch – powiedział, ignorując jej wcześniejszą wypowiedź.

– Ale to bez sensu, najlepiej będzie jeśli po prostu już sobie pójdę. Cieszę się, że nic ci nie jest… – wyjaśniła zawstydzona i ruszyła w stronę wyjścia, jednak chłopak zagrodził jej drogę.

– Skoro już weszłaś tu bez pytania, to chyba należą mi się wyjaśnienia – powiedział z uśmiechem.

Amelia westchnęła, ale mimo to ponownie usiadła.

– Więc? – ponaglił Zelgadis.

– Więc, widzisz mówiłam, że to głupie, bo ja właściwie sama nie wiem… – zaczęła nieśmiało. – Chyba nie myślałeś, że po tym, co dziś usłyszałam w ogóle zasnę? No więc, nie mogłam zasnąć i wałęsałam się po kościele, chcąc pozbierać myśli. Przechodziłam koło twojego pokoju, gdy nagle… – urwała.

– Gdy nagle?

– Sama nie wiem. Poczułam, jakiś taki niepokój. Bo widzisz, zostawiłeś uchylone drzwi, a odkąd pamiętam zawsze były zamknięte. Nikt tu nigdy nie przychodził. Wiem, że to brzmi dziwacznie. W każdym razie, kiedy na nie spojrzałam zobaczyłam coś jeszcze… To były strzępy jakichś wspomnień. Widziałam uchylone drzwi, a kiedy przez nie przeszłam… tam był ktoś martwy. Przestraszyłam się. Bałam się, że coś ci się stało…

Zelgadis przełknął głośno ślinę. Dobrze wiedział o czym mówi Amelia, i że to wcale nie o jego śmierć chodzi. Ale jak miał jej powiedzieć o śmierci ojca?

– Co jest? – zapytała nagle dziewczyna, najwyraźniej zauważyła jego reakcje – Ty coś wiesz prawda? – ciągnęła. – Powiedz mi!

– Ja… – w pierwszym momencie miał zamiar skłamać, ale po chwili namysłu stwierdził, że Amelia ma prawo znać prawdę. – W dzień, w którym zniknęłaś z naszego świata, zamordowano twojego ojca. Myślę, że to jego widziałaś – powiedział z trudem, oczekując wybuchu płaczu, jednak nic takiego nie nastąpiło.

– Och… – usłyszał po prostu i spojrzał na nią z niedowierzaniem. Nie przejęła się tym? – Szkoda, że nie widzisz swojej miny – zaśmiała się cicho. – Myślałeś, że się tym zmartwię, prawda? Zelgadisie, ja go nawet nie pamiętam… Wiem, że to okrutne z mojej strony, ale nie poradzę nic na to, że tak jest…

– Rozumiem – odszepnął. – Gdy tu wszedłem, powiedziałaś, że jest piękne. Co miałaś na myśli? – zmienił nagle temat. Nie chciał rozmawiać o przykrych sprawach.

– Sam słyszysz – odpowiedziała z uśmiechem Amelia.

– Skrzypce? – przytaknęła w odpowiedzi. – Tak, pięknie. Tylko czemu on to musi robić w nocy?

– Rei to śmieszny człowiek. Niby jest naszym przywódcą, ale zawsze, kiedy tylko może ucieka od problemów. Nie umie sobie z nimi radzić, ani rozmawiać o nich. Dopiero kiedy gra jest inaczej. Dopiero wtedy przeżywa swój problem, a w jego piosenkach, usłyszysz wszystko o czym myśli – uśmiechnęła się lekko. – Tylko tak może wyrazić siebie, więc jesteśmy już przyzwyczajeni, że robi to czasem w nocy.

– Czyli on gra, gdy ma jakiś problem? – upewnił się Zelgadis.

– W pewnym sensie – odpowiedziała. – Czasem robi to po prostu dla mnie, dla mojej przyjemności. To miłe z jego strony – uśmiechnęła się.

– Czy wy… – zaczął niepewnie.

– Pytasz czy jesteśmy razem? – zaśmiała się, a widząc minę Zela dodała – Nie, nie jesteśmy. Chociaż nie ukrywam, że Kirei wiele razy próbował. Ale dla mnie jest bardziej jak brat. Kocham go, ale jak brata. Rozumiesz?

– Jasne – odpowiedział po prostu, ale za tym małym słowem ukrył całe swoje szczęście.

– A czemu o to pytasz? – zagadnęła po chwili.

Zelgadis poczuł, że się rumieni, ale miał nadzieję, że Amelia nie zobaczyła tego. Kretyn z niego! Nie powinien być zazdrosny, a już tym bardziej pytać o takie sprawy.

– Zelgadisie… – zaczęła nagle – Powiedz mi, tylko tak szczerze! Czy ty byłeś dla mnie kimś ważnym?

To pytanie go zgasiło. Co miał opowiedzieć?! Przecież nie powie prawdy – tak, kochałaś mnie, ale ja zlewałem cię przez kilka lat? Za coś takiego, to mogłaby go najwyżej znienawidzić. Zresztą to i tak nic by nie zmieniło. Tacy ludzie jak on, nie zasługują na miłość. Miłość? I nagle w pełni zrozumiał, co czuje do dziewczyny. Jednak, to słowo było dla niego takie przerażające!

– Byłem twoim przyjacielem… – cóż to nie było kłamstwo, a przynajmniej nie do końca, bo przecież formalnie był tylko przyjacielem.

Amelia przyglądała mu się przez chwilę podejrzliwie, po czym uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Myślę, że powinnaś się położyć spać – spróbował chłopak, nie chciał odpowiadać na inne krępujące pytania.

– Zel… – ‘Zel? No proszę, chyba robimy postępy’ – pomyślał. – Bo ja mam mały problem… – powiedziała czarnowłosa.

– Problem?

– Nie potrafię spać sama… – odpowiedziała rumieniąc się.

– A co ja mam z tym wspólnego? – zapytał cicho.

– Zawsze śpię w pokoju z Rei’em, wiesz przez moje koszmary i w ogóle, ale on dziś chyba wcale się nie położy. Nie chcę siedzieć samotnie w pokoju, albo włóczyć się gdzieś po zimnych korytarzach… Pomyślałam sobie, że może jeśli nie masz nic przeciwko, to mogłabym tu zostać…? Nie mam do kogo pójść… – zapytała nieśmiało.

– Przeciwko? – powtórzy z niedowierzaniem. – Skądże! Możesz tu zostać tak długo, jak tylko chcesz!

– Dzięki – powiedziała z uśmiechem. – A tak poza tym to nie lubię ciemności… – dodała szeptem.

Młodzieniec już miał się uśmiechnąć, gdy nagle usłyszeli przeraźliwe majaczenie za oknem. Prawie, że w tym samym momencie, ucichła także gra Rei’a. Zel spojrzał ze strachem na Amelię. Byli atakowani czy jak?

– Co to było? – zapytał podchodząc do małego okienka i wyglądając przez brudne szyby.

– To demony – odpowiedziała dziewczyna i skuliła się na łóżku.

W tej samej chwili Zelgadis zobaczył snujące się koło budynku postacie. Na pierwszy rzut oka wyglądali jak ludzie, jednak po dokładniejszych oględzinach, bardziej przypominali żywe trupy.

– Co to u licha jest!

– Kiedyś to byli ludzie. To się później dzieje z tymi, którzy zamknięci są na Dworze Śmierci… – odpowiedziała cicho. – Teraz krążą po mieście i żywią się krwią niewinnych. Ale spokojnie tu nie mogą wejść, na kościół rzucono chyba jakieś pieczęcie ochronne.

– To dobrze, ale i tak nie zadowala mnie ich towarzystwo, nawet jeśli nie mogą tu wejść – odpowiedział kwaśno.

Odwrócił się od okna i spojrzał na Amelię. Siedziała skulona na jego posłaniu.

– Nie bój się – usiadł przy niej. – Sama powiedziałaś, że się tu nie dostaną.

– A ty powiedziałeś, że ich towarzystwo, nawet jeśli są tylko za oknem i tak nie zadowala – odpowiedziała z przekąsem.

Chłopak oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. Nie chciał się sprzeczać. Miał już zasnąć, kiedy na swojej piersi poczuł ciężar Amelii. Zdziwiony otworzył oczy i spojrzał na nią, jednak ta uśmiechnęła się tylko nieśmiało.

– Co robisz? – zapytał szeptem.

– Boję się… – odpowiedziała tak cicho, że ledwo mógł ją usłyszeć.

– Spokojnie – powiedział i nieśmiało przytulił ją do siebie. – Będę cię chronił. Obiecuję…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:23:28)

Offline

 

#7 2014-06-06 22:24:17

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 7 - Dusza



Korytarz wydawał się ciągnąć bez końca. Zelgadis mógłby przysiąc, że idzie nim już dobrych kilka godzin. Czy kręcił się w kółko? Właściwie dokąd zmierzał? Zaczynał tracić oddech ze zmęczenia. Gdy już zdecydował zawrócić, nie widząc sensu w dalszej drodze, z półmroku wyłoniła się ogromna, kuta brama. Pchnięty ciekawością, szybko ruszył w jej kierunku. Po chwili jego dłonie, ostrożnie dotknęły zimnych prętów. Wijące się po nich róże, kute z czarnego żelaza, w kuszący sposób zapraszały do dalszej podróży. Młodzieniec stanął w bramie, między śladami światła, a pełną ciemnością. Resztki zdrowego rozsądku, błagały go by tam nie wchodził! Ale ten głos… po chwili był już tylko szeptem. Stuk, stuk, stuk… Z każdym kolejnym krokiem Zelgadis zagłębiał się coraz bardziej w wilgotne i zimne powietrze. Niewiele widział w mroku, ale zdawało mu się, że zna drogę, prowadzony jakąś dziwną siłą. W głuszy pomieszczenia, przyspieszone bicie jego serca było jak rytmiczne uderzenia młotem.

– Czekałam na ciebie – zagadnął nagle czyjś, melodyjny głos. – Myślałam, że już nie przyjdziesz.

Zelgadis nerwowo rozejrzał się wokół siebie, daremnie próbując zlokalizować źródło szeptu.

– Kim jesteś?! – krzyknął, ale jego pytanie szybko zgasło w ciemności, pozostając bez odpowiedzi.

Długa, niespokojna cisza pulsowała w jego skroniach. Przez moment, chłopak był gotów uwierzyć, że to tylko jego wyobraźnia mówi do niego, gdy nagle…

– Pozwolisz, że rzucę trochę światła na całą sytuacje? – zabrzmiał ponownie obcy głos.

Szermierz usłyszał tylko ciche pyknięcie i już po chwili, zapłonęła wokół niego setka, czerwonych świec. W ich migotliwym blasku, zdołał dojrzeć kruchą postać dziecka idącą w jego kierunku. Była to niewysoka dziewczynka o nienaturalnym, bordowym odcieniu włosów. Kiedy podeszła wystarczająco blisko, Zelgadis mógł przyjrzeć się jej twarzy. Duże, karmazynowe oczy spoglądały na niego z obojętnością.

– A więc naprawdę tu jesteś… – powiedziała z udawanym zaskoczeniem.

– Gdzie jestem? – podchwycił chłopak.

– Ach, czyż to nie oczywiste! Jesteś w moim ogrodzie, rozejrzyj się!

Zelgadis posłusznie spojrzał w bok i dopiero zdał sobie sprawę, że otaczają go kwiaty, a dokładniej – róże. Dziesiątki, czerwonych róż! Ich słodka woń wdzierała się w jego nozdrza.

– Co to za miejsce? – spróbował zdezorientowany, chociaż wiedział, że nie ma co liczyć na odpowiedź.

– Już mówiłam. To mój ogród – odpowiedziała beznamiętnie.

– A kim ty jesteś? – na to pytanie, coś w obojętnym wzroku dziewczynki rozbłysło.

– Hahahaha! – roześmiała się nagle – Spójrz one wszystkie należą do mnie! Tylko do mnie! – wykrzyczała radośnie i zaczęła wirować wokół kwiatów.

Zelgadis przyglądał się jej w milczeniu z narastającym niepokojem. Po chwili dziewczynka stanęła i skierowała się na podest. Stał na nim wielki tron, którego chłopak wcześniej nie zauważył.

– To wszystko należy do mnie! – oznajmiła siadając.

– Więc może z łaski swojej, powiesz mi wreszcie kim jesteś!? – Zel miał już dosyć.

– A więc tak… – mruknęła do siebie z grymasem.

Powoli wstała i zerwała jedną z róż, po czym podeszła do Zelgadisa.

– Spójrz – zaczęła. – One są moje – powiedziała z uśmiechem i podsunęła mu kwiat.

Zelgadis z wahaniem, wyciągnął dłoń przed siebie. Kiedy jego palce dotknęły czerwonych płatków, poczuł przyjemne ciepło, które gwałtownie zaczęło rozchodzić się po całym jego ciele. Zatapiał się w tym, wszystko odpływało… Resztkami świadomości wychwycił obraz, uśmiechającej się dziewczynki.

– Nie wyciągaj ręki po to, co nie twoje… – usłyszał szyderczy głos i stracił przytomność.

Wszystko trwało zaledwie kilka sekund. Kiedy Zel odzyskał świadomość, szybko otworzył oczy, ale wtedy zorientował się, że był już w swoim pokoju. Tajemnicza dziewczynka zniknęła. Więc to był tylko sen? Odetchnął z ulgą. Jednak… coś go zaniepokoiło. Nadal wyczuwał dziwne ciepło pod palcami…

– Jasna cholera! – wrzasnął i zerwał się z łóżka.

Otóż, owym źródłem ciepła była krew. Krew Amelii, która delikatnie sączyła się z jej nadgarstków. Chłopak spojrzał na to z przerażeniem. Dopiero teraz przypomniał sobie, że wczoraj pozwolił jej spać u siebie.

– Amelia! Ej, obudź się! – krzyknął i najdelikatniej jak tylko potrafił, potrząsnął nią.

– Mmm… – jęknęła niezadowolona i spojrzała zaspanym wzrokiem na Zelgadisa. – Stało się coś?

– Ty krwawisz! – odpowiedział rzeczowo.

– Aa to? Nie przejmuj się tym – powiedziała obojętnie i ponownie zamierzała zasnąć, ale Zel nie chciał odpuścić.

– Nie przejmuj się?! No chyba ci odwaliło, od za dużej utraty krwi! Wstawaj! – rozkazał.

Dziewczyna otworzyła jedno oko i jęknęła ponownie, widząc, że nie ma szans.

– Bandaże są na dole, w kuchni – powiedziała ugodowo.

– Przykro mi, ale nie wiem, co to jest ‘na dole, w kuchni’, więc będziemy musieli sobie poradzić inaczej – wstał i podszedł do swojego płaszcza, z którego oderwał spory kawałek materiału. – Na razie to musi wystarczyć – dodał.

Usiadł na posłaniu i obejrzał dłoń dziewczyny. Wciąż pamiętał swój sen, ale czy to miało jakiś związek z Amelią?

– Naprawdę nie pamiętasz, jak to się stało? – zaczął, opatrując jej rany.

– ‘Co’ się stało? – powtórzyła, a Zelgadis gestem głowy wskazał na jej ręce.

– Przykro mi, nic nie pamiętam… – odparła smętnie. – Wiesz, to trochę dziwne, kiedy nie pamiętasz swojego życia. Czasem się zastanawiam, czy nadal jestem tą samą osobą? Czy to kim jesteśmy, zależy tylko od naszych wspomnień? Czy jeśli je stracimy, to jesteśmy nikim?

Zelgadis spojrzał na nią zaskoczony. Dlaczego zaczęła mu się zwierzać? I co on miał jej powiedzieć?

– Ty nie jesteś nikim – odpowiedział po chwili. – Ale z pewnością nie jesteś taka sama jak wcześniej.

– A kiedyś? Jaka byłam? – ciągnęła z zaciekawieniem.

– Cóż, byłaś trochę… narwana – uśmiechnął się pod nosem i skończył z opatrunkiem.

– Narwana? – Amelia roześmiała się głośno. – Może to i lepiej, że tego nie pamiętam – uśmiechnęła się i spojrzała na swojego towarzysza. – Wiesz, bardzo się cieszę, że odzyskałam przyjaciela – dokończyła.

Zelgadis również się uśmiechnął, ale tak naprawdę, czuł zupełnie odwrotnie niż Amelia. Czuł wielką stratę…
Nagle, drzwi do pokoju otworzyły się z wielkim hukiem i wparowała przez nie Lina.

– Tee Zel! Może byś tak wreszcie zwlekł tyłek, co?! Nie mam zamiaru spędzić reszty życia tutaj!

– Ekhem… – odchrząknął znacząco chłopak i gestem głowy wskazał na Amelię.

– O Amelia! – zmieszała się ruda. – A co ty tutaj robisz? – zapytała podejrzliwie.

– Nie twoja sprawa – powiedział szybko Zelgadis i wyrzucił rudą z pokoju.

Oparł się o zamknięte drzwi i odetchnął z ulgą.

– Mało brakowało! – podsumował.

– Ona zawsze taka jest? – zapytała Amelia z obawą.

– Wiesz, myślę się, że będziesz musiała się przyzwyczaić – uśmiechnął się złośliwie. – Pamiętam jak kiedyś…

I tak zaczęła się długa opowieść. Zel opowiadał Amelii wszystko, co pamiętał z ich dawnych przygód, opisywał ludzi, których spotkali oraz szczegółowo zagłębił się w relację Lina – Gourry. Uważnie jednak omijał temat samego siebie. Nasza dwójka bohaterów nawet nie zorientowała się, gdy słońce było już wysoko na niebie, a przynajmniej powinno być. W miejscu, w którym się znaleźli nie istniał bowiem dzień. Tam była tylko noc. Głucha, zimna i przerażająca. Jednak te godziny mijały im tak spokojnie. Zupełnie jakby razem uciekli w jakieś inne, nieznane nikomu miejsce.

– Chyba powinniśmy już zejść do reszty – zaproponowała Amelia.

– Taa, pewnie Rei martwi się o ciebie… – odpowiedział siląc się na miły ton głosu.

– Czy ty jesteś zazdrosny? – zapytała nagle, świdrując go wzrokiem.

– Nie wyobrażaj sobie! – odkrzyknął speszony i szybko ulotnił się z sypialni.

– No poczekaj! – wybiegła za nim i zatrzasnęła za sobą drzwi.

Na dole panowało niezłe zamieszanie. Ludzie biegali w te i we w te, namiętnie o czymś dyskutując. Zdaje się, że przygotowywali się na przybycie kogoś. I z całą pewnością, miał być to ktoś ważny! Kiedy Zel znalazł się w wejściu do tej zatłoczonej sali, przez chwilę miał cichą nadzieję, że jednak wróci z powrotem do swojej sypialni i po prostu to przeczeka. Już miał się wycofać, ale wtedy rozsądek wziął górę. Westchnął ciężko. Nie może tego zrobić, przecież musi porozmawiać z Liną. Muszą wrócić do domu. Nagle przez głowę przemknęła mu zabawna myśl. Wyobraził sobie minę Yuuki, kiedy by ich zobaczyła. W końcu dla niej, nie było ich zaledwie parę minut.

– Zel! – zawołał ktoś nagle. Lina machała do niego z drugiego końca sali.

– Zaczekasz chwilę? – zapytała szybko Amelia, kiedy już miał zrobić krok. Spojrzał na nią pytającym wzrokiem. – Wiesz, myślę, że też powinnam brać udział w tej rozmowie. W końcu twierdzicie, że mnie stąd zabieracie… Tyle, że najpierw muszę iść do Reia – wyjaśniła i ruszyła w przeciwnym kierunku.

Podążał za nią spojrzeniem, aż w końcu kolejny wrzask Liny zmusił go do ruchu. Powoli zaczął przedzierać się przez zatłoczoną salę zniszczonej świątyni. Do jego uszu dolatywały strzępki rozmaitych rozmów…

‚…więc wracają?’
‚…słyszałam, że dowódca…’
‚…to psychol!’
‚…podobno chcą go wyrzucić…’
‚…biedny Tamaki…’

Tamaki? Dowódca? Chodzi o tego całego Kireia? Cóż, Zel musiał przyznać, że nic z tego nie rozumie.

– Gdzie Amelia? – zapytał Gourry kiedy wreszcie znalazł się przy nim i Linie.

– Poszła załatwić coś z blondaskiem – odpowiedział sucho Zel.

– Blondaskiem? – podchwyciła ruda. – No, no zdaje się, że ktoś tu nie przepada za naszym słodkim Kireiem.

– Odwal się – znowu TEN ton głosu.

– Co powiedziałeś? – warknęła na niego, mrużąc oczy.

– Hahaha – ironiczny śmiech wyrwał się z jego piersi. – Lina wybacz, ale myślę, że bez tej całej swojej magii jesteś równie nieszkodliwa, co mały rozszczekany szczeniak.

– Że co?! Ja SZCZENIAK?! – zerwała się na nogi oburzona.

– No to chodź, spróbuj – powiedział, a jego szyderczy uśmiech pogłębił się jeszcze bardziej
Przez chwilę mierzyli się wzrokiem i kiedy już wydawało się, że Lina rzuci się na niego z rękami, ta tylko westchnęła i opuściła je bezradnie.

– Nie Zel, masz racje… Ale nadal nie rozumiem dlaczego nasze czary nie działają? – zapytała zrezygnowana i ponownie usiadła, pocierając dłonie.

– Z moim mieczem też coś się dzieje – dodał smętnie Gourry.

Zelgadis już otwierał usta żeby podzielić się swoją teorią, gdy nagłe pukanie do drzwi świątyni uciszyło wszystkich zebranych. Zaskoczeni, z przejęciem wpatrywali się w stronę wejścia. Napięcie było wręcz namacalne w powietrzu. Po chwili ciszę przerwał odgłos kroków. Kirei podszedł do drzwi i otworzył je ostrożnie. Chłodny powiew wdarł się do sali, a zaraz za nim wchodziły kolejne osoby. Głównie mężczyźni. Ze zmęczonym obliczem, w zniszczonych ubraniach. Zalgadis miał wrażenie, że razem z nimi do pomieszczenia wtargnęła jakaś dziwna moc. Coś w rodzaju pustki wysysającej wszystkie emocje…

– Saiki! – zawołał nagle kobieta, która stała niedaleko Zelgadisa.

Misa z wodą, którą trzymała upadła z hukiem na posadzkę i roztrzaskała się o nią. Nie przejmując się tym podbiegła do jednego z mężczyzn i objęła go. Po chwili za jej przykładem poszła cała reszta. Wszyscy witali się ze swoimi bliskimi. Wszyscy, za wyjątkiem tych kilku kobiet, które wpatrywały się tępo w przestrzeń, czekają na kogoś kogo miały już nigdy nie zobaczyć… Tak Zelgadis już wiedział, to właśnie była ta pustka…

– Nie wszystkim udaje się wrócić… – wyjaśniła cicho Amelia. Zelgadis nawet nie zauważył kiedy do niego podeszła.

– Kim są ci ludzie? – zapytała Lina.

– Hm to coś w rodzaju naszego wojska. Rzadko tu bywają. Większość czasu podróżują pomagając innym z ocalałych i walcząc z demonem.

– Więc to dlatego wszyscy tak oczekują ich przybycia. To coś w rodzaju narodowych bohaterów?

Zelgadis omiótł wzrokiem całe to zbiorowisko. Matki tulące swoje dzieci i mężowie pocieszający swoje żony. Przez chwilę cała ta atmosfera wydała mu się zbyt ckliwa. Wręcz nierealna. Tyle miłości w jednym miejscu? No przecież żyją, więc na co to wszystko? Spojrzał w inną stronę. Naglę jego uwagę przykuł Kirei, który nadal stał w uchylonych drzwiach. Rozmawiał z kimś. Po chwili zza drzwi wyłoniły się jeszcze trzy osoby. Dziewczyna i dwóch młodzieńców. Zanim Zelgadis zdążył się im przyjrzeć, już zobaczył Amelię biegnącą w ich stronę.

– Tami! – zawołała radośnie i rzuciła się na szyje wysokiemu rudzielcowi. Tamaki? Zdaje się, że Zelgadis już gdzieś to słyszał…

– Hej maleńka! – zaśmiał się rudzielec i okręcił ją wokół siebie. Przy nim wydawała się być rzeczywiście maleńka…

– Zel, chyba masz konkurencję – Lina szturchnęła go w bok.

– Jednak to prawda, że rude to wredne – skwitował dwuznacznie.

– Ja tam lubię rudę – powiedział poważnie Gourry kiwając głową na potwierdzenie własnych słów.

– Zamknij się meduzo! – uciszyła go Lina, ale Zel mógłby przysiądź, że zobaczył na jej twarzy mały, ledwo widoczny rumieniec. Tak, czasem wzrok chimery pozwalał mu widzieć to, czego inni nie mogli. – Chodźcie, lepiej mieć wroga blisko siebie.

– Wroga? – zapytał Gourry.

– Nie sądzisz chyba, że tak poprostu pozwolą nam zrobić z Amelią, co nam się podoba? – wyjaśniła Lina i ruszyła w stronę stojącej piątki. Zelgadis podążył za nią.

– A to kto? – zapytała dziewczyna w czarnym płaszczu, kiedy w końcu ich zauważyli.

– To dość skomplikowana historia… – burknął Kirei i spojrzał na czubki swoich butów. Zupełnie jakby się o coś obwiniał.

– Jestem Lina Inverse – odpowiedziała z dumą ruda i wyciągnęła rękę w stronę stojącej dziewczyny. Ta przez chwilę mierzyła ją wzrokiem, ale potem uśmiechnęła się przyjaźnie i przyjęła wyciągniętą dłoń.

– Miło mi, jestem Maya – przedstawiła się.

Zelgadis spojrzał na dziewczynę. Jej duże, ciemne oczy przepełnione były ciepłem i łagodnością, a kosmyki czarnych włosów głaskały bladą skórę na jej policzkach. Usta wygięte miała w delikatnym uśmiechu.

– To Gourry i Zelgadis – dodała Lina, po czym skierowała swój wzrok na dwójkę towarzyszącą Mayi, jakby oczekując podobnej odpowiedzi.

– Jestem Tamaki – powiedział z uśmiechem rudzielec i również uścisnął jej dłoń.

Tamaki był bardzo wysoki, ale to co najbardziej przyciągnęło wzrok Zelgadis to przepaska, którą chłopak nosił na prawym oku. Drugie oko miało barwę żywej zieleni.

– A ty? Nie przedstawisz się DAMIE? – Lina zwróciła się do ostatniego młodzieńca, który do tej pory tylko przyglądał się całej sytuacji z kwaśną miną.

– A ja to nie twoja sprawa – odpowiedział szorstko i odszedł. Zelgadis przez chwilę, miał wrażenie, że znalazł swój odpowiednik z tego wymiaru. Uśmiechnął się ironicznie pod nosem. Chłopak o długich czarnych włosach i jeszcze ciemniejszych oczach zniknął gdzieś w tłumie.

– Wybaczcie – odezwała się Maya. – To był Daiki. Powiedzmy, że on nie jest zbyt rozmowny… – uśmiechnęła się przepraszająco.

– To może dogada się z naszym Zelem, co Zel jak myślisz? – zaczepiła Lina złośliwie. Zawsze lubiła prowokować innych w podobny sposób.

Wszyscy na to parsknęli śmiechem, ale Maya wlepiła w niego spojrzenie. Jej twarz była teraz poważna i skupiona. Po chwili jednak odwróciła wzrok i znów uśmiechnęła się tym swoim „firmowym uśmiechem”.

– Rei to może pójdziemy i gdzieś spokojnie porozmawiamy? – zaproponowała.

– Tak May myślę, że mamy wam sporo do powiedzenia – ruszył szybko w kierunku schodów prowadzących na jakieś niższe piętro…

Kuchnia nie była przyjemnym miejscem. Zresztą jak każde inne w tym budynku. Zelgadis wszędzie mógł dostrzec śladu brudu i zniszczenia, które nieodwracalnie odcisnęły swoje piętno na przedmiotach. A do półmroku zdążył się już nawet przyzwyczaić. Przynajmniej nie rzucał się tak w oczy ze swoim wyglądem. Teraz chłopak nieświadomie wodził palcem po blacie stołu, co chwila prześlizgując swój wzrok na inną część pomieszczenia. Zbytnio nie obchodziło go ponowne słuchanie wyjaśnień dlaczego się tu znaleźli. Maya zerkała na niego co jakiś czas, ale on udawał, że tego nie widzi.

– Więc nasza mała Akama naprawdę nazywa się Amelia – podsumował Tamaki. – Cóż to imię jest nawet ładniejsze – dodał i uśmiechnął się beztrosko.

– I mówicie, że żeby wrócić do waszego świata potrzebujecie swoich zdolności magicznych? – zaczęła Maya ignorując uwagę przyjaciela.

–Dokładnie – potwierdziła Lina. – Bez tego i Amelii nie możemy otworzyć przejścia. Liczymy na waszą pomoc – dokończyła z naciskiem.

– Lina, a skąd w ogóle wiemy jak otworzyć to przejście? – wtrącił się Gourry.

– Nie teraz Gourry –przerwała mu szybko ruchem ręki. – Więc? – zwróciła się ponownie do Mayi.

– Tak więc obawiam się, że nie możemy wam pomóc – odpowiedziała spokojnie.

– Jak to nie? -zerwała się Lina.

– W naszym świecie nie mamy czarowników. Nikt tu nie posługuje się magią.

– W takim razie jak walczycie z tym całym demonem? – zapytał Gourry.

– Właśnie w tym jest problem. Może gdybyśmy potrafili używać czarów i bronić się ta bestia nie wybiła by dwóch trzecich naszej ludności. A pozostała część nie musiała by być jego zabawkami i czekać w ukryciu, odliczając dni swojego życia – wyrzuciła z goryczą Maya, zaciskając pięść.

– Ach… widzę,że naszą śmierć już też przewidziałaś? – westchnął Tamaki.

– Więc co teraz? – zapytała Amelia. – To znaczy,że nie możemy wrócić?

– Obawiam się, że nie – powiedziała poważnie Maya.

– Cóż, jeśli chodzi o mnie to moje wszystkie wspomnienia i tak ograniczają się do tego miejsca… – dodała smętnie Amelia.

– Jest jednak coś czego nie rozumiem – zaczęła nagle Lina. – To, że tu nie używa się magii mogłabym jeszcze zrozumieć. Dobrze, po prostu nikt się jej nie uczył. Ale dlaczego my nie możemy wykorzystać swoich zdolności? Albo inaczej – dlaczego wykorzystujemy je tylko po części? Udaje nam się przecież stworzyć zaklęcie Lighting.

–Dobre pytanie – przyznała Maya. – Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że po prostu stworzono tu jakąś barierę…

– Nie wydaje mi się – stwierdziła Lina wchodząc jej w słowo. – W naszym świcie można było taką barierę stworzyć i w rezultacie, w takim miejscu nie można było używać żadnych zaklęć. Nawet tych najprostszych.

– Bo oczywiście w tym miejscu wszystko jest zgodne z regułami – powiedział ironicznie Tamaki.

– Ej, nie bądź złośliwy! – zawołała Amelia.

– W każdym razie, nic nie możemy zrobić – podsumowała Maya.

–Cóż… Yuuki uprzedzała nas, że może nie być łatwo –stwierdziła smętnie Lina. – Ale na pewno jest jakieś wyjście!

–Może i jest… – zaczął tajemniczo Tamaki i znacząco spojrzał na Kireia.

– Chyba nie myślisz o…? – spytał zaskoczony Kirei.

– A czemu by nie? Ona może pomóc!

–Przecież wszyscy wiedzą, że to stara wariatka, a do tego pewnie trzyma z demonem!

– A mamy jakieś inne wyjście?

–Ehem! – odchrząknęła znacząco Lina. – Czy może mi ktoś wyjaśnić o co chodzi?

– Ph! – parsknął Kirei.– Tamaki wymyślił wspaniałe rozwiązanie – powiedział ironicznie. – Chcę was zabrać do Silvy, starej wariatki, która odeszła od nas i która według niego jest czarownicą.

– Oczywiście, że nią jest! – zbulwersował się rudy. – Jak inaczej wyjaśnisz te wszystkie dziwne rzeczy, które miały miejsce? I jak wyjaśnisz bliznę na twojej twarzy? – zapytał dobitnie, na co twarz Reia znacząco pobladła. – Dobrze wiesz, że mam racje, tylko boisz się to przyznać.

Zelgadis spojrzał na twarz Kireia. Dopiero teraz zwrócił dokładniejszą uwagę na szramę, która ciągnęła się od czoła, aż po policzek chłopaka. To cud, że nie stracił oka…

– Dobrze rób jak uważasz – powiedział Rei, po czym wstał i wyszedł z kuchni bez słowa wyjaśnienia.

Maya popatrzyła za odchodzącym przyjacielem.

– Musiałeś, co? – zapytała retorycznie.

– To nie moja wina, to on zaprzecza faktom –Tamaki wzruszył ramionami. – Ty też wiesz, że mam racje. Więc? -zwrócił się do Liny. – Piszecie się na małą wycieczkę?

– A mamy jakiś wybór?

– To zależy – uśmiechnął się. – Zawsze możecie tu zostać.

– To mi się akurat nie uśmiecha – potwierdziła ruda i odwzajemniła uśmiech.

– Czy taka wyprawa nie jest niebezpieczna? – zapytała Amelia.

– Spoko mała! Przecież pójdziecie z nami, my jesteśmy w końcu najlepsi – powiedział z dumą i wskazał palcem na siebie.

– Ten chłopak zaczyna mi cię przypominać – zaśmiał się Gourry do Liny.

– Ja nie jestem aż tak zadufana w sobie – powiedziała naburmuszona i ostentacyjnie odwróciła głowę.

– Kogo nazywasz zadufanym w sobie!? – zirytował się Tamaki.

– Hej, przestańcie! – przerwała im Maya i zaśmiała się pod nosem. –Będziecie mogli się kłócić do woli, ale najpierw dokończmy to, co zaczęliśmy. Żeby dotrzeć do Silvy będziemy musieli dostać się na obrzeża miasta, a to oznacza, że najpierw musimy przejść przez nie. Taka wyprawa jest bardzo niebezpieczna, dlatego będę prosiła was żebyście stosowali się do pewnych zasad, zgoda? – zwróciła się do przyjaciół.

– Nie martw się, w gorszych sytuacjach dawaliśmy sobie radę – stwierdziła Lina.

– Może, ale pamiętajcie, że tu nie możecie używać swoich czarów.

– Ech racja, wciąż nie mogę do tego przywyknąć…

– Dlatego właśnie będziecie musieli polegać na nas – powiedział przesadnie miłym tonem.

– Co mamy robić? – zapytał rzeczowo Zelgadis.

– Wystarczy, że nie będziecie próbowali zgrywać bohaterów. Reszty dowiecie się w swoim czasie. Dobrze będzie jeśli po drodze spotkamy tylko nieumarłych….

– Nieumarłych? – podpytał Gourry.

–Tak nazywamy tych, których dusze są teraz pod kontrolą demona… A właściwie tych, którzy już nie mają duszy. Demon sprowadził ich do Dworu Śmierci po czym wykradł z ich ciał ducha. I fakt, żywi stamtąd nie wyszli… Stali się bezmyślnymi marionetkami. Dlatego demona nazywają Złodziejem Dusz. Teraz to bezwzględne, pozbawione uczuć istoty. W dodatku bardzo przebiegłe, szybkie i silne… Łatwo dać się nabrać na ich sztuczki. Najpierw udają zagubionego człowieka, a kiedy zbliżysz się do nich, zabiją cię, spragnione twojej duszy… To jedyny cel ich egzystencji. Jedyny plus jest taki, że wciąż posiadają ludzkie ciało więc łatwo się ich pozbyć.

– A co z wami i zresztą ocalałych? Demon czy jak to mówicie Złodziej Dusz, pozwolił wam żyć, nie chciał waszych dusz?

– Nam udało się ukryć, tak jak innym niedobitkom. Są miejsca, do których te… istoty nie mogą się dostać. To takie świątynie jak ta, w której właśnie jesteśmy, świątynie Matki Koszmarów. Poza tym jaka by była dla niego zabawa zabić nas wszystkich od razu? – ironia sączyła się z głosu Mayi.

– Rozumiem, że z nieumarłymi dajecie sobie jakoś radę? – zapytał Zelgadis.

– Tak, mamy pewną przewagę… – odpowiedziała wymijająco dziewczyna.

Zelgadis już miał zapytać o jaką przewagę chodzi, jednak Maya zaczęła szybko mówić dalej.

–Tak więc jeśli natrafimy na samych nieumarłych powinniśmy dać radę. Gorzej będzie, gdy pojawią się inne paskudztwa… I lepiej modlić się żebyśmy nie spotkali Złodzieja!

– I lepiej żeby Amelia nie wpadła w jego ręce, jeśli nie chcemy zagłady naszego świata… – burknęła Lina. – Z nią mógłby z łatwością otworzyć przejście, jest wystarczająco potężny by to zrobić…

Zelgadis spojrzał na swoich towarzyszy. Więc mają cel. Muszą dostać się do tej dziwnej kobiety, która może okazać się jedynym rozwiązaniem. A przy okazji on będzie musiał zadbać by Amelii nie stało się nic złego…

– Czy ja umrę? – wypalił nagle podmiot myśli Zela, wszyscy spojrzeli na nią zaskoczeni.

– Niby dlaczego miałoby się tak stać? – zapytał Tamaki.

– Skoro jestem w jakimś dziwnym sensie potrzebna demonowi, to na pewno będzie chciał mnie schwytać… – wyjaśniła, a jej głos załamał się lekko.

– Nie martw się, nie pozwolimy na to – powiedział pocieszająco Gourry. – Lina wie, co robić.

– Gourry ma racje – poparła ruda. – Po prostu, zostaw to nam.

– Więc ustalone, jutro o świcie ruszamy. Radziłabym dobrze się wyspać – zasugerowała Maya.

– Racja, Gourry chodź idziemy – Lina wstała z krzesła i przeciągnęła się ziewając.

– Padam z nóg – Gourry dołączył do niej i po chwili już ich nie było.

Nie trzeba było długo czekać, a pozostali też poszli w ich ślady. Tamaki i Amelia pożegnali się i wyszli.

– A ty nie idziesz? – zapytał Zelgadis kiedy zobaczył, że Maya nawet nie ruszyła się ze swojego miejsca.

– Kto ci to zrobił? – zapytała nagle, ignorując jego pytanie.

Zelgadis momentalnie poczuł jak wzbiera w nim wściekłość. Co ją obchodzi jak stał się chimerą? Kim ona w ogóle jest, aby zadawać takie pytania?! I dlaczego po prostu nie może traktować go jak normalnego człowieka?!

– Wyglądam, jak wyglądam na własne życzenie, ale ciebie to i tak nie powinno obchodzić – zasyczał.

– Ach! Nie, nie to miałam na myśli! – wyjaśniła szybko dziewczyna.

– Więc co? – jego gniew trochę stopniał.

– Chodziło mi raczej o to, skąd w tobie tyle smutku i goryczy? – zapytała spokojnie i wlepiła w niego swój wzrok.

– Wybacz, ale chyba cię nie rozumiem – odparł zmieszany, skąd niby miałaby cokolwiek o nim wiedzieć skoro go nie zna?

– W życiu jeszcze nie widziałam by ktoś miał tak ciemną aurę, twoja jest wręcz czarna!

–Ty chyba żartujesz? – Zel zaśmiał się ironicznie.

– Jestem jak najbardziej poważna – odpowiedziała niezrażona jego podejściem. – Widzę ludzką aurę, czyli stan ich duszy, ich emocje… Uwierz jest to bardzo pomocna zdolność. Zwłaszcza przydaje się w odróżnianiu nieumarłych od żywych. Dzięki temu nie dajemy się zaskoczyć.

– Ty mówisz poważnie? – kiwnęła głową. – Och… – wyrwało mu się po chwili szoku.

– Szkoda, że nie widzisz swojej miny – tym razem to ona się zaśmiała.

– Eee na pewno – wydusił. – Więc, co takiego widzisz w mojej aurze? – zapytał, gdy doszedł już do siebie.

– No cóż, to przykre… To najciemniejsza aura jaką widziałam, a uwierz, że jest to dość niezwykłe w tym świecie. Wychodzi na to, że nawet ludzie, którym wymordowano rodziny mają w sobie mniej goryczy i negatywnych uczyć niż ty… U nich aura przypomina bardziej mieszaninę wszystkich kolorów, a w twoim przypadku aura jest stała… Coś bardzo cię dręczy prawda?

– A co nie widać? – odparł sarkastycznie.

– Czy to aż takie straszne?

– To nie twoja sprawa – uciął krótko. – Może ci ludzie, których spotkałaś byli w stanie pogodzić się ze swoim losem, ale ja nie jestem. To nie tak miało być – powiedział martwym głosem i podniósł się z krzesła, zacisnął palce na blacie stołu. – To nie tak miało być – powtórzył do siebie i wyszedł nie patrząc nawet na dziewczynę. Maya westchnęła głośno.

– Przykro mi… – powiedziała szeptem.

Zelgadis nie był zły. Nie był też smutny czy zmartwiony. Ale jednak coś było nie tak. Czuł się źle. W jakimś sensie został zdemaskowany. Czuł jakby Maya wtargnęła w jego prywatność. I czy rzeczywiście czuł się gorzej niż ci wszyscy nieszczęśliwi ludzie, których widziała? Sama powiedziała, że u nich to przypomina bardziej mieszaninę wszystkiego. Oni doznają szoku, ale później przecież godzą się z tym, co ich spotkało. Zapominają. A on? On zawsze taki jest. Może kiedyś, zanim stał się tym, kim jest teraz, to może wtedy miewał jakieś pozytywne uczucia. Ale teraz jak ma o tym zapomnieć? Przecież wystarczy, że spojrzy na swoje ciało…

– Hej Zel! – zawołał ktoś nagle.

Chłopak podniósł głowę i zobaczył przed sobą drobną postać Liny, stojącą przy szeroko otwartym oknie.

– Myślałem, że śpisz – powiedział podchodząc do niej i opierając się o framugę okna.

– Chciałam, ale Gourry zbyt głośno chrapie– wyjaśniła z lekkim uśmiechem. – A ty?

– Rozmawiałem z Mayą…

– I?

– Ciekawe czy niebo tutaj zawsze tak wygląda? – zmienił temat i zwrócił wzrok w kierunku czarnego sklepienia. Spowite było przez kłęby ciemnego dymu.

– Skoro nie widziałam zbyt dużej różnicy między dzisiejszym porankiem, a tym na co teraz patrze… Tak, chyba tu jest tak zawsze. No okej, okej może w dzień jest troszkę jaśniej, ale przez te tumany i tak niewiele widać. Ogólnie to miejsce nie jest zbyt sympatyczne – mrugnęła porozumiewawczo.

– Lina, ty naprawdę wiesz,co mamy robić? – zapytał wprost.

– Jasne – odpowiedział mu optymistyczny ton. – Myślałam, że to jasne. Jutro z rana zbieramy zadki i wyruszamy do tej staruchy, aby dowiedzieć się czegoś o czarach. Ona w cudowny sposób przywraca nam moc i wracamy do domu – dokończyła i uśmiechnęła się.

– Pytałem czy NAPRAWDĘ wiesz co robić…? – spojrzała na niego dziwnie, po czym westchnęła.

– Dobra Zel! Nie wiem, to chciałeś usłyszeć? Nie wiem dlaczego nasza magia nie działa i nie mam pojęcia, czy wizyta u tej jędzy coś pomoże. Jeśli nie, to będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie, albo zostaniemy tu na zawsze. Xellos mówił, że ten świat został zapieczętowany w księdze, która stała się bramą do niego. Nie łatwo jednak było ją znaleźć. Księgę dobrze ukryto, a poza tym wychodzi na to, że tylko Amelia mogła ją otworzyć i przełamać pieczęcie. I fakt, nie znam nikogo takiego, co by jak ona dbał o innych i był tak bezinteresowny, jak to było wymagane do otwarcia księgi. W każdym razie jesteśmy teraz w ciężkiej sytuacji. Amelia stała się żywym kluczem umożliwiającym otwarcie bramy z tej strony, potrzebne jest jednak do tego odpowiednie zaklęcie, które dała mi Yuuki. Problem w tym, że nikt nie przewidział, że zostaniemy tu pozbawieni mocy! Z drugiej strony jeśli demon dorwie Amelię bez problemu otworzy bramę, a wtedy… sam wiesz. Nie wiadomo jak długo uda nam się chronić Amelię. Ta wyprawa to może być jedyna szansa. Możemy niemieć już okazji tu wrócić… – dokończyła cicho.

– I tak nie mamy wyboru – podsumował chłopak. – Musi się udać…

– Jest coś, co chciałabym żebyś zrobił – powiedziała nagle i schyliła się by wyjąć coś ze swojego buta. – Weź to… –powiedziała wciskając mu w dłoń mały skrawek zmiętego papieru.

– Co to?

– To kopia zaklęcia od Yuuki. Na wypadek, gdyby coś mi się stało…

***

Amelia stała przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Już miała pociągnąć za klamkę i wejśćdo środka, gdy dotarły do niej głosy dochodzące zza drzwi.

– Nie żartuj! – rozbrzmiał kobiecy głos.

– Ostatnio doszedłem do wniosku, że to ty zgarniasz lepszą połowę. To niesprawiedliwe. Też chcę… – odpowiedział męski głos.

– Nie bądź głupi. Sam zgodziłeś się na taki podział. Nigdy ci ich nie oddam! Są moje! – krzyknęła kobieta.

Nagle Amelia poczuła przeszywający ból w swoich nadgarstkach. Skuliła się i upadła na ziemię…

Dziewczyna obudziła się z krzykiem na swoim posłaniu. Ręce znów krwawiły. Nim się zorientowała Kirei siedział już przy niej i obejmował ją swoim ramieniem. Nie pytało nic. To tylko kolejny koszmar…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:24:04)

Offline

 

#8 2014-06-06 22:39:06

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 8 - Kosztowny błąd



Zelgadis obudził się wcześniej niż planował, mimo to nie zamierzał dłużej spać. Powoli zwlekł się z łóżka i skierował w stronę toaletki. Z niechęcią spojrzał w duże, popękane lustro. Z odbicia jego oczy spojrzały na niego zmęczone, ale nie potrafił znaleźć w nich pocieszenia. Był kiedyś człowiekiem. Był ciałem z krwi i kości, duszą, ambicją. Chorą ambicją. A teraz? Minęło za dużo czasu by mógł pamiętać, choćby w marzeniach poczuć ten cudowny stan. Ślady, które w nim pozostały pozwalały tylko doznawać bólu, złości. Pamiętać twarze bliskich i wrogów. Wszystko było takie zagmatwane. Westchnął głośno i odwrócił wzrok. Dopiero teraz zauważył czyste ubrania leżące na krześle obok. Pomyślał, że najwidoczniej ktoś przyniósł mu je wczoraj, gdy już spał. Nie zastanawiając się długo, naciągnął na siebie białą koszulę i ciemne spodnie. Jak stwierdził lepsze to niż jego zniszczone ubrania, których bez magii nie potrafił doprowadzić do porządku. Gdy skończył, nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić, wyjrzał przez malutkie okno w izbie. Zza brudnej szyby zobaczył rozpościerającą się przed nim na wiele kilometrów, martwą przestrzeń. Zdziwił go fakt, że wśród zniszczonych budynków dostrzegał ślady podobieństwa z miastem Saillune. Szybko jednak odpędził tę myśl… Niebo nad nim było szare i spowite kłębami ciemnego pyłu, a w dole, w uliczkach prześlizgiwała się gęsta mgła. Najbardziej intrygujące były jednak ogromne łańcuchy, które spowijały całą okolice i trzymały w morderczym uścisku. Chłopak przypomniał sobie bezdenną otchłań, którą widział pierwszego dnia. To niewiarygodne jak całe miasto mogło być nad nią zawieszone! Zelgadis przypuszczał, że to na pewno sprawka magii. Zmęczony odwrócił się i opadł ciężko na łóżko. Przeciągnął się, zamknął oczy i pozwolił swoim myślą płynąć swobodnie po torach przeszłości. Wiedział, że to niebezpieczne. Po chwili zalała go fala wspomnień,co jak przypuszczał wpędziło go w jeszcze gorszy nastrój, lecz mimo złego samopoczucia i wewnętrznego bólu, nie potrafił uronić ani jednej łzy. Czasem myślał, że gdyby mógł poczuć ich gorycz to w jakimś sensie ukoiłoby ból. Ale… Musiał pozostać twardy. Nie mógł przecież pozwolić żeby jego życiem kierowały nagłe przypływy emocji. Jęknął głośno i wtedy poczuł jakby jakaś obca świadomość wtargnęła do jego umysłu. Potok jego wspomnień zatrzymał się i zobaczył przed sobą postać odzianą w długi, czarny płaszcz. Obszerny kaptur starannie skrywał jej oblicze, a spod niego na czarną szatę, opadały tylko smużki białych włosów. Po chwili wyciągnęła szczupłą dłoń i dotknęła kaptura, a gdy już miała go zdjąć, odwróciła się i zniknęła. Zelgadis otworzył oczy i w osłupieniu usiadł na posłaniu. Bolała go głowa. Kryjąc twarz w dłoniach pomyślał chwilę, po czym doszedł do wniosku, że z pewnością musiał zasnąć. Ciche pukanie do drzwi odwróciło jego uwagę.

– Otwarte! – zawołał ochrypłym głosem.

Drzwi uchyliły się z lekkim skrzypnięciem i wyjrzał zza nich Gourry.

– Już wyruszamy? – zapytał Zelgadis sięgając po swój miecz.

– Obawiam się, że z tym może być problem – odpowiedział posępnie blondyn.

– Jak to?

– Chodź, najlepiej jak sam się przekonasz – wyjaśnił i zniknął za drzwiami.

Dziwne, pomyślał Zelgadis. Jakoś nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz Gourry miał taką minę? Zdziwiony wpatrywał się jeszcze przez moment w miejsce, w którym chwilę temu stał jego towarzysz, po czym szybko wstał i wyszedł z pokoju. Weź się w garść, powtarzał sobie idąc korytarzem w stronę wąskich schodów. Gdy stanął na pierwszym stopniu do jego uszu dotarł zdenerwowany głos Kireia.

– Nic z tego! – krzyknął wściekły. –Nie pozwolę ci nigdzie iść w takim stanie, no popatrz tylko na siebie! Myślisz, że utrzymasz się samodzielnie na nogach? Nie bądź śmieszna!

– Poradzę sobie – odpowiedziała cierpliwie Amelia, jednak jej głos był tak słaby, że gdyby niewyostrzony słuch chimery, Zelgadis nie usłyszałby jej.

– Cóż, faktycznie nie powinniśmy zwlekać… – odezwała się z wahaniem Lina.

– Ty to nazywasz zwlekaniem?! – wybuchnął Kirei.

Zelgadis nie czekając na dalszy rozwój sytuacji, zbiegł po schodach i skierował się w stronę głównej sali, z której dochodziły krzyki. Cicho wszedł do środka…

Po drugiej stronie sali, Lina stała oparta o ścianę i przygryzała nerwowo wargę, z wyrazu jej twarzy promieniował wewnętrzny rozłam. Gourry przykucnął przy niej i patrzył wyzywająco na Kireia, który wciąż prawił rudej uwagi. Jednak największą uwagę Zelgadisa przyciągnęła Amelia. Siedziała cicho pomiędzy kłócącą się trójką. Gdy echo kroków chłopaka dotarło do niej, podniosła głowę i spojrzała na niego. Wyglądała okropnie. Mętny wzrok nie odwrócił uwagi od głębokich sińców i cieni pod oczami, a ciałem raz za razem wstrząsały pojedyncze drgawki. Teraz Zelgadis zrozumiał dlaczego Kirei nie chciał zgodzić się na podróż. Sam się nie zgadzał! Bojąc się dostrzec kolejne przerażające zmiany w wyglądzie Amelii, zmusił się i podszedł bliżej.

– Co się stało? – zapytał siląc się na stanowczy ton głosu, a tym samym przerywając monolog Reia. Starał się nie patrzeć na Amelię.

– Akama… to znaczy Amelia – sprostował szybko pod jej szorstkim spojrzeniem. – Znowu miała koszmar, ale tym razem było gorzej niż ostatnio! – dokończył histerycznie.

– Nie możemy zabrać jej w takim stanie – potwierdziła rzeczowo Lina.

– Nie możecie iść bez niej? – w pytaniu Kireia zabrzmiało błaganie.

– Cóż… – zawahała się Lina. – Może i tak byłoby lepiej, ale nie możemy – odpowiedziała w końcu. – Nie wiemy czy będziemy mieli okazje po nią wrócić, a musimy jak najszybciej dostać się do naszego świata. To zbyt duże ryzyko…

– Dam radę iść! – spróbowała ponownie Amelia. Nie chciała by wszystko było jej winą.

– Ech… – westchnęła Lina. – I tak ci na to nie pozwolimy i dobrze o tym wiesz. Odpocznij, a kiedy dojdziesz do siebie, wyruszymy. Myślę, że skoro jesteś tu już prawie rok i świat się od tego nie zawalił, to kilka dni nie zrobi różnicy – uśmiechnęła się przyjaźnie.

– Kilka dni?! – krzyknęła oburzona, albo raczej starała się krzyknąć, bo wyszło to bardziej jak ochrypły warkot. – Nie żartuj! Będę gotowa już jutro –powiedziała z dumą.

– Jaaasne – ruda uśmiechnęła się złośliwie.

Amelia widząc, że tę bitwę już przegrała, zrezygnowana osunęła się na krześle.

– Więc, co teraz? – zapytała obojętnie.

– Ty odpoczywasz – odpowiedział surowo Kirei. – A ja muszę zająć się przygotowaniami.

– Przygotowaniami? – zainteresował się Zelgadis.

– Tak, zresztą wy też możecie – jego twarz złagodniała. – Dziś rebelianci urządzają zabawę na cześć wojowników, których wczoraj widzieliście. Tych co wrócili razem z Mayą i resztą – wyjaśnił. – Cieszą się, że ich bliscy wrócili. Podobnie jak ja – dodał z uśmiechem.

– Nie wszyscy wrócili – stwierdził Zelgadis, na co twarz Reia ponownie stężała.

– Mieli godną śmierć i zginęli w słusznej sprawie, za swoich bliskich. Powinniśmy być raczej dumni, a nie zatroskani. A pozostałym nie można odbierać prawa do radości. Nie mogę odbierać im nadziei…

– Ciekawe podejście… – burknął Zelgadis.

– Oj Zel daj spokój! Tak, tak Rei masz rację – powiedziała Lina podchodząc do chłopaka i biorąc go pod ramię. – Zdecydowanie nie powinniśmy pozwolić, aby to całe jedzenie i w ogóle się zmarnowało – jej twarz rozpromieniała. Cóż dawno nie mieli w ustach nic porządnego…

– Nie mów do mnie Rei! – obruszył się chłopak.

***

Dla Zelgadisa cały dzień był tylko ciągiem mglistych zdarzeń. Z bezpiecznej odległości obserwował ludzi krzątających się we wszystkie strony i szepczących z podnieceniem. Nawet jego przyjaciele zaginęli gdzieś w tym całym zgiełku. Tylko Maya co jakiś czas przechodziła obok udając, że go nie widzi, chociaż Zel dobrze wiedział, że zerka na niego przy każdej możliwej okazji. Cóż, najwyraźniej wciąż nie mogła zrozumieć jego aury. Trochę go to nawet bawiło. Nim się zorientował półmiski z jedzeniem pojawili się na dużych stołach, a w sali zaczęli zbierać się ludzie. Może nie było to coś do czego przywykli w ich świecie, ale w tym momencie nie pogardzi żadnym posiłkiem. Wstał i ruszył w stronę jednego z wolnych miejsc. Kiedy mijał kobietę w długiej jasnej sukni, ta niespodziewanie odwróciła się i krzyknęła na jego widok.

– Demon! – patrzyła na niego ze strachem, a w sali wszyscy ucichli.

Zelgadis już chciał otworzyć usta, aby coś powiedzieć, ale w końcu ponownie zagryzł wargi. Po co?

– Hej, hej! Co to za afera! – zupełnie znikąd przybiegła Lina. – To nie żaden demon tylko przyjaciel! Człowiek! No, może wygląda trochę dziwnie, ale… To nie zmienia faktu,że…

– Daj spokój Lina – przerwał jej chłopak. – To i tak nie ma sensu – odwrócił się i odszedł czując na sobie spojrzenie wszystkich zebranych.

– Czekaj! – ruda pobiegła za nim. –Nie mów, że będziesz się tym przejmował? – zapytała wyzywająco. Nie odpowiedział. – Chodź napijmy się – zaproponowała z rezygnacją, zmieniając temat.

Długo siedzieli przy jednym ze stołów, a Zelgadis tylko spijał wciąż podawane mu przez Linę trunki. Nawet nie zauważył kiedy jego towarzysze się upili. Uśmiechnął się szyderczo widząc rudą przytulającą się do Gourry’ego. Ciekawiło go czy będą o tym pamiętać? On ze swoim ciałem potrzebowałby dużo więcej żeby być w takim stanie. Nie chcąc dłużej przeszkadzać dwójce przyjaciół wstał i cicho ruszył w stronę schodów. Z początku zamierzał po prostu pójść spać, jednak gdy znalazł się na schodach zobaczył stopnie prowadzące w dół. Jeśli dobrze pamiętał to powinny prowadzić do kuchni? Czemu by trochę nie pozwiedzać, pomyślał idąc już na niższe piętro. Miał rację, pierwszym pomieszczeniem, do którego prowadził korytarz była kuchnia, jednak ów korytarz zagłębiał się dalej w zakamarki budynku. Bez wahania ruszył tą drogą używając zaklęcia lighting, aby cokolwiek widzieć. Minął kilka opuszczonych, starych pokoi i nim się zorientował znalazł się na końcu korytarza. Nie chcąc jeszcze wracać wszedł do najbliższego pomieszczenia. Musiało teraz służyć jako spiżarnia, ponieważ wszędzie stały pudła z jedzeniem. Usiadł na jednym z nich i podniósł butelkę wina. Szybko ją otworzył i zamoczył wargi w boskim napoju, gdy nagle usłyszał czyiś krzyk. Zerwał się gwałtownie z miejsca, wypluwając wszystko, co miał w ustach. Krzyk powtórzył się i wtedy chłopak zdał sobie sprawę, że dźwięk dochodzi dokładnie zza ściany. Cicho podszedł do tego miejsca i dotknął zimnego kamienia. Przesuwał palcami wzdłuż ściany, aż natrafił na kilka desek, które pod naciskiem jego dłoni odsłoniły niewielką dziurę w murze. Bez zastanowienia przecisnął się przez otwór. Gdy znalazł się po drugiej stronie natychmiast otoczyła go gęsta mgła. Starał się cokolwiek zobaczyć, jednak za nic nie mógł przebić się przez białą barierę.

– Nie! Pomocy! – krzyk powtórzył się,a Zelgadis szybko pobiegł w tamtym kierunku.

Gdy był dostatecznie blisko z mgły wyłoniły się dwie postacie. Wszędzie rozpoznał by, że to była Amelia. Wiła się z bólu na ziemi, trzymając się kurczowo za głowę. Druga zaś stała obok w długim czarnym płaszczu. Zel od razu wyciągnął wniosku z sytuacji.

– Ty! – wskazał mieczem na postać w płaszczu. – Coś ty jej zrobił?! – nie uzyskał odpowiedzi.

Zmarszczył brwi, wytężając wzrok. Serce tłukło się jak oszalałe. Oddech przyspieszył. Już po tobie demonie, mruknął do siebie i ruszył wprost na postać w płaszczu z wyciągniętym mieczem. Już miał się zamachnąć by zadać ostateczny cios, gdy nagle…

– Przestań! – usłyszał za sobą ostry głos.

Ostrze miecza drgnęło niebezpiecznie i z trudem zatrzymało się w powietrzu. Dlaczego kazano mu przestać?! Zelgadis zacisnął wargi ze złości, podniósł głowę i spojrzał na swojego przeciwnika.

– Dz… dziewczyna?! – wyszeptał zszokowany, jednocześnie tracąc całe swoje skupienie i opanowanie. Miecz wyślizgnął mu się z dłoni i uderzył tępo o kamień. Więc on? On o mało co nie zabił…?

Spod obszernego kaptura na Zelgadisa spoglądała para przerażonych, załzawionych oczu. To spojrzenie miało w sobie jakąś dziwną moc, jednak nim chłopak zdążył wyczuć, co to było, pojawiła się Maya. Zasłoniła tajemniczą postać swoim ciałem i odepchnęła Zelgadisa z taką siłą, że ten, wciąż otępiały, upadł na ziemię.

– Idioto! – krzyknęła wściekła. –To człowiek!

– Widzę przecież! Skąd mogłem wiedzieć?! Sama powiedziałaś, że demony przybierają ludzką postać… – próbował wytłumaczyć.

– Zamknij się! – złość sączyła się z jej słów. – Kim ty jesteś, że myślisz iż możesz łamać nasze zasady? – wysyczała zaciskając pięści. – Idioto! Łatwo byś rozróżnił, gdybyś chociaż spojrzał w twarz osoby, którą zamierzasz zabić! – wybuchła. – Jako mag napewno dobrze wiesz, że demon nie może płakać!

Cóż, to była prawda, a on wiedział o tym. Maya też miała racje, gdyby tylko spojrzał w twarz tej dziewczyny wcześniej… Ale dlaczego Amelia…?

– Nie ważne – powiedział oschle i podniósł się z ziemi. – Lepiej się nią zajmij, zamiast się na mnie wyżywać – wskazał na zapłakaną dziewczynę w czarnym płaszczu.

– Porozmawiamy sobie jeszcze o tym… – dokończyła wciąż zła Maya.

Zelgadis wzruszył tylko ramionami z obojętną miną i odwrócił się w stronę nieprzytomnej Amelii. Delikatnie wziął ją na ręce i ruszył w stronę starej świątyni. Zatrzymał się przed głównymi drzwiami. Ostatnie na co miało chotę to znaleźć się w tym tłumie ludzi po drugiej stronie, z nieprzytomną dziewczyną w ramionach.

– Lepiej chodź za mną, w innym wypadku Kirei dostanie szału – zabrzmiał za nim głos Mayi, już nieco spokojniejszy.

W duchu podziękował jej za te słowa i ruszył za nią. Szli wąską ścieżką na tyły budynku.

– Co miałaś na myśli mówiąc o zasadach? – zaczął nagle Zelgadis.

Przez długą chwilę odpowiedziało mu tylko milczenie, jednak w końcu Maya odezwała się cichym głosem.

– Mówiłam ci już Zelgadisie, że mogę widzieć ludzką aurę, aurę której nie moją pozbawione duszy demony. Dzięki temu łatwo ich rozróżniam, a ponieważ nikt z nas nie chce śmierci niewinnych ludzi, powstała jedna fundamentalna zasada. Nikt z nas nie zabije nikogo, dopóki ja tej osoby nie zobaczę, chyba, że demon już się ujawni i zaatakuje. Właśnie dlatego podróżuję z wojownikami, mimo że sama nie walczę.

– Rozumiem… – mruknął. – To dość wygodne rozwiązanie.

– Racja, ale teraz nie czas na to – ucięła rozmowę, jednocześnie się zatrzymując. – Te drzwi – wskazała – to tylne wejście do świątyni.

Zelgadis schwycił mocniej wciąż nieprzytomną Amelię i otworzył ciężkie wrota.

– Tymi schodami dojdziesz do swojego pokoju – wyjaśniła Maya. – Zajmij się tam proszę Akamą… yy to jest Amelią. Zrobiła bym to sama, ale muszę dopilnować tej panienki – spojrzała na stojącą obok dziewczynę w płaszczu.

Najwyraźniej nie minął jej jeszcze szok, ponieważ wyglądała jak otumaniona lalka. Maya westchnęła ciężko na ten widok.

– Współczuję – skwitował Zelgadis i ruszył w górę schodów.

– Nie ciesz się tak – zachichotała za nim Maya. – Przed tobą też nie łatwe zadanie – teraz to Zelgadis westchnął spoglądając na Amelię.

– Naprawdę powinienem się zatrudnić jako jej ochroniarz… – mruknął z rezygnacją, na co odpowiedział mu tylko kolejny chichot.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:24:58)

Offline

 

#9 2014-06-06 22:58:45

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 9 - W drogę!



Ciche brzęczenie łańcuchów za oknem w końcu obudziło dziewczynę. Amelia powoli otworzyła oczy i wsparła się na łokciach, leżąc w swoim łóżku. W swoim łóżku?Wątpliwości i pytania nagle zalały jej świadomość. Co się stało? Usiadła i spróbowała przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia, jednak zanim to nastąpiło poczuła w powietrzu swąd i zapach prochu. Zdziwiona podniosła głowę i rozejrzała się po pomieszczeniu. Nie znalazła nic nadzwyczajnego, ale mimo to czuła, że coś było inaczej. Nie mogła zrozumieć, o co chodziło? Ponownie rozejrzała się, tym razem uważniej i po chwili dotarło do niej, że jest zupełnie cicho. Poza brzęczeniem łańcuchów nie było słychać żadnych kroków, głosów, śmiechów. Zupełnie nic. Więc czy to możliwe, że była już noc i wszyscy śpią? Ale w takim razie gdzie jest Kirei? Przecież nigdy nie pozwalał jej spać samej, zawsze był przy niej. Do tego ten irytujący zapach w powietrzu. O co chodzi? Zaniepokojona wstała i skierowała się powoli w stronę drzwi. Idąc przez chwilę miała wrażenie, że świat dziwnie falował wokół niej. Coś się stało, czuła to. Nagle niepokój przerodził się w głęboki strach, który uformował się w ciężką bryłę w gardle. Jej ostrożne kroki odbijały się głuchym echem, gdy przemierzała korytarze. Zapach prochu stał się już prawie nie do zniesienia, gdy w końcu stanęła przed wejściem do głównej sali. Pchnęła drzwi i to, co zobaczyła sprawiło, że bryła uformowana w jej gardle pękła i poczuła, że się dusi. Przed nią na podłodze, ławach, wszędzie leżały dziesiątki ciał. Wszystko dookoła obryzgane było krwią, która spłynęła do jej stóp. Wszyscy byli martwi. Martwi. To słowo wciąż dźwięczało w jej głowie. Amelia chciała krzyczeć, ale nawet to wydawało się zbyt trudne. Wciąż walczyła ze swoim oddechem, próbując utrzymać przytomność. Jej własne ciało odmówiło posłuszeństwa, gdy spróbowała się poruszyć. Tornado emocji szarpało jej świadomością. Czy to możliwe?

– Rei? – wykrztusiła wreszcie ze strachem, dławiąc się.

Całą siłą woli zmusiła się i postąpiła krok naprzód. Ruszyła środkiem dużej sali, krew rozbryzgiwała się pod jej stopami. Chciała stąd uciec, ale najpierw musiała się upewnić… Nie ma go tu prawda? A jeśli jest…? To było zbyt wiele, stanęła zaciskając mocno oczy. Czuła się zupełnie tak, jakby ktoś uderzył ją ciężkim prętem w głowę. I wtedy przez chwile miała wrażenie, że ten strach jest jej znany. Zadrżała, ale otworzyła ponownie oczy. Odwróciła głowę i wtedy go zobaczyła. Leżał tam, w kałuży krwi razem z Tamakim, Mayą, Liną, Gourry’m i…

– Nie Zel, ty też… – wyszeptała przerażona, gdy jej wzrok odnalazł i jego.

Stała tam zupełnie sama, jedyna pozostawiona przy życiu i nagle zrozumiała, że i dla niej życie się skończyło, wraz ze śmiercią ich wszystkich. Jej oczy zgasły w tym smutku, nie zdolne nawet do płaczu. Teraz to było zbyt wiele, by jeszcze patrzeć na ich bezwładne ciała. Odwróciła się gwałtownie i wybiegła zasłaniając usta. Nie miała żadnego celu, po prostu czuła, że musi biec przed siebie, dalej, jak najdalej od tego miejsca. Pchnęła drzwi wejściowe i wypadła przed budynek, a gdy podniosła wzrok… Jeśli Amelia kiedykolwiek wyobrażała sobie koniec świata to z pewnością tak on właśnie wyglądał. Zupełnie jakby gnił w przyspieszonym tempie na jej oczach. Wcześniej jałowa ziemia, teraz przypominała wielką ropiejącą ranę pod krwawym niebem. Sczerniałe rośliny, trawione powolnym rozkładem wiły się we wszystkie strony, a sam odór był nie do zniesienia. Nogi ugięły się pod dziewczyną i upadła na kolana. Czy tak właśnie kończy się świat? Zanim Amelia zdążyła na to wszystko zareagować i otrząsnąć się z szoku, łańcuchy po jednej stronie miasta pękły z trzaskiem. Rozpaczliwie próbowała się czegoś złapać, ale było już za późno, przed nią była tylko ciemność…

***

– Nie! – obudziła się nagle.

Podniosła się gwałtownie i rozejrzała. Była sama, leżała na ziemi, splątana w swoją pościel. Czy to… czy to sen? Potrząsnęła głową zdezorientowana. To nie mógł być sen, to było tak realne! Zadrżała na wspomnienie swoich martwych przyjaciół i szybko odpędziła tę myśl, woląc jednak wierzyć, że to nie było prawdziwe. Westchnęła i wyplątała się z materiałów. Czuła się jednak jakoś niespokojnie z powodu panującej, znajomej ciszy więc szybko zdecydowała się na sprawdzenie sytuacji. Wszystko nazbyt przypominało jej sen, ale gdy weszła do głównej sali odetchnęła z ulgą. Była pusta. Już chciała zawrócić, gdy przyszło jej do głowy poszukać Kireia. Szybko ruszyła w stronę kuchni, mając nadzieję, że tam go znajdzie. Nie myliła się, gdy była już blisko usłyszała ciche głosy dochodzące z pomieszczenia.

– Z początku myślałem, że to Amelia jest Piątym… – powiedział Kirei, Amelia zatrzymała się przed drzwiami.

– Też dałem się przekonać twoim wyjaśnieniom, ale w tej sytuacji chyba nie ma wątpliwości… – odezwał się głos, którego Amelia nie znała.

– A ja mówiłam od początku, że to nie była ona! Rei pomyśl, już wtedy zbyt wiele rzeczy nie pasowało, co ze znamieniem, jakąś zdolnością? Przecież ich nie miała, ale ta… – urwała Maya.

– Wiesz dobrze, co myślałem o jej zdolności… – bronił Rei.

– To już nie ważne, ta dziewczyna jest Piątym, ma znamię – ponownie obcy głos. – Odezwała się chociaż?

– Nie – odparła smętnie Maya. – I tu mamy problem, Xellosie jak myślisz, co powinniśmy z nią zrobić? Da się jakoś odkryć jej zdolność?

Amelia stała pod drzwiami nasłuchując, cała ta rozmowa była dla niej bardzo dziwna i niewiele z niej rozumiała. I co to miało wspólnego z nią? Nie mogła oprzeć się pokusie i ostrożnie zajrzała do środka przez niewielką szczelinę w drzwiach. Trójka osób siedziała przy dużym stole. Nieznajomy siedział do niej plecami, więc nie mogła stwierdzić czy go zna, natomiast miny Reia i Mayi nie wróżyły nic dobrego.

– Myślę, że jej moc ujawni się sama, trzeba tylko trochę poczekać i zostawić sprawy tak jak są. Może ma to coś wspólnego z tym dzisiejszym incydentem, zanim ją tu sprowadziliście – wyjaśnił Xellos i spojrzał na przeciwległy koniec kuchni, Amelia podążyła za jego wzrokiem i szybko przekonała się, że nie powinna słyszeć tej rozmowy.

Pod ścianą siedziała skulona dziewczyna, w zniszczonym czarnym płaszczu. Rękawy płaszcza były podwinięte, a ona z nieludzką pasją drapała swoje przeguby. Na bladej skórze widoczne już były wściekle czerwone szramy. Amelia nie mogła oderwać od niej wzroku.

– Przestań! – krzyknęła w myślach, błagając o to by ktoś przerwał tej dziewczynie, i nagle… przestała.

Burza czarnych, splątanych włosów zasłaniała jej twarz, która po chwili podniosła się i jej ciemne oczy spojrzały wprost na Amelie. Przestraszona chciała uciec, ale wtedy potknęła się o kawałek zniszczonej płytki podłogowej i upadła, wpatrując się z oczekiwaniem w drzwi. Oczekiwała… właśnie, czego oczekiwała? Drzwi otworzyły się, a w wejściu stanął Kirei ze zmieszanym wyrazem twarzy.

– Och, to ty? – zabrzmiało głupie pytanie, Amelia tylko przytaknęła. – Co tutaj robisz?

– Szukałam cię – odpowiedziała zwyczajnie.

– Ale widzisz, nie powinno cię tu teraz być, bo my, znaczy ja…

– Już dobrze Kirei! Niech wejdzie jeśli chce – zabrzmiał głos Mayi.

Chłopak wahał się chwile, ale wkońcu pomógł wstać Amelii i razem weszli do kuchni. Amelia spojrzała na Mayę, która właśnie opatrywała ręce czarnowłosej dziewczyny. Nigdzie jednak nie było śladu tego nieznajomego.

– Kto to? – zapytała bez ogródek Amelia, wskazując na nieznajomą dziewczynę.

– To nic nie pamiętasz? -odpowiedziała Maya nadal zakładając opatrunek. – To ta dziewczyna, z którą znaleźliśmy cię dziś wieczorem.

– Mnie? – wypaliła zaskoczona.

– Lepiej powiedz mi, co robiłaś na zewnątrz? – zapytał troskliwie Rei i pociągając ją za rękę, posadził naprzeciw siebie.

Amelia nie odpowiedziała, ale w zamian zaczęła przeszukiwać swoje wspomnienia. I nagle zrozumiała o czym mówili.

– Już pamiętam – zaczęła w końcu. – Było przyjęcie, ty kazałeś mi siedzieć w pokoju, ale tak strasznie mi się nudziło, więc postanowiłam pospacerować po budynku. Kiedy przechodziłam koło okien na piętrze zobaczyłam jakąś postać i nie wiem skąd, ale byłam pewna, że to nie Nieumarły. Po prostu zachowywała się jakoś inaczej, wyglądała na zagubioną, więc poszłam do niej – przełknęła głośno pod srogim spojrzeniem Reia. – Ostatnie, co pamiętam to, że ją dotknęłam… – postanowiła ominąć fragment o swoim śnie i spojrzała na nieznajomą. – Co się właściwie stało?

– Miałaś szczęście, że Zelgadis znalazł was zanim stało się coś gorszego, a ty chyba po prostu straciłaś przytomność – wyjaśniła Maya. – I dobrze, że ja zdążyłam przyjść zanim ten porywczy chłopak zabił tę dziewczynę.

– Zelgadis? – Amelia była zaskoczona.

– Tak, był strasznie wściekły…

– Ale zaraz! – zaprotestowała Amelia. –Dlaczego pozwoliliście, aby ta dziewczyna zrobiła sobie coś takiego? – wskazała na jej ręce. – I gdzie ten chłopak, który tu z wami był?

Maya zamarła w połowie ruchu, a Kirei zmrużył oczy.

– O czym ty mówisz? – zapytał wreszcie. – Nikogo tu nie było oprócz nas, a ona miała to już kiedy ją znaleźliśmy. Póki co nie odezwała się słowem więc nie wiem skąd…

– Jak to? Nikt więcej tu nie był?

– Amelio zastanów się, gdyby był to gdzie by zniknął? – powiedział i uśmiechnął się ciepło.

Amelia patrzyła na niego badawczym wzrokiem, ale w końcu uznała, że chyba nie wybudziła się jeszcze dość dobrze ze swojego wcześniejszego snu i coś musiało jej się przywidzieć.

***

Rytmiczne ruchy polerowały gładką powierzchnie miecza. Po kilku takich powtórzeniach Zelgadis mógł się już przejrzeć w jego ostrzu. Z zadowoleniem wstał z łóżka i uchwycił klingę mocniej w dłoni. Chciał właśnie zacząć swój zwykły trening pchnięć i ciosów, gdy niespodziewanie jego głowę przeszył tępy ból. Miecz wypadł mu z ręki kiedy chwycił się za skronie. Wszystko to trwało zaledwie chwile, ale miał wrażenie, że przez jego świadomość znów przemknął obraz tajemniczej dziewczyny, o białych włosach, w czarnych szatach. Odetchnął, gdy to uczucie minęło.

– Kim jesteś? – zapytał szeptem samego siebie i położył się na łóżku. Nie, chyba po prostu jestem zmęczony, pomyślał i zasnął…

***

Poranek nastał szybko i był wyjątkowo brutalny, zwłaszcza dla pewnej młodej bohaterki. Rozwiercający ból w czaszce powitał ją, gdy tylko otworzyła zmęczone oczy, tym samym wystawiając je na ataki rażących promieni światła. Poruszyła się, próbując uciec przed tym nieprzyjemnym doznaniem, ale natychmiast poczuła mdłości i zawroty głowy, więc ponownie znieruchomiała. Patrzyła tylko tępym wzrokiem w sufit, jednak odczuwane pragnienie nie dawało o sobie zapomnieć, było zbyt silne, więc po długiej chwili zdecydowała się ruszyć po wodę do przeciwległego kąta pokoju. A było to nie małym wyczynem w jej obecnym stanie! Z trudem dźwignęła się z ziemi i skierowała po zbawienny płyn, jednak gdy tak zataczała się od ściany, do ściany w końcu potknęła się o coś i runęła na ziemię.

– Co do… – zaczęła ze złością, próbując zidentyfikować ową dziwną rzecz dzięki, której była teraz cała poobijana.

Odwróciła się i zobaczyła na podłodze nienaturalnie duży stos pościeli, zupełnie jakby coś było nią przykryte. Wyciągnęła rękę i szybko schwyciła narzutę spod, której ukazał się…

– Gourry?! – wrzasnęła na całe gardło Lina. – Co ty tu u licha robisz!

Blondyn przetarł dłonią ospałą twarz i spojrzał na dziewczynę pustym wzrokiem. Wybełkotał coś niezrozumiałego, po czym ponownie zakrył się pościelą.

– Obudź się jak do ciebie mówię kretynie! Myślisz, że możesz tak wykorzystywać słabość niewinnej dziewczyny?! I to twoje „Yyym” to jest wszystko, co masz mi teraz do powiedzenia?! No wstań wreszcie! – wykrzykiwała, chociaż z każdym zdaniem ta wypowiedz przeradzała się bardziej w nerwowy pisk.

– Lina błagam… – wymamrotał wreszcie chłopak. – Boli mnie głowa, przestań…

– Pf! Teraz to cię niby głowa boli, ale jakoś nie miałeś problemów, żeby w tak nikczemny sposób zakraść się do mojego pokoju!

– Lina…?

– Czego?!

– A czy to nie ty jesteś w moim pokoju?

Rudowłosa rozejrzała się po pomieszczeniu i ze zgrozą stwierdziła, że tym razem Gourry ma rację. Jej policzki zapłonęły szkarłatnym rumieńcem i oburzona odwróciła głowę, przygryzając wargi, ale na to Gourry wybuchnął tylko głośnym śmiechem. Dziewczyna spojrzała na niego i też uśmiechnęła się lekko, lubiła kiedy tak się śmiał, tak beztrosko.

– Dziś wielki dzień co? – zapytała, sięgając wreszcie po dzbanek wody.

– To znaczy?

– Amelia doszła do siebie i dziś wyruszamy, do tej całej wiedźmy, czy kto to tam był… Dobrze, nie mogę się już doczekać kiedy odzyskam swoje moce – dokończyła posępnie.

– Ej Lina?

– Czego?

– Jak myślisz, co będzie z Amelią? – zapytał patrząc na swoją towarzyszkę.

– Chciałabym żeby nas pamiętała – odparła cicho. – Może, gdy wrócimy do naszego świata da się jej jakoś przywrócić wspomnienia.

– A nie uważasz, że to nie sprawiedliwe? – zapytał nagle.

– O czym mówisz? – spojrzała na niego zdziwiona.

– O tym, że przybyliśmy tu jakby nigdy nic, zabieramy Amelię, uciekamy do naszego świata i zostawiamy tu wszystko w takim beznadziejnym stanie…

– Gourry ja… – zaczęła, ale nie potrafiła znaleźć właściwych słów na dokończenie. Po raz drugi dzisiejszego poranka, on miał rację. – Tak trzeba… – dokończyła w końcu, jednak w jej głosie zabrakło zwykłej pewności siebie.

Tymczasem, w pokoju obok Zelgadis był bardzo zadowolony z siebie. Ten cudowny stan zawdzięczał nikomu innemu jak tylko Linie i Gourry’emu, a raczej ich małej awanturze, którą po części miał przyjemność usłyszeć.

– Tak się kończą próby upicia mnie… – mruknął do siebie i uśmiechnął się szyderczo, wychodząc na korytarz.

Skierował się do głównej sali i usiadł na jednej ze zniszczonych ławek, czekając na resztę. Nie wiedział dokładnie kto miał im towarzyszyć, w każdym razie on czuł się przygotowany, nawet bez możliwości korzystania z magii. Musiał czuć się przygotowany, w końcu nie robił tego dla siebie… Pewny siebie podniósł głowę i rozejrzał się dookoła. Ciekawiło go co tak wyjątkowego było w tym miejscu, że nie mogły go zaatakować demony? Z pewnością nie wyglądało na wyjątkowe, ale to pewnie była jedna z tych rzeczy, których nigdy się nie dowie… Nagle drzwi po przeciwległej stronie sali otworzyły się ukazując drobną postać Amelii. Zelgadis wyraźnie zauważył, że dziewczyna speszyła się na jego widok, jednak szybko ukryła to pod nieśmiałym uśmiechem.

– Sam? – zapytała nieśmiało podchodząc do niego.

– Jak zawsze – odpowiedział trochę ironicznie. – Jak się dziś czujesz? Gotowa do drogi? – zapytał niby od niechcenia, jednak w środku czuł, że wnętrzności kurczyły mu się do niemożliwych rozmiarów.

– Tak, już mi lepiej – powiedziała i usiadła po przeciwnym końcu ławki. – Co nie znaczy, że jestem gotowa do drogi. Nie chcę iść… – dodała po chwili ciszy.

– Dlaczego? – zapytał chociaż przypuszczał, że zna odpowiedź.

– Dla was to minęło zaledwie kilka dni odkąd zniknęłam, ale dla mnie to był cały rok. W dodatku jedyny rok, który pamiętam… Tu są wszystkie moje wspomnienia i osoby, które kocham… – a jednak coś w odpowiedzi Amelii zabolało Zelgadisa, ale zdecydował się nie przerywać. – Tu czuję się potrzebna. Nie wiem czy to z powodu tego, że demony chcą mnie dopaść i zabić, ale moi przyjaciele chronią mnie. I nie wiem czy to tylko dlatego, że jestem im w jakimś sensie potrzebna do wygrania tej wojny, ale jestem potrzebna…

– Mnie też byłaś potrzebna… – nie zamierzał tego powiedzieć głośno, ale nim się zorientował słowa już padły z jego ust.

– Jaa… – zaczęła, ale nie dane jej było skończyć, ponieważ właśnie w tej chwili drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem.

– O Zel, już jesteś? – Lina wpadła do sali w towarzystwie Gourry’ego.

– Też się cieszę, że cię widzę – odpowiedział sarkastycznie.

– Czy ty zawsze musisz być taki, nawet z samego rana? – zauważyła załamując ręce i kręcąc głową.

– Staram się – odpowiedział żartobliwie i uśmiechnął się pod nosem, próbując zapomnieć o swojej ostatniej rozmowie. Musi bardziej uważać na to, co mówi.

– Jesteśmy sami? Gdzie reszta? – zapytał Gourry rozglądając się po pomieszczeniu.

– Spokojnie, już jesteśmy – odezwał się nagle nowy głos, a już po chwili z innego korytarza wyłoniło się pięć zakapturzonych postaci.

Kiedy zdjęli kaptury okazało się, że to nie kto inny jak Kirei, Maya, rudowłosy Tamaki, Daiki (Zel widział go tylko raz) i ku zdziwieniu Zelgadisa, ta dziewczyna, której o mało nie zabił ostatniej nocy.

– Ona też? – zapytała podejrzliwie Amelia, wyciągając to samo pytanie z ust Zelgadisa.

– Nie mogliśmy przecież pozwolić żeby biedaczka została sama – wyjaśniła Maya. – Jeśli pójdzie z nami, Daiki będzie miał możliwość się nią zająć, bo nie wiem czy już wiecie… – zwróciła się do Liny – Daiki to nasz ‚lekarz’…

Lina tylko wzruszyła ramionami i odburknęła coś w stylu ‚może się nam przydać’, ale jak dla Zelgadisa to wszystko zrobiło się zbyt podejrzane. Po co chcą ze sobą ciągnąć tę dziewczynę? Cóż, to pewnie kolejna z rzeczy, których się nie dowie, przynajmniej na razie. Zirytowany ponownie obrzucił spojrzeniem czarnowłosą dziewczynę. Wyglądała lepiej niż wczorajszej nocy, jednak nadal było w niej coś dziwnego.

– Przepraszam za wczorajszą sytuację… – odezwała się nagle lodowatym głosem. Te przeprosiny wyraźnie skierowane były do Amelii i Zelgadisa, jednak mówiąc to nawet na niego nie spojrzała. Jej czarne, przeszywające oczy utkwione były wyłącznie w Amelii.

– Wybaczamy… – zaczął szybko Zelgadis i odruchowo stanął przed Amelią, zasłaniając ją przed wrogą postacią. – Jednak nie radzę tego powtarzać – nie próbował nawet ukryć, że to ostatnie miało być groźbą.

– Z pewnością nie – dokończyła sykliwie czarnowłosa i ukryła twarz pod głębokim kapturem.

– Hej! Lillya zachowuj się! – wtrącił się Tamaki, najwyraźniej próbując załagodzić atmosferę. – Cóż, musicie jej wybaczyć, wiele przeszła – zaśmiał się nerwowo.

– Więc Lillya taa? Miło nam cię poznać – podchwyciła Lina, ale ton jej głosu wyraźnie mówił po czyjej jest stronie. – Dobra, dość tych scenek! Idziemy wreszcie?

Bez zbędnych komentarzy grupa skierowała się do wielkich drzwi wyjściowych. Większość zajęła się już rozmową, jednak Zelgadis nie spuszczał wzroku z czarnowłosej i kiedy zobaczył, że ta znowu obserwuję Amelię, bez zastanowienia podszedł do przyjaciółki i łapiąc ją za rękę pociągnął w swoją stronę.

– Trzymaj się blisko mnie, jasne? – szepnął Amelii na ucho i gestem głowy wskazał na Lillyę, która oddaliła się już wystarczająco daleko.

– Boję się… – odpowiedziała cicho Amelia i ścisnęła mocniej dłoń chłopaka.

– Nie martw się, nie pozwolę nikomu nawet cię tknąć… – obiecał odwzajemniając uścisk.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:25:29)

Offline

 

#10 2014-06-06 23:09:26

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 10 - Odpowiednia cena



Wkoło panowała upiorna cisza, tylko z oddali słychać było dziwne majaczenie i brzdęk podzwaniających łańcuchów. Nikt nie rozmawiał, jakby bali się, że każdy zbyt głośny dźwięk może sprowadzić coś groźnego. Szli równym krokiem, a cienie obwieszczające nadejście zmroku ślizgały się im pod stopami. W końcu Kirei zatrzymał się i spojrzał na swoich towarzyszy.

– Czas zatrzymać się gdzieś na noc – powiedział rzeczowo i było to pierwsze pełne zdanie, które Zelgadis usłyszał po wyjściu ze świątyni.

– Daiki… – zaczął nagle Tamaki zwracając się do czarnowłosego przyjaciela. – Nie sądzisz, że to dziwne? Idziemy cały dzień i jak do tej pory nie spotkaliśmy nawet żadnego Nieumarłego? – wypowiedział na głos pytanie, które tak samo dręczyło wszystkich.

– Hmm… – czarnowłosy zamyślił się na chwilę – Na twoim miejscu raczej by mnie to cieszyło, a nie martwiło – odpowiedział i skręcił z głównej drogi. – Nie powinnyśmy zbyt długo zostawać na otwartej przestrzeni – wyjaśnił.

Reszta bez słowa podążyła za nim. Zelgadis spojrzał na Linę i wymienili porozumiewawcze spojrzenia. Coś było nie tak. Szybko rozbili mały obóz w gruzach jednego ze starych budynków, rozpalili wątłe ognisko i postanowili przeczekać do rana. Zelgadis usiadł obok Liny i przyglądał się piątce nieznajomych. Ta nowa, okropna dziewczyna – Lillya usiadła z dala od wszystkich razem z Daikim, który oglądał jej rany. Im dalej od nich tym lepiej, pomyślał Zel i spojrzał na Kireia, który zarzucił Amelii na ramiona swój płaszcz i usiadł koło Mayi. Jednak jego uwagę najbardziej przykuła opaska, którą Tamaki nosił na prawym oku.

– Co się stało z twoim okiem? – zapytał nie zastanawiając się nawet nad grzecznością swojego pytania. Tamaki spojrzał na niego zaskoczony spod czupryny rudych włosów, ale po chwili uśmiechnął się przyjaźnie.

– Ach to? – wskazał palcem na opaskę wciąż z rozbawieniem na twarzy. – Wymieniłem się – odpowiedział po prostu.

– Wymieniłeś się? – zdziwiła się Lina. – Jak można wymienić się za oko? – zadrwiła.

– Cóż, myślę że była to odpowiednia cena za to, o co prosiłem, ponieważ tego nie dało się kupić za żadne dobra – wyjaśnił spokojnie.

– Więc co było tego tak warte? – zapytała ruda.

– Przyjaciel – odpowiedział z uśmiechem, a Zelgadis kątem oka dostrzegł grymas na twarzy Kireia.

– Tamaki zrobił to dla Reia – wyjaśniła nagle Amelia.

– Wciąż nie rozumiem – powiedziała Lina.

– Pół roku temu, na jednej z naszych misji… – zaczął Tamaki.

– Przestań opowiadać bzdury! – przerwał mu nagle Kirei.

– Rei możesz gadać co chcesz, ale dobrze wiesz, że Silva, ta starucha do której teraz idziemy, jest czarownicą! To, że nie chcesz tej myśli do siebie dopuścić, to nie znaczy, że to nie prawda! W każdym razie… – kontynuował Tamaki – pół roku temu Rei stracił oko podczas jednej z walk. W sumie to stało się przeze mnie, nie posłuchałem rozkazu… Rei obronił mnie, gdy byłem o włos od śmierci, ale za to zapłacił wysoką cenę – stracił oko. Czułem się strasznie winny z tego powodu i jedyne rozwiązanie jakie znalazłem to udać się do Silvy. Powiedziała, że może przywrócić mojemu przyjacielowi oko, ale tylko wtedy, gdy sam zapłacę odpowiednią cenę… No i poprosiła o moje oko, a ja stwierdziłem, że tak będzie sprawiedliwie i zgodziłem się. Następnego dnia Rei obudził się i miał tylko tą bliznę na twarzy, a ja, no cóż…

– Tamaki ty… – zaczął Kirei, ale ton jego głosu był już łagodny, a wzrok pełen wyrzutów sumienia.

– Rei skończ! – zaprotestował chłopak. – Przerabialiśmy już ten temat i powiedziałem ci już, że chciałem to zrobić. Zresztą to nie ważne, mówię wam to po to… – zwrócił się do Zelgadisa i reszty – Ponieważ wy także chcecie o coś prosić Silvę. Powinniście być świadomi, że nie ma u niej nic za darmo i nie wiadomo jakiej zażąda od was zapłaty – dokończył.

Tego im tylko brakowało, pomyślał Zelgadis. Skoro to polega na równoważnej wymianie, to co może mieć taką samą wartość jak przywrócenie im mocy magicznych?

– Dobrze, że nas o tym uprzedziłeś – powiedziała Lina. – A ty co o tym myślisz Gourry? – odwróciła się w kierunku, w którym siedział jej przyjaciel, ale… – Gourry? Gourry! Nie ma go! – poderwała się z miejsca przerażona, a w ślad za nią wszyscy pozostali.

– Nie mógł odejść daleko! – zdenerwowała się Maya.

– Och! Powinnam go była lepiej pilnować! – krzyknęła Lina i nagle Zelgadis pomyślał o sobie. Czuł to samo, gdy zniknęła Amelia…

Nie miał jednak czasu dłużej się zastanawiać, bo Lina już biegła do wyjścia z budynku, więc szybko podążył za nią.

– Czekajcie! – usłyszał gdzieś za sobą wołanie Mayi, ale był już wystarczająco daleko.

Gdy wypadł na ulicę zobaczył Linę, która dosłownie zamarła w bezruchu. Zdziwiony podążył za jej spojrzeniem i zobaczył Gourry’ego, który powoli podchodził do skulonej postaci.

– Stój! – krzyknął bez zastanowienia Zel. Gourry odwrócił się i uśmiechnął do niego.

– Spokojnie to tylko mała dziewczynka – powiedział łagodnie i w tym samym momencie dotknął ramienia nieznajomej.

Zelgadis usłyszał jak Lina głośno odetchnęła z ulgi. Faktycznie, to było tylko małe, nieszkodliwe, zapłakane dziecko. Gourry wziął ją za rękę i ruszył powoli w ich kierunku. Zelgadis już miał zawrócić, gdy nagle…

– To Nieumarła! – krzyknęła Maya wybiegając na ulicę zdyszana.

Dalej Zelgadis widział wszystko w zwolnionym tempie. Grymas na twarzy Gourry’ego, który puścił rękę dziecka, małą wyciągającą nóż, przerażenie w oczach Liny i zmieniającą się twarz dziewczynki, która z ludzkiej stawała się coraz bardziej zwierzęca. Nim ktokolwiek się zorientował Lina była już przy Gourry’m i pchnęła go na ziemie sama otrzymując potężny cios nożem. A później wszystko zwolniło jeszcze bardziej, każda chwila wydawała się dłużyć w nieskończoność, gdy Zelgadis obserwował rozbryzg krwi i znikający z oczu Liny naturalny blask, gdy ta upadała na ziemię. I nagle znowu wszystko nabrało oszałamiającej prędkości. Wściekły Gourry bez zastanowienia wyciągnął miecz i zadał cios dziewczynce, chwycił Linę i biegł w jego stronę.

– Rusz się! – krzyknął zdenerwowany przebiegając obok niego.

Zelgadis natychmiast ocknął się ze swojego dziwnego letargu i ruszył na nim, ale gdy Gourry wbiegł już do budynku…

– Nie radzę… – usłyszał za sobą kobiecy głos i poczuł jak ktoś przykłada mu ostrze do szyi.

– Więc to wszystko było zaplanowane? – zapytał szyderczym tonem sam nie mogąc uwierzyć, że dał się tak podejść.

– Oczywiście – zadrwiła dziewczyna. – Co prawda nie udało nam się wyciągnąć tej małej od bramy filarów, ale zawsze mogę zadowolić się tobą – szepnęła złowieszczo.

Zelgadis nie czekał długo, korzystając z szybkości chimery odwrócił się, wyciągnął miecz i zamachnął w stronę dziewczyny, która na jego nieszczęście zdążyła uniknąć ciosu. Wtedy chłopak zobaczył ją…

– To ty? – powiedział oszołomiony.

Była to ta tajemnicza dziewczyna z jego snów, w długim czarnym płaszczu i spływającymi na ramiona kosmykami białych włosów. Kaptur zakrywał jej twarz.

– Ja? Wybacz kochaniutki, ale nie wydaje mi się żebyśmy wcześniej mieli okazję się poznać – zakpiła.

– Kim jesteś? – zapytał ściskając rękojeść mocniej w dłoni.

– Myślę, że nie zdążę odpowiedzieć na to pytanie – szyderczy uśmieszek wciąż pozostawał na jej twarzy.

– A to niby czemu?

– Bo będziesz już martwy! – krzyknęła i rzuciła się na niego.

Gdy po raz pierwszy zabrzęczała stal zetkniętych ostrzy stało się coś naprawdę dziwnego – ostrza obu mieczy rozjarzyły się oślepiającym blaskiem. Zelgadis czuł jak powietrze wokół niego zawirowało, a po chwili miecz w jego dłoni zrobił się lekki jak piórko. Poczuł, że może nim operować z zawrotną szybkością i precyzją, która wcześniej była dla niego niedostępna. Spojrzał na to zdziwiony i to samo zdziwienie zobaczył w oczach przeciwniczki. W jej oczach… Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się jej twarzy. Nie widział w swoich snach jej twarzy, ale mimo wszystko wydawała mu się teraz bardzo znajoma. Gdy tak spoglądał w jej błękitne oczy czuł, że widział ją już wcześniej. Najdziwniejsze było jednak to, że dziewczyna patrzyła na niego z takim samym wyrazem twarzy i zaskoczeniem. Nim zdążył zrobić coś więcej ona szybko oderwała swój miecz od jego i zniknęła w mrocznych zakamarkach okolicy. Dopiero po chwili dotarło do Zelgadisa, że blask zniknął, a jego miecz stał się znowu ciężki. Stał przez chwilę oszołomiony całą tą sytuacją, gdy nagle przypomniał sobie o czymś jeszcze, o czymś znacznie ważniejszym – Lina! Natychmiast pobiegł w stronę ich kryjówki. Miał nadzieję, że nie jest za późno…

Kiedy Zelgadis wbiegł do ich kryjówki pierwsze, co zauważył to słodkawy zapach unoszący się w powietrzu. Krew, pomyślał z obrzydzeniem i po raz kolejny w życiu przeklął swoje zmysły chimery. Był pewien, że inni nie czuli tego tak wyraźnie jak on. Wtedy zobaczył Linę, która leżała nieprzytomna na ziemi i Gourry’ego usilnie starającego się zatrzymać krwawienie z jej świeżo powstałej rany.

– Błagam zrób coś! – krzyknął do niego blondyn przez łzy, gdy tylko go zobaczył – Ona się wykrwawi!

Jednak Zelgadis nie ruszył się. Co miał niby zrobić? Bez magii był przecież tylko zwykłym człowiekiem, nie był w stanie uleczyć tak poważnej rany. Boleśnie dotarło do niego, że jest bezsilny… Gourry chyba to zauważył, bo powiedział tylko ‚spróbuj chociaż’ i to właśnie te słowa zadźwięczały w umyśle Zelgadisa i zmusiły go do ruchu. Usiadł obok przyjaciółki i przyłożył dłonie do krwawiącej rany. Dopiero po chwili zorientował się, że jego ręka drży. Przycisnął dłonie mocniej do ciała dziewczyny i zamknął oczy.

– Możesz coś zrobić? – usłyszał za sobą załamany głos Amelii.

Nie mógł odpowiedzieć, poczuł że własne słowa mogłyby go zadławić. Im bardziej docierało do niego, co się dzieję tym bardziej był przerażony. Nie wiedział czy może coś zrobić, ale czuł że musi spróbować. Wziął głęboki wdech i skoncentrował całą swoją energię. W swojej głowie zobaczył obrazy jeszcze z dawnych czasów, kiedy on, Lina, Amelia i Gourry podróżowali razem, a wszystko wydawało się takie proste. Później wszystko się zepsuło. Krew, ból, łzy… Najpierw stracił Amelię, całe szczęście zdołał ją odzyskać, jednak jeśli teraz straci Linę już nigdy nie będzie mógł przywrócić jej życia. To będzie dla nich wszystkich ostateczny koniec, zawalenie mostu do starego życia. Nie mógł tego przyjąć do wiadomości. To jakby stracił dom.. rodzinę, której nigdy nie miał… Nie wiedząc czy jego słowa coś zdziałają, z determinacją wyszeptał…

– Iacturam facere… – to nie było zwykłe zaklęcie, to były słowa wyrażające największe poświęcenie…

Otworzył oczy, ale… nic się nie zmieniło. Patrzył tak przez długą chwilę na swoje dłonie ubrudzone krwią, aż nagle poczuł dziwne mrowienie w palcach, a zaraz za nim przeszywające uczucie, zupełnie jakby ktoś łamał mu kości. Wrzasnął, a jego źrenice rozszerzyły się z bólu. Czuł jak jego cała energia życiowa wypływa z niego i nie był już do końca pewien czy uda mu się to przeżyć. Spróbował się ruszyć, jednak było to niemożliwe. Wtedy zrozumiał, że nie może już się wycofać, jego świadomość opuściła go w dziwnej próbie ucieczki od doznawanego cierpienia…

– Zróbcie coś! – krzyknęła przerażona Amelia i podbiegła do Zelgadisa. Próbowała oderwać go od Liny jednak on nawet nie drgnął. Był w dziwny sposób przywiązany do niej. – Zel! Zel! Obudź się! Błagam!

– Czekaj! – powiedział nagle Kirei i odciągnął Amelię za ramię. – Spójrz na jej ranę!

Amelia odwróciła załzawione spojrzenie, przetarła oczy i spojrzała na Linę. Po chwili jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, gdy zdała sobie sprawę, że w miejscu, w którym powinna być krwawiąca rana był tylko mały ślad po niej.

– Jak to możliwe, że udało mu się zrobić coś takiego? – wydusił zaskoczony Tamaki.

– To chyba jakiś inny rodzaj magii… – zaczął Gourry, jednak nim zdążył dokończyć dłonie Zelgadisa ponownie stały się wolne, a on sam osunął się na posadzkę nieprzytomny.

– Zel! – Amelia poderwała się na nogi, jednak Kirei szybko ją zatrzymał.

– Czekaj! Nie wiemy przecież, co się stało! Daiki obejrzyj ich – polecił szybko.

Daiki ostrożnie podszedł i nachylił się nad Liną. Na pierwszy rzut oka zauważył, że jej oddech stał się dużo spokojniejszy i regularny. Powoli przyłożył palce do jej szyi i sprawdził puls.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedział cicho. – Ona powinna już nie żyć, a tymczasem wygląda na zupełnie zdrową.

– A co z Zelgadisem?! – przypomniała się Amelia wciąż trzymana mocno przez Kireia.

Daiki otrząsnął się ze zdziwienia i zwrócił w kierunku Zelgadisa. Nie wyglądał dobrze. Czarnowłosy dokonał szybkiego badania i pokręcił przecząco głową.

– Nie ma żadnych większych obrażeń zewnętrznych, ale wszystkie objawy wskazują jakby był poważnie ranny. Nierówny puls, kołatanie serca, przerywany oddech, to wygląda… – urwał. – To wygląda jakby umierał… – dokończył z wahaniem i spojrzał na Reia.

– Jego aura jest bardzo słaba… – dodała cicho Maya. – To wyglądało jakby przekazał ją Linie.

– Nie! – wrzasnęła Amelia. – Nie możecie mu pozwolić umrzeć! – trzymana wciąż w silnym uścisku osunęła się na ziemie i rozpłakała.

– Ciii… – Gourry usiał koło dziewczyny i delikatnie pogłaskał ją po głowie. – Zelgadis jest silny, poradzi sobie – powtarzał jakby próbując przekonać nie tylko Amelię, ale i samego siebie.

– Jego aura słabnie, Rei jeśli chcemy coś zrobić to teraz – powiedziała stanowczo Maya.

– Co masz na myśli mówiąc „zrobić coś”? – zapytał Gourry. – To znaczy, że możecie mu pomóc? – podchwycił z nadzieją.

Rei przygryzł nerwowo swoją wargę, już miał coś odpowiedzieć, ale gdy spojrzał na zapłakaną Amelię ponownie zamilkł.

– Stary, nad czym się zastanawiasz! Musimy mu pomóc! – wtrącił nagle Tamaki.

– Zgoda – odpowiedział w końcu Rei. – Daiki, działaj.

Daiki wyciągnął ze swojej kieszeni kawałek białej kredy i zaczął szybko nakreślać na posadzce jakieś nieznane symbole. W samym środku okręgu, który naszkicował ułożył bezwładne ciało Zelgadisa, po czym uniósł nad nim swoje dłonie. W ciszy, która zapanowała zaczął mruczeć słowa swojej tajemnej inkantacji, a po chwili wszystkie narysowane symbole rozświetlił błękitny blask.

– On jest magiem? – Gourry poczuł się nagle zupełnie zdezorientowany.

– Nie zupełnie… – mruknął w odpowiedzi Rei.

– Jego aura wraca – stwierdziła Maya i delikatny uśmiech pojawił się na jej twarzy, gdy Daiki skończył swój rytuał.

– To znaczy, że wyjdzie z tego? – zapytał niepewnie Gourry.

– Wszystko powinno być dobrze – odpowiedział Daiki wstając i ponownie chowając kawałek kredy do kieszeni płaszcza.

– Zel! – Amelia w końcu wyrwała się z uścisku Reia i podbiegła do wciąż nieprzytomnego chłopaka. Delikatnie położyła dłoń na jego skroni i zaczęła głaskać go po twarzy. Sama nie wiedziała do końca dlaczego to robi, po prostu czuła, że to właściwe. Tymczasem Gourry usiadł przy Linie, wziął ją na kolana i mocno przytulił do siebie. Kirei spojrzał na nich i nagle poczuł dziwne ukłucie zazdrości w piersi…

– Spokojnie Rei – Maya położyła mu dłoń na ramieniu. – Postąpiłeś właściwie.

– Teraz będą musieli poznać naszą tajemnicę – stwierdził gorzko.

– To nic – odpowiedziała mu dziewczyna. – I tak by się dowiedzieli.

– Maya… – zaczął cicho – Tak się boję, że nie będę mógł być przy niej – dokończył patrząc smutno na Amelię.

– Postępujesz właściwie – powtórzyła pocieszająco i wzmocniła uścisk na jego ramieniu.

***

Delikatny dotyk na twarzy i ciepło czyichś objęć, to było pierwsze co zarejestrował Zelgadis w przebłyskach powracającej świadomości. Powoli otworzył oczy chcąc sprawdzić owe źródło ciepła.

– Amelia? – zachrypiał cicho zaskoczony.

– Jesteś… – powiedziała z ulgą i uśmiechnęła się promiennie, gdy nagle z innej strony dotarł do niego głos Liny.

– Gourry daj mi coś więcej do jedzenia – zaskomlała ruda. – Jesteś mi w końcu coś winien! Ja tu umieram z głodu!

– Ale Lina nie mogę ci dać więcej, jeśli teraz zjesz to wszystko nie starczy ci na dalszą podróż… – wyjaśnił spokojnie blondyn.

– Jak możesz, jesteś taki nie czuły! Ja dopiero co tu umarłam i to przez ciebie, a ty żałujesz mi jednej, małej kromeczki… – ale nie dokończyła, bo Zelgadis roześmiał się głośno.

– Nie wierzę! – powiedział rozbawiony. – Nawet bliskie spotkanie ze śmiercią nie jest w stanie zmniejszyć twojego apetytu! – zażartował czując w głębi siebie ogromną radość, że nic jej nie jest.

– Zel! Jednak nie tak łatwo się ciebie pozbyć – odpowiedziała rozbawiona, a po chwili zobaczył jej piegowatą twarz nad sobą. Spróbował się podnieść z kolan Amelii, ale przy pierwszym uderzeniu bólu zrezygnował z tej próby.

– Nie wstawaj – poleciła Amelia przyciskając dłoń do jego piersi. – Jesteś jeszcze bardzo słaby, musisz odzyskać siły – Zelgadis spojrzał w górę w jej piękne błękitne oczy i zarumienił się lekko. Wciąż nie wyglądała najlepiej, była zbyt chuda, jej twarz naznaczona była śladami zmęczenia, a pod oczami kreśliły się duże sińce, ale mimo to musiał przyznać… była piękna…

– Ehm… – odchrząknęła głośno Lina, a zażenowany chłopak spuścił wzrok. – Zel to może teraz wyjaśnisz mi, co ty właściwie do cholery zrobiłeś? Jak udało ci się użyć jakiegokolwiek zaklęcia?

– Sam nie jestem całkiem pewny – odpowiedział z namysłem. – Lina ile znasz rodzajów zaklęć leczących?

– Są przecież tylko dwa, Recovery i Resurrection – odpowiedziała zmieszana.

– Nie do końca, jest jeszcze trzecie zaklęcie leczące. Kiedyś natrafiłem na nie w jakiejś starej księdze, podczas poszukiwań leku na bycie chimerą. Każde z tych trzech zaklęć różni się od siebie. Recovery przyśpiesza proces leczenia, ale czerpie energię z ciała poszkodowanego. Byłaś zbyt poważnie ranna i zbyt słaba żeby użyć tego czaru na tobie. Jak dobrze wiesz mogłoby cię zabić zużywając twoje resztki energii do wyleczenia rany zamiast utrzymania życia. Resurrection natomiast czerpię energię z otoczenia, jednak jak na mój gust w okolicy jest za mało żywych organizmów, aby mogło zadziałać. No i trzecie Iacturam facere… Działa podobnie jak Recovery z jedną małą różnicą, że energię pobiera z ciała osoby rzucającej zaklęcie, w tym wypadku ze mnie… Poza tym nie da się go przerwać. Raz rzucone będzie czerpało z mojej energii życiowej aż do wyleczenia twojej rany.

– Czy masz na myśli, że gdybyś był zbyt słaby i miał za mało energii na wyleczenie mnie, nie przeżyłbyś? – zapytała oszołomiona.

– Prawdopodobnie – odpowiedział sucho.

– Zel ty głupcze, dlaczego to zrobiłeś? Mogliśmy oboje zginąć… – zaczęła Lina, jednak jej głos nie brzmiał tak karcąco jak zamierzała.

– Nie wiem… – przerwał jej. – Po prostu nie mogłem siedzieć bezczynnie i patrzeć na twoją śmierć – wyjaśnił starając się zachowywać jakby to co zrobił było czymś zupełnie normalnym.

Przez chwilę zapanowała między nimi niezręczna cisza. W głębi serc oboje dobrze się rozumieli. Tak jak Lina była gotowa poświęcić się za Gourry’ego, tak teraz Zelgadis zrobił to dla niej. Był to ich własny język przyjaźni i oddania. Porozumienie wykraczające poza zwykłe słowa.

– Dziękuje… – było to najprostsze, a jednocześnie najwłaściwsze ze wszystkich słów, jakich mogła użyć Lina, uśmiechnęła się lekko i dodała – Poza tym myślę, że rozumiem już zasadę używania czarów w tym świecie. Ta dziwna blokada dotyczy czarów, które mają swoje źródło energetyczne w czymś zewnętrznym, inaczej to się ma do Lighting czy tego, co dziś użyłeś. Oba te zaklęcia pochłaniają energię bezpośrednio od maga.

– Hmm… – zastanowił się Zelgadis – Tak to dość logiczne – dokończył po chwili. – Jednak mało przydatne, ponieważ lista takich zaklęć jest praktycznie zerowa.

– A moim zdaniem bardzo przydatne – wtrąciła Amelia. – W końcu dzięki takiemu zaklęciu Lina wciąż żyje. Ale teraz chyba nadszedł czas na wyjaśnienia kogoś innego… – zaczęła groźnie i spojrzała w kierunku grupy swoich przyjaciół. Rei, Maya i Tamaki rozmawiali o czymś szeptem, tymczasem Daiki zajmował się Lillyą, która ciągle wyglądała jak wegetujące warzywo o pustym wzroku.

– Wyjaśnienia? – zdziwił się Zelgadis. – Co masz na myśli?

Amelia i Gourry opowiedzieli dokładnie o wszystkim, co wydarzyło się podczas gdy Zelgadis i Lina byli nieprzytomni.

– Wiedziałam, że coś mi tu śmierdzi – podsumowała Lina. – Więc co, jesteście jakimiś magami czy jak? – wypluła z drwiną zwracając się do grupy po przeciwległej stronie pomieszczenia.

– I czemu do cholery nie mogliście nam o tym powiedzieć? – zirytował się Zelgadis.

– Nie jesteśmy żadnymi magami… – zaczęła Maya. – Jesteśmy Kapłanami.

Zelgadis nie mógł uwierzyć w to, co usłyszał. Kapłani? Pokręcił głową w odpowiedzi i poczuł jak na jego twarz wypełza uśmiech. Był to jednak skutek zdenerwowania, nie radości. Nagle ktoś, kogo uznali za sprzymierzeńca, okazał się zupełnie obcy. Zresztą, czego się spodziewał? Spróbował się poruszyć, ale od razu tego pożałował. Poczuł nagły, trudny do zniesienia ból w całym ciele i przez chwilę miał wrażenie, że boli go więcej części ciała, niż w ogóle ich posiadał. Zastygając na chwilę w bezruchu, aby okiełznać szalejące doznania, w końcu ostrożnie podniósł się z kolan Amelii i nie spuszczając oczu z Mayi, sięgnął po swój miecz. Miał wrażenie, że broń waży więcej niż wcześniej…

– Kapłani? Co mam przez to rozumieć? – wykrztusił z irytacją i z trudem skierował ostrze w ich stronę.

– Hej, hej spokojnie! – odpowiedział Tamaki rozkładając ręce w geście bezbronności.

– Ty każesz nam zachować spokój?! – krzyknęła Amelia stając za plecami Zelgadisa. – Kim wy w ogóle jesteście? Jacy kapłani? O co w tym wszystkim chodzi?! Cały ten czas mnie oszukiwaliście!

– Amelia… – zaczął nieśmiało Kirei.

– Milcz! – zawyła dziewczyna, a jej oczy zaszkliły się od tłumionych łez złości.

– Racja – dołączyła się Lina, popierając swoją towarzyszkę. – Dla waszego dobra, lepiej już przygotujcie sobie sensowne wytłumaczenie waszych kłamstw. Nie chcieliście nas zabrać do żadnej czarownicy, prawda?

– Ech.. – zaczął Tamaki drapiąc się z zażenowaniem po swojej rudej czuprynie. – Właściwie to… nie… Znaczy z początku mieliśmy taki zamiar, ale później Maya wpadła na pomysł, no i… Tego… – nie mógł dokończyć, zawstydzony odwrócił wzrok.

– Nie wiem jak wy, ale ja mam dość kapłanów jak na jakiś czas. – skwitowała Lina i z pomocą Gourry’ego podniosła się z ziemi. – Chodźcie, sami sobie poradzimy.

– Czekajcie! – wrzasnął Tamaki. – To wcale nie znaczy, że takiej czarownicy nie ma!

– Chyba sobie żartujesz? – zapytała ironicznie Amelia. – I jak ty w ogóle możesz myśleć, że wam zaufamy, że ja wam zaufam, po czymś takim? – głos jej zadrżał z wściekłości.

– Ale… – spróbował znowu Tamaki.

– Nie ma żadnego „ale”! – wrzasnęła czarnowłosa. – Ufałam ci… – spojrzała na byłego przyjaciela z pogardą w oczach. Amelia zdecydowała, że nigdy im nie wybaczy.

– Przestań to nie jego wina, nie mieliśmy wyboru – wtrąciła cicho Maya, odwracając uwagę Amelii od Tamaki’ego i Kirei’a.

– Jak to nie mieliście wyboru? Niby kto wam kazał wszystkich okłamywać? – zakpiła złośliwie czarnowłosa.

Amelia wcale nie zamierzała słuchać dalszych wyjaśnień. Nawet więcej – nic ją to nie obchodziło. Czuła narastający gniew, a na dodatek nadal wszystko było takie niejasne. Nie mogą dłużej znieść widoku byłych przyjaciół, szybko ruszyła w stronę wyjścia razem z Zelgadisem, Liną i Gourry’m. Poradzą sobie sami. Sami obmyślą nowy plan działania i jakoś wydostaną się z tego koszmarnego miejsca. Najważniejsze, że mogli działać razem. Kiedy znaleźli się już przy wyjściu usłyszała za sobą głos Rei’a.

– Amelio… – spróbował cicho chłopak. – Pozwól mi wyjaśnić!

– Wcale nie zamierzam cię słuchać, kłamca z ciebie i tyle! – odkrzyknęła z wściekłością Amelia. – Nie wiem, po co wciągnąłeś mnie w tą całą podróż, skoro nawet nie szliśmy do żadnej czarownicy. Myślałam, że cię znam, ale chyba popełniłam błąd – rzuciła na niego krótkie spojrzenie i błyskawicznie odeszła w stronę wyjścia.

Zel widział, że Kirei próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Maya szybko uciszyła go gestem dłoni. Dopiero wtedy zrozumiał, że tak naprawdę to ona była ich przywódcą i miała ostatnie zdanie. W każdym razie teraz było to już nieważne, ich wyjaśnienia i tak by nic nie zmieniły. Nie musieli słuchać więcej kłamstw i polegać na oszustach, pomyślał gorzko i z tym nastawieniem podążył za swoimi przyjaciółmi, a nie było to łatwe, ponieważ czuł się koszmarnie. Wciąż był słaby przez zaklęcie, którego użył by uratować życie Liny. Kiedy z trudem wychodził ze zniszczonego budynku miał wrażenie, że z każdym krokiem zatapia się coraz bardziej w nieznanej, mrocznej głębinie, aż w końcu wątłe światło z ich wcześniejszego ogniska całkowicie zniknęło. Zupełnie jakby w odpowiedzi na jego myśli w panującej ciemności odezwał się głos Gourry’ego.

– Ciemno… Lina, nie myślisz, że powinniśmy jednak tam wrócić? – zapytał z wahaniem blondyn.

Mimo iż Zelgadis nie widział twarzy Liny, to wręcz poczuł jej uśmiech.

– Co Gourry boisz się? – zapytała prowokująco czarodziejka. – Co nas może spotkać gorszego niż siedzenie w jednym budynku z zakłamanymi szujami? Lighting… – mruknęła w czasie odpowiedzi i kontynuowała dalej – Jeszcze by nas zabili albo co? W sumie, to nawet nie wiadomo czy nie planowali, w końcu z takimi typkami to nigdy nic… – nagle urwała i spojrzała na Amelię.

Zelgadis podążył tym tropem. Przez chwilę spodziewał się zobaczyć ból, rozczarowanie, łzy, ale gdy światło zaklęcia padło na twarz Amelii, ta okazała się być całkowicie pozbawiona wyrazu. Chłopak sam nie był pewien, która z tych reakcji byłaby lepsza? Wpatrywał się w twarz przyjaciółki przez długą chwilę. Oczy Amelii były nieobecne, a spojrzenie przerażająco puste. Kiedy zorientowała się, że pozostali ją obserwują, szybko spuściła wzrok i poleciła:

– Idziemy – jej głos pozostał neutralny, wyprany z emocji. Ton nie był sarkastyczny. Nie był też gorzki, czego Zelgadis oczekiwał. Był pusty. Pusty jak głęboka, czarna dziura…

To uczucie „głębokiej dziury” stłumiło jego wcześniejszy gniew i irytacje związane z oszustwem jakiego właśnie doświadczyli. Zupełnie zapomniał jak przed chwilą ich okłamano. Zamiast tego pojawiły się dziwne, ambiwalentne emocje. Odrobina zmartwienia zmieszana z innymi uczuciami, których nie był do końca pewien. Ale strapienie stawało się coraz wyraźniejsze. Podszedł do Amelii, chociaż z powodu ogólnego osłabienia i utraty energii wiązało się to z zawrotami głowy i nudnościami. Mimo to chciał spojrzeć w jej oczy.

– Amelio, w czym problem? – zapytał poważnie i położył dłoń na jej ramieniu.

– Wszystko to nie ma znaczenia. – powiedziała dziewczyna tak cicho, że ledwo ją było słychać.

– Wszystko? Co masz na myśli mówiąc „wszystko”? – wtrąciła Lina i także podeszła do przyjaciółki.

– Życie. Moje życie… – odparła chłodno Amelia i strząsnęła rękę Zelgadisa ze swojego ramienia.

– Wiesz, że to nieprawda… – zaczął chłopak pocieszająco, nie zrażając się jej odtrąceniem.

– Wiem? – Amelia nagle zaczęła gorzko się śmiać. – Nie, Zel ja WIEM, że to prawda. Nie pamiętam niczego ze swojej przeszłości, poza jakimiś krótkimi przebłyskami w snach. Powiedziałeś mi, że mój ojciec niedawno zmarł, a nawet jego nie pamiętam! Wszystko, co miałam to byli właśnie ci ludzie, a teraz okazuję się, że cały ten czas mnie okłamywali! Więc powiedz mi Zel, jaki sens ma teraz moje życie? Co ja mam?

Zelgadis nie odpowiedział od razu, szukał w głowie słów na to, co zamierzał wyrazić. Najgorsze było, że nie potrafił znaleźć żadnych właściwych. Jęknął w duchu, przeklinając sam siebie, ale niespodziewanie rozbrzmiał pewny głos Gourry’ego.

– Masz przecież nas Amelio…

Dziewczyna spojrzała na niego zdziwiona. Z początku wciąż targało nią poprzednie rozżalenie i niechęć, jednak szczerość odpowiedzi blondyna najzwyczajniej w świecie je przebiła. Twarz Amelii rozpogodziła się, a ustach pojawił się cień uśmiechu.

– Nie powinniśmy zbyt długo zostawać na dworze. – odezwała się nagle Lina. – Lepiej znajdźmy jakieś miejsce na odpoczynek i obmyślmy nowy plan – oświetlając drogę zaklęciem, powoli ruszyła wzdłuż gruzowisk.

Zelgadis wziął głęboki oddech i postawił pewny krok, ruszając powoli za Liną. Czuł, że jego własne ciało mu ciąży. Stwierdził, że minie jeszcze parę godzin zanim odzyska dawną sprawność.
Szli powoli, praktycznie nie odzywając się do siebie, blade światło zaklęcia wydobywało z mroku wąską drogę i zniszczony krajobraz. Zelgadis mógłby przysiąc, że w mętnym powietrzu wyczuwalny był odór krwi. Ciszę raz po raz przerywały groźne podzwaniania łańcuchów, ich głuche jęki roznosiły się echem po całej okolicy. Zelgadis starał się pozostać czujny, używając zmysłów chimery obserwował wszystko wokół, jednak ból powoli i skutecznie rozchodził się po jego ciele, zagłuszając wszelkie próby koncentracji. Wszystko bolało… Kiedy uratował życie Linię, przekazał jej znaczną część swojej energii, której nie miał okazji jeszcze zregenerować. Nie wiedział jak długo jeszcze zdoła utrzymać takie tempo wędrówki. Lina najwyraźniej zauważyła jego zmęczenie, bo w końcu powiedziała:

– Musimy odpocząć, tu powinno być dobrze. – wskazała na wejście do najbliższego budynku. Jego wschodnia część była całkowicie zawalona, a reszta cudem trzymała się w pionie, główne wejście pozostało jednak nietknięte. Z pewnością nie wyglądał „dobrze”, ale nie mieli nic lepszego. – Przydałoby się więcej światła… – mruknęła spoglądając na Zela.

– Na mnie nie licz, wstyd się przyznać, ale na obecną chwilę nawet tego zaklęcia nie rzucę – odpowiedział skrępowany. – Ale Amelia powinna dać sobie z tym radę, prawda? – spojrzał na czarnowłosą znacząco, w końcu sam ją tego nauczył kilka dni temu.

Po krótkim przypomnieniu z lekcji zaklęć, w dłoni dziewczyny zajaśniała niewielka kula światła. Zadowolona Lina i Gourry przytaknęli głowami z aprobatą, po czym wszyscy bez słowa wśliznęli się do budynku, tylko gruz zgrzytał pod ich stopami.

– Dość tu przestronnie… – stwierdził Gourry zatrzymując się w wejściu i rozglądając dookoła.

Znaleźli się w dużej sali, przypominającej bardziej sale balową niż pomieszczenie mieszkalne. Na wprost wejścia znajdowały się szerokie schody prowadzące na piętro, a na dole, po obu stronach, odbiegały korytarze prowadzące w różne części starej willi. Zalgadis sądził, że kiedyś musiał mieszkać tu ktoś bardzo bogaty i wysoko postawiony. Teraz jednak, z niegdyś pięknej posiadłości, pozostało zaledwie to, co mieli przed sobą. Odlatujący ze ścian tynk, kilometry pajęczyn i zgnilizna wyczuwalna w powietrzu.

– Powinniśmy sprawdzić budynek… – zauważyła Amelia ruszając w kierunku schodów.

– I znaleźć coś do jedzenia! – dodał Gourry. – Zostawiliśmy wszystkie zapasy…

– Jasne, więc zabierzmy się do roboty, proponuje ten korytarz! – zawołała Lina entuzjastycznie i szybkim krokiem ruszyła w stronę ciemnego przejścia po prawej stronie. Zelgadis już otworzył usta, aby zaprotestować, ale wtedy Lina stanęła jak wryta. Opuściła dłoń z zaklęciem i powoli, bardzo powoli zaczęła wycofywać się z korytarza. Z ciemności przed nią dobiegły dziwne pomruki. Zelgadis spojrzał w tamtym kierunku, ale niczego nie mógł zobaczyć, Gourry odruchowo schwycił za rękojeść swojego miecza i obserwował uważnie każdy ruch rudowłosej. Lina była już kilka kroków od złowrogiego przejścia, gdy jej stopa natrafiła na kawałki potłuczonego szkła, które głośna zazgrzytało pod naciskiem. Tymczasem pomruk w korytarzu nasilił się i zaczął przybliżać w stronę czarownicy…

– Wiej! – wrzasnęła Lina i nie czekając ani chwili dłużej rzuciła się ucieczki w stronę przeciwległego korytarza po lewej stronie.

Dwa razy nie trzeba było tego powtarzać. Gourry natychmiast pobiegł za rudą, natomiast Zelgadis, mimo silnego bólu, pociągnął za sobą jeszcze Amelię. Już mieli wbiec we wschodni korytarz za Liną i Gourry’m, gdy niespodziewanie strop nad ich głowami zaczął się walić. Z sufitu poleciał tynk, a zaraz za nim runął cały strop. Przez walące się kawałki gruzów, nie mogli przebiec. Ze strachem spojrzał na Linę i Gourry’ego po drugiej stronie przejścia, które po chwili było całkowicie zasypane przez pozostałości tego, co jeszcze przed chwilą było sufitem i meblami z górnego piętra.

Szybko odwrócił się w poszukiwaniu innej drogi ucieczki i wtedy zobaczył zmierzającą wprost na niego grupę Nieumarłych. Dopiero teraz chłopak miał szanse zobaczyć ich z bliska. Na pierwszy rzut oka wyglądali niby jak ludzie, ich ciało, sylwetki były zupełnie normalne. Jednak ich ich twarze, ruchy nie miały w sumie nic ludzkiego. Oblicza bardziej przypominały wygłodniałe zwierzęta. Zelgadis szybko przypomniał sobie, co usłyszał wcześniej na ich temat. Byli to ludzie pozbawieni duszy, stworzenia, które teraz zamierzały zapolować na jego dusze. Przełknął ślinę, zastanawiając się nad możliwymi opcjami ratunku, ale nie mógł znaleźć żadnej. Nieumarli podchodzili spokojnym krokiem, zupełnie jak drapieżnik do swojej ofiary, a na ich twarzach błąkał się szaleńczy, wygłodniały uśmiech. Szermierz z przerażeniem odkrył, że wielu z nich trzyma normalną broń. W akcie desperacji, popychając przed sobą Amelię, rzucili się do ucieczki na schody. Wiedział, że pędzą wprost w pułapkę. Jakie inne wyjście mogło być z piętra budynku? Ale teraz nie mieli wyboru…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:26:06)

Offline

 

#11 2014-06-06 23:21:01

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 11 - W potrzasku



Strużka zimnego potu spłynęła po czole Liny, gdy zawalony strop oddzielił ją od przyjaciół. Zza grubej ściany gruzów i roztrzaskanych mebli nie była w stanie niczego zobaczyć, a głucha cisza tylko potęgowała jej strach.

– Lina co teraz zrobimy?! – wrzasnął Gourry i potrząsnął rudowłosą chwytając jej ramiona.

– Jak to co? Wiejemy stąd i to jak najszybciej! – odpowiedziała po dłuższej chwili wpatrywania się w niego, po czym wyrwała się z uścisku i ruszyła szukać wyjścia. Pewnie przeszła przez pusty korytarz, w towarzystwie wyczarowanej kuli światła, wpadając do dużej biblioteki. Rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wyjścia, po czym zaczęła chodzić wzdłuż regałów.

– Wiejemy? A co z Amelią i Zelgadisem? – zapytał zdezorientowany Gourry, podążając za Liną.

– Poradzą sobie… – mruknęła pod nosem i zaczęła badać najbliższe okno między regałami.

– Poradzą? – prychnął Gourry. – Chyba nie widziałaś…

– Tak Gourry, widziałam! – wrzasnęła dziewczyna, przerywając mu. – Zobaczyłam co to było, kiedy weszłam w ten przeklęty korytarz! I powiem ci, że wcale nie chcę mieć z tym nic wspólnego, a poza tym, co my teraz możemy zrobić?! Nie chcę żeby moja dusza stała się obiadem dla jakiegoś paskudnego potwora. Zel nie jest debilem, w przeciwieństwie do niektórych… – dodała pod nosem, tak żeby Gourry nie zrozumiał dokładnie jej słów. – Tak więc, poradzi sobie. Nie powinniśmy się martwić. Zobaczysz, on jest jak karaluch, przetrwa wszystko… – zaśmiała się nerwowo dalej majstrując przy oknie.

– Być może i by PRZETRWAŁ, ale chyba zapomniałaś, że całą energię zużył ratując TWOJE życie! – wtrącił, Lina spojrzała na niego zdziwiona.

– Ty, Gourry… Ja mam wrażenie czy ty naprawdę mi się stawiasz? – zapytała groźnie odwracając się od okna i podchodząc do niego. Było to coś naprawdę dziwnego, że zawsze uległy Gourry wyraża swoją opinię, sprzeciw i nie chodziło tu o jedzenie.

– Tak! Jesteś okropną egoistką – stwierdził, krzyżując ramiona na piersi.

– Ja? Ja jestem egoistką?! To chyba muszę ci przypomnieć, że Zel uratował mi życie, którego o mało nie straciłam przez twoją głupotę! – wrzasnęła, tupiąc nogami jak mała, rozkapryszona dziewczynka.

– Wiesz Lina, nie sądziłem, że jesteś aż tak samolubna. Możesz sobie uciekać, ja znajdę sposób żeby im pomóc.

– Tak? To w takim razie oświeć mnie, o wielki szermierzu, co zamierzasz teraz zrobić? – zapytała kpiąco i uniosła brew w geście oczekiwania.

– To co zwykle – odpowiedział z uśmiechem i sięgnął po swój miecz, gdy jednak go wyciągnął zamiast strugi światła pojawiła się czarna, skumulowana energia rosnąca z każdą chwilą. – Aaa! Co z moim mieczem?!

– Pacan z ciebie Gourry – skwitowała Lina. – Czyżbyś zapomniał, że w tym świecie ta twoja wykałaczka na nic się nie przyda? Lepiej to schowaj, bo sobie zrobisz krzywdę i pomóż mi z tym oknem. Jeśli chcemy się do nich dostać, to musimy najpierw wydostać się stąd. Pospiesz się!

Drewniane schody skrzypiały pod ich szybkim biegiem, oświetlane przez zaklęcie Amelii, które przemieszczało się wraz z nimi. Zelgadis czuł, że boli go każda część ciała, ledwo miał siłę biec, a co dopiero walczyć. Najchętniej stanąłby i od razu oddał w ich ręce. Nie był jednak sam, musiał przynajmniej zapewnić bezpieczeństwo Amelii. Gdy dostali się na piętro ich oczom ukazało się kolejne rozwidlenie. Korytarze biegły w przeciwnych kierunkach, a wzdłuż ścian, na całym piętrze były wejścia do kolejnych pomieszczeń. Spróbował pchnąć Amelię do najbliższego z tych pokoi, jednak ta pociągnęła go za rękę w głąb prawego skrzydła.

– Tam nie było drzwi. – wydyszała. – Tutaj! – wbiegła do jednego z opuszczonych pomieszczeń na końcu korytarza. Gdy tylko Amelia zatrzasnęła za nimi wejście, Zelgadis upadł na kolana i skulił się na podłodze z powodu przeszywającego bólu. – Zel! Nic ci nie jest?! – podbiegła do niego i delikatnie położyła mu dłoń na czole.

– Nie przejmuj się tym teraz… – jęknął, strącając jej rękę. – Amelio musimy zaryglować drzwi… – spróbował wstać, ale nowy przypływ bólu uniemożliwił to. Przez oczyma zatańczyły mu ciemne plamy, z którymi musiał walczyć o zachowanie przytomności. – Przepraszam… – jęknął boleśnie.

– Ja to zrobię – wstała i szybko rozejrzała się po pokoju. Nie znalazła niczego, co nadawałoby się do zaryglowania drzwi oprócz starej, rozwalającej się szafy. Bez większego namysłu, z trudem przesunęła ją w odpowiednie miejsce. Zaraz po tym jak to zrobiła rozległ się huk. Ktoś uderzał w drzwi wejściowe. Zelgadis z przerażeniem spojrzał na Amelię. W tym stanie nie mógł nic zrobić, nie mógł nawet się podnieść. Przeklął w duchu sam siebie i swoją słabość.

– Daj mi swój miecz – rzuciła nagle dziewczyna. Zel spojrzał na nią zdziwiony, ale nie miał siły protestować, z trudem odpiął zapięcie pochwy i wydobył miecz, który zręcznie schwyciła w dłonie.

– Umiesz się tym posługiwać? – wysapał zszokowany. Jego Amelia zawsze była przeciwniczką białej broni.

– Kirei czegoś mnie nauczył… – wymamrotała w odpowiedzi i całą swoją uwagę skierowała na drżącej szafę.

Drgania stawały się coraz silniejsze, a kolejne sekundy rozciągały się w niepewności. W końcu do Amelii dotarła bolesna prawda. Może i nie była już tą bezbronną dziewczynką, którą znał Zelgadis, ale w tej sytuacji, jakie miała szanse? Tak czy owak, byli skazani na porażkę, mimo to nie mogli oddać się bez walki, pomyślała ściskając rękojeść.

– Amelio… – jęknął nagle Zelgadis. – Tak mi przykro…

Nie odpowiedziała, ale gdy się odwróciła i spojrzała w jego twarz miała wrażenie, że czegoś brakuje w niej samej, a kiedy już miała to uchwycić, myśl znowu od niej uciekała. Czuła w sobie jakieś nieznośne oczekiwanie. Było tak od samego początku, gdy tylko go zobaczyła. Najpierw sądziła, że to przez utratę pamięci, ale później zorientowała się, że w stosunku do Liny czy Gourry’ego nie miała takiego uczucia, a przecież ich także nie pamiętała. Nie… to coś zupełnie innego, stwierdziła. Wciąż przyglądała się jego twarzy, gdy nagle szafa runęła z impetem na podłogę za jej plecami, a drzwi otworzyły się z trzaskiem i wtedy coś wskoczyło na swoje miejsce w głowie Amelii. Błyskawicznie odwróciła się w stronę drzwi i krzyknęła:

– Lighting!

Wcześniej wyczarowane światło teraz wybuchło nad jej głową jak pocisk, oślepiając wszystkich w pokoju,  poza nią samą, gdyż przygotowana w porę zdążyła zamknąć oczy. Sama nie wiedziała, że da się postąpić z tym zaklęciem w ten sposób. Nikt nic jej o tym nie wspomniał, ale po prostu tak poczuła… Wykorzystując sytuację, rzuciła się w stronę wrogów zadając zwinne pchnięcia i ciosy.

Kiedy Zelgadis otworzył oczy po oślepiającym błysku, dwa ciała leżały już na ziemi, a Amelia stała tuż przy jego boku, próbując odepchnąć miecz jednego z napastników, dwoje pozostałych tylko obserwowało sytuacje z przeciwległego kąta.

– Jest za silny… – wysapała w końcu Amelia, siłując się z Nieumarłą.

Nie trwało to długo, nim siła ją opuściła i miecz wypadł z jej dłoni. Nim zdążyła go podnieść, wróg pchnął ją na podłogę.

– Nie! – wrzasnął Zelgadis, gdy Nieumarła uniosła broń nad dziewczyną, przymierzając się do ostatecznego ciosu…

Amelia upadła na podłogę i poczuła w ustach metaliczny smak krwi. Szybko odwróciła się w stronę napastniczki i natychmiast zamarła, widząc nad sobą błyszczące ostrze. Zamknęła oczy i zacisnęła pięści, czekając na nadejście bólu, który jednak nie nadchodził. Gdy ponownie otworzyła oczy zobaczyła, że głowę kobiety przebił sztylet i nim zorientowała się skąd mógł się tam wziąć usłyszała wołanie, tymczasem ciało Nieumarłej runęło bezwładnie na podłogę.

– Ee szuje! – wrzasnęła Lina patrząc wyzywająco na pozostałych dwóch Nieumarłych stojących pod ścianą. – Nie ładnie kopać leżącego, może byście się wzięli za kogoś równego sobie?! – zeskoczyła z przewróconej szafy i wyciągnęła swój miecz.

– Chodźcie! – zawtórował jej głos Gourry’ego.

Amelia odetchnęła z ulgą, gdy Nieumarli całkowicie ją zignorowali kierując się w stronę Liny i Gourry’ego. Zwaliła ze swoich nóg ciało martwej kobiety i podniosła się z ziemi by pomóc Zelgadisowi, ale z przerażeniem zauważyła, że go tam nie było…!

– Zelgadis? – krzyknęła Amelia i rozejrzała się ze strachem po pokoju. Miała nadzieję, że chłopak się gdzieś ukrył, schronił, jednak każda kolejna mijająca chwila odbierała jej tę kruchą wiarę. Zelgadis zniknął, a jego miecz razem z nim. Dziewczyna spojrzała z niedowierzaniem na Linę i Gourry’ego, który właśnie powalił ostatniego Nieumarłego.

– Gdzie Zel? – zapytała podejrzliwie Lina dostrzegając wzrok przyjaciółki.

– Ja… – zaczęła Amelia – On zniknął… – wykrztusiła w końcu. Sama nie wiedziała jak to było możliwe, przecież straciła go z oczu tylko na moment!

– On… co?! – wrzasnęła Lina podchodząc do Amelii i szarpiąc jej ramionami. – Cholera! Przecież byliście razem, jak możesz nie wiedzieć co się z nim stało?!

Dalsze oskarżenia rudowłosej stały się dla Amelii już tylko potokiem niezrozumiałych słów. Patrzyła niewidzącym wzrokiem w oczy Liny, aż w końcu pewne zdanie zdołało przedrzeć się przez jej otumanienie.

– To twoja wina! – krzyknęła Lina, a w Amelii coś pękło. Nie powstrzymując dłużej swoich emocji przywaliła Linie prosto w twarz, tak że ta zatoczyła się na stojącego za nią Gourry’ego, na szczęście ten w ostatniej chwili uchronił ją przed upadkiem, łapiąc w swoje ramiona. Zdziwiona czarodziejka dotknęła swojego obolałego policzka i podniosła wzrok na czarnowłosą.

– Gdyby nie ta twoja cholerna brawura i nieostrożność, w ogóle by do niczego nie doszło! Ale nie, bo oczywiście zawsze musisz najpierw coś zrobić, a dopiero później użyć mózgu! – wrzasnęła Amelia dysząc ze zdenerwowania. Zostali sami w jakimś walącym się budynku, dopiero co zaatakowała ich zgraja Nieumarłych bydlaków, a żeby było ciekawiej Zelgadis dosłownie wyparował, a oni nie mieli nawet pojęcia, co mogło się z nim stać, tego było stanowczo za dużo. Łzy złości napłynęły jej do oczu.

– Moja brawura? – powtórzyła Lina otrząsając się z szoku wywołanego zachowaniem przyjaciółki. – I że to niby moja wina? Powtórz to maleńka jeszcze raz, a pokaże ci, co to znaczy „moja brawura”! – syknęła chcąc rzucić się w stronę Amelii, ale Gourry ani myślał ją puścić.

– Dziewczyny! – przerwał im blondyn wzmacniając uścisk wokół szarpiącej się Liny. – Jak będziecie na siebie wrzeszczeć i skakać sobie do oczu, to nigdy nic nie zdziałamy! Chcecie znaleźć Zelgadisa to lepiej zacznijcie ze sobą współpracować. To już chyba nie ważne czyja to wina, tak się po prostu stało więc teraz zróbmy coś z tym – dokończył puszczając Linę i wychodząc z pokoju.

– Gourry… – Lina odwróciła się gwałtownie i popatrzyła za wychodzącym blondynem. Próbowała pogodzić sens jego słów ze swoją dumą, a nie było to łatwe. Czuła się wręcz urażona, że ten półgłówek miał rację. Tak, bo tym razem to rzeczywiście należało mu przyznać, jemu, a nie wielkiej, potężnej Linie Inverse. – Ech… – jęknęła speszona i spojrzała na Amelię – Myślę, że on ma rację… ja… – zaczęła, ale nim zdążyła dokończyć, Amelia po prostu podeszła do niej i uścisnęła z całej siły. Dopiero po chwili Lina poczuła, że ciałem dziewczyny wstrząsa tłumiony szloch.

– Lina, powiedz mi, że go znajdziemy… – wyłkała w ramię przyjaciółki i pozwoliła swoim emocjom wydostać się na powierzchnię.

***

Pragnienie. Zelgadis obudził się czując, że język przykleił mu się do podniebienia, miał wrażenie, że nie pił niczego od kilku dni. Otworzył oczy i powoli podniósł się z brudnej podłogi, stwierdzając ze zdziwieniem, że jego poprzednie zmęczenie całkowicie zniknęło, ustępując miejsca całkowitemu wypoczęciu.

– Już myślałam, że nigdy się nie obudzisz – znajomy głos zabrzmiał za jego plecami. Na moment zamarł w bezruchu by po chwili ostrożnie spojrzeć za siebie. Białowłosa dziewczyna, która napadła na niego kilka godzin wcześniej, patrzyła na niego z zainteresowaniem. Odwrócił się w jej stronę bez słowa, nie wiedząc, co myśleć o tej dziwnej sytuacji.

Znajdowali się w małym pokoju, pełnym starych, zakurzonych mebli. Przy jednej ze ścian stał masywny regał, który obwalony był najróżniejszymi książkami. Grube, skórzane woluminy połyskiwały groźne w przyciemnionym świetle. Naprzeciwko znajdowała się wiekowa sofa z dwoma ogromnymi fotelami do kompletu. Całość obita była beżową boazerią, która już dawno zapomniała czasy swojej świetności. Przy sofie ustawiony był obdrapany stół, na którego blacie ktoś wyrył dziwaczne, niezrozumiałe symbole. Szczególną uwagę Zela przyciągnęło leciwe pianino stojące naprzeciw drzwi, pod oknem. W pierwszym momencie chłopak zastanawiała się czy ono wciąż jest użyteczne? Poza tymi najważniejszymi meblami w całym pomieszczeniu walała się masa najróżniejszych przedmiotów i staroci. Na podłodze leżał gruby, zakurzony, ciemnozielony dywan, a ze ścian zdrapywała się tapeta niezidentyfikowanego koloru.

– Co się stało? – zapytał Zelgadis, starał się, aby jego głos zabrzmiał pewnie, jednak nie zdołał ukryć nuty zdenerwowania i dezorientacji. Dziewczyna nie odrywała od niego wzroku, a na pytanie tylko uśmiechnęła się sarkastycznie, pozostawiając je bez odpowiedzi.

– Pij – powiedziała, w zamian rzucając mu bukłak pełen wody. Zegadis spojrzał na to podejrzliwie – Nie martw się, nie zatrułam jej… – dodała wyjaśniając jego wątpliwości.

Zmierzył ją przeszywającym spojrzeniem. Gdyby chciała go zabić, już by to zrobiła, pomyślał i zdecydował się upić łyk świeżej wody. Nigdy w życiu woda tak mu nie smakowała. Upił jeszcze kilka dużych łyków, łagodząc ból gardła i odrzucił bukłak w jej stronę. Dziewczyna zręcznym chwytem złapała nadlatujący przedmiot i schowała go do swojego płaszcza. Po chwili wstała i podeszła do swojej torby zawzięcie czegoś w niej szukając. Zelgadis przyjrzał się jej uważnie. Stwierdził, że była dość wysoka jak na kobietę, mniej więcej jego wzrostu, a on sam też do najniższych nie należał. Ciało miała zgrabne i wysportowane, nie ma się co dziwić skoro posługiwała się mieczem. Jednak to, co najbardziej spodobało się Zelgadisowi, to jej włosy. Długie, białe strugi spływające gładko po jej ramionach. Chłopak sam przed sobą się zawstydził, ale musiał przyznać, że była naprawdę ładna. Kiedy ponownie odwróciła się w jego stronę, w ręku trzymała jego miecz.

– Skąd masz ten miecz? – zapytała oglądając uważnie jego rękojeść.

– Mam go od zawsze. Dostałem od krewnego, a bo co? – odparł, nie rozumiejąc tego nagłego zainteresowania jego bronią.

– Doprawdy? – mruknęła w odpowiedzi i przejechała opuszkiem palca po ostrej klindze.

Zel przyglądał się uważnie, w oczach dziewczyny widział coś znajomego, ale nie mógł złapać tego dokładnie. Gdy już miał odgadnąć skąd brało się to dziwne odczucie, myśl o tym ponownie od niego uciekała.

– Jak masz na imię? – zapytał czując narastają fascynacje i ciekawość odnośnie tego, kim jest owa nieznajoma. Gdy pytanie zawisło w powietrzu, oderwała wzrok od miecza i spojrzała wiercąc mu dziurę w brzuchu.

– Dlaczego cię to interesuje? – zapytała ironicznie oczekując odpowiedzi.

– Czy to aż tak brzydkie imię? – zadrwił chłopak podnosząc się z ziemi, nie chciał, aby odkryła jego chwilową słabość i zainteresowanie. Zanim jednak stanął na równe nogi, dziewczyna już  doskoczyła do niego grożąc mu jego własnym mieczem.

– Nie drwij sobie ze mnie chłoptasiu… – ostrzegła lodowatym, bezwzględnym tonem i ostrzem broni przejechała po jego piersi.

– No więc? – ponaglił ją, ignorując całą tę groźbę. Musiał się czegoś od niej dowiedzieć.

– Hm… – zamyśliła się przez chwilę, wciąż trzymając ostrze przy jego piersi. – Myślę, że nie muszę ci odpowiadać… – mruknęła patrząc mu głęboko w oczy, po czym zaczęła mocniej napierać na niego mieczem. Zelgadis uśmiechnął się złośliwie w odpowiedzi i zanim białowłosa zdążyła zareagować, odtrącił przedramieniem miecz i za pomocą zwinnego chwytu obrócił dziewczynę plecami do siebie, tak że mógł unieruchomić w silnym uścisku jej ręce. Może i to ona była uzbrojona, ale on nadal miał swoje zdolności i szybkość chimery, z którymi przeciętny człowiek nie miał szans.

– Nigdy więcej nie groź mi moją bronią – szepnął chłodno, kładąc głowę na jej ramieniu. – A teraz oddaj mój miecz – poprosił z udawaną grzecznością. Dziewczyna z początku próbowała się wyszarpnąć z uścisku, jednak gdy zobaczyła, że nie ma szans, posłusznie wypuściła z dłoni broń, która z łoskotem uderzyła o podłogę. Stali tak długo w ciszy, w której Zelgadis mógł wychwycić  przyspieszone bicie serca i nierówny oddech towarzyszki. Był pewien, że jego własny także zostawiał ślad na jej delikatnej skórze.

– Nirali – odpowiedziała w końcu białowłosa, tym samym przerywając ciszę. – Na imię mi Nirali – powtórzyła, bojąc się, że z początku nie zrozumiał, co miała na myśli.

Na dźwięk tego imienia wnętrzności Zelgadisa skręciły się w proteście, którego nie mógł zrozumieć.

– Miło mi Nirali, jestem Zelgadis – odszepnął i przyciągnął ją mocniej do siebie wzmacniając uścisk. – A teraz powiedz mi, co ja tu robię i co stało się z moimi przyjaciółmi? – ton wciąż pozostawał zimny.

– Powinieneś mi podziękować, uratowałam cię przed Nieumarłymi… – jęknęła w odpowiedzi, najwyraźniej chwyt Zelgadisa sprawiał jej trochę bólu, jednak teraz go to nie obchodziło. Chciał wiedzieć więcej.

– Jakim sposobem zdołałaś mnie tutaj przenieść? – dopytywał, a gdy Nirali nie chciała odpowiadać wzmacniał swój chwyt, jeszcze bardziej wykręcając jej ręce.

– Użyłam magii… – wyjęczała przysuwając się jeszcze bliżej niego, aby złagodzić ból. Teraz byli już praktycznie przyklejeni do siebie.

– Skąd wiesz jak używać magii? Mów! – wrzasnął groźnie.

– Mój Pan dał mi tę moc! – odkrzyknęła, gwałtownie próbując się wyrwać, ale i tym razem Zelgadis był silniejszy.

– Kto jest twoim Panem?

– Nie powiem ci! – sprzeciwiła się. – Poza tym na twoim miejscu, lepiej by było, gdybyś zaczął się interesować swoją małą, uroczą dziewczyną… – wysączyła jadowicie i korzystając z nagłej dezorientacji Zelgadisa wyrwała się z jego uścisku.

Mimo to, nie mogła uciec zbyt daleko, bo już po chwili chłopak, korzystając ze swojej nadludzkiej szybkości, przyparł ją do ściany. Schwycił jej dłonie w swoje własne i skrzyżował ponad głową, tak żeby nie mogła użyć żadnego zaklęcia. Ich spojrzenia spotkały się i nie mogły oderwać. Duże, błękitne oczy spoglądały na niego z dziwnym blaskiem i nim się zorientował, Nirali przysunęła się i subtelnie musnęła jego usta. Zelgadis zamknął oczy i całą swoją koncentracje przeniósł na jej delikatne, pełne wargi. Z każdą chwilą nieśmiały pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny. Przyciągnął ją mocniej do siebie i puszczając jej dłonie zaczął wodzić palcami po jej ciele. Dziewczyna wczepiła palce w jego włosy, a prawą nogę zarzuciła na jego biodro. Zegadis nie potrafił się oprzeć, czuł jak rosła w nim ta nieposkromiona żąda, gdy jego dłoń zaczęła dotykać jej uda…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:26:50)

Offline

 

#12 2014-06-10 21:21:51

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Przeczytane Trochę powtórzę moje komentarze, jakie zostawiłam na Twoim blogu. Strasznie mi się podoba Twoja Amelia, która pomimo utraty pamięci, z jednej strony jest trochę inna, a jednocześnie wciąż pozostaje naszą Amelią. Rozwijająca się relacja pomiędzy Amelią i Zelgadisem jest tak wypełniona ładunkiem emocjonalnym, że czytelnik musiałby mieć serce z kamienia, aby nie współczuł Zelgadisowi. Powiem szczerze, że po niektórych fragmentach naprawdę nachodziła mnie fala "dołkowa". Jako maniak LZ szalenie doceniam, jak fantastycznie zarysowujesz wątek przyjaźni pomiędzy Liną a Zelem. Gdzieś kiedyś, mam wrażenie,  napisałaś, że nie wychodzi Ci pisanie Gourry'ego. (Chociaż może się mylę.) Z tym stwierdzeniem absolutnie się nie zgadzam. Zwłaszcza w tych ostatnich rozdziałach Gourry wyszedł Ci po prostu super. Właśnie to lubię w jego postaci. Gourry ma niesamowitą intuicję co do emocji i zdolność do udzielania odpowiedzi na te najbardziej skomplikowane pytania, wymagające tych często trudnych do odnalezienia, najprostszych rozwiązań, co właśnie u Ciebie znalazłam No i sama historia, niewątpliwie mroczna i intrygująca. Zwłaszcza końcówka 11 rozdziału, która mnie po prostu rozwaliła O.O. Jednym słowem, czyta się super i czekam na kolejny rozdział Raz jeszcze dzięki, że wrzuciłaś tutaj Teorię, zdecydowanie wygodniej się czyta


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#13 2014-06-13 04:01:03

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Przede wszystkim dziękuje za bardzo miłe słowa! ^.^

Nie ukrywam, że chciałam żeby ta historia była mroczniejsza niż te fanficki, które sama miałam okazje przeczytać. Stąd chociażby obsadzenie całości w takim, a nie innym krajobrazie. Więc szczerze mówiąc to cieszę się, że niektóre fragmenty wywołują efekt "dołkowy", bo taki był właśnie zamierzony. Tak, tak znęcam się nie dość, że nad bohaterami to jeszcze nad czytającymi. xD To chyba po prostu dlatego, że zawsze wolałam takie historie, to dobre pole manewru do grzebania w psychice bohaterów. Jeśli moja opowieść jest chociaż w małym stopniu intrygująca to już jest to sukces.

Tak, faktycznie zawsze uważałam, że Gourry w moim opowiadaniu jest taką zagubioną postacią. Przez ostatnie rozdziały próbowałam trochę bardziej włączyć go w historię głównie za radą jednej z czytających. Cieszę się jeśli choć trochę mi się to udało.

Twoje słowa są dla mnie szczególnie miłe, bo zasadniczo to pochwaliłaś to, co spora część osób krytykowała tak więc dobrze wiedzieć, że ktoś odbiera to w inny sposób. Chodzi np. o "moją" wersję Amelii. Obawiałam się, że za bardzo odeszłam od kanonu tej postaci, chociaż oryginalna Amelia kompletnie nie pasowałaby do tej historii.

Offline

 

#14 2014-06-13 17:25:27

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 12 - Korzenie



– Nie mogę! – krzyknął nagle Zelgadis odpychając dziewczynę. Odsunął się i oparł plecami o przeciwległą ścianę, zamknął oczy próbując uspokoić szalejące zmysły. W końcu oddech wrócił do normy, a wraz z nim świadomość otoczenia. Jak mógł zrobić coś takiego? Otworzył oczy i spojrzał na Nirali. Stała wciąż w tym samym miejscu z ironicznym uśmieszkiem na twarzy, ale mimo iż bardzo starała się to ukryć, na jej twarzy odznaczył się ślad zdziwienia.

– No, no jestem pod wrażeniem szermierzu! – powiedziała i ze sztucznym uznaniem zaklaskała w dłonie. – Jeszcze nikt nie miał na tyle silnej woli, żeby przeciwstawić się mojemu eliksirowi.

– Eliksirowi? – powtórzył tępo, wciąż stojąc przy ścianie. Czuł się naprawdę zdezorientowany.

– Nie mogłam się oprzeć, żeby nie wypróbować go na tobie! – zaśmiała się szyderczo i podniosła z podłogi miecz Zelgadisa, zanim ten zdążył się zorientować. – Na czym to skończyłam? – zamyśliła się patrząc w klingę. – Ach! Nasze małe przesłuchanie… Więc mówisz, że masz ten miecz od krewnego? – zapytała ignorując zdziwienie chłopaka i całą poprzednią sytuację.

Tymczasem Zelgadis skojarzył odpowiednie fakty. Ten cały, paskudny eliksir, musiał być w wodzie, którą dała mu do picia. Przeklął w duchu sam siebie za swoją nieostrożność. W końcu ten eliksir mógł wywołać dużo poważniejsze konsekwencje. Nie rozumiał jednak, czemu chciała go sprawdzić na nim? Czyżby to był tylko jakiś chory fetysz nienormalnej wiedźmy? Westchnął głośno, dochodząc do wniosku, że nawet nie chce znać tej odpowiedzi. Z wściekłością zmierzył ją przeszywającym spojrzeniem. Nie zamierzał odpowiadać na żadne pytania, a już na pewno nie za darmo.

– Jeśli chcesz odpowiedzi na swoje pytania, wpierw musisz odpowiedzieć na moje – warunek był prosty, coś za coś i Zelgadis nie zamierzał dać się przechytrzyć. Już nie. Nirali otworzyła usta, najprawdopodobniej chcąc zaprotestować, ale zanim padły pierwsze słowa ponownie je zamknęła. Zagryzła wargi i niechętnie przytaknęła głową.

– Zgoda, pytanie za pytanie, to równoważna wymiana – stwierdziła ugodowo. – Więc, co chcesz wiedzieć? – nuta zdenerwowania zadźwięczała w jej głosie.

– Zacznijmy od tego, co stało się z moją przyjaciółką, zanim mnie tu ściągnęłaś? – obraz Amelii na podłodze i stojącej nad nią Nieumarłą zabłysnął mu przed oczami. Poczuł się jeszcze bardziej winny. Jak mógł o tym nie myśleć i dać się tak łatwo uwieść? Bardzo chciał wierzyć, że powodem tego zachowania było działanie eliksiru…

– Nie wiem, co się z nią stało później… – zaczęła Nirali i rozsiadła się wygodnie na starej kanapie, zakładając nogę na nogę. – Kiedy teleportowałam się do tamtego budynku, w którym byliście, to wszystko trwało zaledwie sekundy. Zdążyłam zobaczyć tyle, co ty… no, może kawałeczek więcej. Nieumarłej, stojącej nad tą małą, wbił się w czaszkę czyiś sztylet – dokończyła z upiornym uśmiechem. Zupełnie jakby takie sceny sprawiały jej radość.

Zelgadis odetchnął z ulgą, ktoś przyszedł im na ratunek, Amelia nie była sama i to najważniejsze. Liczył na to, że to Gourry i Lina ją uratowali.

– Mam nadzieję, że mówisz prawdę. Jeśli kłamiesz, przysięgam zabiję cię… – zagroził pewien, że dotrzyma słowa. – Co chcesz wiedzieć w zamian? – nie był zadowolony, że będzie musiał odpowiedzieć na jej pytanie, ale umowa to umowa.

– Kto dał ci ten miecz? – zapytała, a on nie mógł zrozumieć tej dziwnej fascynacji. Co takiego miał jego miecz, że tak ją to zainteresowało?

– Już mówiłem. Mój krewny – odparł sucho.

– Mógłbyś rozwinąć trochę bardziej swoją odpowiedź, czy to dla ciebie zbyt wymagające zadanie? – syknęła niezadowolona i zamachała ostrzem w powietrzu. – Więc?

– Dał mi go mój pradziad Rezo, który się mną zajmował. Mam ten miecz odkąd pamiętam – odpowiedział ignorując jej wcześniejszą uwagę. Miał ważniejszy cel niż kłótnię, więc zamierzał grać w tę grę, tyle ile będzie konieczne.

– Kim był twój pradziad? Skąd mógł mieć ten miecz? – pytania posypały się jak grad, a błysk ciekawości przebiegł przez oczy dziewczyny. Pożądała tych odpowiedzi za wszelką cenę.

– Wybacz, ale to już następne dwa pytania. Teraz moja kolej – wtrącił Zel rzeczowym tonem i także usiadł. – Kim jest twój Pan?

– To władca tego świata – odpowiedziała ważąc ostrożnie słowa.

– Masz na myśli Demona, Złodzieja dusz? – Zelgadis pamiętał, że tak go przedstawiał Kirei.

– Między innymi, tak – potwierdziła z wahaniem. Widać było, że był to niewygodny dla niej temat.

– Co oznacza „między innymi”? To jest więcej tych demonów? – Zelgadis nie odpuszczał, ale dziewczyna tylko uśmiechnęła się złośliwie.

– To już kolejne pytanie – powiedziała z nieznikającym uśmiechem, w którym Zel dostrzegł coś szczerego. Przynajmniej wydawało mu się, że tak było. – Więc kim był twój pradziad Rezo? – kontynuowała wywiad.

– Kim był Rezo… – Zelgadis pozwolił swoim myślą cofnąć się daleko, daleko w przeszłość. – Był kapłanem, największym mędrcem tych czasów, a mimo to był głupcem. Rezo urodził się niewidomy i chociaż posiadał ogromną moc, to nie potrafił uleczyć sam siebie z kalectwa. Nie mógł tego zaakceptować, więc zawarł umowę z mrocznym lordem naszego świata, Shabranigdo. Cóż, marnie skończył… – przywołał w pamięci wspomnienie jego śmierci i uśmiechnął się lodowato. Nienawidził tego człowieka, nienawidził go za to, że zamienił go w chimerę i cieszył go fakt, że został zabity z ręki Liny, przy okazji z kawałkiem Shabranigda.

– Chyba bardzo go nie lubiłeś? – zauważyła Nirali przyglądając się złowrogiemu uśmiechowi, przypominającemu uśmiech mordercy.

– Nie lubiłem? – zadrwił Zelgadis. – Nienawidzę go – już chciał zwierzyć się z powodów swojego uczucia, ale szybko zreflektował się z kim właściwie rozmawia i jaki jest tego cel. Musiał wyciągnąć jak najwięcej informacji o Demonie i zasadach używania magii w tym wymiarze. – Więc jest więcej niż jeden Demon? – zapytał, aby potwierdzić swoje ostatnie przypuszczenie.

– Tak – padła zdawkowana odpowiedź. – Wiem o istnieniu trzech, ale nie mogę zagwarantować, że nie ma ich więcej…

– Rebelianci nie wiedzą o ich istnieniu, prawda? – Zelgadisowi nagle zrobiło się żal tych ludzi. Żyli w złudnym przekonaniu, że mają szansę na wygranie tej wojny, a okazuję się, że nawet nie wiedzieli kto jest ich wrogiem.

– Ogólnie rzecz biorąc to rebelianci mało wiedzą – zaśmiała się szydząc z nich. – Okłamują siebie nawzajem… – urwała zdając sobie sprawę z faktu, że nie powinna za dużo mówić.

– Dlaczego jesteś po stronie demonów? – zapytał zaciekawiony. W jego oczach, Nirali wcale nie była taka zła na jaką pozowała.

– To gwarantuje mi życie. Co ty byś zrobił na moim miejscu?

– Przypuszczam, że nie zdradził bym swoich towarzyszy… – odpowiedział neutralnym głosem.

Nirali obrzuciła go krótkim spojrzeniem i najwyraźniej zdecydowała zignorować ostatnią uwagę. Obróciła trzymany przez siebie miecz i wyciągnęła go przed siebie.

– Więc mówisz, że dostałeś ten miecz od swojego krewnego, pradziada, który był potężnym mędrcem. Do tego, który zawarł pakt z mrocznym lordem… – podsumowała kierując te słowa bardziej do siebie niż Zelgadisa. – Tak właściwie, po co przybyłeś do tego wymiaru? Przypuszczam, że to ma związek z tą dziewczyną – kluczem. Dostałam rozkaz odnalezienia jej – mruknęła niezbyt zadowolona z przydzielonych jej obowiązków.

– To chyba oczywiste – prychnął Zelgadis. – Przybyliśmy, aby ją stąd wyciągnąć. Nie dopuszczę żeby ktokolwiek użył jej jako łącznika z naszym wymiarem i żeby wasze paskudy przeszły do nas. Lepiej ty powiedz, skoro masz rozkaz złapania Amelii, dlaczego ściągnęłaś tu mnie zamiast niej? – skrzyżował ręce na piersi. Nagłe wyznanie Nirali sprawiło, że poczuł się kompletnie zagubiony w jej motywach działania. Obserwował ją oczekując odpowiedzi, ale ona tylko patrzyła na miecz i raz za razem obracała go w dłoniach oglądając ostrze z innej perspektywy. Nagle wstała i rzuciła miecz w stronę Zelgadisa, który pochwycił go sprawną ręką. Pytająco spojrzał na dziewczynę, która już zdążyła dobyć swojej broni. Uśmiechnęła się tajemniczo i z oszałamiającą prędkością zamachnęła własnym mieczem w stronę chłopaka. Zelgadis w odpowiedzi uniósł miecz, tym samym blokując jej cios. Wtedy to się stało, znów poczuł to dziwne uczucie niesamowitej potęgi, a obydwa ostrza rozjarzyły się oślepiającym blaskiem. Wpatrywał się w to zdumiony, czy to jakiś rodzaj czaru? Nim zdążył sobie odpowiedzieć na to pytanie, Nirali odskoczyła od niego zszokowana. Patrzyła na niego wielkimi oczami, a usta zwężone miała w wąską, ledwie widoczną linię.

– Nie może być… – szepnęła po chwili zastygając w bezruchu.

– O co tu chodzi do cholery! – wykrzyknął Zelgadis i rzucił mieczem o ścianę bojąc się, że został na niego rzucony jakiś czar. Nirali nie odezwała się od razu wciąż będąc w wyraźnym szoku.

– O co tu chodzi? Też się zastanawiam… – zaczęła i nerwowo pokręciła głową. Po chwili jej źrenice rozszerzyły się ze zrozumienia… – Nie może być… – sapnęła zdumiona.

Zelgadis oczekiwał w napięciu na wyjaśnienie, na jakąkolwiek odpowiedź, jednak ta… nie nadchodziła. Nirali opuściła głowę i tylko co chwilę nią potrząsała, próbując zaprzeczyć wyjątkowo natrętnej prawdzie. Prawdzie, która przebiła się poprzez wszystkie bariery i niejasności w jej umyśle. Dziewczyna zaśmiała się histerycznie i kucnęła, chowając twarz w dłoniach. Nim Zalgadis zdążył zauważyć różnicę, śmiech dziewczyny przerodził się w histeryczny chichot. Patrzył na nią zszokowany i ostrożnie sięgnął po swój miecz, który wcześniej wyrzucił.

– Wyjaśnisz mi co się stało? – zapytał ostrożnie chłopak.

Śmiech urwał się jak na zawołanie, dziewczyna podniosła głowę i spojrzała na niego z mieszaniną strachu i zaskoczenia. Już otworzyła usta, ale po chwili ponownie je zamknęła. Podniosła się z podłogi i nie zwracając uwagi na Zelgadis zaczęła krążyć po pokoju, przyciskając dłonie do swoich skroni. Nagle zatrzymała się i ponownie spojrzała na Zela.

– Za wszelką cenę musisz się wydostać z tego świata – szepnęła podchodząc do niego i łapiąc z dłoń. Z jej oczu zniknęła cała wcześniejsza pewność siebie i drwina. Zelgadis po raz pierwszy zobaczył w niech strach, zmęczenie i obawy.

– Dlaczego? – zapytał zdumiony i wyrwał dłoń z jej uścisku.

– Nie możesz dopuścić żeby demony dowiedziały się, że masz ten miecz. Musisz uciekać! – krzyknęła z przerażeniem.

Zelgadis zaśmiał się i wzruszył ramionami.

– Nie wiem w jaką znowu grasz gierkę, ale tym razem nie dam się w to wrobić. Niby co takiego ma mój miecz? Gdyby był tak cenny, to sama byś go zabrała. W końcu jesteś ich psem na posyłki, a może się mylę? – słowa ociekały pogardą.

– Nic nie rozumiesz idioto! Jeśli pozwolisz, żeby oni go odnaleźli, to będzie koniec! Koniec, słyszysz? Demony wcale nie będą już musiały przechodzić do innych wymiarów… – krzyknęła, starając się ze wszystkich sił, żeby szermierz jej uwierzył.

– Jesteś śmieszna – prychnął w odpowiedzi i ruszył w stronę drzwi.

– Proszę… Musisz mi uwierzyć – szepnęła, gdy jego ręka dotknęła już klamki. Zelgadis zawahał się przez moment. Co jeśli ona nie kłamie? – Zawrzyjmy układ, zgoda? – dodała – Ja pomogę wydostać się wam z tego wymiaru, a ty zagwarantujesz mi, że miecz wróci razem z wami.

– To oznacza, że musiałabyś złamać rozkaz – stwierdził obracając się w jej stronę. – Powiedziałaś, że dostałaś rozkaz złapania Amelii, a teraz mówisz, że pomożesz nam uciec. Nie łapię tu czegoś… – stwierdził podejrzliwie.

– Dobrze wiem, co robię i jakie mam rozkazy, niech cię one nie obchodzą. Więc jak? Zawrzemy układ? – zapytała wyciągając dłoń przed siebie. Chłopak zmierzył ją przeszywającym spojrzeniem.

– Zgoda – rzekł powoli. – Ale jeśli mnie oszukasz to nie podaruję ci tego – Zelgadis z wahaniem uścisnął wyciągniętą dłoń, a Nirali uśmiechnęła się z ulgą i przytaknęła.

Zel miał wiele wątpliwości, ale nie widział lepszego rozwiązania. Musiał skądś zdobyć potrzebne informację, a jeśli Nirali oczekuję w zamian tylko tego, że zabierze ze sobą swój miecz w drodze powrotnej – to oczywiście się zgadza. Postanowił jednak, że będzie miał ograniczone zaufanie, tak na wszelki wypadek. Nie chciał żeby się powtórzyła taka sytuacja jak z rebeliantami. Zanim Zelgadis zdążył o cokolwiek zapytać Nirali gestem dłoni kazała mu podejść do stolika. Na jego blacie wyryto dziesiątki różnych symboli, których Zelgadis nie był w stanie rozpoznać.

– To cała wiedza jaką udało mi się zdobyć – wyjaśniła i starła z blatu grubą warstwę kurzu. – Spójrz, to Morze Chaosu, a to tutaj to pięć filarów, które się z niego wyłoniły – wskazała na pentagram otoczony kołem. Obszar między kołem a gwiazdą miał przedstawiać Morze Chaosu, a każdy z wierzchołków gwiazdy osobny filar.

– A co jest tutaj? – zapytał Zelgadis wskazując na sam środek gwiazdy.

– Też się zastanawiałam… – mruknęła Nirali w odpowiedzi, odgarniając z policzka swoje białe włosy. – Być może to rodzaj przejścia między wymiarami? Hm, nie wiem… W każdym razie nie uda ci się użyć magii jeśli nie nauczysz się korzystać z dostępnej tutaj – wskazała na jeden wierzchołek pięcioramiennej gwiazdy.

– Co mam przez to rozumieć?

– To, że w swoim świecie na pewno używałeś zaklęć odnoszących się do mocy swoich lordów, bogów czy kogo tam… Te zaklęcia nie zadziałają tutaj, bo przepływ energii z twojego wymiaru jest zamknięty. Czyli, gdy przywołujesz moce pochodzące z tamtego wymiaru, po prostu nie przedostaną się tutaj. Żeby używać magii musisz się powoływać na moce obecnych tutaj demonów i bogów – wyjaśniła powoli.

– Zgoda… Nauczysz mnie tych zaklęć? – zapytał z nadzieją w głosie.

– Chciałabym, ale niestety nie mogę, bo widzisz to nie jest takie proste… – zaczęła z westchnieniem. – Kiedy poznałam umiejętność rzucania zaklęć jedno z tych zaklęć rzucono na mnie. Kiedy tylko próbuję wypowiedzieć inkantację zaklęcia na głos, albo nawet ją spisać coś mnie blokuje. Zaczynam się dusić, albo dostaje jakichś drgawek. To ma chyba być rodzaj ochrony, gdyby w przypadku zdrady żaden ze sług nie mógł przekazać umiejętności rebeliantom.

– Całkiem sprytne – stwierdził Zelgadis i ze zrezygnowaniem usiadł na kanapie. – Więc jak chcesz mi pomóc?

– Ja nie mogę przekazać ci tych zaklęć, ale jest ktoś kto może… – urwała. – Tylko nie wiem jak dużą cenę każe ci za to zapłacić…

– Chyba nie mówisz o tej wiedźmie… jak jej tam było… – zastanowił się Zelgadis próbując sobie przypomnieć imię czarownicy, do której mieli się udać razem z rebeliantami.

– Do Silvy – dokończyła za niego Nirali.

– Tak, tak zdaje się, że tak miała na imię… – przytaknął. – Ale myślałem, że ona nie istnieje i Kirei ze swoją wesołą gromadką nas okłamali – Nirali zaśmiała się na te słowa.

– Owszem okłamali was, ale nie w tej sprawie – wyjaśniła z uśmiechem. – W każdym razie ta, jak to mówisz wiedźma, to w istocie jeden z demonów i nie nazywa się Silva lecz Acedia.

– Chyba żartujesz? – Zelgadis poderwał się z miejsca. – To znaczy, że oni prowadzili nas prosto w łapy demona!

– Nie sądzę żeby rebelianci w ogóle wiedzieli, że to demon – mruknęła dziewczyna i usiadła na jednym z foteli. – Dla nich to chyba faktycznie wiedźma. Poza tym Acedia jest nieszkodliwa dla ludzi. W istocie mało ją obchodzimy… – stwierdziła z kwaśnym uśmiechem.

– Czy ta cała Acedia tak po prostu przekaże mi taką wiedzę? – zdziwił się chłopak. Przecież dzięki tym informacjom będzie mógł jej zaszkodzić.

– Nie, nie powiedziałam, że zrobi to za darmo. Zażąda od ciebie zapłaty. Jednak co to będzie… Nie można przewidzieć – Zelgadis przypomniał sobie opowieść Tamaki’ego o tym, jak zdecydował się poświęcić własne oko dla ratowania wzroku Reia. Ciekawiło go jaką on będzie musiał ponieść zapłatę…

– Rozumiem – przytaknął chłopak. – W takim razie będziesz musiał pomóc mi odnaleźć Acedie.

– Nie martw się, poprowadzę cię i na tyle, na ile będę mogła postaram się także chronić, jednak wiedz, że musi to pozostać tajemnicą. Jeśli demony dowiedzą się, że ci pomagam… – urwała w połowie i opuściła głowę.

– Dlaczego mi pomagasz? – zapytał nagle Zel przyglądając się milczącej dziewczynie. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jego wróg zdecydował się ryzykować życiem, aby mu pomóc.

Nirali podniosła głowę i spojrzała ze smutnym uśmiechem na Zelgadisa. W jej błękitnych oczach znowu widać było coś znajomego, coś… Nie sposób było to określić.

– Dlaczego? – powtórzyła rozbawiona. – Nie wiem, może jestem głupia… – zaśmiała się, odrzucając w tył włosy. – Być może się mylę. Ale jeśli jednak, jakimś cudem, mam rację to właśnie ratuję cały świat przed zniszczeniem. Patetyczne, prawda? – zadrwiła.

– Powiedz… Co jest z tym mieczem? Dlaczego jest taki ważny i tak bardzo zależy ci na tym żebym go zabrał? – Zelgadis podszedł do dziewczyny i kucnął naprzeciw niej wyciągając przed siebie swój miecz. Nirali spojrzała na niego i w odpowiedzi chwyciła swój własny miecz, który również wyciągnęła przed siebie na drżących dłoniach. Dopiero teraz Zel zdał sobie sprawę z tego, jak podobne były oba ostrza. Niemalże identyczne. A po chwili stało się coś jeszcze dziwniejszego, obie klingi zaczęły promieniować błękitnym światłem.

– Istnieje pewna legenda… – zaczęła cicho białowłosa. – Legenda o powstaniu potężnej broni zdolnej zniszczyć nawet samą Władce Koszmarów… – urwała wpatrując się w błękitne światło. – Nie wiem czy będzie dobrze jeśli poznasz tę legendę…

– Muszę znać prawdę – stwierdził stanowczo Zelgadis. Po tych słowach przez długą chwilę milczeli, a ciszę między nimi wypełniał tylko błękitny blask mieczy.

– Dawno temu Władca Koszmarów stworzyła pięć odrębnych filarów, jednak jeden ze światów ukochała sobie najbardziej… – zaczęła opowiadać Nirali. – W ramach swojej miłości stworzyła dwa identyczne miecze, które przekazała Demonowi i Bogowi, którzy panowali w jej ukochanym świecie. Jeśli obaj by współpracowali miecze te zdolne były do stworzenia potężnej fuzji zdolnej zagrozić istnieniu nawet samej Matki Koszmarów. Chciała w ten sposób pokazać, że traktuje ich równi z sobą. Jednak Demon okazał się być zazdrosny i podniósł ostrze przeciwko Bogu. Rozgorzała wielka bitwa między nimi. Nikt jednak nie spodziewał się, że krew, która bryznęła z ich ran naznaczy parę dzieci niezwykłą potęgą. Staną się dziedzicami owych potężnych ostrzy. Czas mijał a Demon pokonał Boga, tak mu się przynajmniej wydawało, bo kiedy zostawił go by umierał w męczarniach ten odnalazł piątkę osób, w której ukrył kawałki swojej duszy i mocy. Boscy kapłani. W tym czasie Demon zabrał miecz Boga i ruszył naprzeciw Matce chcąc wykorzystać potęgę mieczy. Okazało się jednak, że samotnie nie mógł wydobyć ich potęgi w pełni. Matka Koszmarów z trudem zdołała go pokonać. Na pogorzelisku zostały tylko dwa miecze. Powód klęski tego świata. Zmieniły one swój kształt i powędrowały do naznaczonych krwią Boga i Demona dzieci. Matka Koszmarów próbowała odebrać miecze dzieciom, jednak okazało się to niemożliwe. Jedynym wyjściem było zabranie jednego z dzieci wraz z mieczem i przesłanie do innego świata tak, by ostrza nigdy się nie spotkały. Matka zabrała jedno z dzieci i zapieczętowała piąty filar. Miecze miały nigdy się nie spotkać. Zasmucona zniszczeniem Matka uroniła dwie łzy zamykając pieczęć. Pech chciał ze jedna z łez trafiła na szczątki Demona. Dzięki tej cząstce stworzenia Demon był w stanie odrodzić się ale tylko w kilku częściach. Acedia jest jedną z tych części. By całkowicie się ze scalić i zyskać utraconą potęgę demony musiałyby odnaleźć drugą łzę Matki. Jednak tego samego pragnie Bóg, który zapieczętował się w ciałach pięciu śmiertelników, w tak zwanych Kapłanach, których już poznałeś  – dziewczyna przerwała na moment i spojrzała Zelgadisowi w oczy, ten zrozumiał, że najwyraźniej miała na myśli Kireia i pozostałych, ale nie to miało okazać się największą nowiną w tej historii. – Jesteś dziedzicem jednego z Bliźniaczych Ostrzy, drugi należy do mnie… – wyjaśniła powoli. – Demony chcą przedostać się do innych wymiarów, ponieważ właśnie tego szukają.

Nirali przerwała opowieść i z obawą spojrzała na Zelgadisa oczekując jego reakcji, jednak ten tylko milczał. Kolejne minuty mijały w nieprzyjemnej ciszy. Nirali poruszyła się niespokojnie, wreszcie padły pierwsze słowa.

– Nie wiem czy mogę ci uwierzyć? – stwierdził niepewnie Zelgadis. – Jeśli ci uwierzę… To znaczy, że wszystko w co wierzyłem było kłamstwem. Wszystko… – powtórzył dobitnie.

– Wiem, że jest ci ciężko – zaczęła dziewczyna. – Nie musisz mi wierzyć, jeśli tak będzie dla ciebie łatwiej. Po prostu zabierz stąd miecz i już… – dokończyła beznamiętnym tonem.

–   Będzie łatwiej? – słowa ociekały ironią. – Nie bądź śmieszna! Nic już nie będzie jak przedtem! To znaczy, że świat, z którego tak naprawdę pochodzę to… – urwał w połowie i uderzył pięścią w stół. Nirali wzdrygnęła się po czym ze zmęczeniem zamknęła oczy.

– Proszę uspokój się… – zaczęła delikatnie.

– Uspokój się… – prychnął zirytowany. – Jak mam się uspokoić kiedy wiem, że wszyscy zrobili ze mnie kretyna! Rezo… Czy on w ogóle był moim krewnym? A moi rodzice? – wypluł z obrzydzeniem ostatnie słowo.

– Niestety nie wiem i przestań się zachowywać w taki sposób albo już niczego więcej się ode mnie nie dowiesz! – zagroziła hamując ostry ton. Na te słowa Zel opuścił głowę i w milczeniu przytaknął. Nirali westchnęła i kontynuowała. – Myślę, że Rezo nie był twoim krewnym. Prawdopodobnie to Matka Koszmarów po zabraniu ciebie z tego filaru, zleciła mu opiekę nad tobą. Trafiło na niego, bo był potężnym magiem, jak sam mi wcześniej powiedziałeś, a ty w końcu jesteś w posiadaniu potężnej broni – to brzmiało dość sensownie w mniemaniu Zelgadisa więc ponownie tylko przytaknął. – Co do twojej rodziny… To zależy co o nich pamiętasz? – zapytała z ciekawością i nachyliła się w kierunku chłopaka.

– Pamiętam, że moi rodzice zmarli, gdy miałem pięć lat… – nagle przypomniało mu się kiedy odpowiadał Amelii na to samo pytanie, podczas podróży z Kazuki’m. Wydawało mu się, jakby to było całe lata temu… – Nie pamiętam ich zbyt dobrze. Rezo powiedział mi, że zmarli na jakąś śmiertelną chorobę.

– Nie, w takim razie to kłamstwo – wyjaśniła pewna siebie.

– Skąd możesz… – zaczął, ale nagle urwał zszokowany. – Ty mnie znałaś, prawda? W tym świecie?

– No, no Zelgadisie jesteś naprawdę błyskotliwy – zaśmiała się wyraźnie zdziwiona jego pytaniem. – A jak ci się wydaje, skoro zostaliśmy naznaczeni krwią boga i demona w jednakowym momencie, to chyba znaczy, że musieliśmy być w tym momencie blisko siebie, racja? – uśmiechnęła się przyjaźnie. – Byłam twoją sąsiadką – wyjaśniła zanim Zelgadis zdążył zadać kolejne pytanie.

– Och… – Zelgadis nie wiedział co powiedzieć.  Wszystko, co uważał za prawdziwe tak nagle okazało się być po prostu kłamstwem. Rezo nie był jego krewnym, jego rodzice… Nie wiedział kim byli, bo najprawdopodobniej ktoś zafałszował jego wspomnienia, a w dodatku jego prawdziwym domem okazał się piąty filar. To wszystko go przerażało, ale jednocześnie rozbudzało ciekawość.

– Szkoda, że nie widzisz swojej miny – głos Nirali przerwał rozmyślania Zela.

– Sąsiadka – powtórzył tępo i zaśmiał się głośno. – To wszystko brzmi jak nieprawdopodobna bajka.

– Więc mi wierzysz? – zapytała z nadzieją w głosie. Zelgadis zmierzył ją wzrokiem i powoli kiwnął głową.

– Powiedz mi, kiedy zaczęła się ta wojna? – zapytał i machnął ręką w nieokreślonym kierunku.

– Zdaje się, że to już będzie jakieś piętnaście lat – stwierdziła w zamyśleniu. – A bo co?

– Skoro teraz mam dwadzieścia lat… – zaczął niepewnie – A wojna trwa już piętnaście, to znaczy, że ktoś wymazał i zamienił wspomnienia z pierwszych pięciu lat mojego życia – podsumował i zaśmiał się ironicznie. – Powinienem cię pamiętać… – dodał po chwili i z bólem spojrzał w oczy Nirali. Czuł się oszukany i okradziony ze swoich własnych wspomnień. Skoro Nirali mieszkała tak blisko niego to powinien pamiętać wspólnie spędzone pięć lat. Chociaż cokolwiek… Ale nie pamiętał. W swojej głowie widział tylko mgliste kłamstwa, które ktoś mu wszczepił. Nie pamiętał nawet swojej rodziny.

– Nie zadręczaj się tym, wiele nie straciłeś. Jestem pewna, że przez ostatnie piętnaście lat wiodłeś wspaniałe życie w świecie pozbawionym wojen – wzruszyła ramionami.

Zelgadis odwrócił się placami do dziewczyny i zacisnął pięści.

– Może i świat, w którym żyłem przez tyle lat pozbawiony był formalnych wojen, ale wciąż każdego dnia tam, staczałem wojnę z samym sobą… – odpowiedział cicho. – Spójrz na mnie, kim ja jestem? Nie jestem już nawet w pełni człowiekiem! – wyrzucił z goryczą i zacisnął zęby w złości.

Nirali nie odpowiedziała, wstała i podeszła do regału z książkami. Nie zwracając uwagi na Zelgadisa wyciągnęła z pomiędzy dwóch, grubych woluminów stare zdjęcie. Bez słowa wcisnęła je w dłoń chłopaka. Zelgadis nie wiedział o co chodzi, ale posłusznie przyjrzał się starej fotografii. Było to zdjęcie ślubne nieznanej mu młodej pary.

– To twoi rodzice – wyjaśniła po chwili Nirali. – Ze względu na ich pamięć, nie waż się więcej tak o sobie mówić – głos jej drżał ze zdenerwowania.

– Jak zginęli? – zapytał nie odrywając wzroku od zdjęcia.

– Zginęli na wojnie jak większość.

Zelgadis spojrzał na dziewczynę. Jej ciało drżało ze złości, a oczy zaszkliły się od łez. Opuściła głowę, a kosmyki białych włosów opadły na twarz. Nagły impuls sprawił, że Zelgadis podszedł do niej i przytulił najlepiej jak tylko potrafił. W tym uścisku nie było jednak nic romantycznego, bardziej nadawał się na spotkanie ze starym, dobrym przyjacielem.  W pierwszej chwili chłopak pomyślał, że Nirali natychmiast wyrwie się z tego uścisku, ale ta wręcz przeciwnie – odwzajemniła go.

– Odkąd znalazłem się w tym świecie… – zaczął Zelgadis – W snach widywałem postać ubraną w długi czarny płaszcz. Nigdy nie mogłem zobaczyć jej twarzy. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem ciebie zrozumiałem, że w moich snach to cały czas byłaś ty! Miałem dziwne wrażenie, że znam cię… Ale nie potrafię sobie przypomnieć… Przykro mi… – dokończył cicho, a Nirali zacisnęła dłonie na jego koszuli.

– To ironia – powiedziała łamiącym się głosem. – Ale gdyby nie te miecze prawdopodobnie bym cię zabiła już przy pierwszym spotkaniu. Nie poznałabym cię w tym ciele…

Zelgadis odsunął się od dziewczyny i pokręcił z rezygnacją głową patrząc jeszcze raz na zdjęcie swoich rodziców.

– To Rezo zamienił mnie w chimerę, chciałem być silniejszy. Ot cała historia – wyjaśnił sucho i schował zdjęcie do kieszeni. Nirali spojrzała na niego w zamyśleniu.

– Nie pomyślałeś nigdy, że Rezo miał powód, aby zamienić cię w chimerę? – zagadnęła.

– Co masz na myśli? – zdziwił się Zelgadis.

– No wiesz… – zaczęła. – Może miał być to środek zabezpieczający? Dał ci cel w życiu, żebyś nigdy nie drążył w swojej przeszłości i nie odkrył prawdy.

Zelgadis milczał. Czy to możliwe, że wszystko tak dokładnie zaplanowano? Nie chciał w to wierzyć, w końcu sam prosił Rezo o uczynienie go silniejszym. Dostał więc tylko to czego chciał.

– Nie sądzę – powiedział stanowczo, ale gdzieś głęboko w jego wnętrzu zaczęło kiełkować ziarnko niepewności. – Myślę, że powinienem już wracać – dodał po chwili.

Nirali przyglądała mu się w zamyśleniu.

– Odprowadzę cię – powiedziała zarzucając czarny płacz na ramiona. – Musisz jak najszybciej dostać się do Acedii.

***

– Lina, powtarzałam ci już kilka razy, że nie widziałam co się stało z Zelgadisem! – krzyknęła rozzłoszczona Amelia, a jej głos odbił się echem od pustych ścian.

– Ciiiii! – uciszyła ją rudowłosa. – Nie wrzeszcz tak, bo znowu się władujemy w jakieś tarapaty.

– Nie powinnaś tak męczyć Amelii, przecież to nie jej wina – stwierdził Gourry zwracając się do przyjaciółki.

– Och, akurat ty jesteś ostatnią osobą do pouczania mnie, ty pusta głowo! – Lina już zamachnęła się żeby zdzielić Gourry’ego po głowie, jednak nagły odgłos kroków w oddali zatrzymał ją w pół ruchu. Gourry podniósł się z ziemi i cicho sięgnął po miecz pożyczony od Liny.

– Co za miłe powitanie, zostawić was na trochę bez opieki, a już rozrabiacie – stwierdził Zelgadis wyłaniając się z ciemności i patrząc na ostrze wymierzone w jego kierunku.

– Zel! – uradowała się Lina i natychmiast podeszła do przyjaciela.

– Dobrze, że sam się odnalazłeś, bo nie mieliśmy żadnego pomysłu jak cię odnaleźć – dodał Gourry i z uśmiechem schował miecz.

Zelgadis odwzajemnił uśmiech i wzrokiem odnalazł Amelię. Odetchnął z ulgą kiedy zobaczył, że nic się jej nie stało. Zdziwił go jednak fakt, że nawet nie zareagowała na jego przybycie.

– Amelio wszystko dobrze? – zapytał zdejmując płaszcz i podchodząc do niej. Kucnął naprzeciw niej i ostrożnie złapał za rękę. – Amelio? – powtórzył nie uzyskawszy odpowiedzi. W końcu czarnowłosa spojrzała na niego i niespodziewanie przytuliła. Zaskoczony Zelgadis delikatnie odwzajemnił ten gest.

– Przepraszam! – wyłkała Amelia w jego ramie.

– Przepraszasz? Ale za co? – zdziwiony odsunął ją od siebie trzymając dłonie na jej ramionach.

– Nie potrafiłam cię ochronić! – szybko starła rękawem spływające łzy.

– Głupia… – zaśmiał się Zelgadis kręcąc głową. – Jeśli już ktoś musi tu przepraszać to raczej ja. To ja obiecałem cię chronić, pamiętasz? – wyszeptał przytulając ją do siebie. Czuł się niesamowicie dobrze, gdy mógł tak po prostu ją przytulić, wiedząc że jest bezpieczna. A teraz po części zrozumiał jej uczucia. Miał tak samo względem Nirali. Nie pamiętał jej, a jednak podświadomie czuł jakąś przynależność, bliskość. Mógł tylko przypuszczać, że Amelia po utracie pamięci odczuwa to samo w stosunku do niego.

– Dobra, dobra bo mi się robi mdło od tych waszych czułości – odezwała się w końcu Lina łapiąc Zelgadisa za kołnierz i odciągając od Amelii, która zdążyła się już oblać dużym rumieńcem. – Lepiej powiedz, gdzie byłeś i co robiłeś?

– Widzisz Lina, kiedy wy sobie tu biwakujecie to niektórzy pracują – wyjaśnił udawanie poważnym tonem.

– Żebym ja zaraz nie popracowała nad tobą… – zgrzytnęła zębami.

– W każdym razie – zaczął Zel – Zdobyłem kilka ciekawych informacji. Po pierwsze ta wiedźma, do której prowadził nas ten dupek, yyyy to znaczy Kirei – poprawił się zerkając na Amelię – naprawdę istnieję. Nie nazywa się Silva tylko Acedia i jest jednym z kilku demonów. Uprzedzając twoje pytanie – tak demonów jest kilka…

– Jak to kilka? – zdziwiła się Lina.

– Wojna w tym świecie wybuchła, bo demonowi zachciało się całkowitej władzy i to nie tylko na tym filarze. Zniszczył tutejszego boga i zawojował na Matkę, jednak ta oczywiście go zgładziła… – rozpoczął wyjaśnienia uważając, aby przypadkiem nie zdradzić żadnej informacji na temat mieczy i Nirali. Nie zdradził także od kogo zdobył wszystkie informacje, twierdząc, że tuż po ataku, za sprawą nieznanej mu magii, po prostu przeniósł się do biblioteki gdzie znalazł kilka ciekawych notatek, a następnie próbował odnaleźć przyjaciół. Na jego szczęście, Lina i pozostali nie drążyli tematu najwyraźniej sami będąc przytłoczeni natłokiem nowości.

Nie wiedział dlaczego zdecydował się zachować kilka istotnych faktów w tajemnicy, po prostu sam potrzebował czasu na przemyślenie wszystkiego. Kiedy wreszcie położyli się żeby odpocząć Zelgadis nie mógł zasnąć. Wyciągnął z kieszeni zdjęcie swoich rodziców i przez długą godzinę przyglądał mu się w milczeniu.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:27:24)

Offline

 

#15 2014-06-21 22:11:45

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Ło raju! To się porobiło! Jednym rozdziałem wywróciłaś do góry nogami całą fabułę Slayersów! Co jest niezwykle zacnym posunięciem Czytając pierwszy akapit tego rozdziału, z jednej strony ucieszyłam się, że Zel się opanował, ale z drugiej strony stwierdziłam, ze trochę szkoda, bo pomysł na jakąś dawną przyjaciółkę Zela stwarzającą pretekst do drążenia przeszłości Zela byłby super, a w późniejszej części tekstu okazało się, że ów pomysł jednak wchodzi w życie ^^ Bardzo ciekawa jestem jak się dalej potoczy historia no i czyżby się pojawił zalążek trójkąta? Z jednej strony Amelia pomimo utraty pamięci czująca się najbezpieczniej w obecności Zela, a z drugiej część jego przeszłości... Bardzo fajny rozdział

Chyba ogólnie członkowie tutejszego forum, a może po prostu nieco starsze osoby interesujące się Slayersami mają ciągoty to cięższych historii... W sumie chyba nie ma co się dziwić, pisząc dramat, łatwiej jest grzebać w głowie bohaterów, więc całkowicie rozumiem Twoje preferencje


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#16 2014-06-23 14:15:38

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Jak dla mnie im więcej takich ciężkich ciągotów tym lepiej haha. ;D Czytając takie historie jakoś więcej zostaję mi po nich w głowie. Nie chodzi oczywiście o wybicie wszystkich bohaterów, jednak opisywanie trudności jakie przechodzą na drodze do swoich marzeń jest po prostu... ludzkie. I jak powiedziałaś łatwiej grzebie się im w głowach. Poza tym napisanie np. dobrej komedii wydaje mi się zadaniem godnym nobla literackiego. xD

Od samego początku miałam zamiar nieźle zamącić w fabule, a to nie ostatni taki zabieg. Mam jeszcze kilka pomniejszych niespodzianek w zanadrzu. Hmm powiem Ci szczerze, że z tym trójkątem to się nieźle zastanawiałam i póki co chyba pozostawię sprawę otwartą w zależności od tego, co mi wyjdzie w pisaniu. ^^ Poza tym Nirali i tak ma już przydzieloną ważną rolę w tej historii.

Offline

 

#17 2014-06-23 15:32:33

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 13 - Pierwsze wyjście z mroku



Przeszywający chłód obudził Amelię i sprawił, że z jej ust wydobyły się kłęby białej pary. Podniosła się z twardej posadzki i otuliła ramionami przysuwając jednocześnie kolana do piersi. Cicho ziewnęła i powoli spojrzała na swoich towarzyszy. Lina spała twardym snem, co jakiś czas pochrapując i przekręcając się niespokojnie, natomiast biedny Gourry, pełnił rolę jej poduszki. Zelgadis leżał dalej od nich, zwrócony w kierunku ściany więc Amelia nie mogła zobaczyć jego twarzy. Tylko spokojny, regularny ruch klatki piersiowej potwierdzał, że Zel pogrążony jest we śnie. Dziewczyna nie wiedziała, która jest godzina, ani nawet ile dni minęło odkąd wyruszyli w drogę. Mieszkając w świątyni granice czasu ustalał zakres obowiązków, tu natomiast dzień i noc zlewał się w jedną, płynną całość. Wszystko dlatego, że niebo ciągle pokrywała ta sama, gęsta warstwa czarnych chmur. Na szlaku, którym podążali nigdy nie wschodziło słońce, pozostawała tylko nieustępująca ciemność. Korzystając z chwili prywatności Amelia postanowiła obejrzeć swoje nadgarstki. Delikatnie rozwiązała bandaże, które zdążyły już się przykleić do krwawiącej rany. Całość nie wyglądała zbyt dobrze. Dwie dość długie szramy, z których delikatnie sączyła się krew wymieszana z ropą. W dodatku każdy gwałtowniejszy ruch dłonią potęgował ból. Czarnowłosa westchnęła załamana. Ma te rany już od roku, a one za nic nie chcą się zagoić. Czyżby wykonała je jakimś magicznym ostrzem? A może miało to związek zupełnie z czymś innym? Amelia nie wiedziała i zdecydowała się zostawić ten temat do czasu, aż bezpiecznie dotrą do innego filaru. Odpędzając ponure myśli zaczęła szukać w swojej torbie nowych bandaży. Nawet nie zauważyła kiedy ktoś podsunął jej czysty opatrunek pod nos. Zdziwiona odskoczyła i natychmiast odwróciła się w kierunku obcej ręki.

– Zelgadis? – sapnęła zdziwiona. – Myślałam, że śpisz – stwierdziła szeptem nie chcąc obudzić Liny i Gourry’ego.

– Jakoś nie mogłem spać – odpowiedział cicho, ponownie podając jej bandaże. – Miałem je w swojej torbie – wyjaśnił. Oczywiście nie zamierzał mówić Amelii dlaczego źle spał. Nie zamierzał mówić, że dopiero co dowiedział się, że pochodzi z innego filaru, jest posiadaczem legendarnej broni, którą musi natychmiast zabrać jak najdalej stąd i że pierwsze pięć lat jego wspomnień zostało zafałszowanych. Poczuł się naprawdę żałośnie, gdy o tym wszystkim pomyślał.

– Dziękuje – głos Amelii wyrwał go z rozmyślań. Dziewczyna wzięła bandaże i zaczęła opatrywać swoje rany. Ponieważ była praworęczna z lewym nadgarstkiem poszło dość sprawnie, gorzej miała się sytuacja przy drugim. Amelia nieporadnie próbowała zawiązać opatrunek, który co chwila wypadał jej z ręki.

– Mogę? – zapytał Zel uśmiechając się pobłażliwie na widok kolejnych, nieudanych prób. Czarnowłosa tylko westchnęła i wystawiła posłusznie rękę pozwalając się opatrzyć.

– Co teraz? – zapytała Amelia, gdy Zelgadis kończył poprawiać opatrunek pierwszej ręki.

– Teraz dokończę opatrywać drugi nadgarstek – odpowiedział zdziwiony jej pytaniem.

– Nie, nie – roześmiała się Amelia. – Miałam na myśli, co teraz ogólnie? Będziemy szukać tej wiedźmy?

– Ach – mruknął zrozumiawszy wcześniejsze pytanie. – Tak, myślę, że nie mamy dużego wyboru – stwierdził przypominając sobie słowa Nirali.

– A co z Kireiem, Mayą…? – zapytała, a jej twarz nagle posmutniała.

– Obawiam się Amelio, że w tej podróży możemy liczyć już tylko na siebie – odpowiedział i spojrzał jej głęboko w oczy. W końcu speszona jego spojrzeniem odwróciła wzrok. Coś jednak zostało ze starej Amelii…

– Tęsknie za nimi… – szepnęła po chwili, ale nie zdążyła nic więcej dodać, bo zza jej pleców zabrzmiało głośne ziewnięcie Gourry’ego.

– O, już nie śpicie? – odezwał się blondyn akurat w momencie, gdy Zelgadis uporał się ostatecznie z bandażami.

– Lepiej obudź Linę i wyruszajmy w drogę. Przez to całe zamieszanie w nocy i tak przespaliśmy pół dnia – stwierdził ostrym tonem i zaczął zbierać ich rzeczy. Amelia aż zadrżała na tak nagłą zmianę w jego głosie.

Obudzona przez Gourry’ego Lina z niezadowoleniem otworzyła oczy.

– W normalnych okolicznościach powiedziałabym, mamo jeszcze pięć minut, ale wcale nie mam ochoty zostawać tu dłużej niż to konieczne – zażartowała i bez zbędnego marudzenia ruda także zaczęła szykować się do dalszej podróży.

– Jaki mamy plan? – zapytał Gourry, gdy wszyscy byli już spakowani.

Zelgadis zastanowił się chwilę. Właściwie nie mieli żadnego planu. Sami nie wiedzą jak odnaleźć Acedie, jedyne co im pozostało to liczyć, że Nirali go nie wystawi i dotrzyma obietnicy. Będzie musiał uważnie wypatrywać wszystkich drogowskazów  pozostawionych przez dziewczynę, a przy okazji nie zdradzić swojego sekretu przez innymi.

– Spokojnie, wiem co robić, myślę, że znalazłem potrzebne informacje w tych notatkach z biblioteki, o których wspominałem wczoraj – powiedział z pewnością w głosie, choć to wcale nie była prawda. Nikt nie miał własnego planu to też nikt nie kwestionował słów Zelgadisa i powoli ruszyli do wyjścia.

Kiedy spojrzało się na okolicę można było doznać wrażenia, że piąty filar wciąż przeżywa ten sam dzień od nowa. Niezmieniająca się pogoda, niebo wiecznie osnute czarnym dymem. Zniszczone budowle, w których dawno umarło życie i wciąż tak samo podzwaniające łańcuchy, które okalały cały krajobraz. Jedynie unoszące się przed oczyma drobiny kurzu świadczyły o zmienności otoczenia. Wszystko było niesamowicie przygnębiające. Gdy czwórka towarzyszy wyszła z ruin dawnego domu Zelgadis rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu pierwszego znaku. Dostrzegł go niemal od razu i uśmiechnął się ironicznie sam do siebie. Spodziewał się czegoś bardziej wyszukanego, tymczasem na jednej ze ścian budynku po lewej przybite było kolejne zdjęcie jego rodziców. Nikt poza nim z pewnością nie zwrócił na nie nawet uwagi. Przez moment kusiło go, aby zabrać zdjęcie ze sobą, ale to z pewnością byłoby zbyt podejrzane, miał więc jedynie nadzieję, że Nirali pozbiera te zdjęcia i być może kiedyś mu przekaże. Nie wyjaśniając nic pozostałym po prostu ruszył w tamtym kierunku. Postanowił nie mówić przyjaciołom o spotkaniu Nirali więc nie mógł też powiedzieć, że to ona zostawia mu wskazówki.

– Zel, skąd wiesz gdzie mamy iść? – zapytała nagle Lina czytając w jego myślach.

Zastanowił się chwilę zanim odpowiedział. Wciąż nie uważał żeby dobrym pomysłem było mówienie im o Nirali. Postanowił skłamać.

– Już mówiłem, że trafiłem na kilka wskazówek w bibliotece, do której mnie wczoraj przeniosło w trakcie ataku, cholera nie mam nawet pojęcia jaka magia do tego doprowadziła – wiedział, że Lina uwierzy, w końcu był perfekcyjnym kłamcą. Rudowłosa przyjrzała mu się chwilę i w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiale. To był koniec tematu, pomyślał i uśmiechnął się ironicznie.

Idąc, czwórka towarzyszy starała się trzymać blisko budynków, niezbyt bezpiecznie byłoby się wystawiać na widok, na samym środku drogi. W końcu nie wiadomo, co za zło czaiło się w mrokach gruzowisk. Zelgadis rozglądał się uważnie wyszukując kolejnych wskazówek od Nirali przy okazji miecz trzymał cały czas w pogotowiu. Na wszelki wypadek, jak powtarzał sam sobie. Nie było trudno, Nirali zostawiała bardzo wyraźne do odczytania wskazówki. Oczywiście nikt poza Zelgadisem nie zwracał na nie nawet uwagi.

– Szz! Słyszycie to? – Lina zatrzymała się gwałtownie i spojrzała w tył, w kierunku, z którego przyszli.

Kilkanaście metrów za nimi, w jednym z okiem budynku, poruszyła się właśnie jakaś postać. Wcześniej dało się słyszeć odgłos zbitej szyby. Niestety z tej odległości nie byli w stanie ocenić wyglądu tej osoby, o ile to wogóle była osoba. Postać stała w oknie patrząc w ich kierunku, a po chwili zniknęła za framugą. Odruchowo Zelgadis przyciągnął Amelię bliżej siebie. Czyżby ten ktoś zamierzał wyjść do nich i się przywitać? Gourry wyciągnął miecz pożyczony od Liny i stanął u boku rudowłosej.

– Lina, co teraz? Idziemy dalej? -zapytał blondyn wciąż trzymając broń w pogotowiu.

– Myślę, że to jest twoja odpowiedź – odpowiedziała i z napięciem wpatrywała się w stronę oddalonego budynku, z którego właśnie wyszła owa postać i lekkim krokiem zmierzała w ich kierunku.

Z każdym kolejnym metrem rysy były coraz wyraźniejsze. Był to młodzieniec, dwudziestokilkuletni, o przeraźliwie czerwonych oczach, które już z oddali zdawały się promieniować i włosach w kolorze smoły. Twarz miał wykrzywioną złośliwym uśmieszkiem. Zelgadis starał się pozostać opanowany. Czy to kolejny Nieumarły? Jego rozważania wyprzedził głos Gourry’ego.

– Ej, ty tam! – zawołał blondyn wymachując mieczem. – Stój!

Na te słowa czarnowłosy zatrzymał się, był jakieś dziesięć metrów od nich. Przekrzywił lekko głowę i spojrzał na nich swoimi krwawymi oczami. Uśmiechnął się paskudnie i postąpił kolejny krok do przodu.

– Taki nędzny robal jak ty, nie będzie mi mówił, co mam robić – odpowiedział na tyle głośno, aby go usłyszeli. Jego głos był szorstki i pełen gniewu.

– Robal? – powtórzył Gourry z rozbawieniem. – Wybacz kolego, ale jedyna osoba, która ma prawo się tak do mnie odzywać stoi obok i nie jesteś nią ty! – rzucił się biegiem w stronę przybysza z zamiarem zaatakowania. Kiedy jednak zamachnął się żeby zadać cios, czarnowłosy wystawił rękę i złapał ostrze miecza w połowie drogi. Zaskoczony Gourry zastygł w bezruchu, tymczasem nieznajomy ziewnął ostentacyjnie, po czym z dużo siłą, kopnięciem odrzucił Gourry’ego od siebie.

– Gourry! – wrzasnęła Lina i zgrzytnęła zębami z wściekłości kiedy jej przyjaciel wylądował trzy metry od czarnowłosego nieznajomego. – Kim jesteś, czego chcesz?! – wrzasnęła nie ruszając się z miejsca.

-Ja? – chłopak wydawał się naprawdę rozbawiony. – Twój mały rozumek nie będzie w stanie nawet pojąć tego kim jestem – zaśmiał się diabolicznie, po czym nagle umilkł i spojrzał wprost na Amelię, zupełnie ignorując pozostałych. – Szukałem cię. Kluczyku… – powiedział chłodno i ruszył powoli w stronę Amelii. Z każdym jego krokiem Lina, Amelia i Zel cofali się starając utrzymać dystans. – Przez jakiś czas myśleliśmy, że nie żyjesz, a tu proszę! Nasi milusińscy informują nas, że ukrywasz się razem z resztą niedobitków. Zdziwiłabyś się kochanie, ilu spośród waszych szeregów pracuje dla nas. Niestety, ten cały wasz przywódca… – wypluł z obrzydzeniem ostatnie słowo – Dobrze cię chronił przez ostatni rok, nie ma co… – zacmokał z udawanym uznaniem. – Potem otworzono przejście i zaczęło się robić ciekawie… – rzucił okiem na Zela i zamierzał kontynuować, gdy jak z podziemi za jego plecami pojawił się Gourry z zamiarem wbicia mu miecza w plecy. Czarnowłosy tylko pokręcił głową i przystanął krzyżując ramiona na piersi. Gdy Gourry zamachnął się, miecz odbił się niczym piłka i odrzucił blondyna w tył.

– Zaczynacie się robić nudni – pokręcił przecząco głową z rozbawieniem. – Wy mnie nie interesujecie, przyszedłem po nią – znowu spojrzał na Amelię z ironicznym uśmiechem.

– Zapomnij bydlaku! – rzucił z wściekłością Zelgadis i stanął przed Amelią. – Po moim trupie… – dodał chłodnym, nieugiętym tonem.

– Skoro sobie tego życzysz… – czarnowłosy uśmiechnął się sarkastycznie i rzucił w stronę Zela…

Czas nagle zwolnił, na moment zniknęły wszystkie dźwięki, a świat wydawał się niesamowicie ociężały. Tylko bicie serca zdawało się stale przyspieszać i dudniło głośno w uszach. Zelgadis miał wrażenie, że trwało to naprawdę bardzo długo zanim czarnowłosy ruszył się z miejsca. W rzeczywistości nie zajęło mu to dłużej niż dwa, trzy krótkie oddechy. Zel zdążył jedynie się odwrócić i jednym stanowczym ruchem odepchnął Amelię w tył, w stronę Liny.

– Jazda! Zabierz ją stąd! – wrzasnął przełamując dziwne otępienie, które jeszcze chwilę temu go otoczyło. Lina natychmiast chwyciła zszokowaną dziewczynę za rękę i pognała ciągnąc ją za sobą w stronę budynków na końcu ulicy.
Zelgadis popatrzył z nadzieją za uciekającą dwójką, ale nim zdążył ponownie spojrzeć na przeciwnika silny cios w plecy powalił go na kolana. Upadając przegryzł dolną wargę, metaliczny smak krwi rozlał mu się w ustach.

– Zelgadis! – Gourry wrzasnął gdzieś za jego plecami. – Zostaw go gnoju!

Zel wypluł resztki krwi i ocierając usta rękawem szybko podniósł się z ziemi, jednocześnie sięgając po miecz. Chłopak o kruczych włosach stał przed nim zupełnie niewzruszony, a jego czerwone oczy z pewnością nie mogły należeć do człowieka. Gourry stał parę kroków za plecami owego nieznajomego – gotowy do walki.

***

Lina biegła najszybciej jak tylko mogła, jedyne co miała w głowie to ukryć Amelię w bezpiecznym miejscu. Ciągnęła dziewczynę za sobą nie zwracając nawet uwagi na jej protesty. Musiała jak najszybciej ją odstawić, żeby… wrócić. To oczywiste, że nie zostawi przyjaciół na pastwę losu. Gourry, przecież… nawet nie miał własnego miecza. Gdyby Amelia nie była w tej grze tak ważna, prawdopodobnie Lina w ogóle nie ruszyła by się z miejsca. Wzięła głęboki wdech i ze zdenerwowaniem stwierdziła, że są już wystarczająco daleko. Odgłosy walki i krzyki były praktycznie niesłyszalne z tej odległości.

– Lina! Nie możemy ich tak zostawić!- zaprotestowała Amelia za plecami rudowłosej, wciąż trzymana za rękę.

– Nie mam w planach nikogo zostawiać, muszę tylko gdzieś cię ukryć – odpowiedziała szybko i oparła dziewczynę o ścianę najbliższego domu. – Wejdziesz do środka i zaczekasz tam na nas, jasne? – zapytała ściskając czarnowłosą za ramiona.

– Nie! Nie ma mowy! Nie myślisz chyba, że wszyscy pójdziecie walczyć za mnie, a ja będę tu bezczynnie czekać! – wrzasnęła Amelia próbując wyrwać się z uścisku Liny.

– Słuchaj no, księżniczko! – oczy Liny błysnęły groźnie. – Poczekasz tutaj czy tego chcesz, czy nie! I nic mnie nie obchodzi co sobie myślisz! Zel kazał cię stamtąd zabrać więc to zrobiłam, swoje zadanie wykonałam. Poza tym, pomyśl… jakie ty możesz mieć szanse w walce? To nie jakaś pierdolona zabawa! Prędzej gościu cię zabije, czy zrobi z tobą to co chciał, a całe nasze poświęcenie pójdzie na marne. Poświęcenie wszystkich pójdzie na marne! Nie rozumiesz?! Taka osoba jak ty będzie dla nas tylko problemem! – Lina rzuciła Amelii ostatnie gniewne spojrzenie i pobiegła wzdłuż ulicy wracając na miejsce walki.

Amelia spojrzała za odbiegającą towarzyszką. Wciąż trawiła dopiero co wypowiedziane słowa, które wisiały teraz w przestrzeni wokół niej. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić jej nogi stały się ciężkie niczym z betonu, a gardło ścisnęła niewidzialna dłoń. Nie potrafiła ruszyć się z miejsca. Dopiero, gdy Lina zniknęła z pola widzenia, pierwsza łza spłynęła po policzku księżniczki, a za nią kilka kolejnych i kolejnych. Osunęła się po ścianie i skulona zakryła twarz dłońmi. Czy naprawdę jest dla nich tylko problemem? Czy tylko im przeszkadza? Fala poczucia winy ogarnęła umysł Amelii, tego wszystkiego było zbyt wiele. Od samego początku każdy starał się ją chronić za wszelką cenę. Rei… tak wiele dla niej poświęcił, podobnie jak teraz Lina, wszyscy pozostali. A ona sama? Przez ten cały czas bezpiecznie ukrywała się w ich cieniu. Amelia podniosła głowę i otarła załzawione oczy. Podjęła już decyzję. Sama odnajdzie wiedźmę nie narażając nikogo więcej na niebezpieczeństwo.

***

Kolejny pocisk energii rąbnął w betonowy mur, za którym ukryli się Zelgadis i Gourry. Była to pozostałość po jakimś budynku mieszkalnym. Huk był na tyle ogłuszający, że każdy z nich musiał zakryć uszy. Na domiar złego z każdym następnym uderzeniem odłamki ściany posypywały się na ulicę. To było tylko kwestią czasu kiedy ściana przestanie w ogóle istnieć. Czerwonooki oprawca najwyraźniej miał z całej tej sytuacji niezły ubaw, bo co chwilę dało się słyszeć jego szaleńczy śmiech.

– Nie mamy szans… – mruknął Gourry w krótkiej przerwie między uderzeniami i spojrzał na chimerę.

Faktycznie, nie mieli wielkich szans. Sami przeciwko psychopacie, który władał silną magią, a oni mieli w rękach tylko miecze. Zelgadis zmarszczył brwi, byli w potrzasku.

– Musimy spróbować – powiedział po chwili, przekonując sam siebie, że to jedyne wyjście jakie im zostało. – Chyba, że… – miał już zaproponować ucieczkę, gdy jego słowa przerwał znajomy krzyk. Wszędzie by poznał ten głos – to Lina.

– Chyba mam waszą zgubę… Jeśli nie chcecie żebym poderżnął jej gardło, lepiej się pokażcie. Znudziła mi się już zabawa z wami – chłodny głos nie pozostawiał żadnych złudzeń, znaleźli się na straconej pozycji.

– Lina! – Gourry natychmiast zerwał się z miejsca i wybiegł z ich kryjówki. Zelgadis przeklął cicho, ale nie pozostało mu nic innego… Gdy wyszedł na ulicę miecz trzymał nisko, a jedną dłoń uniósł w górze w geście bezbronności. Czarnowłosy trzymał przed sobą Linę niczym tarczę, a jedną dłoń przyciskał do jej gardła.

– W końcu… gdzie jest dziewczyna?! – zabrzmiał nieznajomy i wzmocnił uścisk wokół Liny, na tyle mocno, że ta jęknęła z bólu.

– Jeśli jej coś zrobisz, to przysięgam… – Gourry ledwo stał w jednym miejscu, ściskał miecz tak mocno, jakby od tego zależało jego własne życie. Cóż, być może zależało…

– Mam dziś dobry humor. Puszczę was wolno w zamian za dziewczynę – czarnowłosy wzruszył leniwie ramionami. – Oczywiście mogę was zabić, ale po co robić tyle brudu – dokończył w sposób, którym oznajmia się oczywiste fakty.

Zelgadis spojrzał w oczy Liny i przez chwilę mógłby przysiądz, że ta kiwnęła mu głową. Zupełnie, jakby chciała utwierdzić go w najgorszych obawach. Speszony spojrzał na Gourry’ego tylko po to, by napotkać wzrok przyjaciela oczekujący decyzji, którą blondyn sam już podjął. Lina była dla Gourry’ego znacznie ważniejsza niż Amelia, on, a nawet cały popierdolony świat jaki znali. W tej sytuacji był naprawdę bezradny. A teraz nawet nie wiedział gdzie ukryła się Amelia, choć gdyby wiedział i tak by to nic nie zmieniło. Nie zamierzał jej wydać.

– Ja… – zaczął Zelgadis patrząc na nieznajomego, gdy nagle budynek obok wyleciał w powietrze z wielkim hukiem.

Zdezorientowany skulił się i zakrył dłońmi głowę. Kawałki gruzu spadały z nieba, a w powietrze uniosły się kłęby dławiącego dymu. Niespodziewanie ktoś chwycił go za ramie, spojrzał w górę i zobaczył przed sobą Mayę. Szarpnęła go z ziemi i poprowadziła dalej od miejsca wybuchu, ani na moment nie zwalniając uścisku. Gdy pył w końcu opadł, Zelgadis zobaczył Linę i Gourry’ego, przy których boku stał Daiki, na co odetchnął z ulgą. Najwyraźniej w całym tym zamieszaniu Lina musiała się wyrwać i uciec. Jednak za plecami Zela rozgrywała się znacznie ciekawsza scena. Czarnowłosy napastnik stał otoczony przez świetlisty krąg, który co najdziwniejsze, miał swój początek w dłoniach Kireia. Rei klęczał na ziemi przed czerwonookim, a krople potu co chwilę skapywały na uliczny bruk. Nieznajomy stojący w kręgu wił się i wrzeszczał, ale najwyraźniej nie mógł z niego wyjść. Tamaki stał tuż za plecami Kireia, a obok niego ta dziwna dziewczyna o czarnych włosach – Lillya. Zelgadis w milczeniu przyglądał się całej scenie. Po chwili Tamaki przytaknął, na co Lillya zrobiła mały krok wprzód. Wyciągnęła swoje kościste dłonie i delikatnie dotknęła świetlistej powłoki. Przymknęła oczy i niespodziewanie powłoka zaczęła mętnieć, robiła się coraz czarniejsza i czarniejsza, a nieznajomy w środku wydawał się ledwo to wytrzymywać. W jego czerwonych oczach było prawdziwe przerażenie, choć Zelgadis nie wiedział, co takiego właśnie się z nim działo.

– To demon – burknęła Maya stojąca obok niego.

– Demon? Jak rozumiem jeden z kilku? – zapytał w odpowiedzi.

– Skąd wiesz? – zapytała zaskoczona i zmierzyła go przeszywającym spojrzeniem.

– O tym, że jest więcej niż jeden demon? – prychnął pogardliwie. – Mam swoje źródła –dodał po chwili i wrócił wzrokiem do Lilly.

Demon wrzeszczał jak oszalały i za wszelką cenę starał się uwolnić. Po chwili stało się coś czego Zel nigdy by nawet nie oczekiwał. Z pleców chłopaka, a raczej demona, zaczęły wyrastać ogromne, czarne skrzydła. Gdy w końcu rozpostarł je w pełni bariera pękła niczym ze szkła, a trójka stojąca przy niej została gwałtownie odrzucona w tył. Demon zawył wściekle, po czym uniósł się w powietrze i odleciał. Zelgadis zszokowany spojrzał na Mayę, jednak ta wydawała się być niewzruszona.

– Zawsze się to tak kończy – powiedziała w odpowiedzi na jego myśli. – Choć teraz dzięki Lilly jesteśmy znacznie silniejsi – wyjaśniła cicho.

– Co ona mu zrobiła? – Zelgadis oczekiwał odpowiedzi jednak Maya najwyraźniej nie zamierzała nic więcej powiedzieć.

– Zel! – Lina podbiegła i rzuciła się chłopakowi na szyję, na co ten zdziwiony zamarł w bezruchu. – Amelia! Musimy iść po Amelię! – krzyknęła ruda i odsunęła się od przyjaciela. – My… pokłóciłyśmy się i ja… ja zostawiłam ją tam samą i o matko… Zel, a jeśli coś się jej stało?!

Kirei, gdy tylko usłyszał słowa Liny zrobił się blady jak papier. Podbiegł do rudej i złapał ją za ramiona.

– Gdzie… gdzie jest Amelia?! – krzyknął potrząsając brutalnie Liną, mimo że wyglądał na okropnie zmęczonego.

– Pobiegłyśmy na koniec ulicy, kazałam jej czekać w ostatnim domu przed zakrętem – wydusiła z siebie Lina i ledwie co skończyła, a Kirei biegł już we wskazanym kierunku. Zelgadis także miał pobiec za nim, jednak Maya złapała go za ramię i pokiwała przecząco głową.

– Zostaw, on wie co musi zrobić – powiedziała cicho. – Obiecuję ci, że ją przyprowadzi – dodała widząc niespokojny wzrok Zelgadisa.

-A my musimy porozmawiać – wtrącił się Tamaki, który przytrzymywał Lillyę, ponieważ ta ledwie trzymała się na nogach.

***

Nie znała drogi, ale szczerze mówiąc, nieszczególnie jej to przeszkadzało. Krok miała zdecydowany i pewny, a głowę dumnie uniesioną. Po dawnych łzach nie było już nawet śladu. Teraz kierowała się na wschód, na skraj miasta, to była jedyna wskazówka, którą się z nią podzielono. W głębi duszy czuła, że postępuje właściwie i tylko tak może ochronić bliskich przed niebezpieczeństwem. W końcu to przez nią byli ścigani przez demony… Poza tym, głęboko wierzyła, że uda jej się dotrzeć do Silvy, a raczej Acedii – jak wyjaśnił wczoraj Zelgadis. Miała nadzieję, że wiedźma przywróci jej moc i nauczy magii, a do tego czasu poradzi sobie sama. Bądź co bądź, przez ostatni rok Kirei prowadził z nią indywidualne treningi, dzięki temu całkiem nieźle opanowała szermierkę. Krótki nożyk, ukryty w cholewce wysokiego buta, dodawał poczucia bezpieczeństwa. Musi poradzić sobie sama. Amelia przytaknęła niezauważalnie na swoje własne myśli i poczuła rosnącą falę determinacji. Błagała tylko by jej towarzysze poradzili sobie z napastnikiem, który ich zaatakował.

Okolica, do której zdążyła zawędrować Amelia jawiła się niczym dzielnica grozy. Ruch po głównej utrudniały gruzy, na pozostałych drogach piętrzyły się barykady, a w oknach ocalałych domów nie było szyb. Miasto wydawało się być zamarłe i pogrążone w niesamowitej ciszy. Księżniczka była już jakieś dwadzieścia minut od miejsca, w którym rozstała się z Liną, a z każdym kolejnym metrem jej pewność siebie przechodziła poważną próbę. Dziwnie było wędrować samotnie, bez pokrzepiającej obecności Reia, Zelgadisa… Dziwnie było spoglądać na opuszczone ruiny i mieć świadomość, że w każdej chwili może zostać zaatakowana i nikt nie stanie w jej obronie. Właściwie, to pierwszy raz robiła coś bez Reia, a wręcz wbrew jego woli. Zanim Zelgadis, Lina i Gorry zjawili się w tym świecie Amelia była całkowicie uzależniona od swojego białowłosego przyjaciela. Nie żeby jej to przeszkadzało, w końcu to Rei opiekował się nią przez cały ten rok, dbał o jej samopoczucie i w końcu to jemu zawdzięczała życie. Sama nie pamiętała swojego pobytu na Dworze Śmierci. Gdy odzyskała przytomność była już w świątyni chaosu, obecnej siedzibie rebeliantów, a nad jej łóżkiem oczywiście czuwał Kirei. Natychmiast zaczął zadawać pytania, niestety, nie pamiętała zupełnie nic, nawet swojego imienia. Dla rebeliantów wróciła do życia jako Akama, a o Amelii nikt miał nigdy się nie dowiedzieć. Tak więc zaczęła nowe życie pod opiekuńczymi skrzydłami białowłosego. Tylko od czas do czasu budziła się w nocy z natrętnym wrażeniem, że zapomniała o czymś ważnym. Starała się sobie przypomnieć, miała to na końcu języka, a gdy już miała odgadnąć czym owo uczucie było, myśl znikała z jej głowy chowając się w zakamarkach pamięci. Czasem w jej snach pojawiał się przepiękny ogród i ogromny budynek wyglądający jak pałac z bajki, innym razem sceny przepełnione były krwią i przemocą. Widziała obrazy sytuacji, miejsca, twarze ludzi, których nigdy miała sobie nie przypomnieć. Starała się to wszystko poukładać w jedną całość, ale wszystko wydawało się mało logiczne i nie pasujące do otaczającej ją rzeczywistości. Nic dziwnego, przecież obrazy wcale nie pochodziły z tej rzeczywistości, ale tego dziewczyna wiedzieć nie mogła. Przynajmniej wtedy. Wszystko się zmieniło, gdy przybyła trójka przyjaciół. Razem z nimi powróciła do Amelii część jej życia, ale także uczucie, że czegoś wciąż brakuje. To wrażenie było szczególnie silne, gdy rozmawiała z Zelgadisem. Niestety, nie potrafiła tego wyjaśnić. Oby tylko wspomnienia okazały się możliwe do odzyskania. Bez nich nowe życie może okazać się bardzo trudne… Była jeszcze jedna kwestia, która nie dawała spokoju. Kłamstwo Kireia. Powiedzieli, że są kapłanami, ale czy to oznacza coś szczególnego? Skoro nie zamierzali zabrać ich do Acedii to gdzie ich prowadzili i właściwie dlaczego Rei zgodził się, aby brała udział w tej wyprawie? Cały czas na nią chuchał, a tu nagle bez zbędnych sprzeciwów, zgadza się na niebezpieczną wyprawę. Dlaczego? Amelia tak bardzo pogrążyła się w swoich myślach, że nie zauważyła grubego łańcucha leżącego na ziemi. Biedna przewróciła się wprost na obolałe nadgarstki, po czym głośno zaklęła z bólu. Natychmiast zreflektowała się i zakryła usta dłonią, ale było już za późno. Tuż z budynku obok wyłoniła się postać dziewczyny o nieludzkim wyrazie twarzy. Jej czarne, poczochrane włosy przysłaniały zwierzęce oczy, ale samą posturą nie różniła się zbyt wiele od księżniczki. Nieumarła. Amelia rozejrzała się i natychmiast podniosła z ziemi, zdaje się, że na szczęście jest tylko jedna, pomyślała wyciągając z buta nóż. A dobrze wiedziała, że należy zachować ciszę! Trzymała ostrze wiedząc, że od niego może zależeć jej życie. Dopiero teraz zaczęło do niej docierać, jak niebezpieczna może być samotna wyprawa. Tymczasem, Nieumarła ruszyła się z miejsca i szybkim krokiem zaczęła iść w stronę Amelii, która drżącą dłonią uniosła ostrze. Musi to zrobić, jeśli chce wykonać zadanie, powtórzyła dla samej siebie i pchnęła nożem nadbiegającą Nieumarłą. Trafiła prosto w serce. Ze strachem podniosła oczy i spojrzała w twarz nieznajomej dziewczyny. Nie, nie dziewczyny, ale tego co pozostało z jej ciała, gdy opuściła je dusza. Jej oczy przyćmiła mgła, ale usta wciąż wykrzywione były w grymasie żądzy krwi. Amelia z obrzydzeniem wyszarpnęła nóż i odsunęła się od truchła, które upadło bez życia na ziemię.

– Brawo dziewczyno! – za plecami Amelii zabrzmiał rozbawiony głos, a po nim krótkie oklaski. Księżniczka aż wzdrygnęła się ze strachu i zaskoczenia. – Nie wiedziałam, że Zelgadis lubi takie ostre laski – dodała po chwili nieznajoma.

– Kim jesteś?! – Amelia spojrzała w twarz nieznajomej dziewczyny – nie wyglądała na kolejnego demona. – Skąd znasz Zelgadisa?

– Jestem Nirali i wybacz słoneczko, ale nie pozwolę ci dalej iść samotnie. Nie po to nadstawiam skórę dla twojego chłoptasia… – dodała z przekąsem białowłosa.

-To nie jest mój chłoptaś, a ty kimkolwiek jesteś, nie możesz mi rozkazywać! – odparła Amelia i już miała iść dalej, gdy na jej drodze zupełnie znikąd pojawiła się ściana ognia. Nirali ziewnęła ostentacyjnie.

– Słoneczko, myślałam, że wyraziłam się wystarczająco jasno. Jeśli natychmiast nie zawrócisz do Zelgadisa będę zmuszona cię zabić, a tego byśmy przecież nie chciały – przez oczy Nirali przebiegła złośliwa iskra. Amelia spojrzała z niedowierzaniem, czyżby ta cała Nirali była magiem? Jak w odpowiedzi na jej myśli ogień momentalnie zgasł. – Więc jak będzie? – białowłosa była już wyraźnie pewna efektu jaki wywołała i uśmiechnęła się triumfalnie. Jednak nim zdążyła się doczekać upragnionej odpowiedzi…

– Zostaw ją żmijo! – Kirei pojawił się nie wiadomo skąd i natychmiast wskoczył pomiędzy Amelię i Nirali. Na białowłosą spojrzał z nieukrywaną nienawiścią. – Tacy zdrajcy jak ty powinni dawno zdechnąć! – wypluł przez zaciśnięte zęby.

Nirali już otworzyła usta by rzucić jakąś obelgą, jednak po chwili ponownie je zamknęła. Bez słowa zmierzyła spojrzeniem stojącą przed nią dwójkę, zatrzymując wzrok na Amelii.

– Pamiętaj co masz zrobić, tylko jemu ufaj – dodała na odchodne po czym rozpłynęła się w powietrzu pozostawiając za sobą obłok białego pyłu.

– Ci przeklęci magowie! – zaklął Rei i ze złością uderzył pięścią we własne kolano. – A ty! – zaczął zwracając się do Amelii. – Ty zupełnie oszalałaś? Mogła cię zabić! Mogłaś zginąć Amelio, czy zdajesz sobie sprawę z tego, na co wszystkich naraziłaś?!

Dziewczyna spojrzała w twarz przyjaciela. Wciąż jeszcze była w szoku, ale musiała przyznać, że Rei naprawdę był wściekły. I ta Nirali… Amelia doskonale wiedziała, że jej ostatnie słowa dotyczyły Zelgadisa. Tylko jemu może ufać. Ale dlaczego? Dlaczego jej pomogła, mogła ją bez problemu zabić, w końcu była magiem.

– Amelio! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – wrzasnął Rei tuż przy jej uchu, po czym spojrzał na nią gniewnie. Odpowiedziała mu tylko krótkim spojrzeniem w oczy i bez słowa odwróciła się w drugą stronę. Nie zdążyła jednak postawić dwóch kroków, gdy Rei złapał ją za rękę i zdecydowanym ruchem przyciągnął do siebie.

– Co robisz?! – zapytała oburzona i próbowała wyrwać się z uścisku, jednak nie było to proste.

-Czy to aż tak źle, że umierałem ze strachu o ciebie? – na te słowa zastygła w milczeniu. Spojrzała nieśmiało w jego szare oczy i poczuła wyrzuty sumienia. Faktycznie, zachowała się bezmyślnie, jednak…

– W takim razie dlaczego mnie okłamałeś? – w końcu wyrzuciła z siebie pytanie, które leżało jej na sercu od kiedy się rozłączyli.

– Chciałbym móc ci odpowiedzieć… – zaczął cicho. – Jednak… to nie jest takie proste Amelio… Chciałem cię chronić – dodał jeszcze ciszej opuszczając głowę.

– Ochronić? – prychnęła oburzona. –Ochroną nazywasz ciągnięcie mnie na samobójczą misję? Wcale nie chcieliście nas zabrać do tej wiedźmy, więc dlaczego w ogóle wyruszyliśmy?

– To nie tak! – zaprotestował natychmiast. – Amelio ja… – przerwał patrząc jej głęboko w oczy – Ja cię kocham.

To prawda, spodziewała się tego, ale mimo wszystko wyznanie Kireia zupełnie odebrało jej mowę. Patrzyła w milczeniu na jego pełną oczekiwania twarz i naprawdę nie potrafiła określić swoich uczuć. Oczywiście wiedziała, co Rei chciałby usłyszeć, ale czy mogła to powiedzieć? Czy ona również go kocha? Był jej niezmiernie bliski, ale w końcu byli przyjaciółmi więc relacja między nimi chyba była typowa? Tak przynajmniej Amelia starała się sobie to wszystko wytłumaczyć. Teraz jednak została zmuszona do spojrzenia na całą sytuację z innej perspektywy. Co jeśli Rei nigdy nie uważał ich relacji za czysto przyjacielską?

– Akama… – zaczął nagle Rei, ale widząc zmieszanie na jej twarzy natychmiast się poprawił. – Przepraszam, wciąż ciężko mi się przyzwyczaić do nowego imienia… – wyjaśnił cicho. – Amelio… – zaczął ponownie – Wiem, że nie mam prawa prosić cię o takie rzeczy, ale mimo to chciałbym, abyś pozwoliła mi spróbować i dała nam szansę. Wiesz, że zrobię dla ciebie wszystko, będę cię chronił, tak jak to robiłem do tej pory. Więc proszę… – ostatnie słowa były wręcz błagalne.

Amelia spojrzała nieśmiało na jego twarz. Pełna była determinacji, ale w szarych oczach czaił się lęk i obawa przed odpowiedzią, na którą czekały. Poczuła, że serce jej się łamie na ten widok, ale wciąż nie potrafiła dobrać odpowiednich słów i ułożyć myśli w całość. Kirei musiał to zauważyć, bo w końcu ze smutkiem puścił jej dłoń.

– Nie rozumiem… – zaczął. – Jesteśmy wspaniałymi przyjaciółmi, a mimo to… Powiedz Amelio czego mi brakuje? – zapytał z goryczą w głosie.

– Rei, jesteśmy p r z y j a c i ó ł m i – powtórzyła kładąc nacisk na ostatnie słowo. – Nie umiałabym cię pokochać w sposób jaki pragniesz, przykro mi… – powiedziała odwracając wzrok i cofając się o krok. – Poza tym, już nie wiem czy mogę ci ufać, okłamałeś mnie…

– To nie tak… – westchnął ze zrezygnowaniem. – Zresztą… to nic, dobrze postępujesz, to ja jestem głupcem, że mimo wszystko proszę cię o coś takiego. Maya ostrzegała mnie, ale ja jak zwykle musiałem sam sprawdzić.

– Co masz na myśli? – spytała podejrzliwie.

Rei spuścił głowę i potrząsnął nią w milczeniu. Po chwili spojrzał na Amelię i bez słowa ponownie chwycił jej dłoń.

– Mam nadzieję, że kiedyś mi wybaczysz – powiedział całując wnętrze jej dłoni po czym lekko pociągnął ją w drogę powrotną, a ona nie miała już odwagi by się odezwać czy zaprotestować.

***

Zelgadis stał oparty plecami o ścianę jednego ze zniszczonych domów. Palcami nerwowo postukiwał o drewno za sobą, a spojrzeniem uważnie śledził każdy ruch w okolicy. Nasłuchiwał. Lina i Gourry przycupnęli po drugiej stronie ulicy i także w milczeniu czekali. Kiedy Zelgadis wsłuchiwał się tak w miasto zdał sobie sprawę, że wcale nie jest tak martwe jak mu się wydawało. Co chwilę dało się słyszeć podzwaniające łańcuchy i dźwięki, które przypominały ludzkie głosy choć wcale nimi nie były. Nigdzie jednak nie dało się słyszeć kroków, których tak wyczekiwał. Zdenerwowany westchnął głośno, co nie umknęło uwadze Mayi stojącej obok.

– Nie martw się, zaraz powinni tu być – powiedziała ze spokojem i powoli ruszyła w stronę barykady stojącej na środku drogi, by po chwili usiąść na jednym z piaskowych worków.

Cała ulica nie miała więcej jak dziesięć metrów szerokości, a po obu jej stronach stały zniszczone budynki, większość drewnianych była prawie całkowicie spalona, a betonowe zamieniły się w góry gruzów. Tamaki podążył za Mayą i bez słowa stanął za jej plecami. Rudzielec nie spuszczał z niej wzroku ani na chwilę i jak sądził Zelgadis, wszystko za sprawą niesamowitej mocy dziewczyny. Skoro potrafiła z odległości rozróżniać Nieumarłych była bardzo cennym nabytkiem rebeliantów, a Tamaki zapewne miał ją ochraniać pod nieobecność Kireia. Jednak, co dziwniejsze, podobna rola ochroniarza dostała się także Daiki’emu, który wciąż nie odstępował od Lilly. Po tym jak Zelgadis zobaczył pokaz jej mocy mógł to zrozumieć. Sama Maya powiedziała, że z Lillyą są o wiele silniejsi, a przecież czarnowłosa dopiero co dołączyła do ich grupy i z pewnością nie pokazała jeszcze wszystkiego na co ją stać. Jak w odpowiedzi na myśli Zelgadisa Lillya uniosła głowę i spojrzała na niego swoimi dużymi, nienaturalnie ciemnymi oczami. Jej twarz pozostawała jednak niewzruszona, zupełnie tak jakby właśnie była słuchaczem bardzo nudnej opowieści. Speszony Zelgadis odwrócił wzrok, spojrzał w górę, w okna spalonego domu po drugiej stronie ulicy i mało co nie krzyknął. Nirali?! Białowłosa stała w cieniu i patrzyła wprost na niego, gdy zobaczyła, że ją dostrzegł uśmiechnęła się lekko, ale już po chwili uśmiech znikł z jej twarzy i skierowała wzrok na Mayę. Pokiwała przecząco głową i splunęła na ziemię. Spojrzała znowu na Zelgadisa i gestem zawołała go do siebie pokazując jednocześnie drugi koniec ulicy, na której byli. Zaraz potem zniknęła, a Zel domyślił się, że Nirali ma mu coś ważnego do przekazania.

– Zaraz wracam – powiedział Zelgadis i już ruszył, gdy zatrzymał go głos Mayi.

– Przecież mówiłam, że zaraz będą, nie ma potrzeby żebyś ich szukał Zelgadisie – powiedziała spokojnie jednak w jej głosie zadźwięczała nuta irytacji.

Zel zatrzymał się plecami do Mayi i z ukosa spojrzał na Linę, która patrzyła na niego podejrzliwie. Chciałby powiedzieć przyjaciółce jaka jest prawda, ale póki co musi działać sam.

– Idę na stronę, chyba nie zabronisz królowo – powiedział z drwiną i nie czekając na odpowiedz Mayi ruszył szybko dalej.

– Kłamiesz – padło po chwili dobite stwierdzenie Mayi.

Zelgadis ponownie zatrzymał się i odwrócił, by spojrzeć na dziewczynę. Maya siedziała zupełnie niewzruszona i poprawiała swoją szatę.

– Widzę to po kolorze twojej aury – dodała od niechcenia wzruszając ramionami. – Ale skoro musisz to idź, sam się przekonaj, że nic im nie jest.

Zelgadis odetchnął nieco z ulgą. Maya wykryła jego kłamstwo, ale na szczęście źle je zinterpretowała myśląc, że idzie szukać Amelii. Cóż, musi zapamiętać, że nie może kłamać w jej obecności. A to nie wydawało się być łatwe, zwłaszcza, że teraz jest w spisku z ich wrogiem.

Znalazł się dokładnie na końcu drogi, na skrzyżowaniu, gdy usłyszał wołający go głos.

– Tutaj! – syknęła Nirali stojąc w wejściu do jakiegoś domu, który co ciekawe zachował się w całkiem niezłym stanie. Zelgadis obejrzał się za siebie by sprawdzić czy nikt za nim nie poszedł, a gdy przekonał się, że jest sam szybko podszedł do białowłosej.

– Nie powinnaś się pojawiać tak bez zapowiedzi – powiedział wchodząc do budynku, po czym Nirali zamknęła za nimi drzwi. – O mało się nie wydałem! – wyjaśnił, a myśl o tym, że nie można okłamać Mayi wydała mu się teraz sporym problemem.

– Wybacz, ale nie wiedziałam kiedy będę mieć kolejną okazję żeby z tobą porozmawiać – powiedziała i niespodziewanie rzuciła mu się na szyję mocno przytulając. Mimo że w uścisku tym nie było nic romantycznego Zelgadis odskoczył jak oparzony.

– Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął nico głośniej niż zamierzał.

– Zamknij się lepiej, to było przywitanie! – powiedziała urażona i skrzyżowała ramiona na piersi. – Zresztą nie ważne, musisz mnie wysłuchać!

Nirali była zniecierpliwiona i jak zauważył Zelgadis także zdenerwowana. Starała się to ukryć pod wymuszonym uśmieszkiem i na pokaz zrelaksowaną postawą, jednak jej wzrok ślizgał się po ścianach i oknach szukając potencjalnego niebezpieczeństwa, a ciało było zbyt spięte. Zelgadis podążył za jej spojrzeniem, jednak nie znalazł niczego niebezpiecznego czy choćby podejrzanego.

– Coś nie tak? – zapytał w końcu wciąż rozglądając się po pustym pomieszczeniu, by upewnić się, że niczego nie przeoczył.

– Pfff… – ostentacyjnie odrzuciła w tył swoje długie, białe włosy i dumnie uniosła głowę przymrużając jednocześnie  błękitne i dziwnie znajome oczy. – Nie mam pojęcia o czym mówisz. Chyba nie myślisz, że przestraszyłabym się kilku Nieumarłych? – odpowiedziała wyzywająco.

– Nie przyszedłem tutaj tylko po to, żeby się z tobą kłócić Nirali – odpowiedział spokojnie Zelgadis i obrzucił dziewczynę chłodnym spojrzeniem. – Ktoś taki jak ty z pewnością nie uciekałby przed Nieumarłymi, w końcu znasz się na magii, jednak najwyraźniej martwi cię coś innego… – urwał przypatrując się uważnie swojej rozmówczyni. – Czyżby…?

Nirali przygryzła lekko dolną wargę, wzięła głęboki oddech by coś powiedzieć, ale po chwili tylko westchnęła z rezygnacją.

– Zdaje się, że masz rację – przyznała od niechcenia i odwróciła wzrok. – Nie czuję się zbyt pewnie, gdy gdzieś w pobliżu kręci się ta banda – ostatnie słowo wypluła z wielką pogardą.

– Masz na myśli Mayę, Kireia i pozostałych? – dopytał Zelgadis choć właściwie nie musiał czekać na odpowiedź, wiedział, że chodziło o nich. Sam także nie pałał do nich sympatią.

– Taaa… – mruknęła. – W końcu, dla tych zidiociałych hipokrytów jestem tak jakby zdrajczynią – wyznała, a malutki cyniczny uśmieszek pojawił się na jej bladej twarzy. – To dlatego cię wezwałam. Od czasu, gdy się rozstaliśmy obserwowałam cię i w miarę możliwości ułatwiałam wam drogę. Chodzi mi o to, że jeśli kilku Nieumarłych zniknie nie wzbudzi to żadnych podejrzeń… – wyznała, a Zelgadis pokiwał głową ze zrozumieniem.

– To wyjaśnia dlaczego nie widziałem żadnych Nieumarłych od naszego ostatniego spotkania – stwierdził i pozwolił jej kontynuować.

– Cóż, do tej pory wszystko szło dobrze, nawet się odłączyliście od Kireia, a to akurat była świetna decyzja, ale… – urwała i spojrzała poważnie na Zelgadisa.

– Ale?

– Ale nie mogłam nic zrobić, gdy pojawił się Ira – dokończyła szeptem. – Wybacz, ale nie mogłam wam wtedy pomóc, bo natychmiast zostałabym zdemaskowana, a wtedy… – Zelgadis domyślił się, że Ira to demon, który dziś ich zaatakował. Drgnął lekko na wspomnienie tamtych krwistych oczu żądnych mordu.

– To w porządku – stwierdził zanim Nirali zdołała opowiedzieć mu o okropnych konsekwencjach zdrady demonów, sam mógł sobie je wyobrazić. – Nie winię cię, właściwie to jestem ci wdzięczny, że nam pomagasz. Poza tym, zdaje się, że nikomu nic się nie stało. Amelia gdzieś przepadła, ale Maya wydawała się być pewna, że Kirei ją przyprowadzi… – wyjaśnił i zmęczony usiadł na zniszczonej szafce stojącej przy drzwiach jednocześnie ocierając dłońmi twarz.

– Ta, z nią wszystko dobrze, musiałam ją tylko troszkę postraszyć magią. Twoja dziewczyna wymyśliła sobie, że pójdzie dalej sama – prychnęła rozbawiona i pokręciła głową najwyraźniej wierząc, że taki wyczyn byłby kompletnie niemożliwy. – Później zjawił się ten białowłosy debil i och, o mało nie zwymiotowałam kiedy wyznawał jej swoją miłość… – zszokowany Zelgadis spojrzał na nią, ale nie był w stanie nic z siebie wydusić. A więc stało się, pomyślał i poczuł jak nagle ogarnia go przygnębienie.

– Czy oni…? – zapytał w końcu siląc się na obojętny ton głosu. Nirali spojrzała na niego zaskoczona.

– Nie sądziłam, że te teksty o twojej dziewczynie mają jakiekolwiek pokrycie w rzeczywistości, inaczej mówiąc, nie myślałam, że w ogóle się tym przejmiesz – wyjaśniła wciąż dziwiąc się reakcją chłopaka.

Zelgadis spojrzał na nią i nagle dotarło do niego znaczenie usłyszanych właśnie słów. To oczywiste, jak piękna księżniczka mogłaby być z takim potworem jak on? Z chimerą, która nawet nie wygląda jak człowiek. Nigdy nie znajdzie lekarstwa na tę klątwę i zawsze będzie musiał być sam. Czas by wreszcie się z tym pogodził. Lepiej byłoby dla Amelii, gdyby mogła być z kimś na kogo zasługuje, przynajmniej z człowiekiem.

– Masz racje, to kompletne bzdury – powiedział w końcu, a jego twarz przybrała wyraz nieprzeniknionej maski obojętności. – Jednak nie po to mnie tu wezwałaś – stwierdził podnosząc się z szafki i unosząc dumnie głowę w oczekiwaniu.

– Ta… – mruknęła białowłosa najwyraźniej nieco speszona własnym zachowaniem. – Chodzi o to, że nie powinieneś ufać Kireiowi ani reszcie z jego grupy.

– Też mi nowość – parsknął cynicznie i wzruszył ramionami. – Wiem o tym od samego początku, gdy tylko przybyłem do tego świata!

– Kirei, a już tym bardziej Maya nie mogą się dowiedzieć, że jesteś dzierżycielem Bliźniaczego Ostrza, najlepiej będzie jeśli wcale nie będziesz używał przy nich miecza – wyjaśniła spokojnie. – Poza tym, myślę, że skoro posiadacie magiczny potencjał to Maya może zechcieć was wykorzystać jako pomoc w poszukiwaniach drugiej Łzy Matki Koszmarów. Teraz kiedy odnaleźli piątą kapłankę…

– Piątą kapłankę? – Zelgadis uniósł lekko brew, czyżby miała na myśli…?

– Błagam cię Zelgadisie! Rusz trochę głową! A myślisz, że kim jest ta czarnowłosa dziewczyna, którą tu przyciągnęli? Nie chce mi się wierzyć, że pięciu boskich kapłanów po tym, gdy w końcu są w komplecie nie wykorzystają tego na jak najszybsze odnalezienie Łzy. Dzięki temu mogliby scalić boskie cząstki, które Boski Władca w nich zapieczętował i ten mógłby odrodzić się na nowo kończąc jednocześnie wojnę w tym świecie!

A więc jednak Lillya była piątą kapłanką, pomyślał Zelgadis i w końcu w jego głowie wszystko zaczęło układać się w jakąś całość. Kiedy dziś miał okazję zobaczyć jej przerażającą, mroczą moc, gdy atakowała demona Irę w życiu by nie pomyślał, że może to być boską cząstką. Przez głowę przeszła mu legenda, którą usłyszał od Nirali, mówiąca o tym, że przed śmiercią Boski Władca zapieczętował kawałki siebie w ciałach pięciu śmiertelników. Kirei, Maya, Tamaki, Daiki i teraz Lillya – to daje pięć. Teraz kiedy są w komplecie to oczywiste, że zrobią wszystko, aby odnaleźć Łzę i ponownie ożywić zapieczętowanego w nich boga. Z drugiej strony, co w tym złego? Nie miałby nic przeciwko, gdyby ludzie w tym świecie w końcu zaznali spokoju i wolności. Zelgadis zaczął intensywnie analizować całą sytuację, aż w końcu zaczęła do niego docierać brutalność owego położenia.

– Nie możliwe! – syknął w końcu, gdy zrozumiał dlaczego Maya nie może dowiedzieć się, że dzierży w swoich dłoniach Bliźniacze Ostrze.

– Już rozumiesz? – zapytała łagodnie Nirali i podeszła łapiąc go delikatnie za ramię. – Jeśli oni się dowiedzą, nie pozwolą ci odejść. Miecza nikt nie może ci odebrać więc z pewnością znajdą jakiś sposób by zmusić cię, abyś był im posłuszny i go dla nich używał! – Zelgadis natychmiast pomyślał o Amelii i zrozumiał, że tylko tak byliby w stanie go zmusić do czegokolwiek. Z obawą spojrzał na Nirali, która stała przed nim z opuszczoną głową. – Dobrze myślisz, nie zawahają się poświęcić ani ciebie, ani tych, których kochasz, oczywiście wszystko by zakończyć wojnę… – wyszeptała i puszczając jego ramię podeszła do okna. Zelgadis poczuł prawie namacalnie smutek jaki od niej bił.

– Ciebie to spotkało, prawda? – zapytał stając za jej plecami. Powiedziała wcześniej, że jest zdrajczynią, ale zdaje się, że była tylko ofiarą.

– On wciąż żyje Zelgadisie – w głosie Nirali zabrzmiała nagle odległa tęsknota, a ona sama stała się krucha i bezbronna. Z twarzą uniesioną w stronę czarnego nieba objęła swoje ramiona i cicho dodała: – Nie chce żebyś skończył jak ja.

– To dlatego mi pomagasz? – zapytał cicho, a gdy ta odwróciła się znowu poczuł, że jej błękitne oczy są mu znane choć nie wiedział skąd, nie potrafił sobie przypomnieć. Jej twarz była poważna, gdy przyglądała mu się przez długą chwilę. W końcu wkradł się na nią smutny uśmiech, ale nie odpowiedziała na zadane pytanie.

– Widzisz Zelgadisie, mój ukochany nie jest nikim niezwykłym i ja też nie byłam, a przynajmniej jeszcze wtedy nie wiedziałam. Poznaliśmy się jako dzieci, aż pewnego dnia okazało się, że nasze uczucia dojrzały i stało się… – kolejny uśmiech wkradł się na jej twarz. – Naprawdę to była niezwykła miłość. Mieszkałam wtedy w tej samej świątyni, w której ty teraz, a Kirei i Maya już wtedy dowodzili ocalałymi. To było jakieś trzy lata temu, Kirei miał wtedy szesnaście lat, był dzieciakiem, zresztą jak cała reszta. Jednak, jako boscy kapłani posiadali niezwykłe umiejętności, które sprawiały, że ludzie czuli się przy nich bezpiecznie. To właśnie Kirei zdolny jest to tworzenia barier, a jedna z takich barier ochrania świątynie. Dzięki temu Nieumarli nie mogą do niej wejść. Nie powiem, to całkiem praktyczna zdolność… – pokiwała lekko głową. – Wszystko się zmieniło, gdy pewnego dnia grupa zbieraczy, w której byliśmy my, została zaatakowana przez Irę. Rozpoznał wtedy mój miecz… – dokończyła i przez długą chwilę milczała. – Nie miałam wyboru. Oni go porwali, teraz trzymają w Dworze Śmierci i jak zapewne wiesz, żywy stamtąd nie wyjdzie jeśli sami go nie uwolnią. Musiałam go chronić – Zel nagle dostrzegł przed sobą Nirali, ale zupełnie inną niż tą, którą poznał pierwszego spotkania. Ta Nirali była dobra, pragnęła chronić tych, których kocha, zupełnie jak on sam.  – Po prostu obiecaj mi, że ty nie dasz się wciągnąć w to bagno i uciekniesz stąd zbierając przyjaciół.

– Masz moje słowo – powiedział, ale w myślach układał już plan.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:28:07)

Offline

 

#18 2014-06-25 10:57:05

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Hm... To się zaczyna wręcz potencjalny czworokącik Chociaż nie wydaje mi się, aby Rei stanowił faktyczne zagrożenie dla Zela w tym temacie. Coraz bardziej zaczynam lubić też Nirali. Ona proporcjonalnie kojarzy mi się z większym zagrożeniem dla Amelii ( w temacie czysto teoretycznych romansów na boczku ;p). Rozdział pełen akcji, trzymający w napięciu. No i właśnie się zastanawiałam, kiedy wróci Maya i reszta. Ciekawa jestem, co będą mieli do powiedzenia naszym bohaterom... Cieszę się, że Nirali ma ważną rolę w tej historii, a z tym trójkątem, to faktycznie niektóre rzeczy dokładnie się planuje, aby historia miała ręce i nogi, z kolei inne rodzą się same w przypływie inspiracji. Taki stan zaczęłam na swój własny użytek nazywać, "że historia pisze się sama", więc już jestem ciekawa, co Ci wyjdzie

Zgadzam się całkowicie z tym, że po dramatach zostaje więcej w głowie. No i też mi się wydaje, że jako bohater trochę się pomęczy, aby uzyskać swój cel, to będzie bardziej wiarygodne no i, jak napisałaś, ludzkie. Chociaż ja osobiście w temacie zabijania bohaterów chyba nie powinnam się odzywać ^^'. Również jestem pełna podziwu dla osób, które potrafią napisać dobrą komedię. Ja tego po prostu nie potrafię, ale uwielbiam takie czytać


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#19 2014-06-25 14:05:02

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Tu masz racje, Amelia wielokrotnie podkreślała, że Rei jest dla niej jak brat i kocha go owszem, ale w inny sposób niż ten by tego chciał. Natomiast dla Nirali był plan i częściowo pozostał, pod znakiem zapytania zawisło kim ma być dla Zelgadisa. Myślę jednak, że tak jak zauważyłaś ta historia napiszę się sama, z tego, co wychodzi mi w kolejnym rozdziale to raczej zostanę przy pierwotnej wersji wydarzeń. Chociaż kto wie... xD 

Też uwielbiam czytać dobre komedie, ale takich jest jak kot napłakał, zwłaszcza jeśli się ma dziwne poczucie humoru. xD Hmm co Ty na to żeby kiedyś zabrać się za komedię? ;D

Offline

 

#20 2014-06-26 23:07:22

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Proces "historii, która pisze się sama" to chyba jeden z najpiękniejszych momentów w życiu pisarza, więc naprawdę jestem ciekawa, co Ci wyjdzie

Oj, bardzo chętnie wzięłabym się za komedię, ale coś czuję, że by mi to zupełnie nie wyszło ;p. Z drugiej strony, jak nie spróbuję, to się nie przekonam A Ty pisałaś kiedyś jakąś komedię?

Za to wciąż chodzi mi po głowie ta historia na opak, o której kiedyś pisałyśmy na Tanuku. I za to się chyba wezmę, jak będę w dalszej części Rezonansu


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#21 2014-06-27 14:15:41

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Teorię Chaosu przeczytałam do ostatniego chaptera na blogu i pamiętam, że miałam dwa drobne zastrzeżenia, jedno dotyczyło czterech części Ceiphieda, ty masz swoje, a Slayersi mają swoje. Założyłam więc, że albo był to zabieg celowy, albo że w czasie gdy historia powstawała nie było takiej wiedzy. Drugi minusik dałam za emo-Zelgadisa, który w którymś chapterze za bardzo lamentował nad swoją niedolą, bo Amelia go jednak kochała, a on był dupa w korach (tutaj taka nieścisłość w fabule: do tego momentu Zel uważał, że nie wie co Ame do niego czuje, a teraz nagle okazuje się, że wie tylko wolał nie podejmować żadnych kroków).
I tylko tyle, bo reszta fabuły bardzo mi się podoba i wciągnęła mnie na tyle, że oczekuję kontynuacji W ogóle historia przeszłości Zela baaardzo mi się podoba i jest to coś świeżego
Czy postacie z piątego wymiaru były wzorowane na bohaterach z D.Gray-man?

Ja przez to, że teraz gram w sagę o Gundamach mam ochotę znowu powrócić do projektu Slayers Space Opera


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#22 2014-06-28 04:19:36

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rinsey: szczerze powiedziawszy to wszelkie próby napisania komedii w moim wydaniu kończyły się raczej marnie, hehe... ^^" Jak wspomniałam, mam dość... cyniczne poczucie humoru i nie wszystkim to odpowiada. xD Chociaż kto wie, może kiedyś jakiś czarny humor? Byłoby to na pewno ogromne wyzwanie dla mnie. A Ty dziewczyno pisz do oporu byle nie kosztem niedokończonych jeszcze historii. Wiem, że jest to pułapka wielu pisarzy - chcą za dużo pomysłów przelać jednocześnie na papier. Więc pilnuj się! ;D

Meitsa: Nie spodziewałam się, że w ogóle czytałaś moje opowiadanie, ale bardzo miło mi słyszeć, że poświęciłaś na to czas. Odnośnie zastrzeżenia o części Ceiphieda to dałaś mi sporo do myślenia, bo ja w zasadzie bardzo mało poruszałam ten wątek. Otóż już wyjaśniam. Jedną z części Ceiphieda była Yuuki bohaterka, która pojawiła się w zamieszczonym wyżej rozdziale 4/5? Jednak nie wspominałam nic więcej o pozostałych, ani chyba też o tym ile w ogóle tych części powstało. Sama bohaterka póki co zniknęła z fabuły i prędko się nie pojawi. Co bohaterów, których stworzyłam to jest ich pięcioro (Kirei itd.) jednak są to zapieczętowane cząstki boskiego lorda panującego kiedyś w piątym filarze, nie części Ceiphieda. Nie wiem więc czy dobrze zrozumiałam ten zarzut, popraw mnie jeśli chodziło o coś innego. Przytaczam fragment kiedy pisałam o częściach Ceiphieda:

"Jak wiecie, wiele tysięcy lat temu w waszym świecie wybuchła wojna między panującym tu boskim Flare Dragon Ceiphied, a demonicznym Ruby-Eyed Shabranigdo. Caiphield’owi nie udało się pokonać Shabranigdo, ale zdołał podzielić jego moc na siedem części. Rozesłał te siedem części po całym świecie, tak by ich nikt nie znalazł, po czym sam rozszczepił się, po to by tych części pilnować. Chłopak, którego poznaliście jako Kazuki’ego, to tak naprawdę jedna z części Shabranigdo."

A co do drugiego zarzutu na przyznaję się z wielkim uśmiechem na ustach. xD Masz w 100% racje, stworzyłam takiego Zelgadisa z pełną świadomością i szczerzę to lubię go takiego. Jednak to też nie oznacza, że ta postać nie będzie z czasem dojrzewać i zmieniać swoich zachowań. Przynajmniej mam taką nadzieję.

I tak, postacie wizualnie wzorowane są na DGM. Kiedy wprowadzałam postacie byłam akurat w połowie anime więc stwierdziłam, że wygodniej będzie wprowadzić, do których choćby znajdę jakąkolwiek spójną grafikę.

Nigdy nie grałam. Polecasz? I jak to zdobyć? xD

Ostatnio edytowany przez Lilly (2014-06-28 04:23:25)

Offline

 

#23 2014-06-30 00:50:21

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Lubię czarny humor Ale wiem, o czym mówisz. Sama mam wrażenie, że jakbym napisałam komedię, to byłaby ona śmieszna chyba tylko dla mnie ;p

No cóż, przy takiej zachęcie trudno nie pisać Ale to prawda, że czasem ogarnia mnie zbyt wiele pomysłów i niestety właśnie na tym cierpią długie historie, nie mogące się doczekać końca. Postaram się pilnować ^^


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#24 2014-06-30 15:03:22

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Wiedziałam, że coś poplączę bez ponownego czytania ^^' Chodziło mi wtedy o samą Yuki, bo za choinkę nie pasowała do wiedzy, którą posiadam o częściach Ceiphieda Ale możemy przyjąć, że to ludzka forma jednej z części, tak jak cioteczka Aqua ^^
A skoro Zel został emosem z pełną świadomością to nie czepiam się tego

Ej, napiszcie czarne komedie! Ja to mam cholernie spaczone poczucie humoru, a tu już jest kółko wzajemnej adoracji to się z pewnością zrozumiemy

Teraz gram w Dynasty Warriors Gundam 3 na PS3 i system walki ciąga jak bagno, bo są wszystkie postacie połączone jakąś fabułą i każdy walczy z każdym. No i gram z męską połówką, bo to największa frajda!

Ja mam zdecydowanie za dużo pomysłów! _O_ Ale zamiast pisać Space Operę to robię tylko szczegółowy plan wydarzeń w punktach i kiedyś samo się napisze


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#25 2014-07-01 10:43:25

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Meitsa, a Ty pisałaś jakaś czarną komedię? Byłabym tego bardzo ciekawa A jak mnie najdzie jakiś dziwny nastrój, to wobec tego spróbuję, najwyżej pośmiejecie się z nieudolności moich żartów ;p

No i trzymam kciuki, aby Space Opera ujrzała kiedyś światło dzienne


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#26 2014-07-01 17:14:43

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Ja tylko napisałam chorego Barwniczka i teraz właśnie w Przeznaczeniu zamieszczam chory humor, ale czarny to nie jest

Aż dziwne, ze udaje mi sie rozmyslac nad Operą, pisze punkty do niej, a w międzyczasie pisze Przeznaczenie o.O'


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#27 2014-07-03 19:34:15

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

A gdzie można zyskać dostęp do Barwniczka? W archiwum fanslayers będzie? I piszesz Przeznaczenie? Cóż za radość dla mych oczu! No to  dwie historie tworzą Ci się jednocześnie! Ładnie, ładnie


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#28 2014-07-03 20:38:27

 Meitsa

Lord Mazoku

Skąd: Scotland/Poland
Zarejestrowany: 2011-05-24
Posty: 2281
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Barwniczka wtedy tutaj zamieszcze tak dla sentymentu

Próbuje pisać, przynajmniej kilka zdań dziennie, bo lepszy progress taki niż żadny


Nadworny zboczeniec forumowy <3

Offline

 

#29 2020-07-22 02:32:15

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 14 - Umowa krwi



Choć krok miał szybki i zdecydowany czuł, jakby jego własne serce zdradzało go dudniąc niemiłosiernie w piersi. Miał wrażenie, że cały świat mógłby je teraz usłyszeć. Czy słyszał? Krok za krokiem nerwowo oglądał się za siebie, aby to sprawdzić. Próbował uspokoić oddech wiedząc, że jego nagłe zdenerwowanie na pewno nie uszłoby uwadze bystrym oczom Mayi, jednak wcale nie było to łatwe zadanie. W myślach wciąż słyszał słowa Nirali, a te powtarzały się niczym w kółko odtwarzana płyta. Przez krótką chwilę pomyślał, że to śmieszne. Jeszcze wczoraj nie wiedział o tym, jaką broń dzierży we własnych dłoniach, ot zwykły miecz, dzięki któremu niejednokrotnie uratował własną skórę, a dziś? Dziś nagle okazywało się, że oręż, który posiadał od zawsze, może sprowadzić na nich wszystkich klęskę. Obrzucił miecz przypięty do pasa krótkim spojrzeniem i gwałtownie zatrzymał się w miejscu.  Z cichym westchnieniem wziął głęboki wdech i ponownie spojrzał na broń. Błyszcząca rękojeść wystawała z pochwy niczym wojskowa chorągiew na terenie wroga mająca sprowadzić na niego śmierć. Uspokój się Zelgadisie, powiedział do siebie w myślach i bardzo powoli zaczerpnął kolejny oddech. Potrzebował planu. I nowej broni, dodał cichy głosik w jego głowie, a on sam poczuł jak jego galopujące serce w końcu zaczęło zwalniać. Musi zadbać o to, by o istnieniu miecza nie dowiedziała się żadna ze stron, ani demony, ani – może tym bardziej – boscy kapłani. Nie tyle martwił się o siebie, co o Linę, Gourry’ego, Amelię i… Nirali. Choćby nie wiadomo jak temu zaprzeczał, w głębi ducha wiedział, że także Nirali była teraz jego sojusznikiem. Cichy głos ponownie zabrzęczał w głowie Zelgadisa, czy chodzi tylko o sojusz? Aż nazbyt dobrze wiedział jaka jest odpowiedź. Oczywiście, że nie chodziło tylko o sojusz i fakt, że najzwyczajniej w świecie potrzebował tej dziewczyny po swojej stronie. Otóż nie. On czuł przynależność, w pewien dziwny sposób wiedział, że oni należą do siebie nawzajem. Pochodzili z jednego świata, świata który kiedyś dzielili. Kiedy zamknął oczy, ponownie zobaczył Nirali stojącą plecami do niego, z twarzą zwróconą ku ołowianemu niebu. „Nie chcę żebyś skończył jak ja”, choć nie widział jej twarzy kiedy to powiedziała, czuł w jej głosie smutek, ale i troskę. Troskę o niego. Wstrząsnęło nim to na tyle, że wiedział i przysiągł przed samym sobą, że zrobi co w jego mocy, aby uwolnić Nirali. Był jej to winien. A jedyny plan jaki zrodził się wśród chaotycznych myśli był prosty. Zabić demony. Choć może raczej wydawało się to proste, niż w rzeczywistości takie było. Zelgadis otworzył oczy i mimowolnie zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Miał plan.

– Na razie przyjacielu – zwrócił się cicho do miecza – pobędziesz w ukryciu.

Kiedy z oddali zobaczył znajome sylwetki z ulgą stwierdził, że jest wśród nich także Amelia. Już chciał się uśmiechnąć i podbiec do nich, gdy za plecami księżniczki niczym cień pojawił się Kirei. Mówiąc coś do niej położył dłoń na jej ramieniu, na co dziewczyna tylko pokręciła głową.  Jak brzmiały słowa Nirali? „Później zjawił się ten białowłosy debil i och, o mało nie zwymiotowałam kiedy wyznawał jej swoją miłość…” Cóż, Zelgadis od początku wiedział, że Rei kocha Amelię, ale teraz kiedy ten w końcu powiedział to głośno stało się to czymś, czemu nikt już nie mógł zaprzeczyć. Zelgadis dobrze o tym wiedział i może właśnie dlatego poczuł gorycz rozlewającą się po sercu, gdy patrzył z oddali na tę dwójkę. Nie chodziło o Kireia. To mógł być każdy inny mężczyzna. Człowiek. Właśnie – człowiek i to tutaj tkwiło sedno sprawy. Bo Zelgadis człowiekiem nie był, a przynajmniej nie czuł się nim w pełni. W milczeniu wyciągnął przed siebie dłonie by zobaczyć błękitnawą cerę i ostre kawałki kamieni zatopione w ciele. Przez rozpostarte palce wciąż mógł zobaczyć Amelię i pozostałych. Stali tam, zupełnie nieświadomi jego obecności. Czy tak byłoby wszystkim lepiej? Cichy głosik zaśmiał się drwiąco w jego głowie – oczywiście, że tak, usłyszał. Co on mógł im dać? Jak do tej pory tylko ciągnął za sobą przyjaciół po całym świecie w poszukiwaniu domniemanego lekarstwa na jego klątwę. Jak przystało na dobrych przyjaciół nikt nigdy się nie skarżył, ale czy naprawdę tym chcieli się zajmować? Dokąd ich to zaprowadziło? To z jego powodu wyruszyli za Kazukim, to z jego powodu chcieli odnaleźć Księgę Chaosu, co koniec końców zaprowadziło ich tutaj i o mało nie doprowadziło do śmierci Amelii… Lina, Gourry, Amelia… mogli przecież ułożyć sobie życie w inny, lepszy sposób niż ciągła pogoń za mrzonkami. Lina mogłaby zostać wspaniałym, potężnym magiem, gdyby tylko poświęciła trochę czasu na naukę. Może miałaby nawet szansę, aby zostać najwyższą kapłanką, kto wie? Gourry natomiast, mógłby być mistrzem fechtunku, może założyłby jakąś małą szkółkę i przekazywał swoje umiejętności? A Amelia? Cóż, Amelia była księżniczką i właściwie została jedyną władczynią potężnej stolicy białej magii. Mogłaby być cudowną królową, mieć wspaniałe dzieci i zapewnić dobrobyt krajowi. Jednak do tego potrzebuje księcia, króla godnego tytułów. A on, Zel? Był Chimerą. Nie pochodził ze znakomitego rodu, nie miał szczególnych umiejętności, ani talentów. Był bezwartościowy i stanowił tylko obciążenie dla swoich przyjaciół. Mimowolnie zacisnął wyciągnięte dłonie w pięść i uderzył nimi w uda. I nagle to zrozumiał, a brutalność poznanej prawdy prawie zgięła go wpół. Już dawno powinien odejść, uwolnić ich wszystkich od siebie. Nie prosić by gnali za nim w pościg za nierealnymi pragnieniami. I choć to niewyobrażalne, Zelgadis poczuł, że z barków spadł mu olbrzymi ciężar, a cały plan, który wcześniej układał w głowie nagle stał się dziecinnie łatwy. Oczywiście, natychmiast odebrał to jako znak świadczący o słuszności własnej decyzji. Tak bardzo zatopił się we własnych myślach, że nawet nie zauważył kiedy przed nim pojawiła się Lina.

– Wyglądasz jakbyś właśnie zjadł szczura – rzuciła nagle, na co zaskoczony jej obecnością Zelgadis drgnął gwałtownie, ale zaraz potem ponownie zesztywniał. Przez chwilę miał absurdalne przeświadczenie, że Lina słyszała czym myślał. – Wszystko dobrze? Gdzie byłeś tak długo? – dopytywała dalej przyjaciółka.

– Ja… – próbował pozbierać słowa w jedną, sensowną całość, jednak po chwili zamknął usta z uśmiechem. Patrzył spokojnie w oczy przyjaciółki, pełne żywego ognia i wiedział już… to będzie ich pożegnanie. – Nie ważne – wymijając ją położył dłoń na czubku jej głowy i delikatnie potargał rudą czuprynę. Zaskoczenie Liny nie trwało jednak długo:

– Chyba nie sądzisz, że zdołasz zbyć mnie w taki sposób Zelgadisie! – wrzasnęła Lina i natychmiast za nim pobiegła zastępując mu drogę.

Zelgadis prychnął rozbawiony, oczywiście mógł przewidzieć, że Lina będzie mu wiercić dziurę w brzuchu. Taka już była.

– Po prostu mi zaufaj – powiedział cicho kładąc dłoń na jej ramieniu, a kiedy zobaczył jej zaciętą minę dodał cicho: – Proszę.

Przez krótką chwilę zobaczył jak jej źrenice rozszerzają się w złości, ale tylko odwróciła się do niego plecami i pomaszerowała w stronę przyglądającej się im grupy. Zelgadis cicho podążył za przyjaciółką, a kiedy dotarli do pozostałych nawet nie spojrzał na Amelię czy Gourry’ego. Tak będzie łatwiej, powiedział sobie w duchu i z nową motywacją zwrócił się do Mayi:

– Chyba powinniśmy wam mimo wszystko podziękować – zagadnął kapitulującym tonem.

Może i Maya grała we własne gry, ale teraz Zelgadis nie zamierzał być jedynie pionkiem tej całości. Potrzebował zarówno Mayi jak i pozostałych, choć wstyd mu było to przyznać, w obecnej sytuacji to właśnie oni byli ich najlepszą ochroną.

– Cieszy mnie, że zjawiliśmy się w odpowiednim momencie… – odpowiedziała Maya i leniwie spojrzała w niebo. – Wiecie już, że jesteśmy Kapłanami. Tą piątką cudownie wybranych, w których Boski Władca zapieczętował kawałki swojej duszy, stąd nasze nadnaturalne moce.

– Czemu mówicie nam o tym dopiero teraz? – zapytała Amelia, a w jej głosie słychać było, że wciąż czuła się zraniona zdradą przyjaciół. – Jak mogliście ukrywać to cały czas? Przede mną?

– Amelio, to nie było proste, dodatkowo sprawy nieco się skomplikowały. Gdy w końcu odnalazła nas Lillya, w końcu mogliśmy być w komplecie – wyjaśniła ostrożnie Maya.

– Jak to odnalazła was? Przecież ta dziewczyna ledwo ogarniała, co się wokół niej dzieje! – rzuciła Lina, na co Maya obrzuciła ją surowym spojrzeniem. Nie lubiła, gdy ktoś jej przerywał.

– Gdy Matka Koszmarów stworzyła pięć filarów to właśnie piąty ukochała sobie najbardziej – niespodziewanie cichą opowieść zaczął Kirei wciąż stojący za plecami Amelii. Był tak blisko niej, że na pewno czuła jego oddech na karku. – W ramach swojej miłości ofiarowała panującemu tam Demonicznemu Lordowi i Boskiemu Władcy dwa jednakowe miecze. Ostrza połączone razem zdolne były do stworzenia potężnej fuzji zdolnej zniszczyć nawet samą Matkę. Chciała w ten sposób pokazać, że traktuje ich na równi z sobą. Niestety, Demon okazał się być zazdrosny i podniósł ostrze przeciwko Bogu. Rozgorzała wielka bitwa między nimi. Nikt jednak nie spodziewał się, że krew, która bryznęła z ich ran naznaczy parę dzieci niezwykłą potęgą. Staną się dziedzicami owych potężnych ostrzy. Czas mijał, a Demon pokonał Boga, tak mu się przynajmniej wydawało, bo kiedy zostawił go by umierał w męczarniach Boski Władca odnalazł piątkę osób, w której ukrył kawałki swojej duszy i mocy. Boscy kapłani. Tak, to właśnie my jesteśmy tą piątką. W tym czasie Demon zabrał miecz Boga i ruszył naprzeciw Matce chcąc wykorzystać potęgę mieczy. Okazało się jednak, że samotnie nie mógł wydobyć ich potęgi w pełni. Matka Koszmarów z trudem zdołała go pokonać. Na pogorzelisku zostały tylko dwa miecze. Powód klęski tego świata. Zmieniły one swój kształt i powędrowały do naznaczonych krwią Boga i Demona dzieci. Matka Koszmarów próbowała odebrać miecze dzieciom, ale okazało się to niemożliwe. Jedynym wyjściem było zabranie jednego z dzieci wraz z mieczem i przesłanie do innego świata, tak by ostrza nigdy się nie spotkały. Matka zabrała jedno z dzieci i zapieczętowała piąty filar. Miecze miały nigdy się nie spotkać. Zasmucona zniszczeniem Matka uroniła dwie łzy zamykając pieczęć. Pech chciał ze jedna z łez trafiła na szczątki Demona. Dzięki tej cząstce stworzenia Demon był w stanie odrodzić się, ale tylko w kilku częściach. By całkowicie się scalić i zyskać utraconą potęgę demony musiałyby odnaleźć drugą łzę Matki. Jednak tego samego pragnął również Boski Władca, który zapieczętował się w ciałach pięciu śmiertelników – kiedy umilkł przyglądał się Amelii z bólem, zupełnie jakby w tej historii kryło się coś więcej, coś o czym Zel nie miał pojęcia.

Zelgadis przełknął ciężką gulę, która zebrała się w gardle. Identyczne słowa słyszał od Nirali i przekazał je także przyjaciołom. Nie wspominał jednak nic o mieczach ze zrozumiałych dla siebie powodów… Nie powiedział im także, że to on jest jednym z tych dzieci… Swoją  drogą, ciekawiło go czyja właściwie krew naznaczyła jego, Boga czy Demona? Coś wewnątrz podpowiadało mu, że zna odpowiedź… Tymczasem Lina i Gourry nie wyglądali na szczególnie zszokowanych. Nie wiedząc kto jest posiadaczem mieczy wydali się nimi zupełnie niezainteresowani.

– To prawdziwa historia, powtarzana tutaj przez wszystkich – wyjaśnił Takami ze wzruszeniem ramion. – Coś jak wierszyki w szkołach.

– Dziękuję Rei za ten wstęp historyczny – powiedziała Maya z pobłażliwym uśmiechem. – Jak więc rozumiecie, priorytetem dla nas jest odnalezienie Łzy Matki Koszmarów. Jednak, do złączenia duszy Boga oczywiście potrzebne było każde z nas. Kiedy Boski Władca pieczętował swoją duszę, te rozdzielone kawałki nierozerwalnie związał z naszymi duszami. To coś jak magnes, każde z nas wzajemnie przyciąga siebie w niewytłumaczalny sposób. Po prostu czujemy, że powinniśmy zmierzać w danym kierunku. Po kolei odnalazł mnie najpierw Rei, później Tamaki z Daikim,a teraz w końcu i Lillya.

– Zaraz, zaraz… czemu właściwie to oni szukali ciebie, nie powinniście przyciągać się nawzajem? Czy nie tak to działa? – zapytała Lina.

– Oczywiście, Maya też czuła to przyciąganie, ale jako, że jedyna nie posiada umiejętności bojowych nie mogła swobodnie poruszać się wśród demonów żeby nas odnaleźć. Natomiast jako jedyna wiedziała, co się stało, my byliśmy jak dzieci we mgle – wyjaśnił Tamaki z szerokim uśmiechem.

– Maya ma pamięć – rzucił szorstko Daiki uprzedzając kolejne pytanie Liny. – Pamięć Boskiego Władcy rzecz jasna.

– W naszym przypadku najpierw pojawiły się różne… umiejętności, dopiero Maya wyjaśniła nam, co się stało i skąd mamy moc. W zasadzie to nie mieliśmy dużego wyboru, ale… to i tak świetne, bo przynajmniej czuję, że nie jestem bezsilny – Tamiaki wyciągnął długie ręce w górę i przeciągnął się najwyraźniej zadowolony z siebie.

Więc o to chodziło, pomyślał Zelgadis i zrozumiał dlaczego od samego początku miał wrażenie, że to Maya była przywódcą tej grupy.

– Więc… – zaczął nieśmiało Gourry. – Jakie właściwie są te wasze moce?

– Człowieku, to zajebista sprawa, mówię ci! – roześmiał się Tamaki i pstrykając palcami wskazał na Reia. – On ma najlepsze.

Zaskoczony Rei zapłonął czerwienią na twarzy i speszony odwrócił wzrok.

– To nie prawda. W ogóle dlaczego musimy o tym rozmawiać? To jest nieistotne… – burknął i skrzyżował ramiona na piersi.

– Każde z nas ma w sobie jakieś cechy Boskiego Władcy, a co za tym idzie moce powiązane z każdą z tych cech – zaczęła Maya uwalniając przyjaciela z centrum uwagi, w którym wcale nie lubił być. – Ja mam wiedzę, pamięć – stąd dar widzenia aury, to trochę tak jakbyście zaglądali do czyjegoś wnętrza. Daiki posiada ikrę życia, to dlatego nazywamy go medykiem, ponieważ dzięki temu potrafi uzdrawiać.

– Ikra życia? Też źeś wymyśliła… – prychnął Daiki i oburzony pokręcił głową. – Boski Władca posiada ikrę życia, bo potrafi je stworzyć, ja natomiast mogę tylko uleczyć ciało. To nieporównywalne.

– W każdym razie… – podjęła Maya – Tamaki jest kreatorem. Nie potrafi tworzyć materialnego świata, ale potrafi stworzyć doskonałą jego iluzję.

– Do usług – skłonił się nisko rudowłosy z udawaną uprzejmością.

– Rei natomiast, otrzymał w darze wszystko, co w Boskim Władcy było najdelikatniejsze, ale zarazem jego Światło, miłość i współczucie. Otóż Rei jest Obrońcą, potrafi tworzyć bariery nie pozwalające demonom wejść do danego miejsca, ale i takie, z których nie moją się wydostać. To dlatego Świątynia, w której mieszkamy jest zabezpieczona.

– Miłość i współczucie? – powtórzyła cicho Amelia i spojrzała na białowłosego.

Speszony Rei nerwowo przestąpił z nogi na nogę.

– To nie tak… – zaczął. – Ja… ach… dlaczego mnie nie mogło przypaść coś innego…? – błagalnie spojrzał na Mayę.

– Daj spokój stary! Twoja umiejętność jest najlepsza! To dzięki temu możemy chronić tak wiele osób – rzucił entuzjastycznie Tamaki i energicznie pomachał rękoma.

Amelia, która wciąż wpatrywała się w chłopaka niespodziewanie podeszła do niego i przytuliła.

– To wspaniale – powiedział cicho wtulając głowę w połacie jego płaszcza. Zaskoczony Rei jedynie nieśmiało pogładził ją po karku.

Tymczasem wnętrzności Zelgadisa skręciły się w ciasny supeł i przez krótki moment chciał jedynie odwrócić wzrok, ale nie mógł tego zrobić. Nie chciał. Zdecydował wcześniej, że uwolni wszystkich od siebie, niech więc przyzwyczai się do myśli, że nie będzie częścią życia innych. Wytrzymał, patrzył na nich dopóki Amelia nie odsunęła się od Reia. Lina przerwała niezręczną ciszę:

– Wszystko wspaniale – zaczęła – ale chyba nie zamierzasz mi powiedzieć, że ona także ma w sobie coś z waszego Boga? – palcem wskazała na Lillyę.

– Lino Inverse – zaczęła poważnie Maya. – Nic na żadnym świecie nie jest ani całkowicie białe, ani całkowicie czarne. Lillya jest niezwykła, posiada w sobie bowiem boski gniew, wszystkie cienie, które rzucało jego światło. Lillya jest ciemnością, dzięki której pochłania istnienia i sprowadza koszmary. To niesamowita potęga – dokończyła z uznaniem.

– Jeśli chcesz mogę ci to chętnie zaprezentować – wtrąciła Lillya z grymasem, który w jej zamyśle chyba miał uchodzić za uśmiech.

– Dość – rzuciła krótko Maya na co Lillya wzruszyła lekko  ramionami, wciąż z tym samym grymasem na twarzy.

– Więc czego chcecie? – zapytał w końcu Gourry.

– Nasze umiejętności to nie magia, to za mało żeby odnaleźć Łzę. Zwłaszcza kiedy demony są potężniejsze od nas – zaczęła spokojnie Maya.

– Więc potrzebujemy waszej pomocy… – dokończył za nią Rei. – To ostatnia szansa. Demony już wiedzą, że jesteśmy w komplecie więc będą chciały odnaleźć Łzę szybciej, nie będą zwlekać, ani przebierać w środkach. Chcemy jednak również żebyście bezpiecznie opuścili nasz filar. Zaprowadzimy was do wiedźmy, która na pewno przywróci wam moce. Prosimy jedynie o to, żebyście pomogli odnaleźć nam Łzę – zwiesił głos i milczał przez długą chwilę w napięciu.

Zelgadis spojrzał porozumiewawczo na Linę i Gourry’ego. W końcu kiwną głową na znak zgody. Cóż, było mu to bardziej na rękę niż przypuszczał.

– Więc gdzie ta czarownica? – zapytał.

– Właściwie, to jesteśmy na miejscu – odpowiedział mu spokojny głos Reia.

Oczy Kireia przybrały odcień błyszczącej stali, gdy groteskowym gestem dłoni wskazał na ponury zaułek tuż po swojej prawej. Zelgadis zmarszczył brwi zdezorientowany, bowiem na pierwszy rzut oka mógł zobaczyć jedynie wąską uliczkę kończącą się wysokim murem, którego głębokie i liczne pęknięcia opowiadały ponurą historię wojny. Ostałe ściany sąsiadujących budynków skrywały całość w chłodnym cieniu.  Lina z wymownie uniesioną brwią spojrzała podejrzliwie na Kireia.

– Nie wspomniałeś, że wiedźma oprócz bycia wiedźmą jest także niewidzialna – rzuciła kąśliwie rudowłosa.

– Ach… – poirytowany Kirei przewrócił oczami po czym, bez zbędnych wyjaśnień, ruszył się z miejsca i stopą uderzył w solidną, drewnianą klapę w podłożu, której wcześniej nie zauważyli, gdyż prawie całkowicie pokrywał ją piach. Owa klapa wyglądała jak zejście do kanałów.

– Och… – mruknęła Lina obrzucając ukryty właz badawczym spojrzeniem. – Chyba nie sugerujesz, że musimy tam zejść? Średnio mi się podoba pomysł przebywania w takim miejscu – wyjaśniła.

– Już ci tłumaczyliśmy, że Silva… nie jest nam wroga – powiedziała spokojnie Maya powoli podchodząc do włazu. Sprawnym ruchem zakasała rękawy swojego stroju i chwyciła za wieko chcąc je podnieść, gdy nagle w powietrzu wzbiły się tumany kurzu. Maya natychmiast odskoczyła od klapy i nerwowo rozejrzała się po okolicy. Po chwili klapa z hukiem uderzyła o nawierzchnie otwierając się na oścież jak za sprawą nagłego wybuchu, a  cała grupa mimowolnie cofnęła się o krok.  Oczom zebranych ukazała się nieprzenikniona ciemność w dole otwartego wejścia, z którego rozległ się cichy głos.

– Tylko jeden – zabrzmiał nieznany, żeński głos wydobywający się z ziejącej mrokiem dziury.

Grupa obrzuciła się szybkim spojrzeniem. Zelgadis nie czekając długo wyciągnął dłoń przed siebie, a już po chwili błysnęła w niej kula jasnego światła wywołana zaklęciem Lighting. Pochylił się ostrożnie nad otworem i oświetlił wcześniejsze ciemności. W dole nie było żadnej drabiny, jedynie ciemny, ponury korytarz dwa metry niżej, który ciągnął się po obu stronach i ginął dalej w mroku. Odwrócił się do towarzyszy stojących nad nim.

– To zbyt niebezpieczne, aby wchodzić w pojedynkę – stwierdził poważnie Daiki.

– Czy przypadkiem sami przed chwilą nie stwierdziliście, że wiedźma jest niegroźna? – docięła Lina na co Daiki skrzywił się lekko i zacisnął usta w milczeniu. – Ja pójdę – stwierdziła pewnie.

Zel już otworzył usta, aby zaprotestować, ale zanim zdążył cokolwiek powiedzieć Gourry stanął przed Liną kładąc jej swoje, duże dłonie na ramionach.

– Jako twój ochroniarz nie mogę na to pozwolić – powiedział stanowczo Gourry, a jego twarz stężała. Lina zacisnęła usta niepewna, co powinna odpowiedzieć, tymczasem Zel odetchnął w duchu z ulgą. Od początku wiedział, że to właśnie on musi pójść więc korzystając z konsternacji przyjaciółki szybko rzucił.

– Ja pójdę – rzekł pewnie wstając z ziemi. – Jeśli nie wrócę  przed zachodem ruszycie moim śladem.

W duchu przypomniał sobie wcześniejszą rozmowę z Nirali, która uświadomiła go, że wiedźma Silva w istocie nazywa się Acedia i jest jednym z demonów. Zelgadis nie wiedział czy grupa Kireia wiedziała o tym fakcie, sama Nirali twierdziła, że prawdopodobnie nie. Cóż, pamiętając opowieść Tamakiego o tym jak skierował się z prośbą do wiedźmy i powierzył równoważnej wymianie, aby odpłacić Kireiowi popełniony błąd, Zel był w stanie uwierzyć, że przynajmniej ten chłopak nie był do końca świadomy tego z kim ma do czynienia. Zelgadis nie znał Tamakiego długo, ani tym bardziej dobrze, ale wystarczająco na tyle, aby widzieć w rudzielcu żywą nienawiść do demonów. Gdyby Tamaki wiedział, nigdy nie zwróciłby się do Acedii i o tym był przekonany. Jednakże, nie w stosunku do każdego Zel był w stanie przekonać siebie, bo co do Mayi… chłopak nie był pewien. W końcu jak sama przyznała otrzymała w darze pamięć Boskiego Władcy, czyżby więc było możliwe ukryć przed nią tak ważny fakt? Cóż, w każdym razie Zelgadis nie zamierzał poruszać tej kwestii, nie potrzebne były im kolejne sprzeczki, a w końcu najważniejsze, że on i jego przyjaciele wiedzieli na co się piszą. Czego się spodziewał? Mógł jedynie trzymać się nadziei, że Acedia, kimkolwiek jest, będzie w stanie przywrócić ich magiczne moce, ponieważ bez nich nie dość, że byli bezbronni w tym świecie, to nie mogli nawet wrócić do swojego filaru. Widząc pogarszający się stan Amelii Zelgadis wiedział, że czas który pozostał do powrotu przecieka im przez palce, musieli się spieszyć. Tak. To było najważniejsze, aby ocalić Amelię i pozostałych z tego piekła. Zelgadis zacisnął dłoń na rękojeści miecza i powoli ruszył w kierunku zejścia, gdy zatrzymał go wzrok Amelii. Jej błękitne oczy wpatrywały się w niego intensywnie lecz dziewczyna nie powiedziała ani słowa. Świadomość tego kim jest Acedia dawała ich czwórce pewną przewagę i najwyraźniej także Amelia zrozumiała, że nie należy jej tracić poprzez zbyt głośne protesty. Zelgadis porozumiewawczo spojrzał na dziewczynę i mimowolnie lekko się uśmiechnął zadowolony z tego, że księżniczka uczestniczy w ich cichym spisku. Odkąd bowiem Zelgadis spotkał w tym filarze Nirali po raz pierwszy, zdobył w posiadanie informacje, o których nie miał prawa wiedzieć. Cieszyło go więc bardzo, że przyjaciele nie dociekali zadając mu zbędnych pytań, na które i tak nie mógłby odpowiedzieć chcąc chroniąc Bliźniacze Ostrza i samą Nirali.

– Zelgadisie pamiętaj, że wiedźma zgodzi się jedynie na wymianę – rzucił Tamaki poklepując go po ramieniu i tym samym wyrywając z zamyślenia.

– Nie zgadzaj się na wszystko Zel, pamiętaj że jakoś sobie damy radę – wtrąciła szybko Lina na co Zelgadis jedynie lekko przytaknął i skierował się do wejścia.

Korytarz, którym szedł zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a każdy jego krok odbijał się głośnym echem. Gdyby nie zaklęcie Lighting, które oświetlało mu drogę kroczyłby w całkowitych ciemnościach. Cały tunel miał ze dwa metry wysokości i wił się naprzód lekkimi zakrętami jednak idąc naprzód Zelgadis nie natrafił na żadne rozwidlenie, co w zasadzie wydało się dziwne. W dłoni mocniej ścisnął rękojeść swojego, jak już wiedział, legendarnego miecza i nagle uderzył go fakt, że miejsce w którym właśnie się znalazł wydaje mu się znajome. Przez chwile przekopywał fakty zapisane w pamięci aż w końcu przypomniał sobie gdzie wcześniej zmierzał, gdzie zmierzał w swoim śnie… Przed oczami stanęła mu drobna twarzyczka dziewczynki o karmazynowych oczach, gdy jednocześnie zimny dreszcz przebiegł po plecach. Czy to możliwe? Czy to możliwe, że już wcześniej spotkał Acedię? Nie zdziwił się wcale, gdy w odpowiedzi na jego pytanie w oddali zamajaczyła identyczna jak w jego śnie – kuta brama z czarnych róż. Spodziewając się kogo zaraz przyjdzie mu zobaczyć, bez wahania przekroczył przejście.

– Czekałam na ciebie. Myślałam, że już nie przyjdziesz – zagadnął nagle czyjś, melodyjny głos z odrobiną rozbawiania. Te same słowa na powitanie Zelgadis usłyszał w swoim śnie. Zdenerwowany, wciąż z ręką na rękojeści, stanął z dumnie uniesioną głową i czekał w ciemności, na los którego nawet on nie mógł przewidzieć.

Zelgadis stał otoczony gęstą warstwą ciemności, jedynie światło jego zaklęcia wydobywało z mroku najbliższe kontury. W chłodnym powietrzu wyczuwalna była słodkawa woń kwiatów i podobnie jak w jego śnie, otaczały go róże, całe ich ogrody.

– Pozwolisz, że rzucę trochę światła na całą sytuacje? – zabrzmiał ponownie obcy głos, a Zelgadis cicho zazgrzytał zębami uświadomiwszy sobie, że ponownie słyszy to samo, co w dawnym śnie. Nie zdziwił się także, gdy zobaczył przed sobą postać drobnej dziewczynki, o ognistych włosach i karmazynowych oczach, która pstryknięciem palca rozjaśniła fragment  podziemnych ogrodów. Swoją drogą demon, który ich wcześniej zaatakował na ulicy miał identyczny kolor oczu. Przez chwilę Zelgadisowi przeszła przez głowę zabawna myśl, że i Lina ma oczy w tym kolorze i z idiotycznie nieadekwatnym do sytuacji uśmiechem, natychmiast odpędził to skojarzenie utkwiwszy skupione spojrzenie w Acedii.

– A więc naprawdę tu jesteś… – powiedziała z udawanym zaskoczeniem.

– Mogłabyś sobie darować, słyszałem już te teksty – wyrzucił będąc pewnym, że Acedia nie przypadkiem mu się przyśniła wcześniej, a teraz jedynie odgrywa sobie z nim scenkę. Najwyraźniej jakimś sposobem musiała zajrzeć w jego myśli… Acedia wykrzywiła twarz w czymś, co najwyraźniej miało przypominać uśmiech.

– Bacznie was obserwowałam Zelgadisie, nie byłam jednak pewna czy uda wam się dotrzeć aż tutaj – powiedziała wzruszając ramionami i powoli ruszyła w jego stronę. – Kto by przypuszczał, że to piękna Nirali okaże się tak pomocna? – sposób w jaki to powiedziała sprawił, że po plecach Zelgadisa przebiegł nieprzyjemny dreszcz.

– Nirali… – zamierzał rzucić coś w stylu: daj jej spokój, to nie jej sprawa, ale po chwili uświadomił sobie, że nie ma w tym większego sensu, skoro Acedia sama przyznała, że obserwowała wszystko od samego początku. Zagryzł więc cicho wargi i w milczeniu czekał. Ciekaw był czy Acedia wiedziała o Bliźniaczym Ostrzu, w którego był posiadaniu. Mimowolnie skierował rękę w kierunku miecza.

– Wiem, po co tutaj jesteś panie Greywords – Zelgadis zadrżał lekko na dźwięk swojego nazwiska, świadomość anonimowości w piątym filarze właśnie rozwiała się na jego oczach. Acedia wiedziała, pytanie jak dużo wiedziała? O nim. – Cała ta sprawa… z pojawieniem się klucza, czy też jak wolisz Amelii – wyraźnie zaakcentowała jej imię – zaczęła mieć bardzo brzydki przebieg panie Greywords i nie jestem zadowolona z obrotu  sprawy… – mruknęła cicho i niewzruszenie przeszła obok niego kręcąc palcem loki w swoich włosach. Zelgadis szybko obrócił się i skierował na nią czuje spojrzenie, czuł jak wszystkie jego mięśnie napinają się ze zdenerwowania.

– Co masz na myśli? – zapytał w końcu na co jakby wyrwana z zamyślenia demonica raczyła spojrzeć na niego ze zdziwieniem, po czym znów uśmiechnęła się przebiegle.

– To bardzo proste panie Greywords – powiedziała patrząc mu w oczy. – Dobrze poznałeś już historię naszego świata, wiesz że jestem demonem,  częścią Mrocznego Lorda, który kiedyś panował w tym filarze – zaczęła, palcami ponownie powędrowała w kierunku włosów, a jej spojrzenie zaczęło błądzić po pomieszczeniu. – Jednak, jak wiesz nie jestem jedynym demonem… rozwiewając twoje wątpliwości… tak, narodziło się nas pięcioro, tyle samo ilu Boskich Kapłanów  – po krótkiej pauzie skierowała spojrzenie na Zelgadisa, a ton jej głosu przybrał barwę lodowatej brzytwy. – Powiem ci, panie Greywords, gdzie znaleźć moje rodzeństwo, a ty… masz ich zabić. – rzuciła ostro.

Zelgadis poczuł jak ze świstem wypuszcza zebrane w nim powietrze, zupełnie tak jakby niewidzialna siła właśnie uderzyła go w brzuch. Co? Jaki do cholery jest sens w tym, że demony chcą wybić się nawzajem!? I wtedy do niego dotarło, zrozumiał i zszokowany bezwiednie potarł ręką spocone czoło.

– Chcesz ich zabić, aby zdobyć władzę? Zgadza się? – zapytał cicho.

– Nie zawiódł mnie pan, panie Greywords. Jest pan dokładnie tak bystry za jakiego pana uważałam – ostry ton znikł z głosu Acedii, mimo wszystko jej słowa wciąż przyprawiały Zelgadisa o skurcze żołądka. – Równoważna wymiana panie Greywords. Przywrócę moce panu i pańskim towarzyszom pod warunkiem, że sama zdobędę moc. Moc władzy w piątym filarze oczywiście, może być pan spokojny, nie mam ambicji podbijania żadnych innych światów, ani nawet podróżowania do nich – wyjaśniła spokojnie, a on czuł, że mimowolnie kręci głową. Nie spodziewał się tego, w ogóle!

– Nie wiem… – zaczął powoli, tracąc kontrole nad sytuacją.

– Och, nie bądźmy tak drobiazgowi. Poza tym, szczerze mówiąc nie ma pan za dużego wyboru. W przeciwieństwie do mojego rodzeństwa, mnie nie zależy na zniszczeniu tego świata. Po drugie bez mojej pomocy nigdy nie odnajdzie pan mojego rodzeństwa, za to ci już wam siedzą na karku. To tylko kwestia czasu, gdy Amelia… – urwała i obrzuciła go spojrzeniem pozbawionym jakichkolwiek emocji. Nie musiała kończyć, Zelgadis znał już dalszy ciąg tej historii. On, Lina, Gourry, prawdopodobnie także kapłani zostaną w końcu zaskoczeni przez demony i zabici jeśli nie odzyskają w czas swoich mocy, a Amelia stanie się narzędziem do otworzenia przejścia między wymiarami. Jedyną nadzieją jest Łza Matki Koszmarów, ukryta gdzieś w piątym filarze. Niestety jednak… nie mają pojęcia gdzie jej szukać. Gdyby odzyskali moce, może Łza nie byłaby potrzebna?

– Sądzi pan, że zdołacie odnaleźć Łzę Matki Koszmarów, czyż nie? – zachichotała cicho – To marzenie panie Greywords, nikt nie wie gdzie ona się znajduje, od lat poszukiwana i nie ma żadnego dowodu na jej istnienie.

Zelgadis stał w milczeniu i starał się poukładać wszystko w głowie. Acedia przywróci im moce oraz wskaże miejsce przebywania demonów. Czegóż chcieć więcej? W zamian mieliby pomóc w zabiciu tych demonów, to też nic strasznego. Kruczek polega na tym, że jeden z demonów miałby przeżyć – Acedia. Acedia jednak nie powinna być dużym zagrożeniem. Kiedy już zabiją pozostałą czwórkę, w końcu pozostaną Boscy Kapłani. Co więc jeden demon może zrobić przeciwko tamtej piątce? Tryby w głowie Zelgadisa pracowały na podwyższonych obrotach jednak ilekroć analizował sytuacje nie mógł dostrzec żadnego kruczku w tej umowie. Czy to możliwe, że Acedia zaproponowała mu coś co same w sobie jest mniej korzystne dla niej? Intuicja podpowiadała mu, żeby zachował ostrożność, ale desperacja popychała w kierunku ryzykownych decyzji.

– Jaki jest haczyk? – zapytał w końcu, choć sam nie wierzył, że usłyszy prawdę.

– Haczyk? Panie Greywords za kogo pan mnie ma? – z udawanym oburzeniem pokręciła przecząco głową. – Nie ma haczyka. Ja przywracam wam moc, wskazuje miejsce pobytu mojego rodzeństwa. W zamian za to każdy z demonów ma zostać zabity, a pan po opuszczeniu tego pomieszczenie powie, że zrobił pan co konieczne i zabił demona, mnie, tuż po tym kiedy odzyskał pan moc i dowiedział się o mojej tożsamości. Po wszystkim pragnę być jedynym panującym, w spokoju, demonem piątego filaru. Moc w zamian za moc, wskazanie demonów, w zamian za ukrycie demona, równoważna wymiana.

Czy miał wybór? Myśląc o konsekwencjach odmowy tej wymiany, Zelgadis wiedział, że naraża nie swoje życie, ale przede wszystkim Amelii. Nie mógł na to pozwolić.

– Zgoda – stwierdził w końcu. – Powiem wszystkim, że po dobiciu przez nas umowy, odkryłem że jesteś demonem, którego zabiłem. Jeśli wrócą nam moce pomogę w zabiciu czwórki pozostałych demonów, a ty będziesz mogła w spokoju żyć w piątym filarze, który pozwolisz nam opuścić – podsumował powoli Zelgadis.

– Zawrzemy umowę krwi, w przypadku której złamanie słowa lub oszustwo, którejś ze stron skutkuje śmiercią – wyjaśniła przyglądając mu się uważnie.

– Zgoda – powiedział cicho pełen obaw. Miał szczerą nadzieję, że nie popełnia błędu.

Acedia w milczeniu podeszła do niego i zdecydowanie chwyciła jego dłoń. Wyszeptała pod nosem nieznane mu słowa, które najprawdopodobniej były zaklęciem. Po chwili nieprzyjemne mrowienie zalało całą jego dłoń.

– Ja Acedia – zaczęła – Na moją krew, przyrzekam otwarcie tunelu między wymiarami, dzięki któremu Zelgadis Greywords, Lina Inverse oraz Amelia Saillune odzyskają swoje magiczne moce, a miecz pana Gourry’ego Gabrieva odzyska swoje światło. Tunel między wymiarami dotyczyć będzie jedynie przesyłania mocy. Przyrzekam także wskazać Zelgadisowi Greywords miejsce pobytu wszystkich, pozostałych w piątym filarze demonów – dokończyła Acedia, a czerwone nici żył wystąpiły z jej przegubu i zatrzymały się nad nadgarstkiem Zelgadisa.  – Zelgadisie Greywords czy przyjmujesz moje przyrzeczenie?

– Tak – odpowiedział niepewnie, po czym zastygłe nici żył wbiły się w jego przegub. Acedia posłała mu naglące spojrzenie, zrozumiał, że teraz jego kolej na przysięgę. – Ja Zelgadis Greyword przyrzekam, ukryć tożsamość Acedii mówiąc wszystkim, że zabiłem ją na dzisiejszym spotkaniu. Po odzyskaniu mocy przyrzekam pomóc w zabiciu czwórki pozostałych demonów.

– Przyjmuje twoją przysięgę. – dokończyła Acedia zanim Zelgadis zdążył cokolwiek dodać. Te same nici żył wpełzły w jej ramie. – Przysięga krwi została zawarta. Moc w zamian za moc, wydanie w zamian za ukrycie. Prawo równoważnej wymiany – Acedia puściła jego dłoń i z zadowoleniem spojrzała mu w oczy.

– Cieszę się, że dobiliśmy targu panie Greywords. Przejdźmy w takim razie do kolejnego punktu naszej umowy – oczy Acedii błysnęły w półmroku.

– Jak to? – zaczął zdezorientowany mag.

– Równoważna wymiana panie Greywords.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:28:45)

Offline

 

#30 2020-07-22 02:39:32

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 15 - Krew i kłamstwa



Kiedy Zelgadis zmierzał ciemnym, wilgotnym tunelem w stronę wyjścia umazany był krwią. Ta nieprzyjemnie przylgnęła do jego ciała niczym zbroja mająca go chronić przed kłamstwem, którego właśnie stał się sprawcą. Między palcami dłoni przeskakiwały mu błękitne ogniki przyjemnie ogrzewając chłodną skórę. Jego moc wróciła i czuł jej ciche wibracje pulsujące pod skórą. To już krok bliżej domu, jednak gdyby ktoś zapytał go wcześniej… Dziesięć dni temu, że właśnie będzie wracał ze spotkania z demonem, że zmuszony będzie do paktowania z nim, że piąty filar w ogóle istnieje. Gdyby ktoś zapytał… z pewnością Zelgadis stwierdziłby, że ten ktoś oszalał. Tymczasem, wszystko to stało się aż nazbyt boleśnie rzeczywiste. Czuł jak pozostawia za plecami kawałek siebie, a bolesna dziura w jego piersi powiększa się coraz bardziej, niezależnie od tego jak bardzo próbowałby nad nią zapanować. Intryga, w której środku się znaleźni ciągała go z jednej strony barykady na drugą, a momentami on sam czuł się jak bezwładna chorągiew popychana podmuchami sytuacji. Niemniej, teraz przynajmniej miał jakiś plan. Zgodził się na układ z Acedią i dzięki temu odzyskali swoją magię, dowiedział się także gdzie szukać pozostałej czwórki demonów. Jeśli Kapłani staną się silniejsi on sam będzie miał jakieś realne szansę na zabicie demonów, a w tym celu na rękę mu pomoc w odnalezieniu Łzy Matki Koszmarów. Nie oszukujmy się, sam Zelgadis nie wierzył, że dokona tego w pojedynkę. Musi więc raz jeszcze pozostać egoistą i rozegrać własną grę. Znajomy, cichy głosik w głowie Zelgadisa podpowiadał mu jednak, że nie chodzi jedynie o wypełnienie przysięgi, ale o coś więcej, coś co sam sobie postanowił.

– Zelgadis! – usłyszał nagle, a gdy podniósł wzrok zobaczył nachylone twarze przyjaciół w dziurze nad głową, a nad nimi jedynie ciemne niebo. Najwyraźniej musiał być tu dłużej niż przypuszczał.

– Udało się! – zawołał radośnie Gourry jednak, gdy światło jego miecza padło na twarz towarzysza natychmiast umilkł.

– Zel! – Lina nie czekała i natychmiast wyciągnęła rękę żeby wciągnąć przyjaciela do góry. – Co się stało? Coś poszło nie tak? – przeszywające spojrzenie Liny rozwiercało go na pół. Pamiętaj Zel… powtarzał w myślach, to twoja gra.

– To Silva… – wydyszał Zelgadis i natychmiast przybrał postawę zmęczonego pojedynkiem. – Chyba zraniła mnie w ramię. – stwierdził dotykając zakrwawionej koszuli.

– Zaatakowała cię?! – zdziwił się Tamaki.

– Silva była demonem… – przyznał po chwili milczenia i wymiany spojrzeń z Liną, Amelią i Gourry’m. – Dowiedzieliśmy się o tym wcześniej, od jednej z grup rebeliantów, którą spotkałem kiedy wywlekli mnie Nieumarli. Nie chcieliśmy wam o tym mówić, bo sam nie byłem pewny czy to potwierdzona informacja, a podróż tutaj była jedyną szansą na zdobycie jakichś informacji… – Zelgadis przełknął gorycz wypowiadanego kłamstwa i spojrzał na zebranych. Cóż, był wiarygodny nawet dla własnych przyjaciół. W końcu Lina i pozostali nie wiedzieli do końca skąd miał wcześniej informacje, wiedzieli jedynie, że powrócił z nimi po ataku Nieumarłych i rzekomo odnalezł je w biblitece zniszczonego dworku, do której przenosła go tajemnicza magia.  – Ćóż, to była prawda, Silva, a raczej Acedia była demonem. Niestety nie była tak przyjazna jak mówili… – podsumował Zel.

– Co masz na myśli, co się stało? – dopytywała Lina. Najwyraźniej już ta informacja dostatecznie zszokowała Boskich Kapłanów, aby wyłączyć ich z dalszych pytań, przynajmniej na krótką chwilę.

– Zawarliśmy umowę Lina – zaczął cicho Zelgadis. – Zgodziła się przywrócić nam moce, ale w zamian za to chciała Amelii, nie mogłem przecież na to pozwolić, ona była demonem! Więc oszukałem ją i w trakcie składania przysięgi zaskoczyłem… – wydyszał chłodno Zelgadis. – Zabiłem ją. Pozostała czwórka demonów jest w Dworze Śmierci… – dokończył cicho i spojrzał na Kireia. Spodziewał się, że wzmianka o tym miejscu przywoła wspomnienia o wciągnięciu stamtąd Amelii.

– Na wszystkich bogów Zel… – szepnęła Lina zasłaniając dłonią usta, jakby bała się dokończyć pytanie, jednak Zelgadis wyraźnie odczytał jej obawy.

– Nie sądzę, żeby to wpłynęło na umowę – stwierdził Zelgadis. – Nie miałem wyboru! Nie mogłem zgodzić się na jej warunki, sama mówiłaś, że jakoś damy radę, musiałem spróbować i na szczęście, chyba się udało? – zakończył z lekkim uśmiechem na twarzy odmalowanej z pragnieniem potwierdzenia. Czuł jak sam zaczyna nienawidzić siebie bardziej… jednak jego twarz grała idealną rolę.

Gourry prychnął rozbawiony.

– Zelgadisie mogliśmy się spodziewać, że coś takiego wywiniesz! – stwierdził, po czym z dumą uniósł swój miecz świetlny i rozszerzył usta w szerokim uśmiechu.

– A więc była demonem… A oprócz niej są jeszcze cztery. – zaczęła cicho Maya i przyglądała się chłodno Zelgadisowi próbując coś z niego wyczytać. Ten miał ochotę zadrżeć pod jej spojrzeniem, ale pozostał niewzruszony z lekkim uśmiechem na twarzy, jak po dobrze wykonanym zadaniu. – Musisz mieć Zelgadisie potężne moce skoro dałeś radę sam zabić demona. – stwierdziła sceptycznie, a Zelgadis dziękował w duchu za możliwość manipulowania swoją aurą za pomocą odzyskanej magii tak, że Maya nie mogła odczytać jego kłamstwa.

– Jak mówiłem udało się tylko dzięki elementowi zaskoczenia. – teatralnie odsapnął z ulgą.

– W takim razie moje gratulacje, wasza magia musi być naprawdę potężna – powiedział Kirei wchodząc w słowo Mayi. Zelgadis miał wrażenie, że ten od razu uwierzył w jego opowieść, ale może raczej po prostu był wdzięczny, że jak powiedział nie oddał Amelii i zrobił to, co było konieczne.

– W takim razie możemy wracać już do domu? – zapytał nieśmiało Gourry. Amelia spojrzała na niego zaskoczona.

– Ale przecież obiecaliście pomóc odnaleźć Łzę Matki Koszmarów! – wyrzuciła szybko patrząc na Zelgadisa. Może i Amelia pragnęła wrócić do bezpiecznego świata, ale nie było złudzeń, że piąty filar jest dla niej równie ważny i posiada tutaj wszystko, co kocha i zna. Nic więc dziwnego, że sama chce pomóc.

– Odnajdziemy tę Łzę, a zaraz potem znikamy stąd jasne? – rzuciła Lina wyzywająco w stronę grupy Mayi.

– Zgodnie z umową – odpowiedziała chłodno kapłanka.

– Świetnie, a czy ktoś ma pojęcie gdzie jej szukać? – zaczęła Lina.

Zelgadis tymczasem cieszył się, że nikt więcej nie drążył tematu Acedii. Najwyraźniej był dostatecznie przekonujący. W sumie dlaczego by nie miał być? Był doskonały w ukrywaniu własnych uczuć, w tym wypadku poczucia winy związanego z kłamstwem, ale wiedział, że tak będzie lepiej. To jego gra. Jego brzemię.

– W ciemności… – mruknęła cicho Lillya, wciąż podtrzymywana przez Daiki’ego patrząc jednocześnie w swoje stopy.

Zelgadis zmierzył ją spojrzeniem, jednak długie włosy opadające na jej twarz nie pozwalały mu niczego z niej wyczytać.

– Na dole… – zaczęła cicho Amelia patrząc na czarnowłosą ze zrozumieniem, a Zelgadis niemal natychmiast zrozumiał. Całe miasto, w którym przebywali znajdowało się bowiem na potężnych łańcuchach i jak przypuszczał Zelgadis za pomocą magii utrzymywało się jakimś cudem w powietrzu. Mag nie zastanawiał się wcześniej, co skrywa ciemność wokół wiszącego miasta. Z obawą spojrzał w ciemny horyzont.

– Wyruszymy o świcie – powiedziała w końcu Maya.

Zel w duchu podziękował za tę nowinę, zmęczenie cisnęło mu się na powieki po całym dniu i wszystkim czego się dziś dowiedzieli. Czuł, że musi się przespać z tym wszystkim, poukładać te elementy w ciszy i spokoju. Czuł, że paląca dziura w jego piersi z każdą chwilą staję się coraz większa, tak że przez chwilę sam miał obawę, że inni ją zobaczą.

– Możemy przenocować w tym domu. – stwierdził Daiki idąc już z Lillyą w stronę najbliższego dwupiętrowego budynku.

Zelgadis powlókł się z tyłu wsłuchując się w ściszone rozmowy pozostałych: Kirei właśnie sprzeczał się z Tamakim na temat tego, że miał racje, aby nie ufać wiedźmie; Lina rozmawiała o czymś w ciszy z Amelią, a Zelgadis nie mógł wiedzieć, że dotyczy to ich dzisiejszej kłótni, która zaszła podczas ataku demona, nie mógł też wiedzieć jaki Lina dźwigała ciężar wypowiedzianych wtedy słów; Daiki szeptał coś Lilly, a ta nawet lekko się uśmiechała; Gourry z zadowoleniem doglądał swojego miecza. Jedynie Maya szła w milczeniu i co jakiś czas obrzucała go podejrzliwym spojrzeniem. Cóż, Zelgadis był na tyle zmęczony, że postanowił się tym nie przejmować, a przynajmniej nie w tym momencie.

Dom, w którym zamierzali przenocować był w całkiem niezłym stanie zwarzywszy na pozostałe warunki jakimi dysponowali. Na wejściu powitał ich mały salon, w którego głębi znajdowała się kuchnia. Po środku pomieszczenia stał zakurzony stół, a dookoła miękkie siedziska, których kolor ciężko było określić spod warstwy pyłu. Na piętro prowadziły wąskie, drewniane schody, natomiast tam czekały na nich trzy sypialnie z dość obszernymi łóżkami pozostawionymi w pośpiechu. Na końcu korytarza na piętrze znajdowały się jeszcze jedne drzwi, które najprawdopodobniej kiedyś prowadziły do łaźni, jednak teraz nie było się co łudzić, że takie miejsce dalej mogłoby działać. Większość szafek i mebli w domu była zdewastowana, najprawdopodobniej w wyniku grabieży, ale co mniej wartościowe rzeczy wciąż leżały zapomniane w kątach.

– Ktoś powinien trzymać wartę w nocy – stwierdził rzeczowo Gourry.

– Nie ma takiej potrzeby, założę pieczęć na ten budynek, tak że wszyscy będą mogli w spokoju odpocząć – odpowiedział Kirei, a z jego głosu także przebiła się nuta zmęczenia. Białowłosy w milczeniu przyłożył dłonie do drzwi frontowych, po czym z jego dłoni wystrzeliła świetlista bariera otaczająca wszystkie ściany, która rozświetliła na moment wnętrze by zaraz potem ponownie pogrążyć je w ciemności.

– No, nieźle – Lina pokiwała z uznaniem głową.

Zelgadis zmęczony usiadł na jednym ze zniszczonych krzeseł i w milczeniu obserwował cichy harmider. Pozostali tymczasem dzielili miejsce do spania. Maya stwierdziła, że skoro ich jest więcej zajmą dwa pokoje na piętrze. Daiki ze względu na stan wyczerpania Lilly zajmie z nią jeden z pokoi na piętrze w razie, gdyby musiał jej doglądać w nocy. Maya, Tamaki i Kirei zajmą pokój obok. Kirei już miał zaproponować, aby Amelia także została z nimi jednak zanim zdążył o tym wspomnieć ta jedynie lekko pokręciła głową. Dopiero teraz Zelgadis dostrzegł między nimi pewną niezręczność. Wydało mu się dziwne, że Amelia odmówiła, w końcu przedtem zawsze spali w jednym pokoju, Kirei się nią opiekował. Czyżby coś się zmieniło po ostatnich wydarzeniach? Zelgadis był zbyt zmęczony żeby stwierdzić czy go to cieszy. Właściwie to coś w jego wnętrzu zobojętniało w ogóle na otaczające go sprawy, tak było lepiej skoro miał pozostać skuteczny i opanowany, powtarzał w duchu. Cóż, wychodziło na to, że ich czwórce przypadł ostatni z pokoi. Dopiero kiery grupa kapłanów zniknęła na piętrze Zelgadis spostrzegł, że jego towarzysze nie ruszyli się z miejsca. Mały salonik przepełniało napięcie.

– Zelgadisie – zaczęła stanowczo Lina. – Jesteś cały we krwi.

Dopiero teraz Zelgadis uprzytomnił sobie, że nadal pokrywa go lepka warstwa krwi, a przesiąknięte ubranie nieprzyjemnie przylega do chropowatej skóry uwydatniając jej skazy. Sposób w jaki Lina zwróciła mu uwagę był co najmniej zastanawiający. Czy podejrzewali? Zel podniósł głowę w nagłym zdziwieniu, nie wiedzieć czy to z powodu krwi, czy tonu głosu przyjaciółki.

– Ufamy ci Zelgadisie – powiedział Gourry i obejmując Line lekko ramieniem poprowadził w kierunku schodów. Amelia rzuciła mu ostatnie zmartwione spojrzenie i ruszyła za tamtą dwójką w górę schodów.

Zelgadis odczekał chwilę zanim podniósł się z krzesła ciesząc, że pozostawiono go samego sobie. Jak najciszej udał się w stronę łaźni na piętrze zamykając za sobą ciężkie drzwi. Jedną z porzuconych mis wypełnił wodą za pomocą magii i w milczeniu zrzucił zakrwawiony płaszcz i koszulę. Po chwili ściągnął także buty pozostając boso na zimnej posadzce. Oczywiście mógł je naprawić, wyczyścić teraz za pomocą magii, jednak to nie zmyje, ani nie naprawi jego kłamstwa. Oczywiście założenie nowych ubrań także tego nie naprawi, ale Zelgadis czuł, że taki mały gest przynosi mu równie małą, ale ulgę. Powoli zaczął zmywać zakrzepłą krew z ciała. Skoro podjął słuszną decyzję nie powinien się tak czuć. Nie powinien czuć tej wielkiej ziejącej dziury w swoim wnętrzu. Zupełnie jakby bezpowrotnie ktoś wydarł mu kawałek duszy. Zmęczony upadł na kolana zakrywając twarz dłońmi. Gdyby Zelgadis umiał płakać… jednak zamiast tego, jego ciałem wstrząsnął jedynie niemy szloch. Z całą brutalnością dotarła do niego realność jego decyzji.

– Zel? – rozległo się ciche pukanie do drzwi, Zelgadis natychmiast odruchowo wytarł i tak suche oczy. Rozmoczona krew spływała po jego nagich barkach, gdy skulony siedział na kolanach pośrodku pomieszczenia. Wokół niego oprócz misy z zimną już wodą, porozrzucane było trochę sprzętów domowych, wszystko oczywiście w brudzie i pyle. Zelgadis nie chciał, aby Amelia zobaczyła go w takim stanie. – Zel? Wszystko w porządku? – zapytała ponownie. – Martwię się o ciebie… – dodała jeszcze ciszej, tak, że Zelgadis prawie by tego nie usłyszał. Już otworzył usta żeby coś powiedzieć, ale słowa ugrzęzły w jego gardle. Czy miał znowu ich okłamać? Przecież nic nie było w porządku. A może to tylko on użalał się nad sobą? W końcu wiedział, że tak będzie. Był na to przygotowany! A jednak, jakaś jego część pozostała w tych wilgotnych tunelach pełnych róż. Zelgadis usłyszał jak coś przesuwa się po drugiej stronie drzwi, a po chwili ciszy ponownie ruch.

– Zelgadisie jeśli mi zaraz nie odpowiesz przysięgam, że otworze drzwi niezależnie od tego, co tam robisz! – powiedziała Amelia, a w jej głosie mieszała się jednocześnie determinacja i strach. Jednak on nadal tam siedział zupełnie jakby ktoś go zamienił w kamień, którym – o ironio – po części był . Zimne dreszcze przeszły przez jego zmarznięte plecy.

Po długiej chwili ciszy Zelgadis jak w zwolnionym tempie zobaczył jak klamka powoli sunie w dół. Zdołał jedynie podnieść głowę w oczekiwaniu, gdy w drzwiach pojawiła się krucha postać Amelii. W jej oczach dostrzegł strach, gdy spojrzała na niego.

– Zel… – ostrożnie podeszła i przyklękła przed nim dotykając niepewnie jego ramienia. Kiedy jego chłodna skóra zderzyła się z jej ciepłą dłonią wzdrygnął się jedynie. Ich oczy spotkały się w niemym cierpieniu. – Zel… co się stało? – zapytała delikatnie.

Długo patrzył na nią w milczeniu, zdawał sobie sprawę z tego, jak żałośnie musi wyglądać w jej oczach teraz ten, który obiecywał ją chronić. Na pół nagi, zakrwawiony na brudnej, zimnej posadzce, ten który w dodatku nigdy nie lubił, aby oglądano jego ciało chimery. Amelia chyba nie chciała pytać o nic więcej. Ostrożnie sięgnęła po ścierkę przewieszoną przez misę z chłodną wodą i zmoczywszy, niepewnie zbliżyła ją do jego obojczyków. Spojrzała na niego w oczekiwaniu, a nie widząc protestu zaczęła powoli i delikatnie zmywać krew z jego ciała. Teraz już oboje w niej klęczeli. Zelgadis poczuł jak wilgotny materiał delikatnie otula jego zbolałe mięśnie docierając aż do piekącej dziury w jego wnętrzu i zalewając ją chłodną wodą. Zesztywniałe ciało zaczęło się rozluźniać pod kojącym dotykiem, a napięcie całych poprzednich wydarzeń zaczęło przechodzić w ulgę. Twarz Amelii była tak blisko, że mógł policzyć wszystkie znamiona na jej twarzy, w oczach malowała jej się troska.

– Przepraszam… – wyjąkał wreszcie cicho. Dziewczyna podniosła na niego skupione spojrzenie i w milczeniu dotknęła jego twarzy zmywając z niej krew. Zelgadis spodziewał się pogardy za okazanie takiej słabości, jednak najwyraźniej nie miał jej doświadczyć.

Kiedy Amelia delikatnie obmywała jego skronie Zelgadis bez wahania złapał jej dłoń. Resztki wody ze ściśniętego materiały spłynęły po jego przegubie. Ostrożnie przyciągnął Amelię do siebie. Ich oczy pełne strachu zmierzyły się przez chwilę w niemym porozumieniu zanim zbliżył swoje sine z zimna usta do jej twarzy. Po chwili wahania zamknął oczy i złożył na jej ustach nieśmiały pocałunek. W jego głowie nagle zgasły wszystkie myśli, zupełnie jakby na świecie nie miało być już ani jednej chwili więcej oprócz tej. Ze zdziwieniem stwierdził, że Amelia nie odepchnęła go, a ich, jej ciepłe usta odwzajemniły jego nieśmiałe wołanie. Ostrożnie wsunął mokrą dłoń w jej włosy przyciągając. Amelia wypełniała bolesną pustkę w jego wnętrzu i ten jeden raz nie zależało Zelgadisowi na tym, żeby stąpać twardo po ziemi. Ten jeden raz chciał to poczuć. Kiedy miał Amelię tak blisko siebie, po raz pierwszy nic więcej nie miało znaczenia, a cały jego smutek topił się, niknął jak gdyby nigdy nie istniał, jak gdyby Amelia właśnie wyciągnęła, ożywiła martwą część jego duszy z ciemności tunelu, w którym ją pozostawił. Przyciągnął dziewczynę bliżej siebie i poczuł jej drobne ramiona zaciskające się wokół jego szyi. Jego usta pożądliwie pragnęły jej więcej. Zelgadis mimowolnie pomyślał o wszystkich tych latach, które spędzili i które stracili. Przez niego. Tak rozpaczliwie zapragnął przywrócić ten czas, jakby w tym desperackim pocałunku mógł zamknąć swoje uczucie i pogrzebać je tam, w dłoniach ukochanej. To było ich pożegnanie.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:29:18)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
przegrywanie kaset vhs w polsce hurtownia opakowań Piła