Slayers Fans

Odwiedź nas na http://slayers-fans-society.blogspot.co.uk/


#31 2020-07-23 00:01:26

 Rinsey

Kapłan Mazoku

Zarejestrowany: 2011-08-23
Posty: 265
Punktów :   

Re: Teoria Chaosu

Super, że tutaj wrzucasz dalszy ciąg Teorii . Może rzadko kto tu już zagląda, ale nasze forum zawsze będę darzyć sentymentem .


Led through the mist by the milk-light of moon. All that was lost is revealed
Our long bygone burdens, mere echoes of the spring. But where have we come, and where shall we end?
If dreams can't come true, then why not pretend?

Offline

 

#32 2020-08-05 22:03:18

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Warto wrzucać, przyanjmniej tak uważam. Już raz mi skasowali bloga, którego na szczęście udało się przenieść, ale nie wiadomo, może kiedyś to będzie jedyne miejsce, w którym nasze fiki przeżyją.

Offline

 

#33 2020-08-05 22:05:04

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 16 - Perspektywy



Daiki bez słowa wprowadził Lillyę do niewielkiego pokoju, po czym ostrożnie posadził ją na skraju łóżka. Zmęczona dziewczyna nawet nie protestowała i natychmiast wtuliła się w zmiętą pościel. Chłopak dokładnie zamknął za nimi drzwi i sprawnym ruchem przesunął pod nie jedno z krzeseł, na którym wyczerpany opadł zamykając oczy. Pokój miał może kilka metrów powierzchni. Oprócz łóżka ustawionego na przeciwko drzwi znajdowały się w nim dwa krzesła i mała komoda, której połamane szuflady porozrzucane były w nieładzie. Całość wyglądała tak, jakby ktoś dawno temu wpadł do tego miejsca i wywrócił wszystko do góry nogami w poszukiwaniu czegoś. Cóż, najprawdopodobniej tak było.

– Daiki? – ciche wołanie przywróciło go do rzeczywistości.

– Hm? – mruknął jedynie w odpowiedzi i leniwie uchylił oczy spoglądając spod wpół przymkniętych powiek na dziewczynę. Lillya miała drobne, kościste ciało, które szczelnie opatulały warstwy czarnego materiału. Jej długie, ciemne włosy teraz splątane były w nieładzie, a sarnie oczy spoglądały na niego uważnie.

– Nic… zastanawiałam się jedynie czy śpisz… – rzuciła w odpowiedzi i ponownie położyła głowę na łóżku.

Daiki pochylił się na krześle i oparł podbródek o swoje dłonie. Kiedy Lillya trafiła do ich grupy była w kiepskim stanie, na wpół pogrążona w szaleństwie. Po części ją rozumiał, przez chwilę sam myślał, że oszalał kiedy zapieczętowana w nim moc Boskiego Władcy zaczęła się rozwijać, a on nie miał pojęcia, co dzieje się z jego życiem. Wtedy też pojawiło się w nim to dziwne przyciąganie, coś jak wewnętrzny kompas, który pchał go w poszukiwaniu odpowiedzi. Tą odpowiedzią była Maya, dziewczyna, która oprócz niezwykłych zdolności widzenia i wpływania na aurę, posiada także pamięć Boskiego Władcy. To ona wyjaśniła mu, co tak naprawdę się wydarzyło. Z Lillyą, cóż… było gorzej. Jak powiedziała sama Maya aura życiowa dziewczyny jest już bardzo zniszczona, a jej ciało i psychika ledwie wytrzymuje ciemność, którą w niej zapieczętowano. Dopiero po odnalezieniu ich grupy Daiki mógł nieco złagodzić ból dziewczyny za pomocą swoich zdolności uzdrawiających. To dlatego przydzielono mu opiekę nad nią.

Bardzo długo czekali na ujawnienie się piątego kapłana. Z początku Kirei uparł się, że to Amelia jest ostatnią z nich, twierdząc, że jej umiejętności muszą mieć związek z zadziwiającym faktem przeżycia w Dworze Śmierci. Kirei zdołał wszystkich przekonać, że moce Amelii są zapieczętowane dopóki ta nie odzyska pamięci, ale ostatecznie bardzo się pomylili. Dla samego Daiki’ego zbyt wiele się nie zgadzało od samego początku. Amelia po roku przybywania z nimi nie wykazała najmniejszego znaku, który mógłby stanowić dowód. Pozostawała też kwestia znamienia. Cała ich czwórka była naznaczona znakiem runicznym, natomiast Amelia nie… Koniec końców jakie to miało teraz znaczenie? Amelia nawet nie pochodzi z tego filaru. Wcześniej nawet nie przypuszczali, że możliwe będzie dla kogokolwiek przejście między światami. Poza tym, Kirei obsesyjnie wpatrzony w Amelię najprawdopodobniej po prostu chciał, aby ta okazała się częścią jego przeznaczenia. Ale cóż… ostatecznie to Lillya okazała się piątym kapłanem o niezwykle mrocznych umiejętnościach przywoływania ciemności. Teraz jednak, z pomocą Lilly oraz grupy Liny być może mają szansę odnaleźć Łzę Matki Koszmarów i ostatecznie przywrócić moc Boskiego Władcy. Daiki cicho marzył o tym, że pewnego dnia przejście między jego światem, a innymi filarami wreszcie stanie otworem i zapanuje normalność.

– Jesteś czymś bardzo pochłonięty – rzuciła nagle Lillya z głową w pościeli. Daiki podniósł wzrok, a po twarzy przemknął mu cień uśmiechu.

– Faktycznie, właśnie zastanawiałem się czy znasz jakieś inne kolory oprócz czarnego. – skłamał na poczekaniu, choć właściwie kiedyś się nad tym zastanawiał.

– To ze względów praktycznych. – burknęła cicho dziewczyna i skryła twarz w materiale.

Daiki w milczeniu podniósł się z krzesła i stanął nad łóżkiem. Już zamierzał odpowiedzieć kiedy jego uwagę zwróciły leżące na podłodze kolorowe skrawki. Schylił się i delikatnie wziął w dłonie błękitną wstążkę. Bez słowa usiadł na łóżku i schwycił dłoń Lilly, która drgnęła zaskoczona.

– Uważam, że do twarzy ci w niebieskim, szkoda to psuć tylko ze względów praktycznych – powiedział cicho i związał wstążkę wokół nadgarstka dziewczyny. Lillya patrzyła na niego zaskoczona, ale po chwili przyjrzała się bliżej nowej ozdobie i z delikatnych uśmiechem kiwnęła potakując.

– Daiki… – zaczęła nieśmiało. – Co się z nami stanie kiedy odnajdziemy Łzę?

– Myślę, że dowiemy się dopiero kiedy nam się to uda – stwierdził, ale tak naprawdę miał już swoje podejrzenia, co najgorsze często miewał racje… – Po prostu cieszę się, że z nami jesteś – dodał po chwili.

***

– Kirei! Czy ty mnie w ogóle słuchasz?! – wrzasnęła Maya.

Kirei spojrzał na nią obrażony i prychnął pod nosem.

– Właściwie to ciężko nie słyszeć tych wrzasków… hehe… – wtrącił Tamaki stając pomiędzy dwójką swoich towarzyszy.

Znajdowali się w największym pokoju na piętrze. Całość prezentowała się równie żałośnie jak cały budynek, ale było na tyle bezpiecznie, aby mogli spędzić tu noc. Pokój zawalony był mnóstwem przedmiotów i wyglądał jakby kiedyś zamieszkiwały go dzieci. Na podłodze pomiędzy dwoma ustawionymi w pokoju łóżkami rozrzucone były przeróżne drewniane zabawki.

– Tamaki nie prosiłam cię żebyś się wtrącał – warknęła dziewczyna i pewnym ruchem odsunęła go w kąt. – Po prostu Kirei… musisz zrozumieć, że nasze zadanie jest zbyt ważne, nie możesz kierować się emocjami!

– Być może, jednak nadal uważam, że nie ma żadnej potrzeby, aby Amelia wyruszyła z nami na poszukiwania Łzy – odrzekł pewnym tonem i spojrzał wyzywająco na swoją rozmówczynie.

– Masz racje stary – rzucił Tamaki – ale nie możesz zapominać, że oni są nam potrzebni. Teraz kiedy już odzyskali moce pomogą nam gdyby przyszło się zmierzyć z demonami. Ten cały Zelgadis sam zabił jednego z demonów! Powiedz, komu z nas to się wcześniej udało? Dopóki nie odnajdziemy Łzy nasze zdolności pozostaną ograniczone. Poza tym, chyba nie sądzisz, że pozwoliłbym, aby Amelii spadł chociaż włos z głowy? – rudzielec patrzył błagalnym wzrokiem na przyjaciela czekając na jego zrozumienie.

– Ty może i byś nie pozwolił, ale znam kogoś w tym pokoju, kogo to zupełnie nie obchodzi – z gniewem rzucił słowa w kierunku Mayi.

– Znasz mnie, zrobię co będzie konieczne – odpowiedziała chłodno. – I ty też zrobisz, co będzie konieczne.

– Cholera jasna Maya! – Kirei uderzył pięścią w ścianę. – Kiedy do tego doszło, że zaczęłaś być obojętna na ludzkie życie?!

Maya odwróciła się gwałtowanie od towarzyszy w kierunku okna i zagryzła wargi, aby powstrzymać łzy. Nie chciała, aby widzieli jak zabolały ją te słowa. Wcale nie była obojętna na ludzkie życie, ale z nich wszystkich to ona niosła największe brzemię. Pamięć. Jedynie ona wiedziała jak naprawdę skończy się ta podróż, jakie jest ich przeznaczenie i że nie ma od niego odwrotu, nie mogą nic więcej zrobić. W ustach poczuła metaliczny smak krwi z przegryzionej wargi. Odetchnęła głęboko i spojrzała na porzucone zabawki leżące u jej stóp.

– Nie mamy wyboru. Od kiedy Lillya dołączyła do nas jedyna ścieżka, którą możemy obrać to nasze przeznaczenie. Nie jesteś jedynym, który stracił ukochanych. Uważaj się za szczęściarza, bo twoja ukochana przynajmniej żyje i ma szanse wyjść z tego żywo. Wierze, że tak będzie i pamiętaj, każdy z nas musiał porzucić własne pragnienia, bo robimy to dla… – zamilkła na chwilę – robimy to dla wszystkich – dokończyła i ponownie spojrzała na swoich towarzyszy. Z ulgą dostrzegła ślady zrozumienia na ich twarzach.

***

Nagły ból przebił się przez skronie Amelii tak gwałtownie, że omal nie straciła przytomności. Odsunęła się od Zelgadisa i spojrzała na niego z lękiem. Taki sam lęk szybko dostrzegła także w jego oczach.

– Amelio… Ja… – zaczął spłoszony i zagubiony w całej sytuacji.

– Zelgadisie ja… coś zobaczyłam – zaczęła gorączkowo i ponownie zbliżyła się do chłopaka przyglądając uważnie jego twarzy. Doznanie, którego właśnie doświadczyła było tak szokujące i intensywne, że prawie całkowicie odrzuciła na bok to, co przed chwilą wydarzyło się między nimi. Zelgadis też jakby dostrzegł to w jej zachowaniu i natychmiast przybrał poważny wyraz twarzy.

– Co się stało Amelio?

– Ja… widziałam ciebie – zaczęła cicho – jak podajesz rękę jakiejś dziewczynie – zaczęła ostrożnie. – To była Acedia prawda? Widziałam jak składacie przysięgę krwi.

Zelgadis natychmiast zesztywniał. To nie było możliwe, aby Amelia o tym wiedziała, a jednak… Skąd? To pierwsze pytanie jakie cisnęło się do jego głowy.

– Zelgadisie powiedz mi, powiedz mi, co zaszło tam w tunelach? Czy to prawda? Przepraszam, ale to było tak rzeczywiste… Zupełnie jakbym tam była, jednak te urywki, nie rozumiem… – wyjaśniała szybko zmieszana.

– Amelio, musiałaś sobie to wyobrazić, może to jakiś… szok? – zaczął powoli, jednak ta nerwowo mu przerwała.

– Zelgadisie nie okłamuj mnie! Wiem, co widziałam! – krzyknęła jednak po chwili zreflektowała się i dodała – Proszę, tylko ty mnie nie okłamuj… – spuściła głowę zagryzając wargi z drżącymi ramionami. Zelgadis dopiero po chwili zrozumiał sens ostatniego zdania. Ostatnie wydarzenia musiały bardzo wpłynąć na Amelię, dowiedziała się, że towarzysze z którymi żyła i świat w który wierzyła, nie były takimi za jakich je brała.

– Amelio… – zaczął przygarniając roztrzęsioną dziewczynę do siebie. – Nie rozumiem, co zobaczyłaś, ale to nie mogła być prawda, przecież opowiedziałem wam, co się wydarzyło – wyszeptał cicho w jej włosy. Skłamał.

– Czy ja oszalałam? – zapytała w końcu po długim milczeniu. Zelgadis przygarnął ją mocnej do siebie i poczuł jak serce pęka mu na pół.

– Nie Amelio, wszystko będzie dobrze, obiecuje.

***

Siarczysty policzek niemal zrzucił ją z nóg. Zatoczyła się lekko w tył przykładając dłoń do twarzy i z nienawiścią spojrzała na swojego Pana.

– Jest mi naprawdę przykro, że mnie do tego zmusiłaś Nirali – powiedział z udawanym smutkiem, ponieważ już po chwili uśmiech ponownie wykrzywił jego twarz.

– Wybacz, Panie – odpowiedziała cicho kryjąc pod maską obojętności całą nienawiść, która się w niej gotowała.

– Prosiłem cię o jedno proste zadanie. Zawiodłem się na tobie, naprawdę. Miałaś mi jedynie dostarczyć dziewczynę, a tu proszę zmusiłaś mnie do żebym sam sobie brudził ręcę. Wiesz, zastanawiam się, na ile dalsze trzymanie cię przy życiu ma dla mnie sens? Jak myślisz? – zaczął tonem, który jednocześnie był poważny i rozbawiony. Tonem kogoś kto trzyma cię przy życiu dla własnej uciechy.

– Wybacz Panie, naprawię to, dostarczę ci dziewczynę – zaczęła pośpiesznie, jednak ten szybko wszedł jej w słowo.

– O nie ukochana, nie zamierzam czekać już więcej. Czas kurczy się dla nas coraz bardziej, a sytuacja robi się coraz bardziej zawiła – pokiwał gniewnie głową. – Zrobimy to teraz, a ty zrobisz wszystko, co ci każę, rozumiesz?

Przerażona Nirali spojrzała na Irę, którego krwawe oczy nie wyrażały żadnej litości, żadnego kompromisu, zupełnie jakby spoglądała w oczy samej śmierci. Natychmiast pomyślała o Zelgadisie i przeszły ją dreszcze. Nie może pozwolić na zaatakowanie ich, ale co może zrobić… Panika ogarnęła jej ciało, ale natychmiast ją w sobie zadusiła.

– Chodź, ruszamy! – zawołał Ira wychodząc z jej pokoju i dając jednocześnie do zrozumienia, że wszelkie dyskusje są skończone.

Przerażona cicho ruszyła za nim, próbując gorączkowo wymyślić jakiekolwiek rozwiązanie.

***

Zelgadis czuł się paskudnie okłamując Amelię, ale wiedział, że nie może wyjawić jej prawdy. Jednocześnie nie mógł przestać zastanawiać się, skąd dziewczyna się o tym dowiedziała? Już zamierzał poprosić Amelię, żeby ta spróbowała się przespać, gdy nagły wybuch na dworze przerwał brutalnie ciszę.

– Puk, puk! – wrzasnął ktoś na dworze.

Zelgadis i Amelia szybko zerwali się z podłogi i wybiegli na korytarz, na którym już zastali wszystkich pozostałych. Kirei rzucił im zszokowane spojrzenie, które natychmiast przybrało nienawistny wyraz, a Zelgadis dopiero teraz uświadomił sobie, że nadal nie ubrał koszuli, a całe ubrania z Amelią mają przemoczone.

– To niemożliwe… – zaczęła gorączkowo Maya.

Najszybciej zreflektował się Tamaki i wymijając wszystkich stojących w wąskim korytarzu ruszył na dolne piętro. Niemożliwym było, aby ktoś ich od tak zaatakował kiedy znajdowali się pod ochronną barierą Kireia, pomyślał Tamaki biegnąc po schodach. Ni mniej, równie niemożliwym było, aby ktoś ich w ogóle odnalazł kiedy znajdowali się pod działaniem Iluzji, którą sam założył, a jednak…  Tamaki na jednym wdechu doskoczył do pierwszego okna wychodzącego na główną uliczkę. Przez otaczającą ciemność z początku ledwie dostrzegał sylwetkę stojącą na drodze, by już po chwili wydusić wraz ze wstrzymywanym oddechem – Xellos?!

– Xellos… – powtórzył nieco głośniej jakby sam siebie przekonując. Nawet nie zorientował się, a pozostali już przepychali się w kierunku okien.

– Xellos?! No, chyba sobie żartujecie! – wrzasnęła Lina. – Zabiję gnidę jeśli znowu coś kombinuje!

– Hej Lina! Spokojnie, na pewno da się to jakoś wytłumaczyć – powiedział łagodnie Gourry kładąc dłoń na jej ramieniu, chociaż i jego postawa zdradzała oznaki zdenerwowania.

– Wy się znacie?! – wydusiła zszokowana Maya patrząc na Linę i Gourry’ego.

Zelgadis natychmiast poczuł jak gotuje się z wściekłości. Na dźwięk tego imienia oczywiście natychmiast przypomniał sobie ich ostatnie spotkanie, krótko przed podróżą do piątego filaru, kiedy Xellos wygłaszał nadzieję, że najlepiej dla wszystkich byłoby gdyby Amelia zginęła. Zaciśniętą pięścią uderzył w kolano.

– Tak, ale właściwe pytanie brzmi skąd wy go znacie? – zapytał zaciskając zęby i z lodowatym spojrzeniem przyglądał się Mayi.

– Ach, witaj Lina! – przerwał nagle Xellos na tyle głośno, że zdołali go usłyszeć z ulicy i jak gdyby nigdy nic pomachał radośnie ręką do zebranych. – Nie chcę wam przerywać tej miłej pogawędki, ale nie mamy zbyt wiele czasu więc może w końcu wpuścilibyście mnie do środka?

– Kirei, bariera – rzuciła krótko Maya, na co ten widząc reakcję Zelgadisa z lekkim wahaniem zdjął otaczającą ich ochronę.

Lina w milczeniu zgrzytnęła zębami i w oczekiwaniu uniosła dumnie głowę. Zelgadis nie był na tyle wyrozumiały, zupełnie przestało go obchodzić, że nadal krwawi i cały jest mokry. W tym momencie naprawdę miał jedynie ochotę dać mu w pysk. Niespodziewanie to Amelia ostrożnie złapała go za ramię. Nadal był wściekły, ale ten mały gest pozwalał mu zachować to w ryzach. Tymczasem Xellos bezceremonialnie wszedł do pomieszczenia.

– Zanim zechcecie mnie przepytywać czy, jak co niektórzy tutaj – zabić, muszę wam przekazać ostrzeżenie – zaczął poważnie i szybkim spojrzeniem ogarnął zebranych w pokoju.

– Co masz na myśli? – zapytała Lina.

– Mam na myśli, że odkąd odzyskałaś moc magiczną stałaś się łatwym źródłem energii do wytropienia Lino Inverse – odrzekł poważnie Xellos.

– Skąd wiesz, że ja…? – zaczęła zaskoczona czarodziejka, ale po chwili przerwała i jedynie parsknęła śmiechem. – Tak, właściwie to czego innego mogłam się spodziewać? – dokończyła ironicznie.

– Więc moc Liny jest tak wielka, że przebija się przez moją barierę? – odparł zdziwiony Kirei.

– Właściwie, nie tylko Liny. Zelgadis i Amelia też odzyskali swoje moce, ale tak Lina znana jest w całym naszym świecie ze swoich zdolności.

– Och, nie myśl, że schlebianiem poprawisz swoją sytuację Xellosie – odrzekła ruda, jednak delikatny uśmieszek zdradzał Zelgadisowi, że ego dziewczyny znowu ma się dobrze.

– Powiedziałeś, że staliśmy się łatwym celem do wytropienia, co miałeś na myśli? – zapytał Zelgadis siląc się na spokój i wciąż skupiając się na stojącej obok Amelii.

– Idą po was – głos Xellosa znowu stał się poważny. – Precyzując, to właściwie idą po nią – odrzekł wskazując palcem na Amelię, a ta jedynie skrzywiła się w odpowiedzi.

– Pf, niech spróbują, teraz kiedy mamy swoje moce pokażemy im gdzie ich miejsce. Zelgadis zdążył już sam załatwić jednego z nich! – rzucił entuzjastycznie Gourry.

– Właśnie! – poparła Lina.

Xellos w zamyśleniu spojrzał na Zelgadisa i przez chwilę trwającą nieco dłużej niż powinna przyglądał mu się w milczeniu, po czym znowu zwrócił się do Liny.

– Doceniaj swojego przeciwnika Lino. Pamiętaj, że chociaż wasze moce wróciły to większość zaklęć będzie osłabiona z powodu pieczęci nałożonych na ten filar. Pieczęcie sprawiają, że moc nie może swobodnie przepływać od źródeł, z których czerpie zaklęcie do waszych rąk. Nie zostało wam wiele czasu zanim tu dotrą, powinniście jak najszybciej wyruszyć po Łzę – dokończył ostatnie zdanie kierując do Mayi, na co ta jedynie przytaknęła.

– Dlaczego właściwie nam pomagasz? – zapytał Gourry.

– Cóż… – zaczął Xellos z lekkim uśmiechem. – To tajemnica – dokończył i nim zdążyli o cokolwiek jeszcze zapytać, ten zniknął równie szybko, jak się pojawił.

Zelgadis odetchnął głęboko i spojrzał na Linę. Było mu niedobrze. Jeśli to, co Xellos właśnie powiedział na temat zaklęć było prawdą, a miał powody przypuszczać, że było, to odzyskanie mocy nie stanowiło jeszcze karty na tyle mocnej by przechylić szalę zwycięstwa na ich korzyść. Poza tym, póki Amelia nic sobie nie przypomni to jej moc niewiele znaczy. Pozostawał jeszcze miecz Gourry’ego, który na ich szczęście akurat działał bez zarzutu. Jednego Zelgadis był pewien, Xellos musiał mieć w tym swój interes, w przeciwnym wypadku nie wtrącałby się w całą tę historię.

– Jazda! – krzyknęła Maya wyrywając wszystkich z zamyślenia. – Jeśli to, co powiedział Xellos jest prawdą nie zostało nam wiele czasu. Kirei spakuj swoje rzeczy i nałóż na nas najsilniejszą barierę jaką tylko dasz radę, kupi nam to trochę czasu –  Kirei jedynie przytaknął w milczeniu, ale wciąż nie ruszył się z miejsca, wzrok miał utkwiony w Amelii, a konkretnie w jej dłoni spoczywającej na ramieniu Zelgadisa. Amelia musiała to zauważyć, bo już po chwili cofnęła się o krok splatając nerwowo palce.

– Jasne… – rzucił krótko Kirei i ruszył na piętro.

– Tamaki, dla ciebie to samo. Spróbuj nałożyć na nas jedną ze swoich Iluzji – kontynuowała dalej Maya. – Daiki i Lillya przygotujcie się do drogi, a Lina i Gourry pomożecie mi znaleźć sposób żeby dostać się na dół – dodała do dwójki przyjaciół mając na myśli zejście w otchłań poniżej wiszącego miasta. – A wy… – zwróciła się wreszcie do Zelgadisa i Amelii. – Ogarnijcie się błagam, nie mogę na to patrzeć, wyglądacie fatalnie – dokończyła skrzywiona.

Zelgadis już zamierzał coś odpowiedzieć, jednak zanim zdążył zareagować zapanował chaos i już nikt go nie słuchał, jedynie Amelia nadal stała za jego plecami.  Gdy odwrócił się w jej kierunku dziewczyna stała ze spuszczoną głową i ramionami złożonymi na piersi.

– Chodź – powiedział cicho i wyciągnął rękę w kierunku dziewczyny jednak ta jedynie na nią spojrzała i bez słowa ruszyła przodem na piętro.

Zelgadis westchnął i opuścił wyciągniętą dłoń. Czego właściwie mógł się spodziewać? Bez słowa weszli do łaźni na piętrze. Zel szybko oberzał swoje obrażenia i rzucił zaklęcie leczące Recovery.

– Więc to ta wasza moc? – odezwała się w końcu zaciekawiona Amelia, przyglądając się jak wszystkie obrażenia chłopaka natychmiastowo się goją.

– To biała magia Amelio, byłaś w niej specjalistką – odpowiedział spokojnie i po skończonym zaklęciu zaczął zbierać swoje ubrania z podłogi, które nadal mokre, zarzucił na siebie.

– Biała magia? – dopytywała, a Zelgadisowi przez chwilę wydało się śmieszne, że mogła zapomnieć nawet o tym.

– Biała magia to głównie zaklęcia lecznicze lub takie, które działają jedynie na demony, a człowiekowi nie mogą zrobić krzywdy.

– Och, to chyba całkiem dobrze prawda?

– Nie, jeśli twoim wrogiem jest człowiek – odpowiedział z grymasem urywając temat. – Chodź, musimy coś zrobić z tymi rzeczami – powiedział stając na przeciwko Amelii. – Reparo – wyszeptał, a zaklęcie naprawiające otoczyło ich świetlistą poświatą. Momentalnie ich ubrania zaczęły coraz bardziej przypominać nowe.

– Niesamowite… – szepnęła Amelia wpatrzona w tańczący blask. Przez długą chwilę stali w milczeniu.

– Amelio, ja… przepraszam – powiedział speszony i westchnął ciężko. Nie czuł się dobrze z tym, że musi okłamywać dziewczynę, a co najgorsze nadal nie miał pojęcia skąd ona o tym wiedziała. Jej wizja, w której widziała go składającego przysięge krwi… nie mógł pozwolić by ktokolwiek dzowiedział się prawdy. Nie teraz. Przez długą chwilę stali w milczeniu, a Zelgadis miał dziwne wrażenie, że Amelia doskonale wie za co ją przepraszał, choć przecież było to niemożliwe. A jednak, nie odpowiedziała mu.

– Powinniśmy iść – stwierdziła dopiero, gdy zaklęcie wykonało już całą pracę.

– Tak… tak – odparł nieco mniej stanowczo niż zamierzał i zaciśnięciem dłoni zakończył czar. Amelia pospiesznie wyszła z pomieszczenia zostawiając go samego. To nie była dobra pora na takie rozmowy, ani rozmyślania, stwierdził w końcu kierując się w poszukiwaniu Liny. Odnalazł ją wraz z Gourry’m oraz Mayą przed wejściem do budynku.

– Gourry, tłumaczę ci drugi raz, nie dam rady sama rzucić Raywing na tyle osób – powiedziała zdenerwowana Lina, próbując wyjaśnić, że nie będzie w stanie lewitować w przepaść tak licznej grupy.

– A jak inaczej mamy się dostać na dół? Nawet nie wiemy jak głęboka jest ta przepaść? – zabrzmiał Gourry.

– Cóż… – zaczęła Lina i wtedy zauważyła Zelgadisa. – Oczwiście! Podzielimy się z Zelem! – wyjaśniła entuzjstycznie.

– Ehem, czym się podzielimy? – zaczął niewtajemniczony mag.

– Jest nas dziewięcioro, nie dam rady wszystkich ściągnąć za pomocą Raywing więc będziesz musiał mi pomóc i zabrać połowę – wyjaśniła czarodziejka.

– Zgoda, więc lepiej już ruszajmy – dodał pospiesznie i już zwrócił się w kierunku budynku, by zawołać pozostałych, gdy świetlista kula rozbiła się o barierę tuż za ich głowami z wielkim hukiem. Za późno.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:30:07)

Offline

 

#34 2020-08-05 22:06:49

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 17 - Osaczeni



Niewidzialna do tej pory bariera natychmiast roziskrzyła się pomarańczowym blaskiem wyglądając jak zajęta ogniem. Kirei momentalnie zgiął się w pół i z bolesnym jękiem przyklęknął na ziemi, walcząc co sił o utrzymanie ich ochrony, gdy kolejna świetlista kula ruszyła wprost na nich. Po ogłuszającym huku, spowodowanym następnym atakiem w powietrze z głośnym trzaskiem tłuczonego szkła wystrzeliły błyszczące odłamki rozsypując się na drobny pył.

– To Iluzja… – mruknął Tamaki przypatrując się bezradnie znikającym odłamkom za płonącą barierą, ich ostatnim bastionem obrony.

– Kirei! – krzyknęła Amelia i już po chwili klęczała tuż przy białowłosym ściskając go za ramię.

Zelgadis poczuł jak wszystkie jego mięśnie napinają się szykując do walki, z całych sił starał się dostrzec napastnika za barierą.

– Naprawdę myślicie, że te marne sztuczki nas powstrzymają? – zabrzmiał nagle znajomy głos.

Poprzez wciąż iskrzącą barierę Zel zdołał w końcu zobaczyć unoszącego się w powietrzu na wielkich, czarnych skrzydłach demona. Był to ten sam demon, który wcześniej zaatakował ich w czasie wędrówki. Z całą pewnością z niczym nie pomyliłby tych oczu płonących żywą czerwienią. Demon z gracją wylądował na ziemi tuż przed barierą, a po chwili czarne skrzydła zniknęły. Zelgadis pomyślał, ze najprawdopodobniej musiał być to jakiś rodzaj magii, który pozwala mu przywoływać skrzydła kiedy tego chce. Niestety nie mógł zastanowić się nad tym głębiej, gdy już po chwili zza pleców demona wyłoniła się doskonale znana mu sylwetka… Nirali. Mag odruchowo cofnął się o krok wlepiając oczy w postać białowłosej dziewczyny, która jedynie stała za plecami swego pana ze zwieszoną głową. Odruchowo już miał ją zawołać, gdy uprzytomnił sobie, że przecież nie może zdradzić, że dziewczyna tak naprawdę sprzeciwiła się wcześniej demonom, aby im pomóc. Z przerażeniem pomyślał, że skoro znalazła się tutaj w towarzystwie Iry, sama musiała mieć kłopoty. Kłopoty. Było to najłagodniejsze określenie jakie był w stanie dopuścić do siebie pamiętając okropne historie o Dworze Śmierci. Było pewne, nie może jej zdradzić, ale czy oznacza to, że będą musieli walczyć przeciw sobie? Szybko rzucił ukradkowe spojrzenie w stronę swoich towarzyszy. Na twarzach każdego widniała odmalowana czysta nienawiść. Przeklął w myślach i ponownie spojrzał na Nirali, by tym razem napotkać jej wzrok. Patrzyła na niego z chłodnym wyrazem twarzy nie dając po sobie niczego poznać, jedynie jej oczy lekko zmrużone i zmęczone, wyrażały milczący smutek. Nie, nie, nie! Powtarzał jak mantrę w głowie Zelgadis, zastanawiając się jak mogli znaleźć się w tak beznadziejnej sytuacji. Desperacko rozglądał się za drogą ucieczki, jednak nic takiego nie istniało. Tymczasem Lina najwyraźniej miała zupełnie inny odbiór sytuacji, gdy po chwili zaśmiała się głośno.

– Hahaha! Ty… ty… naprawdę myślisz, że stanowicie jeszcze dla nas jakiekolwiek wyzwanie? – wykrztusiła między spazmami śmiechu. – Ledwo co odzyskaliśmy moc, a już jeden z was nie żyje. Jakim idiotą trzeba być, aby pokazywać się po czymś takim? Poza tym, zdaje się, że nasze ostatnie spotkanie też nie skończyło się dla ciebie miło – wyrzuciła szyderczo.

Demon nawet nie skrzywił się na usłyszane słowa.

– A więc to stało się z Acedią, gdy jej energia tak nagle zniknęła. Przyznaję było to dla mnie zastanawiające, ale właściwie dobrze się stało. Ta poczwara ledwie mogła korzystać ze swoich mocy. Nawet ten ludzki pomiot – wskazał gestem na Nirali – ma więcej mocy niż ta samozwańcza wiedźma – zaśmiał się, jakby właśnie opowiedział świetny żart i zignorował ostatnią uwagę czarodziejki.

– Myślisz, że to mnie przestraszy? – kontynuowała dalej rudowłosa. – Jestem Lina Inverse! Pogromczyni smoków i demonów, zapamiętaj to sobie bydlaku, bo zamierzam zetrzeć was na proch! Gourry! – krzyknęła Lina, a szermierz bez zbędnych komentarzy dobył swojego miecza.

– Lina! Zaczekaj! – Zelgadis spróbował powstrzymać przyjaciółkę, jednak ta nie mogła wiedzieć, że Nirali tak naprawdę była ich sojusznikiem, a on sam nie zabił żadnego demona…

– Amelio odsuń się! – zarekomendowała Lina. – Rei, na mój znak zdejmiesz barierę!

Wszyscy jak w amoku przytaknęli Linie i stanęli za jej plecami, jedynie Gourry i Zelgadis zostali na swoich miejscach. Tyś, który ciemniejszy od zmroku… Pierwsze słowa inkantacji dotarły do Zelgadisa, gdy jaśniejąca kula ognia zaczęła gromadzić się w dłoniach Liny. Zdołał jedynie spojrzeć na Nirali, gdy Lina głośno krzyknęła:

– Teraz! Dragon Slave!

Skrząca bariera natychmiast zniknęła, a z dłoni Liny wystrzelił potężny słup ognia formując się w ognistą kulę, zaklęcie zdolne zabijać smoki. W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy jednocześnie. Po pierwsze Zelgadis zauważył, że Xellos miał rację, co niechętnie przyznał, a zaklęcie Liny było co najmniej o połowę słabsze niż w ich świecie, choć nie zdołało to ocalić okolicznych budynków, które natychmiastowo zaczęły obracać się w pył. Nim ostatnie popioły uleciały w powietrze Nirali rzuciła się z wyciągniętym mieczem w stronę Gourry’ego, który na szczęście wykazał się niesamowitym refleksem szermierza i zdołał odparować cios, tak że białowłosa musiała cofnąć się kilka kroków.

– Zabiłaś go? – zabrzmiało ciche, niepewne pytanie Kireia, który nadal stał oszołomiony wraz z innymi za plecami Liny.

Zelgadis gorączkowo szukał wzrokiem Iry, pewnie tak samo jak pozostali, gdy nagły krzyk zniszczył wszelkie wątpliwości.

– Puść mnie! – wrzasnęła Amelia trzymana przez górującego nad nimi w powietrzu demona.

– Dziękuje Lino Inverse, wiedziałem, że twoja próżność mnie nie zawiedzie – powiedział szyderczo i wciąż trzymał szamocącą się dziewczynę.

– Nie! – Zelgadis zerwał się natychmiast z miejsca. – Levitation! – krzyknął wzbijając się w powietrze. Nim zdołał wzbić się na dalej jak na kilka metrów drogę zagrodziła mu Nirali z ponurym wyrazem twarzy i nim zdążył zareagować silnym kopnięciem odesłała go w kierunku ziemi.

– Nie sądziłem, że to będzie takie zabawne! – zaśmiał się demon przyglądając całej scenie.

– Spieprzaj! – wrzasnął Zelgadis w kierunku Nirali podnosząc się z ziemi i opanowany wściekłością ponownie z całej siły ruszył w kierunku dziewczyny, która nadal bez słowa udaremniała wszelkie próby ataku.

Jednocześnie Lina także wzbiła się w powietrze, jednak gdy tylko spróbowała zbliżyć się do Iry ten odepchnął ją silnym zaklęciem tak, że natychmiast runęła na ziemie. Pozostali w przerażeniu obserwowali dziejące się w powietrzu wydarzenia.

– Amelia! – wrzasnął Zelgadis patrząc na powoli oddalającego się demona, na którego twarzy wciąż widniał uśmiech samozadowolenia.

– Zrób coś do cholery! – krzyknął rozpaczliwie Kirei, który nagle znalazł się tuż przy Zelgadisie.

Chimera nie mógł użyć magii. Nie dopóki Ira trzymał Amelię i mógłby przypadkowo ją zranić. Wszyscy chyba zdawali sobie z tego sprawę, ponieważ nikt nawet nie próbował celować w demona. Jedyne co mogli zrobić to usunąć z drogi Nirali, ta zaś roztaczała nad nimi potężną aurę swojej mocy.

– Elmekia Flame! – rzucił Zelgadis kierując magiczny snop światła w kierunku Nirali. Musiał uratować Amelię, nawet kosztem życia Nirali.

Jednak… pomimo fali zaklęć, do której dołączyła się także Lina, Nirali stała niewzruszona blokując wszelkie próby przedostania się do Iry. Gdyby nie wściekłość i bezradność, które coraz bardziej rozlewały się po ciele Zelgadis w poczuciu beznadziei, możliwe, że mag zobaczyłby w oczach dawnej sojuszniczki błaganie by przestał.

– Nieumarli! – wrzasnęła nagle Maya poprzez huki odbijanych w kierunku Nirali zaklęć.

W ich kierunku błyskawicznie zbliżała się coraz większa fala biegnących Nieumarłych przyciągniętych hałasem walki.

– Assha Dist! – rzuciła Lina w kierunku pierwszej nadciągającej fali. Ludzkie ciała padły bez życia na drodze jednak nie powstrzymało to dalej nadciągającej hordy. Kirei ostatkiem sił zdołał stworzyć barierę, która oddzieliła ich od Nieumarłych. Horda przylgnęła do bariery próbując za wszelką cenę przebić się poprzez magiczną ścianę.

Amelia z przerażeniem patrzyła jak horda licząca dziesiątki Nieumarłych napierała na magiczną barierę, za którą kulili się jej towarzysze. Lina zaklęciami powalała kolejne żywe trupy, jednak z każdą chwilą z mrocznych zakamarków miasta nadciągało ich coraz więcej. Zupełnie jakby dawno zgładzone miasto nagle powróciło do życia w upiornej formie. Zelgadis z powietrza rozpaczliwie próbował przebić się w jej kierunku i niezważając na wywoływany hałas rzucał coraz to silniejsze zaklęcia w kierunku białowłosej dziewczyny. Dziewczyny, która zdaje się ostatnim razem pomogła Amelii nie popełnić strasznego głupstwa, gdy kazała jej zawrócić po oddaleniu się od towarzyszy. Amelia nic z tego nie rozumiała, dlaczego ta dziewczyna była teraz przeciwko nim? Nie miało to sensu… Księżniczka desperacko próbowała wyrwać się z objęć demona.

– Mam nadzieję, że bawisz się równie świetnie co ja… – syknął Ira do jej ucha. – Nie chciałbym przerywać spektaklu, ale zdaje się, że twoi przyjaciele mają teraz ręce pełne roboty, a na nas już pora – stwierdził rozbawiony.

Po tych słowach błyskawicznie odwrócił się od sceny walki i silnym uderzeniem skrzydeł wzbił się w przeciwnym kierunku. Wtedy to się stało, jakby desperacja i przerażenie nagle pomogły wypełnić jej brakujące luki pamięci. A może po prostu chęć ratowania własnego życia?

– Visfarank! – krzyknęła Amelia jednocześnie czując moc gromadzącą się w swoich pięściach. Nim demon zdążył zareagować solidnym ciosem zdołała trafić go bezpośrednio w brzuch. Zaskoczony Ira rozluźnił uścisk tak, że Amelia zdołała wyrwać się z miażdżących objęć. Zgromadzona nagle energia równie szybko uleciała z ciała dziewczyny i zaczęła spadać.

– Amelio! – krzyki przyjaciół dotarły do niej, gdy spadając już miała uderzyć o ziemię, ale zamiast tego ogarnęła ją ciemność…

Amelia nie była pewna, czy przypadkiem nie zamknęła oczu, gdy po chwili otaczająca ją ciemność zaczęła materializować się w obrazy. Miała wrażenie, że wokół niej uformował się bezkresny tunel, na ścianach którego obserwować mogła nieznane sytuacje, w których… uczestniczyła. Biegiem puściła się przed siebie jedynie kątem oka spoglądając na wyświetlane sceny. Zdecydowana większość dotyczyła walki, gdzie ona, Lina, Gourry i Zelgadis poobijani i poplamieni krwią rzucali kolejne zaklęcia w kierunku coraz to większych demonów. Jedna ze scen przedstawiała leżącego we krwi Zelgadisa, którego ze łzami w oczach próbowała reanimować, kolejna – otwierające się olbrzymie przejście, z którego zionęła przerażająca demoniczna potęga, a w następnej dostrzegła zakrwawionego mężczyznę, w pomieszczeniu przypominającym komnatę zamkową. Setki scen przepełnionych krwią, ciemnością, strachem… Przez chwilę pomyślała, że umarła i pozostanie w tym tunelu przez całą wieczność. Jedną z ostatnich migawek, które zdołała wychwycić była ona sama wbijająca ostrze w swój nadgarstek. Z obrzydzeniem zamknęła oczy biegnąc dalej przed siebie i nie wiedząc jak i kiedy wpadła wprost na Zelgadisa.

Zelgadis schwycił z całych sił przerażoną Amelię i zamknął w szczelnym uścisku.

– Dzięki bogom, dzięki bogom… – szeptał we włosy dziewczyny przyciskając ją do swojej piersi.

Znajdowali się wewnątrz wytworzonej przez Kireia bariery, którą teraz Lina pomagała mu magicznie wzmocnić. Różnica była taka, że całą barierę spowijała lepka, smolista ciemność. Lillya stała z dłońmi przyłożonymi do magicznej ściany i w skupieniu przelewała na nią swoją moc. Z zewnątrz wciąż czyhała horda Nieumarłych, ale z powodu oblepiającej ciemności nie napierała już na nią. Z oddali dało się słyszeć wściekły głos Iry.

– Co się stało? – wyszeptała Amelia wciąż nie odrywając się od Zelgadisa. Nadal nie mogła wyrzucić z głowy ujrzanych obrazów, ale postanowiła na razie zachować to dla siebie.

– Kiedy spadałaś Kierei rozciągnął swoją barierę jak najdalej mógł, a Lillya rozpostarła pod tobą Ciemność, w którą wpadłaś. Dzięki temu przez chwilę zniknęłaś w niej i byłaś nietykalna dla innych zanim udało ci się wbiec w barierę – wyjaśniła cicho Maya.

– Nie wytrzymamy tak długo… – rzucił smętnie Daiki, a Zelgadis dopiero teraz dostrzegł, że chłopak rysował kolejne runy na ciele Lilly, które najprawdopodobniej miały wzmocnić jej energię życiową. Kirei także dyszał ciężko ledwo utrzymując magiczną barierę, zapewne bez pomocy Liny nie byłby dłużej w stanie tego robić.

– Musimy coś zrobić! – krzyknął Gourry rozglądając się dookoła.

– Nie możemy zrobić nic więcej… – stwierdził Tamaki i ze zrezygnowaniem usiadł na ziemi.

– Przestań! Jesteś Kapłanem, jak możesz coś takiego w ogóle powiedzieć?! – wrzasnęła na niego Maya, która najwyraźniej nie zamierzała tak łatwo się poddawać.

– Ten przeklęty Xellos, nigdy go nie ma jak jest potrzebny… – syknęła wściekle Lina pod nosem.

Zelgadis mocniej przyciągnął Amelię do siebie i delikatnie oparł brodę na czubku jej głowy. Odczuwana wściekłość powoli go opuszczała i dopiero teraz poczuł wyrzuty sumienia względem Nirali. Wiedział przecież, że dziewczyna nie robiła tego z własnej woli, wiedział, bo zaufała mu i opowiedziała o tym dlaczego musi służyć demonom… Nie podejrzewał jej też o taką moc, wcześniej nawet tego nie zauważył… Ale… Nie miał wyboru. Zel natychmiast odpędził nadciągające wyrzuty sumienia i skupił się na ich obecnej sytuacji.

– Nie sądzę żeby Ira nam teraz odpuścił, nie kiedy wie, że jesteśmy w komplecie, że jest tu Amelia i co najważniejsze, wie że jesteśmy osłabieni walką – powiedział po chwili milczenia Zelgadis. – Jak długo utrzymamy barierę? – powiedział jednocześnie sam rzucając zaklęcie wzmacniające ochronę.

– Z twoją pomocą… jakieś piętnaście minut o ile nie znajdą do tej pory sposobu na zneutralizowanie Ciemności Lilly, bo to głównie ona powstrzymuje ataki z zewnątrz – powiedział rzeczowo Kirei.

– Na zewnątrz nie mamy szansy z nimi wszystkimi, horda zombie, piekielny demon i jego psychopatka – podsumowała Lina. – Musimy znaleźć drogę ucieczki, tylko jak? – zaczęła zastanawiać się na głos czarownica.

– Na dole… – niespodziewanie zabrzmiał głos Lilly.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:30:34)

Offline

 

#35 2020-08-05 22:08:07

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 18 - W blasku prawdy



– Na dole? – powtórzył cicho Zelgadis i odruchowo spojrzał na swoje stopy. – No jasne! – wykrzyknął po chwili. – Posłuchajcie! Przebijemy się na dół stąd, zanim Ira zorientuje się, co się dzieje będziemy mieli szansę na ucieczkę – wyjaśnił.

– To wy… ty potrafisz to zrobić? – zapytał zdziwiony Tamaki.

– Podłoże, na którym stoimy nie powinno być aż tak masywne, poza tym Zel specjalizuje się w magii szamanizmu, co za tym idzie – ziemi, więc kto jak kto, ale on powinien dać radę – wyjaśniła w odpowiedzi za przyjaciela Lina, która nadal skupiała się na wzmacnianiu magicznej bariery.

– Świetnie, to może weźmiesz się do roboty, bo ledwo dajemy z tym radę! – warknął zdenerwowany Daiki, najwyraźniej i jego przerastało trzymanie Lilly na nogach za pomocą run.

– Wszyscy stańcie koło Daiki’ego! – zarządził szybko Zelgadis i delikatnie popchnął także Amelię w tamtym kierunku.

– Zel, bądź ostrożny, nie chcielibyśmy stąd spadać „aż tak” szybko… – mruknęła ironicznie Lina, ale Zelgadis zrozumiał jej obawy. Jeśli nie wyważy odpowiednio zaklęcia cała ziemia może się pod nimi dosłownie zawalić…

Najostrożniej jak tylko potrafił przyłożył dłonie do lepkiego piachu i skupił całą energię na niewielkim okręgu tuż przy swoich stopach. W odpowiedzi ziemia ustąpiła odsłaniając w wąskim tunelu rozciągającą się kilkanaście metrów niżej pustkę. Odetchnął z ulgą.

– Lina, ruszaj! – powiedział wstając.

– Amelia, Maya! – zawołała ruda. – Wy pierwsze, jazda!

Za pomocą zaklęcia Lina stworzyła całkiem pokaźną lewitującą bańkę, do której bez problemu zmieściła się cała trójka.

– Nie dam rady ściągnąć wszystkich naraz, moja magia nie jest tak silna w tym świcie, wrócę jak najszybciej! – wyjaśniła pospiesznie Lina.

Zelgadis rzucił czarodziejce ostatnie spojrzenie i miał nadzieję, że wyczytała z niego niemą próbę… pospieszcie się…

Nie wiedział ile czasu minęło odkąd Lina i pozostali zniknęli w ciemności pod miastem, nie wiedział nawet jak głęboka była to otchłań. Jedyne na czym mag się skupiał to ochraniająca ich bariera. Czas rozciągał się w milczącym oczekiwania, a strużki potu ściekały po jego skroniach, gdy w końcu pojawiła się Lina. Dyszała ciężko ze zmęczenia, ale widać było, że za nic nie zamierzała się poddawać.

– Gourry… Tamaki… – wydyszała między kolejnymi wdechami – Wasza kolej.

Podobnie jak w pierwszym przypadku cała trójka szybko zniknęła pod powierzchnią w wyczarowanej bańce. Zelgadis był ciekaw jak rozległa była przestrzeń pod nimi, ale jak miał nadzieję, wkrótce sam się przekona.

– Lillya! – krzyk Daiki’ego przedarł się przez otaczający ich hałas, po chwili Ciemność otaczająca barierę zadygotała niebezpiecznie. Półprzytomna Lillya osunęła się wprost w ramiona Daiki’ego.

– Przepraszam… – powiedziała cicho po czym jej nieprzytomne ciało zwiotczało w ramionach chłopaka.

– Lillya! Kirei, nie damy dłużej rady! – krzyknął medyk, a otaczająca Ciemność zaczęła unosić się nad nimi jak z wolna znikający dym.

Zelgadis z przerażeniem spojrzał na otchłań pod swoimi stopami, gdzie miał nadzieję zobaczyć nadciągającą burzę rudych włosów. Jednak Liny nigdzie nie było. Przez znikającą Ciemność dało się zobaczyć czekających Nieumarłych, którzy teraz ponownie zbliżali się w kierunku bariery.

– Szlag! – krzyknął Kirei. – Nie damy rady!

Bariera drgała niebezpiecznie utrzymywana ostatkiem sił kiedy pierwsza fala Nieumarłych uderzyła w jej ścianę. Ciemność prawie całkowicie zniknęła pozostawiając za sobą jedynie kłęby czarnego dymu osłaniające ich przed wzrokiem Iry. Zelgadis spojrzał porozumiewawczo na Kireia, a ten rozumiejąc bez słów jedynie przytaknął w milczeniu. Mag szybko opuścił ręce z bariery i stworzył bańkę identyczną do tej wyczarowanej wcześniej przez Linę, która szczelnie otoczyła Daiki’ego i Lillye wciąż pozostającą w ramionach chłopaka.

– Co robisz?! – krzyknął zdziwiony Daiki. – Nie, nie! Nie zostawię was! Kirei! – wrzeszczał, gdy bańka zaczęła sunąć w kierunku otchłani ziejącej w ziemi, po czym zniknęła niosąc w mrok swoich pasażerów.

– Mogłeś iść z nimi… – mruknął cicho Kirei.

– Jasne… żebyś to ty mógł zostać bohaterem? – odpowiedział ironicznie i uśmiechnął się z przekąsem patrząc na Kapłana, na co w odpowiedzi otrzymał jedynie rozbawione prychnięcie białowłosego.

Zel odetchnął głośno skupiając całą energię na utrzymaniu lewitującego transporu, co na odległość wydawało się trudnym zadaniem. Podobnie jak Lina zdawał sobie sprawę, że nie zdołałby utrzymać ich całej czwórki, właściwie już teraz czuł, że ledwo daje radę. Mógłby oczywiście ruszyć razem z Daikim i Lillyą, ale wiedział, że Amelia nigdy nie wybaczyłaby mu pozostawienia Kireia. Ten natomiast, nigdy nie zgodziłby się ruszyć szybciej, ponieważ do ostatniej chwili chciał ochraniać przyjaciół, co aktualnie mógł zrobić utrzymując barierę i dając pozostałym czas na ucieczkę.

– Zelgadisie? Gotowy? – mruknął przy jego boku Kirei oddychając ciężko ze zmęczenia.

Zel przytaknął w milczeniu chociaż wiedział, że tak naprawdę znaleźli się w beznadziejnej sytuacji. Miał jedynie nadzieję, że Daiki z Lillyą dotrą bezpiecznie na dół.

– Odsuńcie się! – ryknął ponad nimi głos Iry, po czym fala Nieumarłych cofnęła się o kilka kroków posłusznie wykonując polecenie swojego Pana, jednocześnie bariera rozpadła się z trzaskiem.

Przez ostatnie kłęby dymu pozostawionego przez Ciemność Zelgadis w końcu dostrzegł górującego nad nimi demona, którego twarz wykrzywiła się w okrutnym grymasie, gdy dostrzegł pod sobą jedynie pozostającą dwójkę i czarny otwór ziejący w ziemi. Nirali posłusznie zajmowała miejsce tuż przy boku Iry, jednak jej twarz skrywały fałdy materiału, tak, że chłopak nie mógł odczytać reakcji czarodziejki. Grupa Nieumarłych uformowała się wokół nich tłocząc za jakąś niewidzialną granicą i czekając jedynie na sygnał.

– Wy… – zaczął wściekły Ira. – Wy… myślicie, że jesteście tacy sprytni? – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – To tylko kwestia czasu zanim ich znajdę, właściwie już są martwi. Zabić! – wrzasną Ira i jak na rozkaz Nieumarli ruszyli w ich kierunku, ale co najgorsze Nirali także…

***

Bańka z zawrotną prędkością sunęła w dół oblepiona wszechogarniającym mrokiem, który zdawał się napierać na nią z każdej strony. Zimny pot spływał po karku Liny, która cicho powtarzała…

– Szybciej, szybciej…

W napięciu przyglądała się ciemności, aż w końcu w oddali zamajaczył pierwszy blady błękit, który z każdym metrem zdawał się nabierać siły. W końcu światło stało się tak ostre, że na chwilę musiała przymknąć oczy chroniąc się przed rażącym blaskiem.

– Lina! – dotarł do niej pierwszy krzyk, w którym rozpoznała głos Amelii. Powoli otworzyła oczy by stwierdzić, że znaleźli się na dole, w samym środku krainy, której nigdy nie spodziewałaby się znaleźć w tym świecie.

Zewsząd otaczały ich rośliny, drzewa mające po sto metrów wysokości z gęstymi koronami utworzonymi w wielobarwnych liści. Kwiaty o osobliwych kształtach, których nigdy przedtem nie widziała, wyższe były od nich o kilka metrów. Rudowłosa przez chwilę pomyślała, że tak właśnie muszą się czuć mrówki w ich świecie. Wszystko było wprost ogromne. Jednak nie sama wielkość roślin była dla czarodziejki najdziwniejsza, a fluorescencyjna, błękitna poświata, która biła od każdej z nich wyciągają tę tajemniczą krainę z wcześniejszych ciemności. Pomiędzy drzewami prześlizgiwało się coś na kształt jaśniejących świetlików. Lina z zachwytem obejrzała się dookoła uwalniając z wyczarowanej bańki.

– Co to za miejsce? – odezwał się Gorry stawiając stopy na miękkim mchu.

– Pięknie… – mruknął mu w odpowiedzi Tamaki, który uważnie lustrował otoczenie z nieukrywanym zachwytem. Otoczenie, świat tak bardzo różny od tego, co pozostawili na górze.

Lina westchnęła ciężko ze zmęczenia. Oględziny tego miejsca muszą zaczekać aż ściągnie tutaj wszystkich – pomyślała i ponownie wzbiła się w powietrze z zamiarem lotu, gdy niespodziewanie dostrzegła spadający z zawrotną prędkością kształt. Czarodziejka wytężyła wzrok i zdołała rozpoznać lewitującą bańkę niosącą w środku Daiki’ego i Lillyę. To zapewne Zelgadis wyczarował bańkę i nie mogąc dłużej czekać na nią wysłał w dół kolejne dwie osoby. Lina ze spokojem spojrzała w kierunku nadciągającej bańki, już chciała wzbić się w górę by lecieć na pomoc Zelgadisowi, gdy bańka niosąca Daiki’ego i Lillyę niespodziewanie pękła w locie. Głośny krzyk Daiki’ego przetoczył się echem ponad ich głowami, gdy dwójka Kapłanów zaczęła spadać. Lina natychmiast zreflektowała się i za pomocą zaklęcia ochroniła spadającą dwójkę przed zderzeniem z ziemią. Może w innych okolicznościach nawet odetchnęłaby z ulgą, ale teraz ze strachem przełknęła zimną gule, która zdążyła uformować się w jej gardle. Skoro bańka sama pękła mogło to oznaczać tylko jedno…

– Zelgadis… – zawołała cicho jednocześnie kierując spojrzenie w górę, w ciemność ponad koronami drzew.

***

Wdech, wydech… Wdech, wydech… Między kolejnymi oddechami Zelgadis obserwował otoczenie szeroko otwartymi oczami. Miał wrażenie, że świat zwolnił niesamowicie, tak bardzo, że zdołał ocenić każdy najmniejszy szczegół sytuacji nim choćby mrugnął powiekami. Widział lecącą w ich kierunku Nirali i jej zimne, błękitne oczy, które stawały się coraz i coraz wyraźniejsze, a za jej plecami unoszącego się w górze na potężnych skrzydłach Irę z wściekłym grymasem na twarzy. Zewsząd napierał huk kolejnych Nieumarłych nadciągających z każdej możliwej strony. Żadnej drogi ucieczki. Wdech, wydech… mrugnięcie. Czuł, że czas jaki mu pozostał zaczyna kurczyć się niebezpiecznie, powoli nabierając zwyczajnego tempa, a on miał jedynie nadzieję, że jego towarzysze zdołali bezpiecznie dotrzeć na dół. Spojrzał na stojącego obok Kireia, który dyszał ciężko ledwo utrzymując się na nogach, a jednak którego twarz wyrażała niezłomny upór. Ze wszystkich sił spróbował rozbudzić w sobie podobny upór w tej beznadziejnej sytuacji, jednocześnie wiedząc, że to jeszcze nie jego czas, że jeszcze nie wypełnił swojego zadania. Wdech, wydech… i nagle świat wskoczył na zwyczajne tory, pędząc. Nirali wylądowała tuż przed nimi dobywając swojego miecza i mierząc w ich kierunku. Zelgadis odruchowo sięgnął w kierunku własnego ostrza wciąż ukrytego w pochwie jednak widząc dezaprobatę na twarzy białowłosej zawahał się. Ta krótka chwila wystarczyła by dać wystarczająco dużo czasu Nirali, która zamachnęła bronią w ich kierunku. Zel odruchowo zacisnął powieki. A więc to tak, po tym wszystkim miał zginąć przez głupie sentymenty… Już miał zasmakować gorycz tych niewypowiedzianych słów i zabrać je ze sobą na zawsze kiedy głośny trzask rozległ się tuż przy jego skroni. Nabierając haustem powietrza otworzył oczy, by na skraju spojrzenia uchwycić jednocześnie roztrzaskaną w pół czaszkę Nieumarłego i uśmiech Nirali.

– Przecież obiecałam, że pomogę ci się wydostać – rzuciła przekornie i zwinnym ruchem obróciła się w kierunku kolejnych Nieumarłych. Poruszała się szybko i zwinnie zadając kolejne cięcia, a ciężki miecz, który dzierżyła w dłoniach poruszał się niczym zrobiony z papieru.

– Ty suko! – wrzasnął wściekle Ira i zamachnął gwałtownie potężnymi skrzydłami, wyglądając przy tym jak istny anioł zagłady. – Jak śmiesz!

– Nie jesteś moim panem! – odwarknęła Nirali zadając jednocześnie mocne cięcie kolejnemu z Nieumarłych. Dysząc spojrzała wyzywająco w kierunku zwieszonego na niebie potwora. – A ja nie jestem twoim psem – dodała spluwając soczyście na ziemię.

Przez chwilę wydawać by się mogło, że Ira zaraz straci nad sobą panowanie, jednak zimny uśmieszek ponownie wykrzywił jego twarz.

– Przypomnij mi moja droga, jak on miał na imię? – zagaił niby to zastanawiając się nad czymś. Tymczasem napierający na nich do tej pory Nieumarli zastygli w bezruchu kierowani niesłyszalnym rozkazem demona. – Ach, tak! Eryk! – powiedział pstrykając palcami z udawanym zachwytem. – Eryk… – powtórzył rozciągając usta w diabolicznym uśmiechu.

Zelgadis poczuł jak jego wnętrzności ściskają się w mały supeł. Nie mógł dojrzeć twarzy białowłosej czarodziejki, ale natychmiast przypomniał sobie, co mówiła na temat swojego ukochanego przetrzymywanego w Dworze Śmierci. Tylko dlaczego?! Dlaczego zdecydowała się zaryzykować jego bezpieczeństwem?!

– Nirali! Nie! – nie wytrzymał w końcu Zelgadis. – Nie musisz tego robić!

– Już za późno Zelgadisie – odrzekła cicho dziewczyna nadal pozostając do niego plecami. Tymczasem chimera wychwycił zdezorientowane spojrzenie Kireia i dopiero po chwili uprzytomnił sobie, że właśnie wyszła na jaw tajemnica jego znajomości z czarodziejką.

– Moja droga! – zaczął ponownie Ira. – Jeśli natychmiast nie zaczniesz robić grzecznie tego, co do ciebie należy będę musiał kogoś pilnie odwiedzić.

Zelgadis zdołał dojrzeć, że ciało dziewczyny drży nieznacznie jednak nadal nie poruszyła się z miejsca mierząc demona nienawistnym spojrzeniem. Sam rozejrzał się dookoła prześlizgując między twarzami kolejnych Nieumarłych, którzy obserwowali wszystko z odległości, najwyraźniej Ira świetnie się bawił tworząc to całe przedstawienie.

– No cóż… – zaczął ponownie demon. – Nie mam całego dnia, kiedy wy tu tak sterczycie, mój klucz jest coraz dalej, a więc twoja ostatnia szansa… Trzy… – rozpoczął odliczanie.

Nirali wrzasnęła wściekle i cisnęła w demona jednym z zaklęć wyglądających jak kula ognia, jednak ten nawet nie drgnął.

– Dwa…

Zelgadis czuł, że musi coś zrobić, cokolwiek. Teraz albo nigdy!

Jednym sprawnym ruchem sięgnął po swój miecz i doskoczył w kierunku Nirali, która swój oręż nadal dzierżyła w dłoni. Kiedy tylko dwa ostrza znalazły się obok siebie rozjarzyły się niesamowitym błękitnym blaskiem.

***

Lina ruszyła biegiem w kierunku Daiki’ego i Lilly, a w ślad za nią natychmiast podążyli pozostali.

– Daiki! – krzyknęła Maya podbiegając do wyczerpanej dwójki. – Co z Kireiem i Zelgadisem? – wydyszała ciężko. Czarnowłosy jedynie podniósł na nią zmartwione spojrzenie wciąż trzymając w ramionach na wpółprzytomną Lillye.

– Co z nimi?! – ponagliła spanikowana Amelia wlepiając wzrok w ciemność ponad ich głowami.

– Ja… nie wiem… było zamieszanie… odesłali nas tu – wyjaśnił cicho chłopak spuszczając głowę w poczuciu winy.

– Musimy natychmiast po nich wrócić! – zdecydowała stanowczo Lina i już miała wzbić się do lotu kiedy Maya złapała ją za przegub.

– Nie… – zaczęła cicho jednocześnie skrywając się za zasłoną gęstych włosów, które opadały na jej opuszczoną twarz. – Ledwo trzymamy się na nogach… Potrzebujemy schronienia i odpoczynku, a przede wszystkim musimy chronić Amelię. Jeżeli demon nas dogoni, nie zdołamy się już bronić i zabierze Amelię, a kiedy to się stanie nie zawaha się przed zniszczeniem waszego świata… i kolejnych. Nasi przyjaciele zapewnili nam czas, nie pozwólmy, aby to poszło na marne. Ruszajmy.

Zdecydowany i spokojny ton Mayi przypominał chłodne ostrze noża brutalnie wbijającego się w ich poczucie rozsądku i jednoczesną chęć do walki. Lina w milczeniu przyglądała się trzymającej jej dłoni, która wciąż spoczywała na jej ręcę. Zelgadis zapewnił im czas… zapewnił im czas, powtarzała cicho w duchu. Gdzieś z oddali docierały do niej głośne protesty płaczącej Amelii, kiedy pozostali zastygli w tym samym milczeniu.

– Proszę! Proszę, nie możemy ich zostawić… – łkała księżniczka. – Nie!

Lina ze łzami we własnych oczach spojrzała na dawną przyjaciółkę.

– Hej… – zaczęła delikatnie. – Zelgadis i Kirei są twardsi niż myślisz i niedługo do nas dołączą zobaczysz – powiedziała cicho siląc się na pewność w swoim głosie po czym dodała – Ruszajmy.

***

Potężna energia zaczęła emanować i stale rosła wokół nich kiedy dwa ostrza znalazły się obok siebie gotowe do ataku. Blask stawał się tak jasny, że Zelgadis z ledwością zdołał utrzymać otwarte oczy, jednocześnie poczuł, że dzierżony oręż staje się coraz lżejszy. Światło było już niemal oślepiające. W tej krótkiej chwili zdążył wymienić z Nirali krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. Dostrzegł na jej twarzy, niczym w lustrzanym odbiciu, zaskoczenie zmieszane z obawą, jednak wiedziony wewnętrznym instynktem jedynie mocniej zacisnął dłonie na rękojeści, aby zadać w końcu ten ostateczny cios… Jednocześnie za jego ruchem ruszyła Nirali związana z nim nieznaną mocą.  Ostrza błysnęły ze świstem w powietrzu, a zaraz za nimi w kierunku demona wystrzeliło potężne, energetyczne cięcie zatapiając wszystko w błękitnym blasku. Zelgadis zamykając oczy poczuł, że ziemia pod jego stopami zadrżała, a energia rozniosła się po całej okolicy narastając do ogłuszającego huku. Chwilę później zapadła cisza, przerywana jedynie ich ciężkimi oddechami. Kiedy otworzył w końcu oczy spostrzegł ze zdziwieniem, że otaczający ich Nieumarli zniknęli, dosłownie rozwiani przez ciężkie podmuchu wiatru. Obrócił się szybko w kierunku Iry, aby zobaczyć go skulonego na ziemi kilka metrów w oddali. Dyszał boleśnie, a jego ciało oblane było krwią spływającą z licznych ran. Skrzydła do tej pory dumne i potężne teraz poharatane, jedynie beznadziejnie opadały z jego pleców.

– Jak… jak… dlaczego… – zszokowany wypluwał z siebie jedynie szczątki zdań wpatrując się w zakrwawioną ziemię.

Zelgadis opuścił w milczeniu miecz, który powoli zaczynał nabierać zwykłego ciężaru w jego dłoni. Nirali podążyła za jego gestem nadal pozostając przy jego ramieniu.

– To koniec Ira – odezwała się w końcu czarodziejka.

– Wy… wy… – sapał wściekle demon i w końcu obrzucił ich spojrzeniem swoich krwistych, pełnych nienawiści oczu. W milczeniu przyglądał się przez chwilę próbując zrozumieć, co właściwie się stało. Na jego twarzy dało się wyczytać kalejdoskop emocji, począwszy od wściekłości, przez szok, zaskoczenie, aż w końcu wykrzywiła się w dziwnym grymasie zrozumienia. – Czy to możliwe? – zapytał cicho samego siebie przyglądając się nadal Zelgadisowi i Nirali, zupełnie nie zwracał uwagi na stojącego za ich plecami Kireia.

– To koniec Ira – powtórzyła Nirali i próbując przerwać ten proces myślowy ruszyła zdecydowanie w kierunku demona, jej ciało wydało się Zelgadisowi dziwnie spięte, zupełnie jakby nie chciała, aby Ira odkrył kolejną kartę…

– Bliźniacze Ostrza! – wykrzyknął demona krztusząc się własną krwią, spróbował wstać w przypływie determinacji, ale jedynie zachwiał się, aby ponownie upaść na kolana. Nirali beznamiętnie stanęła nad nim przykładając mu ostrze do gardła. – A więc to tak? – zaczął ponownie Ira z szyderczym uśmiechem. – Zdecydowałaś się zdradzić tajemnicę dla brata, nawet kosztem swojej miłości – podsumował, a do tej pory spięte ciało dziewczyny zadrżało lekko, jednak Zel nie mógł dojrzeć jej twarzy.

Zelgadis dopiero po chwili uświadomił sobie sens słów demona i zszokowany jedynie otworzył usta w milczeniu. Brata? Nie… nie, to przecież niemożliwe, powtarzał w kółko, jednak to krótkie słowo, do tej pory tak nieobce w jego życiu, wwiercało się niebezpiecznie w głąb niego. Owszem, wiedział już, że tak naprawdę urodził się w piątym filarze, że krew walczących demona i bóstwa naznaczyła jego i Nirali, dlatego jako jeden z dziedziców Bliźniaczego Ostrza został odesłany do innego filaru, jednak… Jednak Nirali powiedziała mu wcześniej, że jedynie mieszkali w sąsiedztwie, a ich rodziny dobrze się znały. Czy to możliwe, że nie powiedziała mu…? Natłok myśli przepływał wartko przez jego umysł.

– Milcz! – nagły wrzask czarodziejki sprowadził go z powrotem do rzeczywistości.

Zanim zdążył zadać jakiekolwiek pytanie Nirali zdecydowanych ruchem zanurzyła ostrze miecza w gardle oprawcy. Demon wydał z siebie ciche charknięcie kiedy jego własna krew zaczęła odbierać oddech. Z ciemnymi strugami krwi na ustach po chwili osunął się bezwładnie, a czarodziejka z wściekłością wyrwała ostrze z jego ciała i upadła na kolana tuż obok. Jej ciałem wstrząsnął niemy szloch, jednak Zelgadis nie był w stanie się poruszyć. Jej obraz, tych błękitnych oczu, towarzyszył mu odkąd przybyli do piątego filaru, ale to… To było zbyt wiele.

– Co do cholery? – zachrypiał Kirei zza jego pleców i ruszył kulejąc w kierunku czarodziejki. Zanim jednak zbliżył się do niej Zelgadis zatrzymał go gestem dłoni.

– To prawda? – zapytał cicho.

Nirali jedynie odwróciła zrozpaczoną twarz w jego kierunku, samotna łza wydostała się spomiędzy jej zaciśniętych powiek.

– Ja… – zaczęła, ale głos uwięzł jej w gardle. – Oni go zabiją… Zelgadisie, oni go zabiją – zawyła w końcu dając upust całemu skumulowanemu napięciu.

Zelgadis pamiętał jej słowa. Pamiętał historię o mężczyźnie, którego kochała, a którego demony od trzech lat więziły w Dworze Śmierci, aby móc wykorzystywać fakt, że dziewczyna jest posiadaczką Bliźniaczego Ostrza, aby zmusić ją do zdrady swoich. W myślach ponownie obrócił słowo „dziewczyna”. Nie, nie „dziewczyna”, a jego s i o s t r a. Zabrzmiało absurdalnie.

– Cholera… – mruknął łapiąc się za głowę i kręcąc nią zdezorientowany. – Cholera…

Kirei wykorzystał zagubienie maga i dopadł w końcu do Nirali. Sam ledwie trzymał się na nogach, ale mimo to poderwał w górę klęczącą dziewczynę chwytając za skraj szat. Nirali nie opierała się, a jej oczy wyrażały jedynie strach. Zanim Zelgadis zdążył zareagować Kirei spoliczkował ją i pogardliwie odepchnął.

– Ty suko! – zawył wściekle, a jego ramionami wstrząsnął dreszcz. – Mogliśmy zginąć! Rozumiesz?! Przez ciebie… – urwał nagle. – Mów – dokończył twardo próbując zapanować nad gniewem.

Nirali otrząsnęła się z szoku i z dłonią przyłożoną do twarzy spojrzała na kapłana.

– Nie możesz im powiedzieć, rozumiesz? Maya i pozostali kapłani nie mogą dowiedzieć się o tym, co usłyszałeś, o tym, że jesteśmy posiadaczami Bliźniaczych Ostrzy – powiedziała patrząc mu błagalnie w oczy.

– Chyba żartujesz! – prychnął wściekle. – Ta broń pomoże nam zabić demony, w dupie mam to kim jesteście! – wyrzucił.

Zelgadis patrzył na niego zdziwiony. Może nie znał Kireia dobrze, ale odkąd się poznali miał go za człowieka łagodnego i raczej dalekiego od takich stwierdzeń.

– Kirei! – przerwała mu Nirali. – Trzy lata temu kiedy byłam w grupie zbieraczy razem z Erykiem zaskoczył nas Ira. Próbowaliśmy się bronić, ale wtedy zobaczył mój miecz. Ja… ja nawet nie wiedziałam. Powiedział mi, że to Bliźniacze Ostrze, najpierw próbował odebrać mi miecz, a kiedy okazało się to niemożliwe chciał zmusić mnie do współpracy. Odmówiłam. Eryk próbował mnie bronić, wtedy Ira domyślił się, że my… Zabrał go i zażądał, abym was zdradziła. Kirei, nie miałam wyboru! On by zabił Eryka, tylko tak mogłam go chronić… – zwiesiła głowę, a włosy okryły jej twarz.

Kirei dyszał ciężko, po chwili rzucił w kierunku Zelgadisa niepewne spojrzenie.

– Kiedy się dowiedziałaś, że to twój brat?

Nirali podniosła głowę i także przyjrzała się Zelgadisowi.

– Nie wiedziałam. Ira rozkazał mi… – przerwała i spojrzała ostrożnie na kapłana – złapać Amelię. Próbowałam wykonać rozkaz i kiedy walczyliśmy – zwróciła się jednocześnie w kierunku Zelgadisa – nasze miecze coś połączyło. Nie rozpoznałam Zelgadisa, zapewne też przez… jego obecne ciało. Musiałam jednak sprawdzić, co się stało dlatego zamiast Amelii uprowadziłam Zelgadisa.

– Kurwa! – warknął Kirei i kopnął piach u jego stóp.

– Ty… całowałaś mnie… – zaczął nagle Zel i spoglądał na nią przerażony przypominając sobie tamtą sytuację.

– Podałam ci eliksir – kontynuowała spokojnie. – Tylko członkowie najbliższej rodziny są w stanie złamać czar rzucony w ten sposób i… oprzeć się – dokończyła zawstydzona, a Zelgadis przywołał w myślach scenę ich pocałunku, która o mało nie doprowadziłaby do czegoś poważniejszego. Poczuł, że cała krew odpłynęła z jego twarzy. – Wtedy byłam już pewna, że jesteś moim… bratem… bliźniakiem…

Zelgadis zacisnął usta i przyglądał się jej w milczeniu. Czy to możliwe, że dlatego jej oczy, cała osoba wydawała mu się tak znajoma? Czy to dlatego zaufał jej w tym przerażającym świecie z taką łatwością? Te oczy, to były… jego oczy. Poczuł jak jego kolana uginają się pod wpływem fali pytań. Czy zdjęcia, które mu pokazywała należały do ich rodziców? Od zawsze w głębi duszy uważał, że Rozo nie był jego prawdziwą rodziną, jednak nigdy nie zdecydował się na poszukiwania i zgłębianie sprawy. Uwierzył, że nie żyją. Uwierzył w kłamliwe wspomnienia, którymi Rezo go obdarzył. Z głuchym łoskotem uderzył kolanami o ziemię. Czy Nirali miała rację sugerując, że Rezo zmienił go w chimerę tylko po to, aby skierować jego życie na inny tor z dala od przeszłości? Od prawdziwego pochodzenia? Czy gdyby nie jego obsesja na punkcie powrotu do pełnego człowieczeństwa odkryłby to wcześniej? Milczał.

– Zelgadisie… tak mi przykro… – szepnęła dziewczyna i niezdarnie spróbowała poruszyć się w jego kierunku. Kirei wypuścił powietrze ze świstem i ciężko opadł na ziemie między nimi czym ponownie zwrócił uwagę Nirali.

– Wiem, że ją kochasz Kirei – zaczęła zwracając się do kapłana. – Amelię – ten tylko spojrzał na nią surowo. – Jeśli Maya dowie się, że Zelgadis ma Bliźniacze Ostrze nie pozwoli mu odejść. Dobrze wiesz, że zechce go wykorzystać w tej wojnie. Tylko Zelgadis może ochronić Amelię i zabrać ją z tego wymiaru.

Kirei przesypywał w dłoniach piach nerwowo przygryzając wargę.

– Nirali… ja i Lina, i tak zgodziliśmy się pomóc Mayi w znalezieniu Łzy Matki Koszmarów, można więc powiedzieć, że już daliśmy się wykorzystać dla ochrony tego świata – stwierdził cicho Zelgadis.

– Pomóc w znalezieniu Łzy, dzięki której odrodzi się bóg, to raz, ale pozostać później w samym środku wojny to dwa Zelgadisie – wyjaśnił beznamiętnie Kirei. – Ona ma rację. Maya z pewnością nie zgodzi się na to żebyś odszedł z mieczem. Bez ciebie Lina także nie pójdzie, a co za tym idzie i Amelia. Nie mogę na to pozwolić – powiedział cicho. – Nie jest mi dobrze z tym, że będę musiał ich okłamać i nie liczcie na to, że będzie to łatwe zadanie. Sam fakt, że zgodziłem się na wasz udział w poszukiwaniach Łzy to mój kompromis między chronieniem Amelii, a ratowaniem tego świata. Uznałem, że kiedy odzyskacie moce nie będziecie zagrożeni w trakcie samych poszukiwań – westchnął. – Pomyliłem się. Demony wiedzą, że dołączyła do nas Lillya, piąty kapłan i także zintensyfikowały poszukiwania. Najwyraźniej mamy kolejnego zdrajcę w szeregach, który im o tym powiedział – zerknął wymownie na Nirali – a może i nie, może sami wyczuli jej energię, sam nie wiem… – wzruszył bezradnie ramionami.

– Dziękuje Kirei i… przykro mi, nigdy dobrowolnie bym was nie zdradziła… – powiedziała cicho Nirali.

– To już nie ma znaczenia – powiedział wstając ciężko z ziemi. Skierował się w stronę Nirali i wyciągnął do niej dłoń, aby pomóc wstać. Dziewczyna schwyciła ją i także z trudem stanęła na nogach. Powoli podeszli do Zelgadisa. Nirali chciała pomóc także jemu, jednak przerwał jej gestem.

– Ja… potrzebuję trochę czasu – wyjaśnił zaskakując samego siebie. Nigdy nawet nie wyobrażał sobie czegoś podobnego, nie układał w głowie scenariusza niespodziewanego odnalezienia rodziny. Nie wiedział… Nirali nic nie odpowiedziała i jedynie skinęła głową zaciskając usta kiedy podniósł się samodzielnie.

– Musimy się stąd zbierać. Jeśli demony łączy podobna więź co kapłanów, to najprawdopodobniej już wiedzą o śmierci Iry. Nasza jedyna nadzieja w tym, że uznają to – machnął ręką w kierunku martwego ciała demona – za zasługę kapłanów i pomyślą, że odnaleźliśmy Łzę przed nimi. To może kupić nam trochę czasu, ale powinniśmy być ostrożni – na racjonalne wyjaśnienia Kireia pozostała dwójka jedynie przytaknęła. – Musimy się gdzieś ukryć i odpocząć zanim znajdziemy pozostałych, w obecnym stanie nie damy rady użyć magii, aby się do nich dostać – dodał i ruszył pierwszy w kierunków oddalonych zabudowań, mogli jedynie podążyć jego śladem. – A! Tylko nie myślcie, że robię to dla was. Tak – obrócił się niespodziewanie w kierunku Nirali – kocham ją.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:31:08)

Offline

 

#36 2020-08-05 22:17:53

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 19 - Domysły



Piąty filar skrywał wiele tajemnic, jedną z nich był podziemny świat, opatulony gęstniejącymi nad nim ciemnościami, ukryty daleko poza wzrokiem ciekawskich. Lina i pozostali wędrowali w milczeniu i napięciu przez dłuższą chwilę, jednocześnie napawając się widokiem tej niezwykłej krainy. Drogę oświetlała im jedynie błękitna, fluorescencyjna poświata, którą skrzyły się okoliczne rośliny. Nie dostrzegli żadnej drogi, ani ścieżki, dlatego przedzierali się przez wolne przestrzenie pomiędzy drzewami, których korony złożone z wielobarwnych liści Lina ledwie odnajdywała wzrokiem. Ciemność ponad drzewami przecinały liczne świetliki, co z ziemi sprawiało wrażenie ruchomego nieboskłonu.

– Nikt nie ruszył za nami w pościg – odezwał się w końcu rzeczowo Daiki podtrzymując osłabioną Lillyę.

Lina spojrzała na niego z uwagą. Faktycznie, od ich ostatniej burzliwej wymiany zdań gościła ich jedynie cisza tego mistycznego miejsca. Czarodziejka bezwiednie ścisnęła kciuki mając nadzieję, że być może Zelgadis i Kirei poradzili sobie w tej nierównej walce. Uśmiechnęła się delikatnie pod nosem, fakt, Zel zawsze miał jakiegoś asa w rękawie.

Zelgadis… Lina zauważyła, że od rozmowy z Acedią zachowanie przyjaciela uległo zmianie. Zupełnie jakby zamknął się na nich kompletnie, był niespokojny, a jednocześnie nieobecny. Była wręcz pewna, że coś ukrywa, mimo jego zapewnień, że zabił demona, coś musiało pójść nie tak. Od jego powrotu z tamtego spotkania rozważała w głowie różne scenariusze, dlaczego nie chciał jej powiedzieć? Kirei i Tamaki uprzedzili ich wcześniej, że demon zażąda równoważnej wymiany, co takiego Zelgadis mógł zaoferować, w zamian za co? A co jeśli Zelgadis tak naprawdę nie zabił Acedii? Najbardziej przerażającą możliwością dla Liny był pomysł, że Zelgadis zgodziłby się na niesprawiedliwy układ w zamian za propozycję powrotu do ludzkiego ciała. Czarodziejka miała świadomość, że chłopak pragnął tego ponad wszystko, a z własnego doświadczenia wiedziała, że mroczne istoty często wykorzystują takie słabości.

„Zel… mam nadzieję, że nie zrobiłeś żadnego głupstwa…” – pomyślała i westchnęła głośno z rezygnacją.

– Lina? W porządku? – szepnął idący obok Gourry.

Lina spojrzała na niego nieobecnym wzrokiem, po czym szybko objęła spojrzeniem pozostałych. Amelia szła tuż za nią z zaciśniętymi ustami i zmarszczonym czołem, zapewne najbardziej martwiąc się o Zelgadis i Kireia, Maya i Tamaki wyznaczali kierunek na przedzie najbardziej skupieni na znalezieniu schronienia, natomiast Daiki, pomagający Lilly, zamykał ich pochód. Każdy z nich, z rozdartymi ubraniami poplamionymi krwią, zmęczenie wypisane miał na twarzy. To był koszmarnie długi dzień nawet jak dla Liny. Najpierw samotna wędrówka, pierwszy atak Iry, z którego wyszli cało tylko dzięki niespodziewanej pomocy Kapłanów, tajemnicze spotkanie Zelgadisa z Acedią, które nie dawało jej spokoju, a kiedy wreszcie sądziła, że znaleźli schronienie, pojawił się Xellos, a zaraz po nim Ira. Aż ciężko było jej uwierzyć, że to wszystko stało się tak szybko. I co u licha robił tu Xellos?

– Nie, Gourry… – odpowiedziała szczerze. – Chyba po prostu jestem wykończona i martwię się o Zela.

– Rozumiem, też zauważyłem, że coś z nim nie tak – wyznał.

– Co masz na myśli? – nagła spostrzegawczość przyjaciela zainteresowała czarodziejkę.

– Sam nie wiem. Zamiast cieszyć się, że zabił demona wygląda raczej jakby stało się coś strasznego.

– Hmm… – mruknęła cicho. – Tak, chyba masz rację Gourry – ściszyła głos do szeptu – Nie wspominaj o tym głośno. Mamy szczęście, że ludzie i tak biorą Zela za dziwaka – skinęła porozumiewawczo w stronę Mayi. – My musimy mu zaufać.

Gourry przytaknął jedynie kiedy zabrzmiał głos Mayi.

– Myślę, że możemy tu odpocząć – oznajmiła, chociaż Lina nie widziała żadnej różnicy w stosunku do miejsc, które minęli do tej pory.

Znajdowali się na niewielkiej przestrzeni otoczeni ze wszystkich stron przez drzewa i krzewy wyższe od nich samych. Mimo wszystko nikt nie zamierzał protestować i ze zmęczeniem padli na ziemie. Gourry zaczął pomału wyciągać ciepłe koce z ich bagażu podręcznego i przygotowywał posłanie.

– Cholera! – Lina pacnęła ręką w czoło. – Nasze pozostałe dwa koce ma Zelgadis!

Gourry spojrzał na nią zmęczonymi oczami, jednak z rozbawieniem.

– Myślę, że on i Kirei mogą ich potrzebować – zaśmiał się i nawet nie zauważył, że w tym czasie Amelia spiorunowała go wzrokiem. – Nie martw się Lina, ogarnę posłanie dla ciebie i Amelii, sam prześpię się na trawie.

– Ale… – Lina zaczerwieniła się. Nagle ta sprawa wydała jej się niesamowicie absurdalnym problemem w kontekście całego dnia. Sama mogłaby spać nawet na stojąco, mimo wszystko nie chciała, aby Gourry spędził całą noc na zimnej glebie. – Możesz położyć się obok Gourry – wyznała cicho i zawstydzona odwróciła wzrok. – Tylko trzymaj łapy przy sobie i nie wyobrażaj sobie nic! Po prostu nie chcę, abyś dostał jakiegoś zapalenia pęcherza czy cokolwiek! – wyrzuciła na jednym tchu.

Gourry ponownie zaśmiał się cicho.

– Spokojnie Lina, nie śmiałbym! Dzięki… – dokończył przyglądając się jej z ciepłym uśmiechem na co Lina odpowiedziała delikatnym podniesieniem kącików ust.

– Nie zachowujcie się jakby oni byli bezpieczni! – wybuchła nagle Amelia.

Wszyscy przerwali swoje przygotowania i spojrzeli na nią ze zdziwieniem.

– Amelio, nikt z nas tak nie uważa… – wyjaśniła spokojnie Maya. – Kirei żyje, w przeciwnym wypadku wyczułabym to dzięki połączeniu z innymi kapłanami.

– To, że żyją nie oznacza, że są bezpieczni! – Amelia nie dawała za wygraną.

– Posłuchaj… – zaczęła Maya i zaraz westchnęła głośno. – Wiem, że się martwisz. My wszyscy się martwimy, ale to im w niczym nie pomoże. Wiem, że Kirei żyje i mam nadzieję, że Zelgadis także. Gdyby coś im się stało Ira z pewnością ruszyłby za nami w pogoń, a skoro go tu nie ma – machnęła ręką dookoła – To oznacza, że nasi chłopcy dali radę. Nie mam pojęcia w jaki sposób, ale mam nadzieję, że dowiemy się tego niebawem. Musimy skupić się na zadaniu, odnaleźć Łzę i chronić ciebie – skończyła wieszając na Amelii ciężkie spojrzenie.

– Mam już dość tego, że wszyscy starają się mnie chronić poświęcając siebie przy okazji – odburknęła cicho.

– Więc potraktuj to jako ochronę nie ciebie, a wszystkich innych filarów – stwierdziła dobitnie Maya, a Lina doznała przerażającego wrażenie, że faktycznie był to jedyny powód, dla którego Maya dbała o bezpieczeństwo Amelii. Księżniczka nie odważyła się już odezwać.

– Hej! No już! Zobaczysz wszystko będzie dobrze – odezwał się nagle pocieszająco Tamaki i podszedł do Amelii kładąc dłoń na jej ramieniu. Drugą rękę wystawił przed siebie i pstryknął palcami. – Założę się, że Ira dostał porządnie w kość – powiedział i nagle tuż przed nimi pojawił się obraz uciekającego demona, niestety nim dobiegł i zniknął za drzewami obraz prysł wyglądając przy tym jak bite w powietrzu szkło. – Przepraszam – zaśmiał się serdecznie Tamaki. – Niestety to wszystko, na co stać mnie w tym stanie. Powinniśmy coś zjeść przed spaniem.

Amelia uśmiechnęła się delikatnie na widok rozwianych resztek wyczarowanej Iluzji i mimo nerwów przytaknęła ugodowo.

– Ech, nie ma tego wiele – zaczął Gourry wyjmując z ich bagaży resztki żywności, które mieli ze sobą. Niestety, podobnie jak w przypadku kocy, pozostałą część ich zapasów miał Zelgadis i Kirei.

– Spokojnie, wystarczy – stwierdziła Maya podając każdemu spory kawałek chleba, sera i kiełbasy.

– No cóż… – mruknęła Lina patrząc na niewielki, jak dla niej, pakunek. – Jak to mówią, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Przeżuwali w ciszy kolejne kęsy jedzenia. Nawet pomimo pocieszających słów Tamaki’ego i racjonalnych wyjaśnień Mayi, Lina wyczuwała w powietrzu napięcie. Mimo to, nie zdecydowali się na ponowne podjęcie tematu i dokończyli posiłek zajęci własnymi myślami. W końcu Lina ułożyła się na przygotowanym posłaniu tuż obok Amelii i Gourry’ego, starannie dbając o odpowiednią odległość od szermierza, i skierowała spojrzenie w błyszczące niebo, o ile tak można określić przestrzeń nad ich głowami.

– Lina… – tuż obok zabrzmiał cichy szept Amelii. – Chciałam cię przeprosić za to, że nie posłuchałam cię kiedy Ira po raz pierwszy nas zaatakował…

– Ech… – Lina wstrzymała na chwilę oddech zastanawiając się nad odpowiedzią. – Właściwie to ja powinnam cię przeprosić. To co mówiłam, byłam po prostu niesprawiedliwa i okrutna – wyznała cicho. – Wcale nie uważam, że jesteś dla nas problemem i nie uważam, żebyś miała nie poradzić sobie w walce. Cieszę się Amelio, że cię odnaleźliśmy i wiem, że jesteś świetną czarodziejką, bo już niejednokrotnie to udowodniłaś – powiedziała wspominając jednocześnie wszystkie ich przygody i wyzwania. Amelia poruszyła się niespokojnie. – Tylko nie zachłyśnij się tą pochwałą!

– Cóż, pozostaje mi wierzyć na słowo, że tak było. Teraz nie czuję się zbyt przydatna – wyznała.

– To nie wspomnienia określają naszą wartość, ani to kim jesteśmy – powiedziała w zamyśleniu Lina nadal badając tajemnicze niebo, a Amelia milczała przez dłuższą chwilę.

– Mimo wszystko mam nadzieję, że odzyskam swoje wspomnienia, ciężko żyć bez nich, tak po prostu nie pamiętać swojego życia, przyjaciół, rodziny…

Lina odwróciła głowę, aby spojrzeć w jasne oczy przyjaciółki.

– Z pewnością odzyskasz wspomnienia, ale zapewne to wymaga czasu. Pamiętasz cokolwiek? – zapytała z ciekawością.

– Hmm… – Amelia zastanawiała się dłuższą chwilę. – Zanim pojawiliście się w tym świecie nie miałam kompletnie żadnych wspomnień, ani… uczuć z poprzedniego życia – powiedziała czerwieniąc się.

– Chodzi o Zela? – zapytała wprost.

– Nie jestem pewna naszej relacji, ani moich nagłych uczuć do niego. Kiedy Ira mnie złapał, a potem wpadłam w Ciemność stworzoną przez Lillyę, widziałam różne obrazy. Sceny walki, was, Zelgadisa…

– Rozumiem… – mruknęła rudowłosa. – Cóż, myślę, że uczucia znajdą własną drogę, niezależnie od twoich wspomnień, a ty przecież go… kochałaś? – dokończyła pogodnie nadal przyglądając się twarzy Amelii.

– Kochałam?! – sapnęła nagle głośniej niż zamierzała i ze strachem szybko rozejrzała się po śpiących towarzyszach. Na szczęście zdawało się, że nikt nie słuchał ich cichej rozmowy.

– Haha, Amelio, co w tym takiego niezwykłego? Zel to niezły facet i przystojniak – powiedziała wesoło i uśmiechnęła się przebiegle, po chwili jednak uśmiech znikł z jej twarzy. – Mam nadzieję, że jest cały – dokończyła, a Amelia uścisnęła jej dłoń.

– Tak… – szepnęła z nadzieją. – Niestety chyba wyciągnęłaś złe wnioski Lina – kontynuowała – Zelgadis powiedział, że byliśmy jedynie przyjaciółmi i cóż, my… całowaliśmy się po jego spotkaniu z Acedią, ale on był wtedy taki załamany. Myślę, że nie miał tego na myśli…

– Ach! – sapnęła Lina. – Sama nie wiem. Nie odbierz tego źle, może Zelgadis jest dobrym kłamcą, ale nie sądzę żeby miał złe intencje, a wasza relacja wcześniej była raczej skomplikowana… – dokończyła pocieszająco, jednak w głowie analizowała już kolejny element układanki podany jej przez Amelię.

„Więc po spotkaniu z wiedźmą zdobyłeś się wreszcie na odwagę pokazania Amelii co czujesz… Czyżbyś próbował zacząć, a może raczej zamknąć kolejny rozdział Zel?” – pomyślała Lina i nawet nie czując kiedy, zasnęła.

***

Zelgadis szedł powolnym krokiem za Kireiem i Nirali. Ze zdziwieniem uświadomił sobie, że faktycznie wszyscy Nieumarli, którzy wcześniej próbowali ich zaatakować dosłownie wyparowali. Przed jego oczami rozciągała się jedynie pusta, szeroka ulica, coś na kształt placu i coraz gęściej opatulający ich mrok nocy. Miał nieodparte wrażenie, że im ciemniej się robiło, tym głośniejsze, złowieszcze melodie wygrywały łańcuchy, na których umocowano dawne miasto. Pomimo wszystkich rewelacji, o których dowiedział się dziś, w środku czuł dziwną pustkę. Co jakiś czas zerkał na Nirali, aby wychwycić jej przelotne spojrzenia, kiedy odwracała się w jego kierunku, ale natychmiast odwracał wzrok. Siostra. Rodzina. Te słowa na zmianę rezonowały w jego świadomości, a on z brutalnym przekonaniem udawał, że nie istnieją.

– Myślę, że jesteśmy już wystarczająco daleko… – odezwała się w końcu cicho Nirali kiedy znaleźli się na gęściej zabudowanym obszarze.

– Mhm… – mruknął jej w odpowiedzi Rei. – I tak jest już za ciemno na dalszą wędrówkę. Musimy liczyć na to, że przeżyjemy tę noc – dokończył i skierował się do jednego z najbliższych budynków będących, w porównaniu z resztą, w najlepszym stanie.

Zelgadis przeszedł przez najbliższe gruzowiska i razem z Nirali wgramolili się do środka za chłopakiem. Gdy tylko otoczyły go cztery ściany małej izby i złudne poczucie chwilowego bezpieczeństwa, natychmiast zrzucił dźwigane bagaże i ostrożnie usiadł. Jego ciało chimery i tak dawało mu większą wytrzymałość i siłę, z tą nagłą myślą przez chwile spojrzał współczująco na Kireia.

– Tak, tak kamienny magu – odezwał się przywołany w myślach Kapłan. – Nie wiem, jakim cudem doszedłem tutaj o własnych siłach – zaśmiał się gorzko, po czym też opadł ciężko podpierając się o najbliższą ścianę.

– Kamienny magu? – zdziwił się Zelgadis.

– Cóż… ja nie mam tak niezwykłego ciała… – dodał w zamyśleniu przyglądając się chimerze. – Kto by pomyślał, że wydała was na świat ta sama matka – stwierdził mierząc tym razem Nirali.

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie, po czym spiorunowała go wzrokiem.

– Właśnie chciałam zaproponować wam leczenie, ale widzę, że ty masz wystarczająco dużo siły, aby pyskować – rzuciła kąśliwie.

– Och! Prędzej wypiłbym truciznę niż dał ci się leczyć! – odkrzyknął zbulwersowany.

– A więc teraz będziemy ujadać na siebie jak dzikie psy? – podsumował bezsilnie Zel i dopiero zdał sobie sprawę z faktu, że Kirei, przecież nie wiedział, jak stał się chimerą. Owszem, wspomniał coś wcześniej Mayi, ale szczerze wątpił, aby ta podzieliła się tymi informacjami z towarzyszem. Czyżby naprawdę Kapłan myślał, że urodził się taki? Na tę myśl zaśmiał się głośno i niekontrolowanie, czym uciszył pozostałych.

– Zel? – Nirali zagadnęła ostrożnie. – Wszystko w porządku?

– Och, jak najbardziej. Po prostu uświadomiłem sobie, że zapewne Kirei myśli, że urodziłem się taki – powiedział dziwnie i nieadekwatnie rozbawiony.

– Cóż, tak myślałem – odpowiedział skonsternowany Kapłan. – Jeśli nie, to co takiego się stało?

– Widzisz, kiedy wywleczono mnie z tego świata razem z mieczem, wymazano moje prawdziwe wspomnienia z pierwszych pięciu lat życia. Dostałem… jakby zastępcze – stwierdził pogardliwie. – A opiekę nade mną przejął jeden z bardziej szanowanych wielkich magów, psychopatów mojego, nowego świata. To on magicznie spełnił moje życzenie i nadał mi taką postać – dokończył zaskakując samego siebie szczerością z jaką udzielił odpowiedzi, ale właściwie jakie to miało znaczenie w kontekście ich obecnej sytuacji?

– Jakie to było, to życzenie? – zapytał zaintrygowany Rei.

– Moc. Siła. Oczywiście – wyjaśnił Zelgadis.

– Mówiłam już Zelgadisowi, uważam, że ten człowiek nadał mu taką formę, aby skierować jego życie na inne tory, z dala od prawdziwego pochodzenia i przeszłości – dodała rzeczowo Nirali.

– To możliwe… – zaczął chłopak w odpowiedzi zanim Zelgadis zdążył ponownie się wtrącić. – Skoro dwa Bliźniacze Ostrza są tak potężne byłoby pewnie zbyt ryzykowne, abyś przypadkiem dowiedział się prawdy. W każdym razie współczuję… zapewne – dodał ostrożnie. – Ale i zapewniam, ciesz się, że nie musiałeś polegać na niej! – skierował oskarżycielskie spojrzenie na Nirali.

– Przysięgam… – wysyczała przez zaciśnięte zęby – Nie wytrzymam!

– Bo co? Prawda w oczy kole? Wiesz Zelgadisie, ilu naszych zginęło przez tą, pożal się panie, czarodziejkę? – prychnął pogardliwie. – Wszystkich nas najpierw okłamała, a później zdradziła.

– Zdaje się Rei, że sam nie byłeś święty. Przypomnij mi, czy to nie ty, okłamałeś wszystkich rebeliantów ukrywając prawdziwą tożsamość i waszą moc jako Kapłanów? Nie sądzisz, że więcej ludzi mogłoby przeżyć, gdybyś nauczył się szczekać kiedy trzeba? – dziewczyna zawiesiła na nim lodowate spojrzenie. – A teraz milcz, mam robotę – machnęła lekceważąco w jego kierunku, po czym podeszła do Zelgadisa. – Nie ruszaj się, proszę – dowiedziała tonem zaskakująco delikatnym i spokojnym w porównaniu do wcześniejszego. Zelgadis jedynie przytaknął kiedy czarodziejka mruknęła pod nosem pierwsze z zaklęć leczących.

– Nieźle się trzymasz – powiedział niby od niechcenia mag obserwując jej ruchy.

– Cóż, w przeciwieństwie do was nie musiałam cały dzień uciekać przed demonami, taka zaleta bycia zdrajcą – rzuciła w odpowiedzi i uśmiechnęła się delikatnie, na co Zelgadis także odpowiedział tym samym. Jednocześnie poczuł jak przyjemne ciepło rozlewa się po jego ciele nieco kojąc ból wcześniejszych ran.

– I dobra z ciebie czarodziejka – dodał w zamyśleniu.

– Jak i z ciebie – odpowiedziała ze szczerym uznaniem w głosie.

Zel przemilczał ostatnią uwagę i pozwolił swoim myślom płynąć. Zabrnął już naprawdę głęboko w ten cały bałagan piątego filaru. Na dodatek teraz Nirali i Kirei uważają, że zaraz po odnalezieniu Łzy Matki Koszmarów otworzą przejście i po prostu odejdą. Cóż… z powodu układu z Acedią sprawa była nieco bardziej skomplikowana… W myślach rozważył wszelkie możliwości i mógł mieć jedynie nadzieję, że mimo ostatnich utrudnień będzie mógł dalej kontynuować swój plan. Musiał też zdobyć więcej informacji…

– Skąd znasz Xellosa? – rzucił nagłym pytaniem w kierunku Reia, kiedy Nirali skończyła zaklęcie leczące.

– Xellosa? – powtórzył głupio Kapłan, szczerze zdziwiony pytaniem.

– Tak, Xellosa. Nie udawaj teraz durnia. Pojawił się przecież z ostrzeżeniem tuż przed przybyciem Iry.

Nirali wyprostowała się jedynie i mierzyła obu zdezorientowanym spojrzeniem, najwyraźniej nie za bardzo rozumiejąc kogo tyczy się ta rozmowa.

– Nie musze ci się tłumaczyć… – zaczął obronnie Kapłan, jednak Zelgadis przerwał mu natychmiast.

– Naprawdę muszę ci uświadamiać kim jest ta menda chcąca śmierci Amelii? – zaczął podniesionym tonem. – To demon! Demon z naszego wymiaru, który nie kiwnie nawet palcem jeśli sam nie ma w tym interesu.

Zelgadis obserwował rozmówce z zaciśniętymi wargami, jednocześnie oddychał ciężko powstrzymując fale gniewu.

– Xellos chce śmierci Amelii? – w tym momencie Zelgadis zyskał całkowitą pewność, że rozmawia z idiotą i w myślach przeklął go siarczyście.

– A czego się spodziewałeś? Przecież mówię ci, że to demon. Tuż po zniknięciu Amelii, Xellos pojawił się u nas próbując przekonać, że najlepiej dla wszystkich byłoby gdyby nie żyła!

Kirei jedynie siedział w milczeniu przez dłuższą chwilę, a przez jego twarz na zmianę przemykały najróżniejsze z emocji. W końcu odezwał się spokojnym tonem:

– Owszem, wiedzieliśmy, że Xellos to demon. Maya potrafi wyczuwać takie rzeczy, więc nawet gdyby próbował nas oszukać byłoby to niemożliwe. Nie próbował. Zadeklarował, że nam pomoże w znalezieniu Łzy nie chcąc, aby Demoniczny Lord odrodził się i zagroził pozostałym, mniejszym demonom – wyjaśnił. – Nie mówił nic na temat Amelii, ani tego, że ją zna. I oczywiście nie wspomniał, że pochodzi z innego wymiaru. Myśleliśmy, że to przypadek, że pojawił się właśnie wtedy, rok temu, ale kiedy teraz się nad tym zastanawiam to faktycznie, Xellos zjawił się tuż po tym kiedy odnalazłem Amelię w Dworze Śmierci. Oczywiście wtedy nie wiedzieliśmy, że przejście między filarami zostało otwarte… – dokończył posępnie.

– I uwierzyliście mu? – zapytał kpiąco Zelgadis. – Zawarliście z nim układ i daliście się zrobić jak małe dzieci. Od zawsze uważałem, że bóstwa to tacy sami idioci jak demony – zaśmiał się gorzko.

– Co masz na myśli?

– To, że to oczywiste kłamstwo. Xellos od początku nie był demonem z waszego filaru. Musiał znaleźć sposób, żeby przybyć tu za Amelią przed nami, być może nawet po to, aby ją zabić. A przynajmniej na początku mógł mieć taki plan. Później pewnie nieco lepiej rozeznał się w sytuacji i postanowił ją wykorzystać. I proszę! Niespodziewanie proponuje pomoc Kapłanom, naczyniom potrzebnym do odrodzenia się Boskiego Władcy. A wy nawet nie zorientowaliście się, że coś knuje… – Zelgadis patrzył w zdumieniu na Kireia nie mogąc pojąć jakim cudem Kapłani zdecydowali się zaufać demonowi.

Kirei obruszył się nerwowo.

– Być może teraz wydaje ci się to takie proste chimero, ale wtedy uznaliśmy jego argumenty za sensowne. To oczywiste, że dopóki Demoniczny Lord nie odrodzi się, to pomniejsze demony mogą działać bez żadnej kontroli. Czemu więc miałoby im zależeć na jego odrodzeniu? – stwierdził obronnie. – Twoim zdaniem jaki może mieć plan?

Zelgadis zastanowił się chwilę. Znał Xellosa, jednak demon zawsze działał nieprzewidywalnie. Jedyną pewność stanowił fakt, że zawsze musiał mieć w tym swój interes. Jaki był więc największy interes Xellosa w tej rozgrywce piątego filaru?

– Uważam – zaczął w końcu mag – Że Xellos chciał was jedynie wykorzystać i posłużyć się jak drogowskazem do odnalezienia Łzy i zabrania jej – podsumował dobitnie.

– Naprawdę myślisz, że bylibyśmy tak głupi żeby dać sobie ją zwinąć sprzed nosa?

– Nie masz pojęcia, na co go stać…

Chłodny ton głosu Zelgadisa zabrzmiał groźnie w izbie. Nirali i Kirei poruszyli się niespokojnie, ale żadne z nich nie odważyło się dalej kontynuować tego tematu.

Zelgadis pomimo zmęczenia nie był w stanie uspokoić szalejących myśli, wiercił się niespokojnie, co chwilę wybudzając z płytkiego snu. Pół nocy w milczeniu nasłuchiwał czy demony nie ruszyły za nimi w pościg, jednak zewsząd wybrzmiewały jedynie metaliczne dźwięki podzwaniających łańcuchów. Zastanawiał się kto też wpadł na tak szalony pomysł, aby zawiesić całe miasto na nich? Postanowił, że zapyta o to Nirali przy najbliższej okazji. Nirali… Dziewczyna spała spokojnie na prowizorycznym posłaniu obok. Zelgadis przyglądał się jej przez dłuższy czas próbując ustalić podobieństwa między nimi i ze zdziwieniem z każdą chwilą odnajdywał ich więcej niż się spodziewał. Te same usta układające się w wąską linię, mały, lekko zadarty nos, silnie zarysowane kości policzkowe i delikatnie odstające uszy… I oczywiście, pozostawały jeszcze oczy… o niemal identycznym kolorze jasnego błękitu. Jak na zawołanie Nirali nagle poruszyła się i delikatnie rozchyliła powieki zaspanych oczu.

– Nie możesz spać? – zapytała cicho lekko ochrypłym głosem wybudzając się ze snu.

– Nie bardzo, chyba zbyt wiele wrażeń jak na jeden dzień… – mruknął w odpowiedzi i speszony odwrócił spojrzenie.

– To, że na mnie nie patrzysz, nie oznacza, że nie istnieję – burknęła obrażonym tonem.

Zelgadis westchnął ciężko i szybko rzucił okiem na śpiącego nieco dalej Kireia, aby upewnić się, że ten na pewno nie słucha ich rozmowy. Jakoś nie miał ochoty, aby Kapłan angażował się w ich prywatne sprawy. Kiedy w końcu uznał, że chłopak faktycznie pogrążony jest w głębokim śnie, ponownie zwrócił się do Nirali:

– Właściwie to zastanawiałem się, co stało się z twoimi włosami?

– Hę? – dziewczyna nerwowo dotknęła swoich włosów jednocześnie siadając. – Coś nie tak? Poczochrały się? – dodała i zaczęła gładzić je szybkimi ruchami dłoni.

– Nie, nie… – zaśmiał się cicho mag widząc jej spanikowane ruchy. – Miałem na myśli ich kolor – dokończył wskazując na nie palcem.

– Ach! – sapnęła zdziwiona. – To może trochę dziwne, ale pewnego dnia po prostu zmieniły kolor i z ciemnych stały się białe jak śnieg. Zupełnie jakbym osiwiała przez jedną noc – zaśmiała się nerwowo. – Szczerze mówiąc, przez chwilę uważałam, że tak się stało, ale teraz kiedy ty tu jesteś… Twoje włosy także są białe – stwierdziła w zamyśleniu.

– Hmm… tak jak podejrzewałem. Czy twoje włosy zmieniły kolor mniej więcej pięć lat temu? – zapytał badawczo.

– Zdaje mi się, że jeszcze wcześniej, o ile pamięć mnie nie zawodzi w tym przedsionku piekła, to chyba około sześciu lat. Uważasz, że to ma jakiś związek? – zaciekawienie wyrysowało się na jej twarzy.

Zelgadis przez chwilę marszczył czoło w zamyśleniu, by po chwili uderzyć dłonią w kolano z zadowoleniem.

– Już rozumiem, choć to dość niezwykłe – zaczął podekscytowany. – Rezo przemienił mnie w chimerę, gdy miałam piętnaście lat, teraz mam dwadzieścia. Wtedy wraz z klątwą moje włosy także zmieniły kolor. Dla ciebie minęło sześć lat, ponieważ otwarcie przejścia do filaru i pojawienie się tu Amelii i mnie zmieniło bieg linii czasowej, co technicznie oznacza, że tak naprawdę jesteś teraz starsza ode mnie o rok – zakończył z uśmiechem satysfakcji z powodu rozwiązanej zagadki.

– Och… – Nirali uśmiechnęła się z zadowoleniem. – A więc to twoja wina, że z dnia na dzień osiwiałam? – zaśmiała się cicho, po czym ponownie spoważniała. – Przyznam, że to faktycznie dość niezwykłe, że twoja klątwa dotknęła w pewien sposób także i mnie. Co więcej zastanawiam się jak ponowne otwarcie filaru wpłynie na linię czasową. Może kiedy wrócisz już do domu to ja będę staruszką? – powiedziała niby z rozbawieniem, jednak z pełną powagą w oczach. Zelgadis jednocześnie poczuł jak jego wnętrzności zwijają się w mały supeł.

– Cóż… – wykrztusił, jednak dalsze słowa uwięzły mu w gardle.

– Zelgadisie, wszystko w porządku? – przestraszona nagłą zmianą nastroju Zela delikatnie przesunęła się w jego kierunku. – Chyba cię to nie martwi? Przecież wszyscy wiemy, że jesteś tu jedynie „przejazdem”…

Zelgadis spojrzał na nią skołowanym wzrokiem i chociaż słowa, które zamierzał wypowiedzieć przeciskał przez gardło niczym ciernie odezwał się w końcu rzeczowym tonem:

– Faktycznie, nie wiemy jak ponowne przejście między filarami wpłynie na linie czasową. Teraz był to jedynie rok, następnym razem może być dziesięć, a może i sto – stwierdził w zdziwieniu jakby dopiero teraz sam zdał sobie z tego sprawę.

Po krótkim milczeniu dziewczyna odezwała się ponownie:

– Więc wykorzystajmy ten czas jak najlepiej – nagle ton Nirali stał się ponownie pogodny, a z twarzy zniknęło wcześniejsze zmartwienie.

– Masz rację. Myślę, że całkiem produktywne byłoby zabicie demonów i uwolnienie twojego chłopaka – powiedział siląc się także na nowy entuzjazm.

– I to mi się podoba Zel! – zawołała dziewczyna na tyle głośno, aby nadal nie zbudzić śpiącego Kireia. – Myśląc rozsądnie, na wszystko przejdzie czas. Najpierw postarajmy się odnaleźć Łzę, a potem skopiemy tyłki demonom bracie!

Nagły kaszel wyrwał się z ust maga.

– B… bracie?

– Daj spokój, mówiłam ci już, że udawanie, że nie istnieję, nie sprawia, że mnie nie ma. To głupie Zel, musisz w końcu pogodzić się z myślą, że masz rodzinę – powiedziała twardo.

– Do tej pory moja jedyna rodzina była martwa lub opętana przez żądze mordu, nie dziw się więc, że jestem sceptyczny – sarknął, ale w duchu zdecydował, że mimo wszystko spróbuje być bardziej otwarty.

Cichy pomruk Kireia przerwał ich cichą rozmowę. Jednocześnie Zelgadis spostrzegł, że ciemność za oknami zaczęła ustępować pierwszym promykom nadchodzącego dnia.

– Powinniśmy ruszać – odezwał się rzeczowo i z trudem podniósł z kolan kierując do niewielkiej torby. Przez chwilę szukał czegoś w jej zawartości po czym rzucił Nirali niewielki kawałek chleba uprzednio dzieląc go na trzy równe części. – To wszystko, co mamy na ten moment więc musi wystarczyć.

– Dzięki… – mruknęła Nirali ostrożnie nadgryzając czerstwe pieczywo.

Zelgadis lekko skinął głową zabierając się za swoją porcję, po czym ostatnią częścią prowiantu z premedytacją rzucił w czoło śpiącego Kireia, na co chłopak natychmiast zerwał się z posłania.

– Wstawaj księżniczko! – wykrzyknął ironicznie. – Nie mamy całego dnia.

– Auuu! – zabrzmiał oskarżycielski jęk. – Nie musiałeś tego robić… – poskarżył się Rei, ale bez dalszych protestów także zabrał się za swój kawałek jedzenia.

Poprzedniej nocy Kirei ostatecznie nie pozwolił Nirali użyć na nim jakichkolwiek zaklęć leczących więc był w zdecydowanie gorszym stanie niż Zelgadis czy sama czarodziejka. Mimo wszystko, nawet w jego przypadku dało się zauważyć, że te kilka godzin snu częściowo zregenerowało jego siły.

– Jaki mamy plan? – zapytała dziewczyna kończąc przeżuwać ostatni kęs.

– Dzięki boskiemu połączeniu Kapłanów myślę, że szybko uda mi się odnaleźć Mayę i pozostałych, poza tym mniej więcej wiemy gdzie ich szukać. Zelgadisie, ty będziesz musiał sprowadzić nas na dół, pod miasto. A co do ciebie – wskazał groźnie palcem na Nirali – nic mnie to nie obchodzi – dokończył dobitnie.

– Chyba sobie kpisz?! – warknął Zel. – Nie myślisz chyba, że ją tu zostawimy?

– Myślałem, że to oczywiste. Ustaliliśmy już wczoraj, zresztą na waszą prośbę, że Maya nie może dowiedzieć się o waszych mieczach. Co za tym idzie, ona zostaje. To najprostszy sposób – wyjaśnił beznamiętnym tonem spoglądając na Nirali z niechęcią.

– To wykluczone! Nie zostawimy jej teraz, kiedy nadstawiła dla nas karku!

Kirei uniósł brew w zdziwieniu.

– Wyjaśnij mi proszę, nie zostawimy jej, bo nadstawiła dla nas karku, czy też dlatego, że jest twoją siostrą?

Zelgadis spojrzał na niego ze złością.

– Zel, spokojnie. Jestem dużą dziewczynką, radziłam sobie już wcześniej sama, teraz też sobie poradzę – powiedział łagodnie Nirali, jednak także obrzuciła kapłana niechętnym spojrzeniem.

– Nie – powiedział stanowczo mag. – Wymyślimy coś.

– Jak więc zamierzasz wytłumaczyć wszystkim, co robi z nami czarodziejka, która próbowała ich wszystkich pozabijać?

– Przecież nie próbowała… – Zel przewrócił oczami zirytowany. – Po prostu powiedzmy im prawdę.

– Wykluczone – zaprotestował stanowczo Rei. – Maya nigdy nie uwierzy, że ta mała wiedźma wróciła na naszą stronę bez ważnego powodu. Wtedy zacznie dopytywać i drążyć temat, aż w końcu odkryje, że to ty jesteś tym powodem – dokończył dobitnie.

Między zebranymi na dłuższą chwilę zawisła gęsta cisza pełna napięcia. Zelgadis wiedział, że nie może zostawić Nirali. Po tym jak sprzeciwiła się demonom było to zbyt niebezpieczne. Może Kirei nawet miał rację, może robił to z poczucia obowiązku rodzinnego. Nie wiedział, ale też szczerze mówiąc nie za bardzo go to obchodziło.

– Nikt nie widział tego, co stało się pod koniec naszej bitwy – zaczął powoli Zelgadis. – Wysłałem Daiki’ego i Lillye w ostatniej bańce tuż przed tym, jak Nirali zdradziła swoją stronę i tożsamość. Powiemy im, że udało nam się ją pokonać i to nasz jeniec.

– Jeniec? – brew Kireia ponownie powędrowała w górę. – Jeniec? – powtórzył z niedowierzaniem.

– Dokładnie.

– Zelgadisie cała ta historia szyta jest grubymi nićmi – ciężkie westchnięcie wyrwało się z ust Kireia. – Jeśli prawda wyjdzie na jaw konsekwencje mogą być poważniejsze niż myślisz. Maya nie jest taka jak my… – zaczął cicho. – Posiadła pamięć Boskiego Władcy, część jego duszy toczy nieustanną walkę o kontrolę z jej własną… Jeśli pojawi się bodziec wystarczająco silny być może Maya przegra tę walkę, a wtedy będziemy zdani na boską istotę, której uczucia ludzkie są obojętne… – dokończył przyciszonym głosem.

Zelgadis przęłnął ciężką gulę, która zdążyła mu się uformować w gardle. Obrzucił Nirali nerwowym spojrzeniem analizując w głowie swój szalony plan. Nienawidził improwizować, wiele lat obserwował jak Lina podejmuje szalone decyzje, ale sam nigdy nie czuł się w tym pewnie. Jeśli Kapłan mówił prawdę Maya mogła stać się dla nich większym problem niż zakładał. Westchnął ze zrezygnowaniem.

– Będziemy ostrożni – powiedział w końcu. – Ruszajmy, szkoda dnia – rzucił i nie patrząc na pozostałych zarzucił na ramię torbę z bagażem i skierował się do wyjścia z budynku. Kiedy był już na zewnątrz nagły krzyk Kireia rozbrzmiał za jego plecami.

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:31:39)

Offline

 

#37 2020-08-05 22:19:16

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 20 - Trzystu jedenastu


Słysząc krzyk Zelgadis natychmiast zawrócił i pognał w kierunku towarzyszy. Kiedy wbiegł do zniszczonej izby mógł spodziewać się wszystkiego, ale to co zobaczył sprawiło, że momentalnie zamarł w bezruchu. Pośrodku pomieszczenia, plecami do niego, stał rosły mężczyzna. W podniesionej dłoni ściskał miecz, jego ostrze tkwiło głęboko w piersi Kireia, za którym kuliła się Nirali przyciskając drżące dłonie do twarzy. Kirei z trudem próbował złapać oddech, jednak usta z każdą chwilą coraz bardziej zalewały się odkrztuszaną krwią. Kiedy nieznajomy gwałtownie wyszarpnął trzymane ostrze Kapłan jedynie zatoczył się bezsilnie na pobliską ścianę, po czym ze zszokowanym spojrzeniem, osunął się pozostawiając za sobą krwawy ślad. Nirali pisnęła cicho.

– Co… Co ty… – zdołał jedynie wydukać Zelgadis. Nie miał pojęcia jakim cudem mężczyzna w ogóle znalazł się w pomieszczeniu, jak zdołał podkraść się niezauważony…

– Ach, jeszcze jeden Nirali? – odparł beznamiętnie nieznajomy przecierając zakrwawione ostrze wyciągniętą chustą, po czym odwrócił się w kierunku Zelgadisa, jakby dopiero zdając sobie sprawę z jego obecności.

Nieznajomy przyglądał mu się chwilę w milczeniu. Jego twarz była niczym kamienna maska naznaczona licznymi bruzdami i bliznami. Ubrany był w szary uniform zdobiony wieloma złotymi ornamentami, na dłoniach lekko lśniły rękawiczki z czarnego jedwabiu. Gdyby nie te przerażające okoliczności, Zelgadis mógłby przysiąc, że jegomość urwał się z jakiegoś królewskiego zamku wraz z tą idealną fryzurą jasnych, krótko przystrzyżonych włosów. Jedynie jedno, lśniące czerwone oko, zdradzało prawdziwą naturę mężczyzny. Drugie było błękitne, co Zelgadis uznał za dość osobliwy fakt.

– A cóż to za… ciekawy okaz? – odparł nieznajomy siląc się na zainteresowanie, jednak jego twarz wciąż wyrażała obojętność. – Pogadamy sobie za chwileczkę – powiedział poważnie mężczyzna, po czym, zanim Zelgadis zdążył zareagować, spętał go magicznymi więzami, tak że bez ostrzeżenia runął na podłogę. – Wiesz, nienawidzę brudnej roboty, choć nie powiem, zatopienie ostrza w tym tchórzliwym Kapłanie sprawiło mi ogromną radość – kontynuował spokojnym tonem i ponownie spojrzał na rannego, zupełnie ignorując unieruchomionego kilka kroków dalej chimerę. Najwyraźniej w ogóle nie traktował innych jako zagrożenia. Zel z przerażeniem stwierdził, że w obecnej sytuacji tak właśnie było, magiczne więzy ściskał go tak mocno, że ledwie był w stanie złapać oddech, a co dopiero poruszyć się czy zaatakować.

Tymczasem Kapłan kurczowo uciskał ranę na swojej piersi, jednak nie zdawało się to przynosić żadnego efektu, a kolejne strugi krwi wciąż spływały spomiędzy zaciśniętych dłoni. Zelgadis nie mógł znieść tego widoku, wiedział, że musi coś zrobić. Natychmiast! Spróbował wyszarpać się z morderczej pułapki, jednak z każdą kolejną chwilą brutalna rzeczywistość dawała o sobie znać, nie mógł się poruszyć.

– Cholera! – warknął wściekle mag. – Zostaw ich!

– Na cóż te nerwy mały potworze? – odezwał się spokojnie mężczyzna pozostając odwrócony. – Przecież tak miło nam się tutaj gawędzi – wzrok wlepiony miał w Kireia i chociaż Zelgadis nie mógł dojrzeć jego twarzy, to wiedział, że ten sadysta napawa się widokiem każdej kropelki krwi.

– Nirali! Do cholery! – wrzasnął ponownie Zel próbując zmusić dziewczynę do jakiejkolwiek reakcji, ale ta jedynie lustrowała otoczenie szeroko otwartymi oczami łapiąc krótkie, przerywane oddechy. Jakby także próbowała wyrwać się z pułapki, ale pozostawała raczej jak bezbronne zwierzę.

– Ja… ja… – spróbowała wydukać, jednak zamilkła natychmiast pod srogim spojrzeniem mężczyzny.

– Rei, Rei… Nie sądziłem nigdy, że będziesz tak naiwny, aby dać się zabić za zdrajczynię. I to w dodatku taką, która ponownie zdradza swoich panów. Zawsze powtarzałem, że zdrajcom nie należy ufać i należy karać ich z najwyższą surowością. Szczerze mówiąc zawiodłem się troszeczkę, myślałem, że będę miał okazję zabić cię w uczciwym pojedynku, a ty rzucasz mi się na miecz jak jakaś cholerna sarna, pożal się panie bohater… – nieznajomy pokręcił głową z dezaprobatą. – Ale czego ja się właściwie po tobie mogłem spodziewać? Hm? – mruknął kucając naprzeciw rannego.

– Od… wal się… – wydukał w odpowiedzi Kapłan spluwając krwią wprost w oblicze oprawcy.

Mężczyzna nawet się nie poruszył, otarł jedynie krew z twarzy i bez żadnego ostrzeżenia wbił palce wprost w ranę chłopaka. Rei zawył z bólu, a Zelgadis miał wrażenie, że jego własne wnętrzności kurczą się. Powoli zaczynał też docierać do niego sens rozmowy. Czyżby Kirei poświęcił się dla Nirali? Czy to po nią przybył nieznajomy? Czy Rei jedynie znalazł się w złym miejscu o złej porze? Natłok myśli i pytań kłębił się w głowie Zelgadisa, a wraz z jękami Kireia narastało wszechogarniające poczucie bezradności. Krzyk nagle urwał się, a nieznajomy ponownie wstał. Zelgadis z przerażeniem patrzył na Reia i modlił się na wszystkie znane świętości, aby ten po prostu stracił przytomność. Aby nie…

– Cóż, wygląda na to, że najlepszą część mamy za sobą – odezwał się nieznajomy z niezadowoleniem, po czym wstając pchnął nogą ciało Kapłana, które bezwładnie opadło na podłogę. Mężczyzna polowi skierował się w kierunku leżącego nieopodal Zelgadisa.

– Nie… – wyszeptała niemal bezgłośnie Nirali, jednak nadal nie miała odwagi nawet się poruszyć.

Zelgadis zacisnął usta w złości i zmierzył czarodziejkę wściekłym spojrzeniem, co nie umknęło uwadze obcego.

– Och, pewnie jesteś wściekły i zastanawiasz się dlaczego nasza droga Nirali nawet nie kiwnęła palcem kiedy zabiłem Kapłana? – zabrzmiały jego własne myśli, po czym Zel spostrzegł cień nachylającego się nad nim demona. – Ależ jesteś niezwykły… – chimera skrzywił się na te słowa i utkwił spojrzenie w ziemi. – Doprawdy, wyjątkowy… Od teraz będziesz należeć do mnie – chłodna dłoń pogładziła go po głowie i poczuł jak zbiera mu się na wymioty.

– Nie… – jednocześnie zabrzmiał kolejny, cichy jęk Nirali.

– Zdaje mi się, że już to słyszałeś… Odwal się! – ryknął mag i ponownie z nową siłą spróbował wyrwać się z pułapki. Daremnie.

Demon zacmokał zawiedziony.

– Będę musiał nauczyć cię manier mój mały potworze. Weź przykład z Nirali i zaufaj mi, jestem naprawdę dobrym nauczycielem.

Zelgadis poczuł jak chłodna kula zaczyna formować się w jego żołądku. Obrzucił siostrę niepewnym spojrzeniem.

– Ach! – zakrzyknął nagle mężczyzna i klepnął się w czoło z udawanym rozbawieniem. – Ależ ze mnie gapa, sam prawię o manierach, a nie wyjawiłem ci nawet swojego imienia. Jestem Złodziejem Dusz, a jeśli będziesz grzeczny, a mam nadzieję, że będziesz, możesz mówić mi Jashe.

Nirali załkała cicho w kącie i przez chwilę Zelgadis miał szczerą ochotę znienawidzić ją za słabość, którą właśnie okazywała. Chciałby móc potrząsnąć nią, uderzyć w twarz i kazać się ogarnąć! Wiedział, że w końcu stanie oko w oko ze Złodziejem Dusz, tym samym, który wcześniej przetrzymywał Amelię w stworzonym przez siebie Dworze Śmierci, tym o którym opowiadał mu Kirei. Szkoda jedynie, że nie mógł być na to bardziej przygotowany. Nie zamierzał jednak tak łatwo rezygnować.

– Nie obchodzi mnie kim jesteś – zabrzmiała jego chłodna odpowiedź. – Zabiję cię – podniósł głowę zdeterminowany.

Jashe milczał przez dłuższą chwilę, a jego twarz miała obojętny wyraz.

– Doprawdy waleczny i niezwykły z ciebie potworek. Będziesz fantastycznym nabytkiem w mojej kolekcji. A ponieważ tak się tobą zauroczyłem to zdradzę ci pewien sekret potworku. Wiem już, że idealny z ciebie morderca i będziesz musiał jakoś wynagrodzić mi śmierć tak wielu moich podopiecznych.

– Podopiecznych?

– Jak wy ich tam nazywacie… – zastanowił się moment – Nieumarli. Wczorajszego wieczoru zabiliście nie tylko mojego durnego brata, ale także trzystu jedenastu moich podopiecznych – odparł prezentując chłodną kalkulację.

– Bzdura! Sam zabiłeś ich wcześniej odbierając ich dusze! – wrzasnął wściekle w odpowiedzi Zelgadis.

– Naprawdę tak uważasz? Cóż, obiecałem, że zdradzę ci sekret, a więc słuchaj uważnie. Nieumarli wcale nie są martwi, po prostu część ich duszy należy do mnie. O tutaj… – dokończył cicho i wyjął zza koszuli niewielki kryształ zawieszony na złotym łańcuszku. Sam kryształ wyglądał jakby ktoś wypełnił go wodą i wiatrem jednocześnie, emanował niesamowitą energią i skrzył błękitną poświatą identyczną z kolorem jednego z oczu demona.

Zelgadis momentalnie poczuł jak zebrana wcześniej kula w jego żołądku eksploduje. Otworzył usta przerażony i niezdolny do wypowiedzenia słowa. Czy oni… czy oni naprawdę zabili tych wszystkich ludzi? Czy można było… ich ocalić? Widząc wyraz twarzy Zelgadisa mężczyzna wykrzywił twarz w czymś, co zapewne sam uważał, za uśmiech i odezwał się cichym uspokajającym głosem:

– Już, już… Widzę mały potworku, że szybko się uczysz.

– Niemożliwe… łżesz… – Zelgadis próbował zamaskować niepewność w swoim głosie.

– Och, nie śmiałbym! To byłoby niezgodne z dobrymi obyczajami.

– Dobrymi obyczajami?! Dobre sobie! Zamordowałeś Kireia!

– Może zatem jesteśmy do siebie bardziej podobni niż ci się wydaje mały potworku… – odparł spokojnie demon. – Chyba znasz to uczucie satysfakcji wynikające z pokonania przeciwnika, czyż nie tak czułeś się wczoraj zabijając mojego brata i tak wielu niewinnych? – Zelgadis dostrzegł, że para złowieszczych oczu przygląda mu się z uwagą, ale postanowił, że nie da po sobie poznać żadnych wyrzutów sumienia. Zrobił, co musiał zrobić i to on będzie musiał z tym żyć, ale wpierw musi uwolnić się od Jashe, aby w ogóle doświadczyć jakiegokolwiek życia „później”.

Więzy ciasno opinały się na całym jego ciele, ale mimo to mógłby zapewne rzucić jakieś zaklęcie choć było to dość ryzykowne w tak małym pomieszczaniu. Nieodpowiedni dobór czaru ofensywnego mógłby poskutkować zwaleniem się całego sufitu wprost na ich głowy. Może gdyby udało mu się w jakiś sposób odwrócić uwagę demona miałby chwilę, aby zastanowić się nad planem…

– Czas już na nas moi mili – odezwał się ponownie mężczyzna. – Macie sobie do pogadania z moją siostrą. Widzicie, ona jest bardzo zainteresowana tym, w jaki sposób udało wam się zabić Irę. Po wszystkim Nirali będziesz nam zbędna, a ty mały potworku, będziesz cały mój… – dokończył ponownie gładząc chropowatą skórę na twarzy Zelgadisa i z uwagą przyglądając się jej budowie. – To też nie będzie ci już więcej potrzebne – stwierdził wskazując na jego miecz i powoli przesuwając rękę w jego kierunku.

Zelgadis skrzywił się i zamknął oczy z obrzydzeniem oraz wściekłością na samego siebie z powodu odczuwanej bezradności. Kiedy już miał skapitulować i uznać ich przegraną, Nirali nagle poderwała się z miejsca i rzuciła wprost na niespodziewającego się tego demona. Jednym ruchem odciągnęła go od Zelgadisa i objęła szczelnie ramionami.

– Uciekaj! – krzyknęła i rzuciła mu ostatnie zagubione spojrzenie, po czym zniknęła wraz z Jashe, nim ten zdążył wyswobodzić się z uścisku.

Magiczne więzy, które dotąd więziły Zelgadisa natychmiast zniknęły.

– Nirali?! – wrzasnął zdezorientowany podrywając się natychmiast z ziemi. – Nirali… – jednak nie znalazł żadnego śladu po dziewczynie. Wściekły uderzył pięścią w pobliską ścianę. – Cholera Nirali!

W końcu wziął kilka uspokajających oddechów, a kiedy poczuł, że ponownie zaczyna kontrolować swoje ciało podbiegł do leżącego Kireia. Wiedział, że nie ma wiele czasu, a demon mógł wrócić w każdej chwili. Sprawnie odnalazł miejsce na szyi kapłana, w którym mógłby wyczuć puls. Odczekał dwie długie minuty i z ulgą stwierdził, że ten choć ledwie wyczuwalny, jest!

– Dobra… wyciągnę cię z tego, tylko mi tu nie umieraj… Święte leczące dłonie… – rozpoczął inkantację znanego zaklęcia uciskając szczelnie wciąż krwawiącą ranę – Oddechu Matki Ziemi, do was modlę się, ocalcie osobę, która spoczywa przede mną swoją bezkresną łaską, Resurrection! – delikatny błysk wystrzelił spod jego dłoni, a przyjemne ciepło zaczęło rozchodzić się po ramionach.

– Dalej, dalej… – mruczał gorączkowo i uważnie obserwował twarz towarzysza. Nie był pewien czy magia będzie w stanie uleczyć tak głębokie obrażenia, ale był mu to winny, aby spróbować. Niespodziewanie oczy Reia rozchyliły się, a chłopak odkrztusił kolejną porcję krwi.

– Zelgadis? – mruknął niewyraźnie Kapłan wyraźnie walcząc o utrzymanie świadomości.

– Trzymaj się! Wyciągnę cię z tego! – odpowiedział z determinacją wciąż nie przerywając zaklęcia.

Po chwili Kirei z trudem położył zakrwawioną dłoń na dłoniach Zelgadisa.

– Przestań… powiedział cicho Kapłan. – Proszę…

Zelgadis spojrzał na niego zdziwiony, ale zgodnie z prośbą powoli i z wahaniem odsunął dłonie, a ciepły błysk zniknął zupełnie.

– Próbujesz wskrzesić trupa Zelgadisie… – wycharczał z rezygnacją.

– Cholera Kirei, jesteś nam potrzebny, nie możesz się poddać! – Zel ostrożnie spróbował pomóc mu wstać, chłopak z wysiłkiem podniósł się o parę centymetrów, ale po chwili ponownie runął na ziemię z bolesnym jękiem, po czym jedynie pokręcił głową zrezygnowany.

– Nie mogę, za późno… – odpowiedział spokojnie i przymknął zmęczone oczy.

– Spróbuj chociaż… dla Amelii… – twarz Reia wykrzywił bolesny grymas.

– Posłuchaj mnie uważnie Zelgadisie – zaczął, chociaż wyraźnie było widać, że walczy o każde wypowiedziane słowo. – Moje ciało… Musisz je zabrać, to najważniejsze. Maya będzie wiedziała… – mruknął chaotycznie, a jego dalsze słowa przerwał nagły kaszel powodując nowy ból.

Zelgadis przyglądał mu się ze smutkiem. Może nie przepadali za sobą, ale z pewnością Kirei nie zasłużył na taką śmierć. Nie po tym kiedy opiekował się Amelią, nie kiedy uratował Nirali…

– Amelia… – kontynuował Rei kiedy nagły kaszel ustąpił. – Jest powiązana z Księgą Chaosu, to ona pomoże wam… – kolejny atak kaszlu był tym razem mocniejszy, Rei walczył z nim przez kilka długich chwil odkrztuszając zalegającą krew, a jego oczy zaczęły mętnieć. – Ona… ona widzi, ona widzi… zobaczysz… – majaczył niewyraźnie spoglądając gdzieś w nieokreśloną dal, po czym nagle wszystko ucichło.

– Kirei! – wrzasnął Zelgadis i spróbował delikatnie potrząsnąć Kapłanem, ale jego ciało jedynie bezwładnie opadło na niego. – Kirei… – Zelgadis klęczał przy nim przez długie minuty próbując jakoś zapanować nad tym wszystkim.

Kiedy zrobiło się tak źle? Kiedy wszystko wymknęło się tak bardzo spod kontroli? Jeszcze wczoraj cieszył się, że zabili demona, cieszył się nawet z tego, że poznał prawdę o sobie i Nirali, choć był tym nieco zmieszany, a teraz ona… Kirei… Wiedział, że grunt zaczyna sypać mu pod nogami i nie miał żadnego pojęcia, co miał na myśli Kapłan w swoich ostatnich słowach. W końcu z trudem delikatnie zarzucił bezwładne ciało Kieria na swój bark i najszybciej jak mógł skierował się do wyjścia. Nie miał pojęcia w jaki sposób miał odnaleźć pozostałych w pojedynkę, póki co wiedział tylko, że musi podążyć ostatnim znanym tropem.  Kiedy odbiegł już wystarczająco daleko od ich ostatniej, nieszczęśliwej kryjówki, ułożył ciało Reia na skraju drogi, a sam skierował się na środek niewielkiego skrzyżowania.

– Bephis Bring! – zaklęcie wydrążyło spory, pionowy tunel w ziemi prowadzący wprost do mrocznych czeluści ukrytych pod zawieszonym miastem. Zelgadis odetchnął głośno, w duchu cieszył się, że przynajmniej magia szamanizmu działała w tym świecie tak jak powinna. Ostrożnie lewitował ciało Kapłana w swoim kierunku, po czym wraz z nim wskoczył w ciemność.

Kiedy ostrożnie opadał w mrok wraz z ciałem Kireia przez chwilę miał wrażenie, że odprowadza go aż na próg samych zaświatów. Mimo, że jego oczy z pewnością zdążyły się już przyzwyczaić do ciemności, to tym razem nie miały nic czego mogłyby się pochwycić. Zewsząd otaczał go jedynie nieprzenikniony mrok. Dopiero po dłuższej chwili dojrzał pierwsze błyski światła w dole. Kiedy znalazł się bliżej odkrył, że to kolorowe świetliki oraz skrząca błękitną poświatą, nienaturalnie duża roślinność gęsto porastająca każdy skrawek podłoża. Zelgadis opadł ostrożnie na wolny kawałek ziemi ostrożnie przechwytując lewitujące ciało Kapłana. Zerknął niepewnie na twarz Reia, ta choć zakrwawiona sprawiała wrażenie jakby chłopak zasnął spokojnym snem. Zelgadis przełknął gorycz zbierającą się w jego gardle.

– Teraz co? – ponownie schwycił mocniej bezwładne ciało towarzysza i z wahaniem wybrał dalszy kierunek wędrówki.

***

Amelia nie wiedziała jak długo już maszerowali przedzierając się przez tę dziwną krainę. Ciężko było jej także określić czy wyruszyli wraz ze świtem, czy może jeszcze noc zerwała ich do dalszej wędrówki. W tym miejscu, pozbawionym słońca, nie było możliwości, aby precyzyjnie ustalić porę dnia. Wydawało jej się, że przespali najwyżej kilka godzin, chociaż nie mogła być tego pewna. Nie wiedziała też czy idą w jakimś konkretnym kierunku, czy jedynie błądzą po omacku. Najgorszym był jednak fakt, że Zelgadis i Kirei nadal nie powrócili, co zdawało się wzbudzać coraz większy niepokój także w pozostałych członkach grupy.

– Maya, może nie powinniśmy oddalać się tak daleko do czasu aż Rei i Zel nas nie znajdą? – odezwał się w końcu Tamaki, na co Amelia ochoczo pokiwała głową na znak zgody.

– Mówiłam wam przecież, że Rei bez problemu nas znajdzie kiedy będzie na to gotowy, na razie nie wyczułam nic niepokojącego – stwierdziła rzeczowo Maya i nie chcąc zapędzić się w dalszą wymianę zdań na ten temat oddaliła się szybkim krokiem na prowadzenie.

– Ech… próbowałem – Tamaki spróbował uśmiechnąć się pocieszająco do Amelii, ale obawy nadal pozostawały widoczne na jego twarzy.

– Lina, sam nie wiem, ale też zastanawiam się jak Zelgadis miałby nas znaleźć, przecież tu ledwie co widać! – dodał Gourry rozglądając się dookoła.

Lina jednak nie odpowiedziała. Przyglądała się w milczeniu idącej na przedzie Kapłance, kiedy ta niespodziewanie upadła.

– Aaaa… – Maya gwałtownie przycisnęła dłoń do piersi i z trudem próbowała złapać oddech.

– Maya! – Daiki idący do tej pory wraz z Lillyą na samym końcu ich korowodu natychmiast popędził w stronę przyjaciółki. – Maya, co się stało?

Maya milczała przez długą chwilę walcząc z oddechem. Daiki przykucnął przy niej ostrożnie gotów do udzielenia pomocy w razie potrzeby.

– Co u licha, gadaj wreszcie! – wrzasnęła w końcu Lina.

– Hej Lina! Uspokój się trochę, mój wujek wyglądał podobnie kiedy dostał ataku serca, to chyba poważna sprawa… – zaczął łagodnie Gourry i ostrożnie nachylił się nad Kapłanką.

– Zaraz ja zaatakuje czyjeś serce moim mieczem jeśli zaraz nie dowiem się, co się tutaj dzieje! – wrzasnęła rudowłosa dając upust całemu napięciu, które starała się trzymać w sobie od momentu rozdzielenia z Zelgadisem.

– To Rei… – wyszeptała Maya w wyraźnym szoku, jednak jej oddech zdążył się już nieco uspokoić.

– Co Rei? – ponaglała Lina.

– Nie wyczuwam już jego energii… – wyjaśniła cicho Maya i po raz pierwszy Amelia dojrzała w jej oczach strach. Ten sam strach sprawił, że Lina jak i wszyscy pozostali zamilkli.

Amelia poczuła jak jej kolana uginają się. Spokojnie, to jeszcze nic nie znaczy, powtarzała w myślach. Spokojnie… Jednak nie była w stanie się uspokoić. Do tej pory starała się ufać Mayi kiedy dziewczyna zapewniała, że jest pewna połączenia, które wiąże ją z pozostałymi Kapłanami, że wie, kiedy są bezpieczni.

– Może… – odezwała się ponownie Maya – Może coś po prostu zakłóca przepływ energii, to nie musi jeszcze nic oznaczać – niepewność była wręcz namacalna.

– Jasne! I myślisz, że damy sobie wcisnąć takie bzdury? A co z Zelgadisem? – zakrzyknęła Lina.

– Przecież nie wiem! Nigdy nie mówiłam, że jego też wyczuwam! – Maya powoli także zaczynała tracić kontrolę nad swoim gniewem, zacisnęła pięści na czarnej ziemi.

– Powinniśmy wrócić i poszukać ich, mogą potrzebować pomocy – stwierdził Tamaki.

– Przecież od naszej walki minęło co najmniej kilka godzin, dlaczego coś miałoby się stać akurat teraz kiedy z pewnością już dawno poradzili sobie z demonem? – zapytał naiwnie Gourry.

– Gourry, oświeć mnie, skąd wiesz, że sobie z nim poradzili? Może przez te kilka godzin kiedy my tu smacznie spaliśmy oni walczyli, może uciekali, a może zostali pojmani i cholera wie, co im tam zrobiono, może…! – Lina przerwała niespodziewanie i z przestrachem rozejrzała się po pozostałych najwyraźniej zdziwiona własną utartą kontroli. – Ja…

– Nie musisz kończyć, masz rację – dodał nagle Tamaki. – Nie powinniśmy ich w ogóle zostawiać – dokończył, a ciężki niepokój przysiadł cicho na barkach wędrowców. Dla Amelii był wręcz przytłaczający.

– Nie powinniśmy – powtórzyła Lina na potwierdzenie, po czym zaczęła nerwowo chodził dookoła przyciskając dłonie do skroni.

– Dobrze wiecie, że mamy zadanie do wykonania! To nasz priorytet! To wojna, a na wojnie są ofiary! – wykrzyczała wściekle Maya, ale jej ramiona drżały ze zdenerwowania.

– Mam gdzieś twoją wojnę jeśli mają w niej ginąć moi przyjaciele – Lina zatrzymała się w miejscu i spiorunowała dziewczynę nienawistnym spojrzeniem.

– Tam jest też mój przyjaciel! – odkrzyknęła Maya.

– Popełniłam błąd kiedy cię posłuchałam, teraz z tym błędem będę musiała żyć, bo przyjaciele nie zostawiają się na pastwę losu –  powiedziała Lina poważnym tonem.

– Po prostu ich znajdźmy… – dodała cicho Amelia.

Lina spojrzała na nią i jedynie kiwnęła głową z niemymi przeprosinami wypisanymi na twarzy.

– Jak ich znajdziemy? – zapytał Gourry..

– Hmmm… Moglibyśmy użyć zaklęcia poszukiwawczego jeśli Zel miałby przy sobie jakąś kotwicę.

– Kotwicę? – Gourry był wyraźnie zdezorientowany.

– Zaklęcie poszukiwawcze, o którym mówię pozwala na lokalizowanie przedmiotów, nie osób, co oznacza, że moglibyśmy odszukać Zelgadisa, gdyby miał przy sobie jakiś ważny przedmiot, który wcześniej należał do kogoś z nas – wyjaśniła rzeczowo czarodziejka. – Hmmm… – Lina zamyśliła się na chwilę. – Cholera, nie przypominam sobie, żeby Zel posiadał coś wartościowego, co wcześniej należałoby do mnie!

– Ale miał coś, co należało do mnie… – odezwała się nagle Amelia z entuzjazmem.

– Jasne! Masz na myśli królewski klejnot? – zapytała retorycznie Lina. – Jest tylko jeden problem Amelio, zaklęcie musi rzucić ta osoba, do której przedmiot należał, aby lokalizacja zadziałała prawidłowo, dasz sobie radę?

– Z twoją pomocą! – Amelia poczuła przypływ nowej determinacji, wiedziała, że musi się udać, w końcu chodziło o Zelgadisa i Reia.

– Świetnie więc powtarzaj za mną słowa zaklęcia… – Lina podeszła do młodej czarodziejki i wspólnie zaczęły recytować inkantację.

***

W normalnych okolicznościach Zelgadis byłby z pewnością zainteresowany zbadaniem tak fascynującej okolicy, ale teraz jedyne o czym mógł myśleć to chłodne, sztywne ciało, które niósł na swoich plecach. Lewitowanie Kireia przez tak długą drogę byłoby niestety zbyt wyczerpujące, a więc nie miał innego wyboru. Idąc zastanawiał się nad ostatnimi słowami Kapłana. Przede wszystkim dlaczego tak bardzo zależało mu, aby zabrał jego ciało, a po drugie, co miał na myśli mówiąc o Amelii? Im bardziej Zelgadis szukał odpowiedzi tym większe miał poczucie, że się od niej oddala. Pozostawało mu jedynie mieć nadzieję, że dowie się czegoś kiedy odnajdzie pozostałych. Nie był pewny jak ci zareagują kiedy zobaczą go… z Kireiem. Westchnął zmęczony. Kolejna sprawa, która oczywiście nie dawała mu spokoju to Nirali. Jak miał jej pomóc w tych okolicznościach? Szanse na to, że dziewczynie udało się odciągnąć demona, a potem jeszcze uciec były, jak dla niego, bliskie zeru.

– Zel!

– Rei!

– Zelgadis!

Nagłe krzyki dobiegły czujnych uszu chimery. Znał te głosy. Skoncentrował się bardziej, aby zlokalizować kierunek, z którego dochodziło nawoływanie, po czym biegiem puścił się w jego kierunku. Z powodu gęstej roślinności nie była to łatwa przeprawa, w końcu zdezorientowany zatrzymał się pośród wysokich krzewów.

– Lina! Amelia! Gourry! Tutaj! – wykrzyknął z całych sił rozglądając dookoła w poszukiwaniu przyjaciół.

– Zel?! – zabrzmiał gdzieś bliżej głos Amelii, po czym nagle dziewczyna przedarła się przez krzewy na przeciwko. Dyszała ciężko najprawdopodobniej ze zmęczenia, a chwilę za nią zaczęli wyłaniać się pozostali.

Zelgadis z pewnością ucieszyłby się na widok przyjaciół, gdyby nie ciężar niosiony wraz z sobą.

– Rei…? – zaczęła cicho Amelia kiedy w końcu zaczęło docierać do niej, co widzi.

– Amelio, tak mi przykro…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:32:10)

Offline

 

#38 2020-08-07 15:17:31

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 21 - Początek



Wspomnienia...

– Co?! Nie możesz! Ja nie… – wrzaski Kazuki’ego odbijały się echem w przestronnej sali świątyni Saillune, kiedy mroczna energia uwolniona z Księgi Chaosu wnikała w jego ciało, aby w końcu pozostawić po mężczyźnie jedynie proch.

Amelia usilnie próbowała zamknąć lub wyrzucić trzymaną przez siebie Księgę, ale potężna moc woluminu uniemożliwiała jej jakikolwiek ruch wiążąc Księgę z jej dłońmi. Przerażona lustrowała pomieszczenie szukając ratunku, gdy czarna chmura spowijała ją bardziej i bardziej z każdą chwilą, wciągając w niezbadaną otchłań. Wiedziała, że w tej walce już przegrała.

– Amelia! – Zelgadis podbiegł do dziewczyny i desperacko próbował wyrwać Księgę z jej rąk. Na darmo.

Księżniczka jedynie przyglądała się tym próbom nie mogąc powstrzymać płynących łez. Ostatni raz spojrzała w twarz Zelgadisa z tysiącem jednoczesnych myśli w głowie, w jego jasnych oczach widząc szczere przerażenie i szok.

Tyle chciałam panu powiedzieć…

Tyle chciałam zrobić dla swojego kraju…

Wszystko zepsułam…

Mam nadzieję, że odnajdzie pan ukojenie…

Mam nadzieję, że odnajdę bliskich…

Zdołała jedynie wyszeptać ciche przeprosiny z narastającym bólem w piersi, mając nadzieję, że to małe słowo, przekaże wszystkie jej myśli, emocje i nadzieje, zanim tajemnicza ciemność pochłonęła ją bezpowrotnie niosąc w nieznany świat.

Amelia Saillune, nie mogła przypuszczać, że padnie ofiarą oszustwa, że demoniczny Kazuki na zawsze zmieni bieg ich historii. Jednak, jakże łatwo oszukać niewinne, dziewczęce serce? Nakarmić je nadzieją przywrócenia czegoś, co tak brutalnie odebrano wraz z utratą bliskich. Do tej pory Amelia nie wyobrażała sobie własnej śmierci w żaden konkretny sposób, właściwie to nie myśląc o tym wcale. Nawet liczne, niebezpieczne wyzwania, którym do tej pory stawili czoła, budziły w Amelii przekonanie, że dadzą radę, wyjdą z tego razem, niezależnie jak źle by nie było, że przecież są dobrzy, a dobrych bohaterów nie spotykał zły los. Teraz jednak, popadając w mroczną pustkę, zastanawiała się, czy tym właśnie jest miejsce, do którego wędrują dusze po śmierci, czy została skazana na wieczne, samotne dryfowanie po morzu nicości? Czy w tej bezkresnej przestrzeni ma choć szansę na odnalezienie ojca i matki? Ciemność szybko zalewała jej umysł i gasiła wszelkie pragnienia walki czy ucieczki. Musiała po prostu stać się jednością z tym tajemniczym nurtem, z chaosem…

Kiedy odzyskała przytomność natychmiast poczuła tępy ból głowy. Otwierając oczy ostrożnie dotknęła skroni tylko po to, by odkryć krwawe ślady na swojej dłoni. Jednak to nie ten fakt sprawił, że Amelia zastygła w szoku.

– Halo?! – zawołała głośno przerażona, jednak odpowiedział jej tylko cichy szum wiatru i metaliczny odgłos żelaza.

Wokół niewielkiego placu, na którym się znajdowała roztaczał się widok na okolicę. Zniszczone budynki ledwie wyłaniały się z nocnego półmroku, a w ich wnętrzach czaiła się wyłącznie groza. Ulice  przetkane były licznymi łańcuchami, których końce niknęły w zachmurzonym nieboskłonie, a fragmenty kusząco połyskiwały wyłapując nieliczne ślady światła księżyca.

– Panie Zelgadis? Panno Lino?! – zdezorientowana ponownie spróbowała przywołać przyjaciół, jednak wtedy nie mogła wiedzieć, że dzieli ich nie tylko przestrzeń, ale i czas, a spokojny tenor, który rozbrzmiał tuż za jej plecami nie mógł należeć do żadnego z jej bliskich.

– Na twoim miejscu nie byłbym tak głośny, drogie dziecko – Amelia natychmiast obróciła się w kierunku nieznanego głosu. W ciemności nie była w stanie wyłowić wszystkich szczegółów, ale wyraźnie dostrzegła mężczyznę czekającego na skraju okrągłego placu.

– Kim jesteś?! – zawołała i natychmiast zerwała się z ziemi gotowa do ewentualnego ataku.

– Nie słuchasz – stwierdził surowo i pomału ruszył w kierunku dziewczyny, będąc jednak nadal na tyle daleko, że nie mogła mu się przyjrzeć. – Nie powinnaś być tak głośna – dodał i niespodziewanie uniósł wskazujący palec kierując go na zabudowania otaczające plac.

Amelia mimowolnie podążyła wzrokiem za jego gestem i dopiero w tym momencie spostrzegła ludzi powoli wyłaniających się z ciemności i zmierzających w milczeniu w ich stronę.

– Halo?! Pomocy! – krzyknęła do zbliżających się ludzi mając nadzieję, że ktokolwiek wyjaśni jej, co się stało. Dodatkowo podświadomie wyczuwała złowrogą aurę promieniującą od zbliżającego się mężczyzny i nie miała ochoty przebywać w jego pobliżu.

– Oni ci nie pomogą – stwierdził chłodno i był już na tyle blisko, że Amelia mogła w końcu dostrzec wyraźnie jego poznaczoną bliznami twarz oraz różnorodne oczy w kolorach błękitu i czerwieni. Mimowolnie cofnęła się o krok widząc złowieszczą tęczówkę śledzącą każdy jej ruch.

– Nie zbliżaj się! Ostrzegam! – zawołała pewnie i ułożyła dłonie szykując się do zaklęcia. Widząc, że nieznajomy nie zamierza się zatrzymać zawołała pewnie – Diem Wing! – mając nadzieję, na przywołanie silnego podmuchu wiatru, który mógłby odeprzeć mężczyznę. Nic jednak się nie stało. Amelia ze zdziwieniem spojrzała na swoje dłonie, a zaraz później na pobliski plac licząc na znalezienie jakiegoś pentagramu, który mógłby blokować jej moc. Żadnego nie dostrzegła. – Diem Wing! – zawołała ponownie, ale i tym razem bez żadnych rezultatów. Właściwie nie rozumiejąc dlaczego jej magia nie zadziałała zdecydowała się na jedyną, w jej przekonaniu słuszną decyzję i rzuciła biegiem do ucieczki w kierunku zbliżającego tłumu.

Biegła szybko łapiąc krótkie oddechy i nawołując zbliżające się postacie. Dopiero po chwili zauważyła, że wszystkie zachowują się dziwnie nienaturalnie. Każdy mieszkaniec sunął powoli i ostrożnie na przód z głową zawieszoną w dół tylko po to, by niespodziewanie zatrzymać się kilka metrów od dziewczyny tworząc coś na kształt półokręgu. Amelia mogłaby przysiąc, że słyszała cichy warkot wydobywający się z ich krtani.

– Halo? – księżniczka także zatrzymała się instynktownie i zawołała niepewnie do otaczających ją osób. W odpowiedzi usłyszała coraz głośniejsze charczenie przypominające odgłos dzikich zwierząt, nie ludzi… Dopiero, gdy ich twarze uniosły się ukazując martwe spojrzenia i złowieszczo wyszczerzone zęby przerażona Amelia cofnęła się w panice wpadając jednocześnie na nieznajomego, który mocno schwycił ją za nadgarstek.

– Mówiłem, nie słuchałaś – odezwał się spokojnie, ale Amelia poczuła jego silny ucisk miażdżący rękę. Skrzywiła się z bólu i spróbowała wyrwać, ale narastający warkot sprawił, że jedynie znieruchomiała przestraszona. – Przyciąga je hałas – wyjaśnił spokojnie mężczyzna. – Nie musisz się jednak martwić, dopóki jesteś ze mną nie zrobią ci krzywdy.

– Kim jesteś? Co to za miejsce i kim są ci ludzie? – potok pytań wyrwał się z ust księżniczki.

– Och, nie wszystko na raz drogie dziecko – mężczyzna zaśmiał się krótko, jednak w niczym nie brzmiało to jak szczera radość. – Możesz nazywać mnie Jashe. A teraz pozwolisz, że zabiorę nas w jakieś milsze miejsce – zanim Amelia zdążyła choćby odpowiedzieć poczuła silne szarpnięcie, zupełnie jakby ktoś popchnął ją z całej siły, a już po chwili znajdowali się w przestronnym pomieszczeniu przypominającym sale tronową.

–  Teleportacja? – mruknęła cicho zdezorientowana. Do tej pory nie sądziła, że ludzie są w stanie korzystać z tej magii, a co dopiero żeby przenieść kogoś razem ze sobą. Jedynie silniejsze demony mogły poszczycić się tą zdolnością. Chyba, że… Amelia z przerażeniem spojrzała na mężczyznę, który zdążył już puścić jej rękę.

– Kim jesteś? – zapytała raz jeszcze mając nadzieję na otrzymanie szczerej odpowiedzi, jednak Jashe tylko spojrzał na nią wykrzywiając usta w czymś, co zapewne miało przypominać uśmiech, po czym oddalił się bez słowa spacerując po sali i wyraźnie na coś czekając.

Pomieszczenie było na tyle duże, że spokojnie mogłoby dorównywać wielkością sali tronowej w Saillune. W odróżnieniu jednak od sali tronowej, w tym miejscu, w centrum uwagi było pięć solidnych, kamiennych siedzisk ustawionych w okręgu pośrodku komnaty. Stojąc pomiędzy nimi z pewnością można było być obserwowanym przez każdego z zasiadających w tym momencie na kamiennych tronach. Ściany dookoła pokrywał gładki, szary marmur nadając pomieszczeniu wyraźnego chłodu, zaś w pobliżu ścian i w kątach sali piętrzyły się najróżniejsze kosztowności począwszy od złota, zmyślnej biżuterii, po najrozmaitsze obrazy oprawione w piękne, ręcznie zdobione ramy. Amelia przyglądała się temu z cichym zachwytem kiedy nagle masywne drzwi komnaty otwarły się gwałtownie wpuszczając do pomieszczenia kolejną trójkę nieznajomych. Jako pierwsza w pomieszczeniu pojawiła się młoda kobieta o burzy jasnych włosów okalających delikatną twarz odziana w przepiękną, zdobioną suknię. Poruszała się z gracją, jednak w jej ruchach pozostawało coś drapieżnego. Amelia ze zdziwieniem stwierdziła, ze kobieta przypominała żywe złoto. Tuż za nią wkroczył czarnowłosy młodzieniec o gwałtownych ruchach i dzikim spojrzeniu, a zaraz za nim rosły na dwa metry mężczyzna ze sporą nadwagą i bujnym zarostem, który poruszał się powoli i ociężale. Wszystkich, tak różnych od siebie, łączył jeden element wspólny – spojrzenie krwistoczerwonych, demonicznych oczu. Tymczasem Jashe z otwartymi ramionami ruszył w kierunku nowoprzybyłych.

– Prida, Ira, Vondur – powitał każdego z kolei i grzecznie skinął głową.

– Jashe! Masz, gdzie to jest?! – wyrwała gorączkowo kobieta, co kłóciło się z jej dotychczasową dostojnością. Amelia skryła się w cieniu jednego z licznych filarów podtrzymujących sklepienie, ale bystre spojrzenie Pridy natychmiast wyłapało jej obecność. – Wiedziałam, wiedziałam, że musi się udać! – zawołała entuzjastycznie.

– Jak mówiłem – odrzekł spokojnie Jashe i zerknął z satysfakcją na Amelię zupełnie jakby chwalił się swoją zdobyczą przed innymi. Księżniczka skrzywiła się nieznacznie.

– Na co czekamy! – zawył wściekle Ira. – Bierzmy się do roboty i otwierajmy to cholerne przejście! – młodzieniec gwałtownie ruszył w kierunku Amelii i wypchnął bezbronną dziewczynę na środek sali.

– Zaraz! – zawołała Amelia. – O czym wy mówicie? Jakie przejście?! – zdezorientowana przyglądała się otaczającym twarzom.

– Och, głupi człowieku – odezwała się kobieta kręcąc głową z zażenowaniem. – Nic nie wiesz, prawda?

– Czyżbyś oczekiwała czegoś więcej od ludzkiego pomiotu, siostro? – dodał Vondur głębokim basem.

– Właściwie, to nie – odrzekła Prida w zamyśleniu i kompletnie ignorując pytania Amelii zwróciła się do Iry. – Znajdź naszą głupią siostrę. Będzie nam potrzebna do otwarcia przejścia.

– Acedia? A niby skąd do cholery mam wiedzieć, gdzie ona jest?! – wyraźne rozdrażnienie wyrysowało się na twarzy Iry.

– Nie przesadzaj, pewnie siedzi w tej swojej szczurzej norze jak zawsze – stwierdziła Prida z pogardą i nakazała mu bezzwłocznie ruszać. Ira choć wyraźnie niezadowolony w końcu zebrał się do wyjścia. – A teraz Jashe, zabierz mi tego człowieka z oczu, zamknij ją gdzieś zanim będzie potrzeba – Prida z obrzydzeniem machnęła ręką w kierunku Amelii, po czym usiadła w oczekiwaniu na jednym z kamiennych tronów.

– Jak sobie życzysz, siostro – Jashe skłonił się uprzejmie, po czym mocno schwycił zagubioną Amelię i pociągnął w kierunku drzwi, a następnie szerokim korytarzem w stronę schodów prowadzących na niższe kondygnacje.

– Zaczekaj! Co robicie?! – Amelia już wiedziała, że nie zdoła wyrwać się z uścisku, a jej magia jakimś cudem opuściła ją. W tym momencie liczyła chociaż na jakieś odpowiedzi, ale zdawało się, że nikt z czwórki nieznajomych nie zamierzał jej niczego wyjaśnić.

– Przestań się wyrywać, bo zrobisz sobie krzywdę – powiedział twardo Jashe kiedy schodzili po schodach. Na dole ciągnął się kolejny korytarz wypełniony licznymi celami – Musisz mi wybaczyć młoda damo, bo nie mam już pojedynczych pokoi więc będziesz musiała zadowolić się chwilowym towarzystwem – dodał, po czym gwałtownie wtrącił ją do jednej z cel w pobliżu schodów.

– Hej! – Amelia dopadła do zatrzaśniętych drzwi obserwując oddalająca się sylwetkę Jashe przez wmontowane kraty. – Hej, stój!

– Fantastycznie, teraz dodatkowo będą mnie torturować jazgoczącą małolatą… – zachrypiał niezadowolony głos tuż za Amelią.

– Co? – dziewczyna odwróciła się natychmiast widząc skulonego w kącie niewielkiej celi mężczyznę. Ciężko było jej określić jego wygląd czy wiek, ponieważ pokrywała go warstwa brudu i krwi, zapach też nie był najprzyjemniejszy, na co Amelia skrzywiła się z niesmakiem.

– Co, co? – zapytał niezadowolony. – Lepiej się zamknij – dodał oschle po czym oparł głowę o ścianę przymykając oczy.

Cela była naprawdę nieduża i naprawdę obskurna. Całość wykonana z ciemnego kamienia, może z sześć metrów powierzchni. Pod ścianą znajdowała się samotna prycza, a w kącie mały dzbanek wody i wiaderko służące zapewne do… Amelia odwróciła wzrok z obrzydzeniem.

– Kim jesteś? – zwróciła się do mężczyzny i mimo początkowej odrazy poczuła współczucie, widząc go w takim złym stanie, poobijanego i wychudzonego. – Proszę… nie powinno mnie tu być, moi przyjaciele na pewno nie wiedzą, co się ze mną stało… pewnie się martwią przeze mnie… – dodała błagalnym tonem po chwili ciszy. Nieznajomy westchnął z niezadowoleniem, ale w końcu zebrał się na odpowiedź.

– Jestem Eryk i przykro mi to powiedzieć, ale kimkolwiek jesteś to raczej prędko nie wrócisz do przyjaciół. Próbowałem… – zachrypnięty głos Eryka pełen był rezygnacji i urazy i Amelia z przerażeniem zastanawiała się, co miało oznaczać to próbowanie i jak długo chłopak był tu uwięziony?

– Ja nazywam się Amelia Will Tesla Saillune, jestem księżniczką stolicy białej magii, miasta Saillune – przedstawiła się grzecznie, na co Eryk zarechotał śmiechem.

– O cholera… Nie wiem, co ci dali, ale też to chcę! – zaśmiał się ponownie.

– Proszę nie żartować! Mówię prawdę! – determinacja wypisana na twarzy Amelii w końcu sprawiła, że Eryk zamilkł.

– O cholera… – mruknął ponownie, tym razem wyraźnie się na czymś zastanawiając. – No nie gadaj, ale że ty tak na serio? – dopytał podejrzliwie, a kiedy Amelia gorliwie przytaknęła Eryk poniósł się z półleżącej pozycji i spojrzał na nią wyprostowany. Dopiero teraz Amelia dostrzegła, że nie był wiele starszy od niej, a jego młodą twarz mimo licznych siniaków i zadrapań zdobiły duże brązowe oczy i równie ciemne włosy.

– Powiesz mi co to za miejsce? Dlaczego tu jesteśmy? – spróbowała ponownie.

– To Dwór Śmierci, Jashe urządza tutaj swoje prywatne zabawy. Kiedy zostaniesz w nim zamknięta nie ma możliwości ucieczki, nawet jeśli wyszłabyś jakimś cudem z celi – wyjaśnił Eryk i ponownie z rezygnacją opadł na ścianę.

– Jak to, co ma pan na myśli? – Amelia czuła się naprawdę zdezorientowana i właściwie jedynie adrenalina napędzała ją do dalszego działania i nie myślenia o śmierci ojca i późniejszych wydarzeniach…

– Tak to. To zaklęte miejsce. Jak przeleziesz bez zgody Jashe przez próg Dworu to staniesz się jednym z Nieumarłych, krótko mówiąc demon zabierze twoją duszę – ciemne oczy Eryka błyszczały w blasku słabego światła pochodni rozwieszonych na korytarzu.

– Nieumarli… – Amelia mruknęła cicho przypominając sobie zwierzęcy tłum ludzi, który napotkała wraz z Jashe. A więc oni… byli pozbawieni duszy? – Co za niegodziwa istota mogłaby dopuścić się tak strasznych zbrodni?! – zawołała przerażona.

– Żadna istota, ale najprawdziwszy demon z krwi i kości. Zbiera sobie żywych w tym miejscu, a kiedy ma taki kaprys to po prostu robi z nich swoje mordercze kukły zdolne jedynie do zabijania.

– To okropne – szepnęła księżniczka.

– No okropne – potwierdził cicho, po czym zamilkł na dłuższą chwilę.

– To… właściwie nie boi się pan, że spotka pana to samo? – zapytała ostrożnie, bo ta myśl zasiała w jej wnętrzu dziwny niepokój o rozmówcę.

– Nie – odrzekł twardo Eryk, czym wzbudził szczere zdziwienie dziedziczki rodu Saillune. – Jashe może się ze mną użerać do bólu, ale nie zabije mnie póki moja Nirali robi, co trzeba – Amelia nie miała pojęcia o kim mówił Eryk i właściwie nadal niewiele rozumiała z zaistniałej sytuacji, niestety nie zdążyła dopytać o nic więcej kiedy kolejne słowa Eryka zabrzmiały niczym wyrok. – Amelio Sillune musisz umrzeć.

– Co takiego?! Co też pan opowiada! – oburzona Amelia instynktownie cofnęła się na tyle, na ile pozwalała niewielka przestrzeń celi.

– Nie rozumiesz – Eryk mimo wyraźnego osłabienia dźwignął się w końcu z ziemi wzdychając przy tym głośno.  Amelia przyglądała się uważnie jego ociężałym ruchom, a kiedy w końcu stanął wyprostowany pomyślała, że góruje nad nią jawiąc się niczym zjawa. – Myślę, że nie mamy zbyt wiele czasu – powiedział, a spojrzenie jego ciemnych oczu błądziło po ich małym więzieniu, najwyraźniej czegoś poszukując.

– Czasu na co? – spytała ostrożnie, jednak nadal nie była pewna, czy po ostatniej deklaracji powinna choćby zbliżać się do chłopaka. Może był tu już tak długo, że biedak po prostu oszalał i plótł od rzeczy?

– Kilka godzin temu Jashe urządził sobie standardową sesję tortur z moim udziałem, albo raczej próbował… – mruknął Eryk wykrzywiając twarz. – W tym tygodniu nie zdążył się na szczęście dobrze rozkręcić kiedy wydarzyło się coś dziwnego… – dokończył zmieszany i spojrzał badawczo na Amelię. – Nie zrozum mnie źle, czasem mi tu… trochę odbija od tego wszystkiego, ale tym razem to wydawało się naprawdę dziwne, na tyle dziwne, że zaaferowany Jashe wtrącił mnie z powrotem do celi – wyjaśnił, a Amelia poczuła coraz większe współczucie względem chłopaka.  Czy on naprawdę mówił o torturach? Już sama myśl o tym, że ktoś mógłby robić coś tak okropnego napawała ją obrzydzeniem.

– Nadal nie za bardzo rozumiem… – odrzekła cicho przepraszającym tonem, kiedy po dłuższej chwili ciszy zrozumiała, że chłopak najwyraźniej sam pogrążył się w swoich rozmyślaniach.

– Och! – sapnął nagle wyrwany z letargu. – Tak… Może już zdążyłaś się domyślić, a może nie, ale jakimś cudem opuściłaś swój wymiar i przeniosłaś się do tutaj, do piątego, zapomnianego filaru – Amelia zmierzyła Eryka powątpiewającym spojrzeniem, ponownie zastanawiając się od jak dawna chłopak przebywał w zamknięciu, ale mimo to pozwoliła mu kontynuować. – Kilkanaście lat temu nasz świat pochłonęła okrutna wojna, w skutek której większa część została zniszczona przez Demonicznego Lorda. Naturalna równowaga została zachwiana, a sytuacja była na tyle beznadziejna, że nawet Matka Koszmarów porzuciła nasz świat pieczętując go i skazując na zapomnienie i powolną śmierć, nasze istnienie skutecznie wymazano z kart historii. Nikt nie mógł przedostać się do nas, ale też żadna istota nie mogła opuścić tego wymiaru, co skutecznie trzymało demony w zamknięciu. Dziś jednak, zanim ponownie mnie zamknęli w celi, zdołałem podsłuchać fragment rozmowy Jashe i pozostałych demonów. Mówili, że ktoś otworzył przejście do naszego świata, że w wymiarze pojawił się klucz, który w końcu umożliwiłby przedostanie się do innych filarów. Szczerze mówiąc nie za wiele wtedy rozumiałem, ale teraz ty faktycznie przedstawiasz się jako jakaś władczyni stolicy białej magii! – wykrzyknął nagle dziwnie podekscytowany i chociaż wszystkie słowa kierował do Amelii to nadal rozglądał się gorączkowo po celi i co chwila zaglądał w coraz to nowszy zakamarek wyraźnie pochłonięty szukaniem czegoś. – To znaczy, że nie możesz pochodzić z naszego wymiaru, a przejście faktycznie się otworzyło!

Amelia próbowała poukładać właśnie usłyszane słowa, jednak było to trudniejsze niż z pewnością oczekiwał Eryk. Przejście do piątego, zapomnianego filaru? Owszem Amelia jako adeptka magii poznała starożytne podania, które mówiły o istocie chaosu nazywanej Matką Koszmarów, która to stworzyła cztery odrębne światy, ale piąty, o którym nawet nigdy nie słyszała? Gotowa była uznać, że Eryk po prostu oszalał będąc torturowany w zamknięciu, bogowie wiedzą jak długo, ale jeden fakt nie dawał jej spokoju. Wcześniejsza rozmowa między nieznajomymi, którzy podobnie jak Eryk mówili o tajemniczym przejściu, do którego otwarcia najwyraźniej była im potrzebna.

– Co się stanie jeśli otworzą przejście? – zapytała cicho, choć w duchu bała się usłyszeć odpowiedź. Eryk w końcu zatrzymał się i obrzucił ją ciężkim spojrzeniem.

– Zniszczą wszystko co znasz i kochasz, nastanie chaos i właśnie dlatego, nie możemy do tego dopuścić. Ta wojna pochłonęła już zbyt wiele żyć… – powiedział cicho, a słowa zawisły ciężko w przestrzeni między nimi.

Amelia poczuła jak krew odpływa z jej twarzy. Zniszczą? Wszystko? Słowa pulsowały w jej umyśle niczym trucizna. Jakby śmierć jej ojca nie była wystarczającą karą za naiwność, pomyślała Amelia zaciskając pięści w przypływie wewnętrznego cierpienia.

– Co mogę zrobić? – zapytała starając się opanować niespokojny oddech i drżenie ramion, jednocześnie wpatrując się w czubki swoich butów.

– Cóż… – Eryk przykucnął cicho naprzeciw niej. – Jesteśmy, jak już wspomniałem, w Dworze Śmierci więc ucieczka raczej nie wchodzi w grę – stwierdził ponuro.

– Muszę… zginąć? – wcześniejsze słowa Eryka nagle nabrały dla niej sensu. Faktycznie i ona nie widziała innej możliwości i chociaż bardzo chciała wierzyć, że ta cała opowieść jest jedynie wymysłem szaleńca, intuicja podpowiadała jej, że niestety do czynienia ma z brutalną rzeczywistością. Eryk z wahaniem przytaknął.

– Niestety, nie znalazłem nic, czym mógłbym otworzyć celę – stwierdził smętnie. – Nie żebym nigdy nie próbował czegoś szukać, ale miałem nadzieję na więcej szczęścia tym razem…

Amelia podniosła wzrok na rozmówcę, po czym bez słowa wyciągnęła niewielki sztylet, który do tej pory pozostawał ukryty w cholewce wysokiego buta.

– O cholera! – Eryk momentalnie podniósł się prostując niczym struna. – Nie przeszukali cię?

– Zdaję się, że nie uznali mnie za zagrożenie – Amelia jedynie wzruszyła ramionami czując nagłą i dziwną obojętność, zupełnie jakby w jej umyśli zdążyła się już uformować ścieżka, którą mimo strachu, miała podążyć. – Proszę to zrobić! – powiedziała w końcu wciskając ostrze w dłonie Eryka.

– Ja? – chłopak odskoczył jak oparzony. – Nie mogę! – przyglądał się wyciągniętemu w jego kierunku ostrzu, po czym westchnął ciężko. – Ja nigdy nikogo nie zabiłem… – wyjaśnił cicho, a w jego głosie dało się wyczuć strach.

Stali tak naprzeciw siebie przez dłuższą chwilę, a Amelia nawet nie zauważyła kiedy zaczęły drżeć jej dłonie, a pierwsze łzy napłynęły do oczu. Eryk przyglądał się jej w milczeniu, aż w końcu zbliżył się ostrożnie wyciągając sztylet z jej uścisku.

– Jak chcesz, abym… to zrobił? – zapytał wpatrując się w podaną broń.

– Myślę, że lepiej dla pana, żeby to wyglądało na… samobójstwo… – stwierdziła z trudem przeciskając kolejne słowa przez gardło, po czym niepewnie wyciągnęła dłonie przed siebie jednocześnie zaciskając oczy w oczekiwaniu.

Czekając na śmierć Amelia stwierdziła, że było inaczej niż w opowieściach. Nie doświadczyła bowiem żadnej mentalnej podróży przez swoje dotychczasowe życie. W głowie miała jedynie przerażającą pustkę, która z każdą chwilą zdawała się ją wciągać coraz głębiej odcinając od wszelkich zewnętrznych bodźców.

– Przepraszam… – usłyszała nagle cichy głos Eryka, a zaraz za nim nadeszła pierwsza fala palącego bólu, który rozrywał jej ciało na kawałki.

***

Jashe był wyraźnie podekscytowany kiedy żwawym krokiem zmierzał, w kierunku celi, w której zostawił Amelię jakąś godzinę temu. Tak jak przypuszczała wcześniej Prida, Acedia faktycznie siedziała jak zawsze w swojej norze i chociaż nie kryła niezadowolenia w końcu pojawiła się wraz z Irą w wyznaczonym miejscu. Byli już tak blisko wyrwania się z tej dziury, w której zamknęła ich Matka Koszmarów! Kiedy wreszcie otworzą przejście do innych filarów i odnajdą drugie, odebrane im Bliźniacze Ostrze przywrócą dawno utraconą potęgę i w będą mieć w poważaniu nawet legendarną Łzę, co do której istnienia nawet nie mieli pewności!

– Mam nadzieję, że nie nudziłaś się czekając! – zawołał od progu kiedy zbliżał się do wybranego pomieszczenia.

Podniecony otworzył masywne drzwi celi i dopiero wchodząc do środka jego uśmiech momentalnie zastąpiła fala gniewu. W kącie pomieszczenia leżało bezwładne ciało dziewczyny, a jej dłonie okrywała krew, nieopodal odnalazł skulonego Eryka, który płakał cicho wciskając głowę między swoje kolana. Jashe ryknął wściekle i ruszył w kierunku dziewczyny. W trakcie krótkich oględzin odnalazł mały sztylet, który zdawał się wystarczająco tłumaczyć rany na przedramionach czarnowłosej.

– Co do kurwy nędzy się tutaj stało?! – ryknął wściekle w stronę Eryka, który dopiero wtedy zdecydował się spojrzeć na demona.

– Wolała się zabić, niż być przez was więziona! – odpowiedział odważnie starając się zachować pozory, że Amelia zrobiła wszystko wyłącznie za sprawą własnej decyzji.

– I nie powstrzymałeś jej?! – wrzask był wręcz oszołamiający.

– Próbowałem! – okrzyknął Eryk i ponownie skrył głowę wciskając ją w kolana.

– Później się z tobą policzę… – zasyczał groźnie w kierunku chłopaka, po czym schwycił bezwładne ciało Amelii i ze złością wyrzucił je z celi.

Demon był zbyt rozwścieczony, aby w tym momencie zastanawiać się na karą dla Eryka. Charczał gniewnie i mamrotał pod nosem kolejne przekleństwa, aż w końcu zatrzasnął celę pozostawiając Amelię pod jej drzwiami zupełnie jak dłużej niepotrzebny mu przedmiot, po czym sam ruszył w kierunku schodów.

***

Kirei i Daiki pod osłoną nocy przekradali się ostrożnie w kierunku Dworu Śmierci. Z oddali, pogrążony w mroku budynek wyglądał jak opuszczona rezydencja w istocie mogąca być w przeszłości dworkiem. Bogato zdobione kolumny zdobiły wejście, a biała fasada wyglądała niczym wykwitła plama na tle ciemnego krajobrazu. Jedynie delikatne światło dobiegające z okien na drugim piętrze zdradzało czyjąkolwiek obecność. Reszta budynku pogrążona była w ciemnościach, ale Kirei wiedział, że to właśnie w nich skrywało się najwięcej żywych, uwięzionych w rozległych piwnicach posiadłości. Kiedy tylko nadarzała się okazja i podróżowali wystarczająco blisko tego miejsca, Kirei zawsze wykorzystywał sposobność i zakradał się do środka, aby złagodzić cierpienia kilku wybranych nieszczęśników. Czuł, że to jego obowiązek. W takich sytuacjach, Daiki zwykle pozostawał kryjąc się gdzieś przed budynkiem, gotów do udzielenia pomocy medycznej w razie potrzeby. Chociaż medyk z początku niechętnie pozwalał wchodzić przyjacielowi do Dworu wkrótce stało się to po prostu ich przyzwyczajeniem, nawet mimo dalszych sprzeciwów pozostałych towarzyszy. Tej nocy niebo było wyjątkowo zachmurzone, a wiatr mierzwił ich włosy silnymi podmuchami. Idealna pogoda, aby wejść niezauważonym, pomyślał Rei kiedy w końcu znalazł się przed masywnymi drzwiami prowadzącymi do Dworu. Ostrożnie wkradł się do środka, gdzie przywitała go jedynie cisza. Obszerna sala wejściowa pogrążona była w ciemnościach. Kirei bez wahania skierował się w stronę bocznych schodów prowadzących, jak już wiedział, do piwnic. W napięciu przemierzał wąskie schody, aby zakraść się do kilku cel, ale gdy tylko wpadł na obszerny korytarz więziennych jego oczom ukazała się zakrwawiona postać dziewczyny leżącej na posadzce, tuż przy najbliższej z cel oświetlanej słabym blaskiem pochodni. Sapnął zaskoczony i na chwilę zamarł w bezruchu nasłuchując. Dopiero kiedy rozejrzał się uważnie i upewnił, że nikt inny nie znajdował się na korytarzu zdecydował się zbliżyć do dziewczyny. Delikatnie przyłożył palce do jej szyi chcąc wybadać puls, ale gdy spostrzegł dłonie nieznajomej natychmiast ogarnął go smutek.

– Samobójstwo? – mruknął cicho sam do siebie.

Biedaczka, pomyślał i przyjrzał się uważniej leżącej postaci. Jej czarne włosy rozrzucone były w nieładzie, a strój zdawał się być zbyt krzykliwy – jasny i obszyty misternymi klejnotami. Ciekawiło go kim była owa nieznajoma i dlaczego zdecydowała się na tak straszny los? Poza tym, dlaczego jej ciało leżało na korytarzu, a nie w jednej z cel? Zaniepokojony stwierdził w końcu, że było to zbyt podejrzane i z pewnością mógł się spodziewać szybkiego powrotu demona w to miejsce. Nie mógł dłużej pozostać w tym miejscu, westchnął z rezygnacją patrząc na dalsze cele pogrążone w ciszy. Targany nagłym impulsem Kirei schwycił kruche i bezwładne ciało w ramiona, z myślą, że nikt nie powinien ginąć w tak straszny sposób w takim miejscu skierował się ponownie w stronę wyjścia niosąc nieznajomą. Kiedy znalazł się już bezpiecznie poza dworem dopadł do niego Daiki.

– Kto to? – zapytał zdziwiony spoglądając na czarnowłosą. – Dlaczego zabrałeś jej ciało? – dodał kiedy uświadomił sobie, że dziewczyna już nie żyła.

– Bo leżała na korytarzu i stwierdziłem, że nikt nie powinien ginąć w takim miejscu. Należy się jej przynajmniej godny pochówek… – mruknął cicho spoglądając na trzymane ciało. Krew nadal sączyła się z otwartych ran skapując cicho na buty Reia. Daiki także przyjrzał się badawczo dziewczynie jakby próbując ocenić coś samym wzrokiem.

– Może jeszcze nie jest dla niej za późno – odezwał się w końcu. – Zdaję mi się, że nie zginęła dawno, krew jeszcze nie zastygła… – stwierdził poważnym tonem.

– Co masz na myśli? – Kirei przyjrzał się uważnie zamyślonej twarzy przyjaciela.

– Jeśli pozwolisz mi użyć moich mocy, może będę w stanie ją jeszcze uratować, może… – powiedział powtarzając ostatnie słowo w odpowiedzi na nagły entuzjazm w oczach białowłosego.

– Musimy spróbować!

***

Świadomość powracała powoli, pojawiała się jedynie momentami muskając delikatnie umysł śpiącej dziewczyny tylko po to, by po chwili ponownie zniknąć pozostawiając ją w kolejnych koszmarach. W tych nielicznych przebłyskach powracającej rzeczywistości odczuwała wyraźnie czyjąś obecność, czasami miała wrażenie, że ktoś czuwał nad nią i opiekuńczo obejmował dłoń czekając cierpliwie aż w końcu się wybudzi. Kiedy w końcu odzyskała przytomność natychmiast spostrzegła parę szarych oczu przyglądających się jej z uwagą. Młodzieniec odetchnął z wyraźną ulgą, po czym uśmiechnął się przyjaźnie.

– Dzień dobry – przywitał się grzecznie nadal wpatrzony w dziewczynę.

Oszołomienie i dezorientacja zaczęły zalewać jej umysł. Nie odpowiadając, jedynie ostrożnie podniosła się na posłaniu i rozejrzała po izbie. Pokój był mały i zagracony, ale za nic nie wyglądał znajomo. Dziewczyna spojrzała ze strachem na  towarzyszącego jej młodzieńca. On także nie wyglądał znajomo.

– Gdzie ja jestem? – padło pierwsze pytanie wypowiedziane ochrypłym, uśpionym głosem.

– Jesteś w Świątyni Chaosu, nie martw się tu będziesz bezpieczna – odpowiedział pogodnie chłopak nadal uśmiechając się zachęcająco, chociaż jego twarz zdradzała ślady zmartwienia. – Mam na imię Kirei – powiedział w końcu.

– Kirei? – powtórzyła tempo, ale nie potrafiła powiązać imienia z niczym znajomym, wciąż rozglądała się dookoła mając nadzieję znaleźć coś, co pozwoliłoby jej zrozumieć aktualną sytuację.

– A… ty? – zagaił.

– Ja? – powtórzyła ze strachem, a jej oczy rozszerzyły się spoglądając w twarz nieznajomego. – Ja… nie wiem… – wydukała w końcu sama nie rozumiejąc sensu właśnie wypowiadanych słów.

Dopiero później kiedy pierwsza fala szoku ustąpiła dowiedziała się, że była nieprzytomna dwa tygodnie, po tym jak Kirei wyniósł ją po próbie samobójczej z Dworu Śmierci. Poznała także otaczający ją świat ucząc się go właściwie na nowo, gdyż po tym strasznym wydarzeniu straciła wszelkie wspomnienia o poprzednim życiu. Męczona licznymi koszmarami niejednokrotnie budziła się w nocy, aby odkryć i wtopić się w kojącą obecność Kireia. Tak mijały kolejne tygodnie, a kiedy nawet optymistyczny do tej pory chłopak stracił nadzieję, że dziewczyna cokolwiek sobie przypomni zaczął w końcu zwracać się do niej Akama, co jej osobiście nie przeszkadzało, gdyż żadnego innego imienia i tak nie potrafiła dopasować do siebie. Minął już prawie rok od ich poznania kiedy jedna z nocy okazała się być wyjątkowo trudna dla dziewczyny. Obudziła się z krzykiem zlana zimnym potem, a jej dotychczas szczelnie owinięte wokół przegubów bandaże znowu pokryły się krwią. Była już do tego przyzwyczajona, zdarzało się bowiem, że rany które zadała sobie w Dworze Śmierci ponownie krwawiły podczas niektórych koszmarów. Rei w takich sytuacjach zawsze był przy niej, a jego uspokajająca obecność dawała jej ukojenie. Tak też było tym razem.

– Znowu miałaś koszmar? – odezwał się ostrożnie i natychmiast znalazł przy jej łóżku, mimo że był już środek nocy. Najwyraźniej wcześniej musiały go zbudzić jej krzyki.

– Mmm… – przytaknęła jedynie w odpowiedzi próbując uspokoić drżące działo.

– Ciii… jestem tu, jesteś bezpieczna… – jednocześnie poczuła silne ramiona obejmujące ją pewnie i kołyszące w uspokającym rytmie. Bez słowa wtuliła się w zaoferowane ciepło, a dotychczas łomoczące serce w końcu zwolniło.

– Rei? – zapytała wreszcie go poczuła, że odzyskała już kontrolę nad własnym głosem. – Śniłam o czymś wyjątkowo dziwnym… – szepnęła.

– Dziwnym? – odpowiedział po dłuższej ciszy nadal nie zwalniając uścisku.

– Tak… – mruknęła cicho. – Byłeś tam ty, Maya, Tamaki, Daiki oraz jakaś czarnowłosa dziewczyna, szukaliście czegoś ważnego – zaczęła powoli opisując własny sen. – To coś wyglądało jak… – zastanowiła się przez chwilę – jak kryształ – dokończyła pewniejszym już głosem.

– Kryształ? – powtórzył jedynie zachęcając ją do dalszej opowieści.

– Mhm… – przytaknęła. – Kiedy w końcu znaleźliście ten kryształ i Maya go dotknęła wy… – przerwała nie wiedząc jak ubrać w słowa to, co widziała. – To rozerwało wasze dusze – dokończyła do chwili.

Kirei w odpowiedzi jedynie wzmocnił uścisk, którym otaczał kruchą postać.

– To tylko sen, nic nam nie grozi, spróbuj zasnąć – powiedział i delikatnie ułożył dziewczynę ponownie na łóżku okrywając grubym kocem.

Przyglądała mu się badawczo przez chwilę, ale w końcu łagodny uśmiech i uspokajające słowa sprawiły, że posłusznie zamknęła oczy i ponownie zasnęła spokojnym snem.

Kirei westchnął ciężko i cicho skierował się do wyjścia z pokoju. Miał już tego dość, to zaczynało się robić naprawdę poplątane, pomyślał i skierował się do pokoju Mayi. Zapukał cicho w drzwi jej pokoju mając na nadzieję, że uda im się porozmawiać, a kiedy otworzyła zaspana, nie czekając nawet na zaproszenie wtargnął do środka.

– Maya, musimy porozmawiać o Akamie – powiedział poważnie i spojrzał w twarz towarzyszki.

– Widzę, że jesteś zdenerwowany – powiedziała przecierając zmęczone oczy. – Tak myślałam, że w końcu dojdziemy do tej rozmowy. Mów więc… – ponagliła go starając się jednocześnie ukryć ziewnięcie.

– Myślę, że Akama jest profetą – stwierdził bez ogródek.

Maya spojrzała na niego uważnie analizując możliwe za i przeciw. Profeta, ktoś kto według legend miał być powołany przez samą Matkę Koszmarów przekazując jej wolę i potrafiąc spoglądać w przyszłość. Czy to możliwe?

– Skąd taki pomysł? – zapytała ostrożnie.

– Te jej sny… – Kirei zamyślił się – stają się coraz wyraźniejsze…

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-08-13 17:32:43)

Offline

 

#39 2020-09-10 23:10:47

 Lilly

Mazoku średniej klasy

Skąd: Trójmiasto
Zarejestrowany: 2011-06-19
Posty: 76
Punktów :   
WWW

Re: Teoria Chaosu

Rozdział 22 - W ciszy



Zelgadis wahał się przez długą chwilę patrząc na znajome twarze zastygłe w szoku i milczeniu. Trzymany ciężar zdawał się ciążyć niczym kotwica czyniąc go na moment niezdolnym do jakiegokolwiek ruchu.

– Rei? – dopiero drżący głos Amelii sprawił, że odważył się poruszyć i najostrożniej jak tylko mógł, ułożył bezwładne ciało w przestrzeni oddzielającej go od pozostałych. Nie wiedział, co mógłby powiedzieć i mimo usilnych prób przekopywania pamięci, nie sądził żeby w ogóle istniały jakieś właściwe słowa. Obserwował wszystko, a scena przybrała dziwny i odległy wyraz.

– Czy…on…? – Maya ostrożnie postąpiła krok, jednak zaraz ponownie zastygła zakrywając dłońmi usta, zupełnie jakby niezadane pytanie było w stanie zmienić brutalną prawdę. Tuż za nią Tamaki pospiesznie ocierał rękawem twarz próbując wyraźnie zebrać się w sobie, a Lillya spoglądała na nich z posępną miną.

Daiki jako pierwszy otrząsnął się z otępienia i wymijając zebranych podbiegł do leżącego ciała.

– Kirei? Słyszysz mnie? – dopytywał gorączkowo potrząsając nim delikatnie i oglądając z każdej możliwej strony. Wszyscy obserwowali go w wyraźnym napięciu i oczekiwaniu, że być może za sprawą swoich boskich mocy będzie w stanie przywrócić blask w szarych oczach, że być może wydarzy się cud, który niestety nigdy nie miał nadejść. Dopiero kiedy Daiki bezradnie opuścił ręce Amelia zapłakała cicho.

– Nie, nie, nie… – słowa Amelii w końcu zlały się w ciche, niezrozumiałe łkanie.

– Zel… – Lina w końcu zwróciła uwagę na stojącego bezbronnie przyjaciela i nie czekając na sprzeciw podeszła i objęła go delikatnie. Dziewczyna nie zadawała pytań, za co Zelgadis był jej szalenie wdzięczny, po prostu przyjmując zaoferowane pocieszenie i zamykając oczy w chwilowej próbie ucieczki. Choć było to okrutne musiał przyznać przed sobą, że nie o śmierć Kapłana chodziło. Tak naprawdę nie miał okazji dobrze go poznać przez te kilka, intensywnych dni ich znajomości, a już na pewno nie mieli sposobności zbudowania żadnej więzi, ot kolejna ofiara w bezsensownej wojnie. To raczej widok cierpienia Amelii sprawiał, że ogarniał go nagły smutek i poczucie winy. Martwił się też o Nirali wiedząc, że nie będzie mógł ruszyć jej z pomocą… Nawet nie zauważył kiedy Lina pociągnęła go delikatnie za rękę wyprowadzając z kręgu żałobników. Gourry podążył za nimi bez słowa zerkając po raz ostatni w stronę Amelii, jednak wreszcie nawet i on zdecydował się pozostawić dziewczynę w spokoju wraz z innymi.

– Dobrze, że wróciłeś w jednym kawałku… – w głosie Liny słychać było wyraźną ulgę chociaż nadal pozostawała poważna. – Co za bagno… – dodała bardziej do siebie, po czym po prostu usiadła pod jednym z licznych, wysokich drzew.

– Lina… – Zalgadis już zamierzał opowiedzieć jej o wszystkim, co się stało kiedy czarodziejka niespodziewanie uniosła dłoń w przerywającym geście i pokręciła głową.

– Cholera Zelgadis! – sapnęła gwałtownie. – Przez chwilę myślałam, że już nie wrócisz…

– Kirei nie miał tyle szczęścia – zauważył posępnie Gourry. – Co się właściwie stało?

Zelgadis jedynie jęknął zmęczony, po czym sam usiadł pod jednym z drzew przecierając intensywnie twarz.

– Może poczekajmy z tymi wyjaśnieniami na innych – zdecydował w końcu. – Poza tym chyba potrzebuję chwili, aby poukładać to wszystko w głowie – dokończył cicho i zmęczony przymknął oczy.

Właściwie nie liczył ile minęło czasu kiedy w końcu usłyszał cichy szelest zbliżających się kroków. Zaczyna się, pomyślał gorzko otwierając oczy, tylko po to by spostrzec nadchodzących wraz z Amelią Kapłanów o przygnębionych minach. Kiedy się przysiedli smutek stał się wręcz namacalny.

– Jak do tego doszło? – zapytała wreszcie Maya, a jej głos zdawał się być wyprany z jakichkolwiek emocji.

– Przykro mi… – zaczął Zelgadis pod ciężarem spojrzeń. – Ira nie żyje…

Zebrani poruszyli się niespokojnie najwyraźniej nieco zszokowani zasłyszaną informacją.

– Zabiliście demona? – głos Tamaki’ego zadrżał delikatnie. – Czy on… czy Rei umarł w walce? – wykrztusił w końcu.

Zelgadis był zmęczony, sam pogubił się już we własnych słowach, wyjaśnieniach i kłamstwach. Co miał im powiedzieć? Prawdę? A jeśli tak, musiałby zdradzić swój sekret, musiałby wyznać prawdę o Nirali, o Bliźniaczych Ostrzach, a tego przecież nie mógł zrobić…

– Tak – powiedział pewnie decydując się na kolejne kłamstwo. – Ira zginął w czasie walki. Myśleliśmy, że jest już po wszystkim, chcieliśmy przeczekać gdzieś noc, ale nad ranem pojawił się kolejny demon, jak sam siebie nazwał, Złodziej Dusz… Dopadł nas z zaskoczenia… – wyjaśnił uważając na słowa, cóż nie było to nawet do końca kłamstwo.

Spostrzegł ciemne oczy Mayi wpatrujące się w niego z zadziwiającą intensywnością. Pomyślał, że z pewnością Kapłanka próbowała odczytać jego aurę i sprawdzić wiarygodność wyjaśnień. Niestety, jak już wiedział, nie było to możliwe od kiedy wróciły jego moce i z pomocą magii mógł w prosty sposób manipulować takimi rzeczami. Maya w końcu westchnęła cicho.

– A więc pojawił się sam Złodziej Dusz? – podsumowała z rezygnacją, na co Zelgadis przytaknął w milczeniu.

– Czy on cierpiał? – wyrwała nagle Amelia, jednak nawet nie spojrzała na chimerę w zamian przyglądając się czubkom swoich butów.

Zelgadis rozważał w myślach odpowiedź. Nawet jeśli śmierć Kireia nie dotknęła go w takim stopniu jak pozostałych, to mimo wszystko było mu przykro z powodu Amelii. Nie chciał jej okłamywać…

– Był odważny… – odpowiedział wreszcie wymijająco uważnie badając jej reakcję, jednak Amelia po prostu przytaknęła. Ten nagły dystans dziewczyny wobec niego doskwierał bardziej niż mógłby przypuszczać i choć starał się zrozumieć uczucia Amelii i po prostu dać jej czas, to mimo wszystko zdecydował, że spróbuje z nią później porozmawiać.

– To właściwie jak udało ci się uciec? – zauważyła przytomnie Maya.

– Po prostu nie byłem celem, wszystko działo się tak szybko… Demon zniknął tak szybko jak się pojawił, zaraz po tym kiedy osiągnął, co zamierzał – wymyślone na poczekaniu kłamstwo zdawało się na ten moment być wystarczającym wyjaśnieniem, co sam Zelgadis przyjął z ulgą. – W ostatnich słowach Kirei prosił, abym przyniósł jego ciało, mówił, że to bardzo ważne, dlaczego? – zapytał tym samym zmieniając niewygodny dla siebie temat.

Ponownie odpowiedziało mu jedynie głośne westchnięcie Mayi, po czym Kapłanka po prostu zamilkła spoglądając w nieokreśloną dal.

– Maya, wyjaśnisz nam? – zagadnęła Lina zachęcająco.

– To dlatego, że w jego ciele pozostała cząstka Boskiego Władcy – wykrztusiła w końcu, na co Amelia podniosła wzrok z nagłym błyskiem entuzjazmu.

– To znaczy, że Rei tak naprawdę nie umarł? – podjęła podekscytowana księżniczka.

– To nie tak Amelio… a przynajmniej nie do końca… – Maya bezradnie opuściła ramiona i zaczęła obracać w palcach źdźbło trawy. – Jako Kapłani jesteśmy czymś w rodzaju naczyń, kiedy Boski Władca zapieczętował w nas fragmenty swojego istnienia, te nieodwracalnie związały się z naszymi duszami stając się pewnego rodzaju jednością – wyjaśniła cicho.

– To znaczy, że w ciele Reia wraz z fragmentem istnienia Boskiego Władcy utknął kawałek jego duszy? – zagadnęła Lina.

– Tak, możliwe jest, że dusza Reia lub przynajmniej jakaś jej część nadal pozostała tam uwięziona, związana z energią Boskiego Władcy – wyjaśniła cicho przytakując.

– Możemy coś zrobić? – zapytała ruda pochylając się z zainteresowaniem, Maya mruknęła.

– Nie to, o czym myślisz… – powiedziała w końcu z niezadowoleniem. – Tych fragmentów nie da się oddzielić od duszy naczynia. Kiedy… – zawahała się na moment – naczynie umiera, można jedynie wyciągnąć ten kawałek i przekazać go w inne naczynie.

– Co takiego?! – Lina poderwała się z miejsca. – Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że ktoś z was wszczepi w siebie część duszy Reia wraz z tym kawałkiem Boskiego Władcy?

– Maya! – wyraźnie zaniepokojony Daiki także poderwał się z miejsca spoglądając z uwagą na Kapłankę. – To zbyt ryzykowne!

– To okropne! Nie możecie tego zrobić! To Rei… – dodała Amelia łamiącym głosem.

– Amelio, Reia już nie ma, jego dusza nie posiada świadomości, jest jedynie… – zamilkła szukając właściwego słowa – energią. On nie będzie… tego czuł… – powiedziała obdarzając ją łagodnym spojrzeniem ciemnych oczu, a wzrok Amelii rozmył się niebezpiecznie.

Zelgadis obracał w myślach usłyszane słowa próbując dobrze zrozumieć ich sens. Nagle w umyśle zamajaczyła mu scena z poprzedniego wieczoru, rozmowy z Kireiem.

Maya posiadła pamięć Boskiego Władcy, część jego duszy toczy nieustanną walkę o kontrolę z jej własną… Jeśli pojawi się bodziec wystarczająco silny być może Maya przegra tę walkę, a wtedy będziemy zdani na boską istotę, której uczucia ludzkie są obojętne…

Choć było to niemożliwe miał wrażenie, że słowa Kapłana dosłownie zadźwięczały mu koło ucha. Przez moment obejrzał się gwałtownie za siebie, ale oczywiście, nikogo tam nie było.

– Kto miałby przejąć ten fragment? – zapytał powoli Zelgadis mierząc się z własnymi wątpliwościami.

– Trzeba to przemyśleć… – Maya bezwiednie wzruszyła ramionami i ostatecznie nie udzieliła żadnej odpowiedzi.

Zelgadis próbował ocenić, czy dziewczyna była świadoma zagrożenia wynikającego ze słów Kireia, jednak jej niewzruszona postawa pozostawiała co do tego wątpliwości.

– Kirei… – zaczął nagle Zelgadis ponownie ściągając na siebie uwagę zebranych – powiedział coś jeszcze. Przerwał na dłuższą chwilę próbując zebrać myśli. – Na temat Amelii… – dokończył wreszcie.

Księżniczka, która do tej pory usilnie starała się na niego nie patrzeć ostatecznie podniosła głowę i spojrzała na niego z uwagą.

– O mnie? – zdziwienie i przenikający przez nie ból wyraźnie odmalowały się na jej twarzy. Zelgadis przytaknął niepewnie.

– Nie wiem, co miał na myśli, ale wspomniał, że Amelia jest powiązana z Księgą Chaosu i że… – urwał w pół ogarnięty myślą, że słowa Kireia mogły być jedynie majaczeniem umierającego, mimo wszystko zdecydował dokończyć – ona widzi i pomoże nam? – choć nie zamierzał, ostatecznie jego słowa zabrzmiały bardziej jak pytanie niż zwykłe stwierdzenie.

Maya poruszyła się niespokojnie i wzięła kilka głębokich oddechów. Zelgadis szybko ocenił stan pozostałych, ale ze zdziwieniem zauważył, że ci chyba nie za bardzo zrozumieli sens jego słów. Gotów byłby uznać to za dowód, że faktycznie Rei jedynie majaczył, gdyby nie nagłe pytanie, które wbiło się w ciszę niczym ostrze.

– Powiedział ci? – wykrztusiła wreszcie Kapłanka, a jej umysł i ciało ogarnął widoczny szok.

– Powiedział co?! – Amelia nie wytrzymując napięcia poderwała się gniewnie prostując niczym struna.

Zelgadis widział wyraźnie, że Maya walczyła z własnym ciałem starając się odzyskać utracony spokój i kontrolę. Zdradzało ją wiele drobiazgów, które oczy chimery bez problemu mogły wychwycić – drżenie ramion, szybkie i gwałtowne oddechy oraz nerwowe spojrzenie rozszerzonych źrenic.

– Amelio… jesteś wyjątkowa, masz niezwykły dar… – odrzekła w końcu Maya ponownie ubierając słowa w łagodny ton, gdy w końcu zdołała odzyskać utraconą na chwilę kontrolę.

– Dar? – powtórzyła bezwiednie Amelia czując się wyraźnie zdezorientowana. – O czym ty mówisz?

Zelgadis wyraźnie wyczuwał zebrane wokół napięcie. Wyjątkowy dar… Słowa Mayi dźwięczały w jego umyśle, ale tak naprawdę nie rozumiał, co kryło się w ich znaczeniu. Twarze zebranych jak na zawołanie zwróciły się w kierunku księżniczki i przez chwilę trwającą krócej niż oddech, Zelgadis zauważył powątpiewanie na twarzy Liny prawie natychmiast zastąpione zwykłą fascynacją. Czy było coś, czego nie zauważyli przez ostatnie trzy lata znajomości? Czy to możliwe? W końcu Maya przytaknęła sztywno.

– Amelio… – Maya ponownie zwróciła się w kierunku Amelii – jesteś profetą.

Zelgadis natychmiast poczuł się tak, jakby oberwał ciężkim prętem w głowę. Co rusz jedynie otwierał i zamykał usta niezdolny do podjęcia tematu. Profeta? Niemożliwe… Przecież zauważyłby coś! …Prawda? Zanim zdążył choćby umieścić nową informację gdzieś w siatce ostatnich wydarzeń Lina roześmiała się głośno.

– Nie, nie mogę! – sapnęła próbując opanować nagłe rozbawienie, które raziło tym bardziej biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenie… – Wybacz Maya, ale znam Amelię ponad trzy lata i z pewnością bym wiedziała o czymś takim! – ryknęła głośno ponownie zanosząc się śmiechem. Maya zmierzyła rudowłosą chłodnym spojrzeniem.

– Doprawdy Lino Inverse? – spytała grzecznie, jednak jej głos pozbawiony był pogodności.

– Lina? – Gourry ostrożnie położył rękę na ramieniu przyjaciółki tym samym pomagając jej nieco nad sobą zapanować. – Kim jest ten cały profanator?

– Nie żaden profanator Gourry, tylko profeta – wyjaśniła już spokojniejszym tonem i spojrzała z uwagą na Amelię ignorując wcześniejszą zaczepkę Mayi. Sama zainteresowana wydawała się rozumieć niewiele więcej niż Zelgadis, błądziła jedynie wzrokiem to na Linę, to znów na Mayę.

Owszem, Zelgadis znał różne… legendy. Pogłoski mówiące o tym, że gdzieś wśród śmiertelników kroczy istota obdarzona łaską samej Matki Koszmarów, ta która ma nieść jej wolę… Ale Amelia? Jego Amelia? Zelgadis ostatecznie sam zwątpił w wyjaśnienia Kapłanki. To musiała być jakaś pomyłka.

– Widzisz Gourry – podjęła ponownie Lina – Maya próbuje nam właśnie powiedzieć, że Amelia jest profetą, czyli kimś naznaczonym przez Matkę Koszmarów, a według niektórych podań, kimś zdolnym do spoglądania w… linie czasu – wyjaśniła rzeczowo, ale wyraz jej twarzy wyraźnie świadczył o tym, że wcale nie wierzyła w taką możliwość.

Według nielicznych podań, na które Zelgadis kiedykolwiek natrafił profeta był kimś zdolnym odkrywać linie czasu, co ni mniej, ni więcej znaczyło tyle, że mógł dogodnie spoglądać w przeszłość, ale i przyszłość… Zelgadis za każdym razem kiedy czytał podobne wzmianki najzwyczajniej w świecie ignorował je, z góry uznając za coś, co należało pozostawić w krainie mitów.

– Wybacz Maya, ale zgadzam się z Liną – odezwał się w końcu z przekonaniem. – Z pewnością, o ile w ogóle profeci istnieją, gdyby była to Amelia, to na pewno byśmy coś zauważyli przez tyle czasu.

– Ach tak? – podjęła Kapłanka z nutą irytacji w głosie. – I naprawdę niczego nie zauważyłeś Zelgadisie? Żadnych wizji? Snów…? Nic… zastanawiającego?

Zelgadis już otworzył usta, aby ponownie zaprzeczyć, gdy nagłe wspomnienie wybuchło w jego umyśle i zamilkł zszokowany.

– Zel? – Lina natychmiast zauważyła zmianę w zachowaniu przyjaciela. – Co jest? – ponagliła czarodziejka, na co Maya jedynie uśmiechnęła się smutno zauważając pierwsze oznaki zrozumienia.

Przez intensywność ostatnich dni zupełnie wyrzucił z pamięci początek tego wszystkiego. Spotkanie z Kazukim, pomyślał gorączkowo. Punkt zwrotny, w którym wszystko się zaczęło. Tamtej nocy kiedy dołączył do ich grupy Amelia omal nie utonęła wpadając do jeziora… Wtedy sądził, że lunatykowała w trakcie jakiegoś koszmaru, ale teraz… Faktycznie, jej zachowanie wtedy był co najmniej dziwne. Później… kiedy ją pocałował… Przetarł twarz gorączkowym ruchem dłoni czując narastające z każdą chwilą poczucie zagubienia, jednocześnie próbując ukryć ślad rumieńca, który mimowolnie zakwitł na jego twarzy z powodu przywołanej sceny. Amelia wtedy powiedziała, że „widziała” go składającego przysięgę krwi, a przecież nie mogła tego wiedzieć! Cholera, dlaczego nie zastanowił się nad tym wcześniej! Dlaczego wszystko w tym cholernym wymiarze musiało być tak pokręcone?!

– Zel? – ponowne ponaglenie Liny pełne irytacji w końcu wyrwało go z zadumy.

– Lina – zaczął poważnie – Maya może mieć… rację – dokończył zerkając niepewnie w stronę Amelii, która wpatrywała się w nich wyraźnie nie rozumiejąc do czego zmierzała ta rozmowa.

– Amelia odkąd trafiła pod opiekę Kireia miała liczne… sny, choć wizje to chyba właściwsze słowo – wyjaśniła spokojnie Maya. – Wybacz Amelio, nie mówiliśmy o tym, bo staraliśmy się cię chronić. Mówi się, że profeci zdolni są widzieć przeszłość i przyszłość. Choć twoje zdolności najwyraźniej nie są w pełni wykształcone i nie potrafisz ich kontrolować, często w swoich snach byłaś świadkiem prawdziwych wydarzeń z przeszłości lub tego, co dopiero miało się wydarzyć – Amelia poruszyła się niespokojnie jednak nadal nie odważyła się skomentować usłyszanych rewelacji. – Oczywiście przyszłość jest zmienna i pełna niejasności wynikających z poszczególnych wyborów stąd ciężko było cokolwiek stwierdzić na pewno… Przez długi czas Rei myślał, że jesteś jednym z Kapłanów, a to twoja ukryta moc, ale z czasem mieliśmy coraz więcej wątpliwości i podejrzeń… Kiedy pojawiła się Lillya wiedzieliśmy już, że to coś innego… Wtedy właśnie Rei był już całkowicie pewien, że musisz być profetą – wyjaśniła cicho, a za każdym razem kiedy wspominała zmarłego przyjaciela słowa na chwilę więzły jej w gardle.

– Cholera Maya! Dlaczego nic nam nie powiedzieliście?! – wrzasnął Tamaki patrząc gniewnie na Kapłankę.

– A czy to by cokolwiek zmieniło? – bardziej stwierdziła niż zapytała, a w jej słowach zabrzmiało coś ostatecznego, co sprawiło, że Tamaki natychmiast odpuścił dalszą kłótnię i jedynie westchnął podenerwowany.

– Aaaaa! Zamknijcie się wszyscy na moment! – Lina gorączkowo potarła skronie zaczynając ponownie tracić nad sobą panowanie. Spojrzała nerwowo w kierunku Amelii tylko po to, żeby ponownie zwrócić się do Zelgadisa. – Ty! Dlaczego uważasz, że ten kolejny makaron nawijany nam na uszy to prawda? – spytała butnie celując palcem w chimerę. Zelgadis wzruszył bezwiednie ramionami.

– Bo nie mówiłem ci całej prawdy… – odrzekł w końcu. – Myślę, że Amelia miała pierwszą wizję zaraz po tym, kiedy zjawił się Kazuki. Tamtej nocy uciekła z naszego obozowiska i omal się nie utopiła wpadając do pobliskiego jeziora. To było bardzo dziwne… Później mówiła coś, jak myślałem od rzeczy, ale wyraźnie pamiętam, że wspomniała o mieście… zawieszonym na łańcuchach… – w zamyśleniu próbował wyłowić więcej szczegółów z pamięci, ale wydarzenie było zbyt odległe. Co do drugiej sytuacji podczas ich pocałunku miał więcej pewności, ale z oczywistych względów zdecydował się to przemilczeć.

– Zel! – Lina zawyła z irytacją. – I ja mam w to uwierzyć? Amelia? Profetą? – Lina gwałtownie pokręciła głową, a burza ognistych włosów zafalowała wokół jej twarzy.

Zanim jednak ktokolwiek podjął ponownie temat Amelia zerwała się z miejsca ze łzami w oczach, zmierzyła wszystkich krótkim, pełnym wrogości spojrzeniem, po czym bez słowa obróciła się na pięcie i pognała biegiem przed siebie.

– Amelia! – Gourry krzyknął za przyjaciółką, ale kiedy zamierzał za nią ruszyć gwałtowny chwyt Liny zatrzymał go w miejscu.

– Zostaw – powiedziała z rezygnacją. – Ma prawo być na nas wszystkich wściekła. Mówimy o niej jakby jej tu wcale nie było, przywołując wydarzenia, których nawet nie pamięta… – Lina westchnęła głośno i potarła czoło ze zmęczeniem starając się zrozumieć uczucia młodszej czarodziejki.

Nieprzyjemna cisza na moment ogarnęła zebranych. Zelgadis ze smutkiem uświadomił sobie, że Lina ma rację. Zachowywali się jak dupki, on także… I to w sytuacji kiedy Amelia właśnie straciła Reia. Oni rozmawiali o niej jak o jakimś… obiekcie magicznym. Jęknął cicho wściekły na swoją własną ignorancje.

– Zel, ty idź, pogadaj z nią… – szepnęła w końcu Lina patrząc na czubki własnych butów, nikt nie zaprotestował.

Zelgadis nie potrzebował więcej zachęty, wstał bez słowa i ruszył w kierunku, w którym spodziewał się znaleźć Amelie. Właściwie nie był pewien, co zamierzał jej powiedzieć. Nigdy nie czuł się dobry w pocieszaniu kogokolwiek, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę to, z czym aktualnie musiała zmierzyć się Amelia. Nie zawędrował daleko, kiedy wśród leśnej gęstwiny dostrzegł kruchą postać skuloną pod drzewem. Instynktownie chciał podejść, przytulić ją i powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale zamiast tego po prostu zatrzymał się czekając na jakikolwiek gest z jej strony. Płakała, co zauważył ze smutkiem, jednocześnie przypominając sobie, że do tej pory nigdy nie widział aż tylu łez u zwykle radosnej Amelii. Mimowolnie opuścił ramiona w niemym cierpieniu, milczał.

– Odejdź! – wykrzyknęła Amelia nawet nie odwracając się w jego kierunku, tym samym dając znak, że mimo to zauważyła jego obecność.

– Amelio… – zaczął ostrożnie postępując krok w jej stronę. – Tak bardzo mi przykro…

– Zawsze tylko powtarzasz, że ci przykro! A później zachowujesz się jak oni wszyscy! Jesteś takim samym kłamcą jak oni wszyscy! – załkała głośno.

Zelgadis ponownie zastygł przygnieciony ciężarem usłyszanych słów. Czuł jakby właśnie znaleźli się pomiędzy okopami jego kłamstw i zasiekami jej żalu na prawdziwym polu minowym, na którym każdy nieostrożny krok mógł doprowadzić do wybuchu i tragedii. Całkowicie uzasadnionego żalu, jak sam przyznał w duchu.

– Wiem, że ci ciężko, ale musisz… – spróbował łagodnie, ale dziewczyna nie dała mu dokończyć gwałtownie obracając się w jego kierunku i wykrzykując kolejne słowa.

– Muszę?! – zawołała histerycznie. – O nie Zelgadisie, a nic już nie muszę! To wszystko nie ma sensu! Nie zamierzam cię nawet słuchać, to twoja wina! Twoja wina, że Rei… Rei… – jej głos załamał się zastąpiony kolejnym atakiem histerycznego płaczu.

Amelia nie miała już siły rzucać w niego kolejnymi oskarżeniami. Ostatecznie po prostu skuliła się przyciskając kolana do piersi i cicho nawoływała zmarłego przyjaciela pomiędzy przerywanymi płaczem oddechami. Zelgadis zawahał się przez chwilę, ale ostatecznie zebrał w sobie dość odwagi, aby ostrożnie przysiąść nieopodal Amelii. Odległość „na wyciągnięcie ręki” uznał za odpowiednią, aby nie ingerować zbytnio w jej przestrzeń. Milczał czekając, a jej cierpienie było jedynym, co rejestrowały jego zmysły i choć bardzo próbował znaleźć sposób, aby jej ulżyć, nie widział nic, co mógłby zrobić, a to sprawiło, że czuł się bardziej bezradny niż kiedykolwiek.

– Jestem tutaj… jestem… – szepnął jedynie próbując zawrzeć w tych słowach jakiekolwiek pocieszenie.

Po nieskończenie długich dla Zelgadisa minutach oddech Amelii w końcu zaczął się uspokajać, a sama dziewczyna ostatecznie przestała przywoływać Reia.

– Chcę zostać sama – powiedziała w końcu spokojniejszym choć nadal ochrypłym od płaczu głosem.

– Czy mogę… – zaczął ostrożnie dobierając kolejne słowa – jakoś pomóc? – dokończył z nadzieją.

– Odejdź – chłodna odpowiedź sprawiła, że Zelgadis poruszył się niespokojnie.

– Amelio… – spróbował ponownie, jednak chłodna obojętność aż biła od Amelii odpychając go coraz dalej i sprawiając, że ogarniała go mimowolna desperacja, której oznaki za wszelką cenę próbował ukryć.

– Nie! – zaprotestowała głośno. – Mam już dość tego, że robisz ze mnie idiotkę! Myślisz, że możesz wcisnąć mi każdą bajkę, a ja potulnie przytaknę? Wiem, że kłamałeś – stwierdziła z goryczą i w końcu zdecydowała się obdarzyć go pogardliwym spojrzeniem.

Pogarda. Zelgadis nigdy wcześniej nie dostrzegł podobnego uczucia w oczach Amelii i ten nagły fakt sprawił, że wszelkie siły i poczucie pewności opuściły go wraz z cichym westchnieniem.

– Widzisz? Nawet nie zaprzeczyłeś… – stwierdziła z wyrzutem. – Skoro jestem tym całym… profetą – wyrzuciła gniewnie ostatnie słowo – to oznacza, że faktycznie złożyłeś przysięgę krwi z demonem. Widziałam cię, kiedy my… – urwała, jednak Zel nie potrzebował dalszych wyjaśnień.

Oczywiście, że Amelia w końcu także do tego doszła. O tym samym pomyślał, kiedy Maya ogłosiła, że dziewczyna jest profetą. Kiedy ją pocałował tuż przed atakiem Iry, Amelia odepchnęła go najwyraźniej doświadczając jednej z wizji przeszłości, jego przeszłości dokładniej rzecz biorąc. Powiedziała wtedy, że widziała go z Acedią składającego przysięgę krwi, czemu oczywiście zaprzeczył decydując się na kolejne kłamstwo.

– Masz rację, oszukałem was… ciebie – przyznał ze skruchą nie widząc już sensu w tym, aby nadal ją okłamywać w tej sprawie. – Zrozum! Nie miałem wyboru, Acedia kazała mi przysiąc, inaczej nie przywróciłaby nam mocy, nie mógłbym wtedy zapewnić ci bezpieczeństwa… Inni, zwłaszcza Kapłani, nie mogą się o tym dowiedzieć…

– Ciekawe w ilu jeszcze sprawach kłamałeś Zelgadisie – stwierdziła gorzko najwyraźniej nie za bardzo przejęta jego próbą wyjaśnień. – A może znowu muszę cię pocałować, aby poznać jakąkolwiek prawdę?

– Amelio, ja… – Zelgadis nie wiedział kiedy, ale ostatecznie sam poczuł, że zaczyna się rozsypywać pod ostrzałem okrutnych słów. Przerwał ukrywając twarz w dłoniach i ostatecznie jedynie pokręcił przecząco głową. – Już nie wiem, co mam ci powiedzieć. Odkąd znaleźliśmy się w tym miejscu wszystko tak się skomplikowało, ale wiedz, że jeśli kłamałem to tylko po to, aby cię chronić… – dodał, choć sam już nie wierzył, żeby miało to cokolwiek naprawić.

Amelia milczała przez długą chwilę mierząc go przenikliwym spojrzeniem błękitnych oczu.

– Dlaczego? – zapytała w końcu z uwagą czekając na odpowiedź.

– Bo mi na tobie zależy! – wręcz wykrzyknął Zelgadis i odważnie spojrzał w oczy dziewczyny.

– Skoro tak, to powiedz mi prawdę.

Słowa zawisły w przestrzeni. Może faktycznie, gdyby zdecydował się powiedzieć jej prawdę, mógłby jakoś jeszcze to wszystko naprawić i odzyskać jej zaufanie. Z drugiej strony, rzeczy o których nie powiedział były niebezpieczne, w tym dla samej Amelii, chociaż nie mogła tego wiedzieć. Nie mogła wiedzieć, co stanowiło dalszą część przysięgi krwi, którą złożył. Co pomyślałaby, gdyby dowiedziała się, że Rei tak naprawdę zginął poświęcając się dla jego siostry? Dlatego, że on sam był nieuważny? A jeśli powiedziałby jej o Bliźniaczych Ostrzach i przypadkiem dowiedzieliby się o tym Kapłani chcąc wykorzystać ich moc? Gdyby chcieli w tym celu wykorzystać Amelię? Zbyt wiele pytań, zbyt mało odpowiedzi…

– Obiecuję, że wszystko ci wyjaśnię kiedy tylko będę mógł i nie zagrożę ci tym w żaden sposób – spróbował pojednawczo, jednak zdecydowanie nie była to odpowiedź, na którą czekała Amelia. Prychnęła gniewnie i pokręciła głową przerywając mu gestem dłoni.

– Nie trudź się Zelgadisie – stwierdziła chłodno, jednak mógłby przysiąc, że w jej głosie wyczuwalny był smutek i rozczarowanie. – Nie potrzebuję twoich wyjaśnień, a skoro jestem profetą i tak nie mógłbyś być blisko mnie jednocześnie chcąc ukryć prawdę. Jeden idealny przykład na to już otrzymaliśmy – dokończyła cicho.

Zelgadis ze smutkiem ostatecznie jedynie przytaknął. Miała rację. Możliwe, że wtedy, kiedy zbliżyli się do siebie, jej moce przeniknęły przez niego pozwalając na odkrycie niewygodnych faktów z przeszłości.

– Przepraszam, naprawdę mi przykro – powiedział i sam z zaskoczeniem odkrył pustkę we własnym głosie, choć nie potrafił jednoznacznie określić czego dotyczyła, gdyż z pewnością przeprosiny były szczere. Jak w transie podniósł się z ziemi i ruszył w kierunku pozostałych towarzyszy. – Z powodu Kireia także – dodał spoglądając przez ramię na Amelię. Dziewczyna w milczeniu przytaknęła, a jej uważne spojrzenie odprowadziło go aż w końcu zniknął w gęstwinie.

W byle jakich słowach zamykam swoje kłamstwa.
W tej ciszy,
Nie ufaj mi.
Moja jedyna pewność
Zatonęła w porannej rosie.
Czekam na dnie tego oceanu,
Łapiąc wodę w piersi.
Czuję jak pogoda załamuje się,
Bezlitosna toń odbija
zagubione spojrzenia.
Wraz ze wschodem
Odejdziemy w milczeniu.
W tej ciszy,
Nie ufaj mi.
Skąd, jak, zbudować znowu pewność?

Ostatnio edytowany przez Lilly (2020-09-10 23:11:11)

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
worldhotels-in.com rury